Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

budząc się

Bóg jest lepszy od LSD

Polecane posty

Drogi ohmmmmmmmmmmmmmmm :) Dzień dobry :) To co piszesz nie jest odległe, od tego co mówię. Co do ogromnej większości myślimy to samo. Nie wiem ile czytałeś postów z tego topiku. Pierwszy akapit całkowicie zgadzam się i nic innego nie pisałem. Wolność i działanie w wolności od lęku przed karą, to elementarna kwestia. Nigdzie nie nawoływałem porzućcie seks, postępujcie taki i tylko tak. Nie. Wskazuję tylko, jakie można stosować metody by wyzwolić się od schematów. W odpowiedzi dla osób, które o tym chciały rozmawiać. Że muszą szukać w swoim wnętrzu, choć nie wiem czy to akurat dla nich będą dobre metody. Te metody to obserwacja umysłu, medytacja, porzucania osądu i wartościowania, oddawanie się Bogu, uczenie się widzenia równości i doskonałości innych. Choć może wielu inaczej przypomina sobie Boga. Oczywiście, że Bóg niczego, kompletnie niczego nie zakazuje. Na tym polega wolna wola, tu także zgadzamy się całkowicie. Jest jednak istotna kwestia. Bóg nie mówi, eksperymentujcie sobie to nie ma znaczenia. Bóg „mówi: „wróćcie do Mnie, możecie żyć w świecie snu tak długo jak chcecie, ale to zawsze będzie powodowało Wasze cierpienie. gdy uwierzycie we Mnie, pozwolicie Mi działać, to nawet w Waszym śnie będzie cudownie, ale to nie jest celem, celem jest Wasz powrót do domu. Ja Was poprowadzę, pozwólcie mi na to. Ktoś kto w ramach wolności wybiera na przykład drogę mordowania, oszustwa, to pogłębia swój sen i innych. Bóg nie karze go za to, ale ta osoba zapadając głębiej w sen, będzie bardziej cierpieć, dopóki nie ocknie się. I dlatego jest różnica w mówieniu ludziom: „nie znaczenia co robicie, a „ma znaczenie co robicie, bo możecie pogłębiać koszmary, albo budzić się. We śnie jest tylko ten wybór: śnię dalej albo budzę się. Nie ma znaczenia co robimy, bo gdy się obudzimy to nie będzie miało znaczenia o czym śniliśmy, sen będzie nierealną fantazją i zostanie zapomniany. Ma znaczenie, bo gdy jest się we śnie, to można zyskiwać świadomość snu lub ją tracić. Pewne działania sprzyjają jednemu, a inne drugiemu. Relatywizmem w tym ujęciu jest dla mnie mówienie innym: róbcie co chcecie, to jest bez znaczenia, bez uczynienia zastrzeżenia, że pewne działania pogłębią sen, a inne pomogą się budzić. Zgadzam się: nie wiem konkretnie czy dla kogoś zdrada nie będzie akurat wyzwalająca. Może gdyby nie zdradził, to pozostałby w letargu jeszcze długo, a np. zdrada spowoduje odczucie bezsensu, beznadziei, i rozpoczęcie zadawania sobie ważnych pytań, które otworzą na przemianę. Ale to nie oznacza, że będę pisał: nie ma znaczenia co robisz. Nie, bo możesz podjąć działania by się budzić, albo ich nie podejmować. O tym pisałem np. w poście z 18 sierpnia, z 17.20 o ubraniach, w formie dostosowanej do pytania i Pytającej. Ekscytacja życiem. Tutaj jest chyba klucz do różnicy w tym co mówimy, choć może pozornej, może nie rozumiem Cię dobrze. Rozumiem o czym piszesz. Też o tym pisałem i także w postach do Ciebie. Obecnie już coraz częściej, to zaczyna przenikać każdy dzień, żyję jak poemacie zen. Wszystko jest wówczas otulone aurą doskonałości. Wszystko, każda chwila, każdy człowiek, każda rzecz, każde zjawisko. Jest to niewyrażalnie cudowne. Mogę tutaj zatrzymać się. Bo to my decydujemy o tym, jak długo ma trwać sen. Albo mogę wiedzieć co to oznacza. Mogę rozumieć, czuć i mieć pełną świadomość, że to wciąż jest sen, bo to wciąż jest sen. Nie chodzi o to by wyobrażać sobie Niebo i napinać się by w nim być. To oczywiście nie ma sensu. Jednak świadomość snu powoduje, że chcę obudzić się. Mam chwile olśnione światłem (to oczywiście nie jest fizyczne światło, powiedzmy umownie „duchowe) niewyobrażalnie czystym, a Źródło tego światła jest kompletnie jednoznaczne. W tych chwilach cały sen, nawet gdy jest jak najcudowniejszy poemat, gdy jest przeniknięty niewyrażalnym pokojem i blaskiem, jest widoczny klarownie: jest niczym, jest złudzeniem, które blokuje powrót Doskonałości. Najcudowniej przetworzone doznania zmysłowe są niczym w porównaniu z tą czystością. Jest to echo lśnienia doskonałości bytu. Bytu, który nie ma żadnych potrzeb, bo jest doskonały. Każda potrzeba zakłada, ze jest coś co musi być zaspokojone. Jak doskonałość miałaby potrzebować zaspokojenia, skoro to ona jest spełnieniem? Można zatrzymać się w różnych miejscach. O „końcowym miejscu dawni mistrzowie mówili: wielu podchodzi do tej bramy, ale bardzo nieliczni mają odwagę ją przekroczyć. Tu parę rzeczy, o których może wolałbym na tym topiku nie pisać, ale chcę Tobie o nich powiedzieć i to jest ważniejsze. Taki przyszedłem na świat: badałem różne rzeczy, ale mi zawsze było mało. Dla mnie nigdy nie było dość doskonale. Nawet gdy życie układało się bajkowo, zaglądałem do wnętrza, a nawet nie musiałem zaglądać, wiedziałem: to nie jest to. Zawsze chciałem lepiej, doskonalej. Nigdy nie zabrakło mi siły. Gdy inni pytali, ale o co Ci jeszcze chodzi? Czego jeszcze chcesz więcej? Nie potrafiłem odpowiedzieć. Wiedziałem tylko, że to nie to. Gdy inni mówili, człowiek nie jest doskonały, pogódź się z byciem człowiekiem, pytałem się: ale dlaczego? Dlaczego nie mogę być bezkreśnie szczęśliwy, dlaczego miłość musi się skończyć, dlaczego są choroby, dlaczego moi bliscy mają umrzeć, dlaczego gdziekolwiek ma być cierpienie, które zawszeni przeszkadza? Nawet jeżeli to jest cierpienie ludzi tysiące kilometrów stąd, czy choćby zwierzęcia pożeranego w oceania. Dlaczego tak ma być? Ja nie zgadzam się na to. Albo znajdę odpowiedzi, albo nie spocznę. Na dawnym poziomie, gdy patrzyłem na to przez ego, czułem to tak, że ja nie mogę rozkoszować się swoim życiem, swoim zadowoleniem. Bym mógł to robić, to nie mogę słyszeć wrzasków cierpienia, krzyków innych ludzi i stworzeń, nie chcę widzieć róży umierającej w wazonie. Nawet gdy ego trzymało mnie w bardzo silnym uścisku, czułem, że nie mogę się od tego odciąć poprzez zamknięcie okna, muszę wiedzieć, że nikt nie cierpi. To było z ego, bo cierpienie innych było tylko tym co przeszkadza mi być szczęśliwym. Nie obchodziło mnie tak bardzo szczęście innych, przeszkadzało mi ich cierpienie, jak uciążliwy hałas za oknem. To było więc z ego. Ale dlatego musiałem zrozumieć skąd się biorą te męczące hałasy. Teraz nie patrzę przez ego, bo chcę widzieć szczęście innych ludzi, chce cieszyć się szczęściem innych. Nie jest już tak, że to ich cierpienie mi przeszkadza (choć oczywiście też). Nie, wiem, że szczęście innych jest moim szczęściem. Więcej: że nie ma mojego szczęścia, nie ma ich szczęścia. Nic takiego nie istnieje, nie może istnieć. Istnieje tylko NASZE szczęście. Szczęście to bycie razem w szczęściu i szerzenie tego szczęścia, rozdawanie go w nieskończoność, przez wieczność Nie mogę spocząć, tak już mam. Ustanę, gdy odczuję w sobie kompletne spełnienie, w którym będę czuł spełnienie innych. Tak mam, nic na to nie poradzę. Równocześnie wiem, że to się nie może stać we śnie. Po prostu wiem, tak jak patrzysz na zegarek i wiesz, która jest godzina i nie musisz tego analizować i zastanawiać się nad tym, wiesz i już i nie musisz też z nikim o tym dyskutować, by przekonać się, czy oby na pewno to jest ta godzina. C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Wiem. Łatwo mi zarzucić z powodu tego „wiem wybujałe megalomaństwo. Ale wiem, że tak jest, że tylko takie szczęście jak napisałem wyżej jest pełnią i że dotyczy to wszystkich. Nie ma znaczenia co im się wydaje. Nie piszę tak dlatego, że to przeczytałem. To wiem jest z samego środka mnie, ze środka mej duszy, to wiem przenika mnie całego. Gdy widzisz dziecko, ze standardowymi kubeczkami smakowymi, które upiera się, że zjedzenie papryczki chilli jest super zabawą, i ona jest smaczna, to nie ma znaczenia jak bardzo Cię będzie przekonywać. Nie ma znaczenia, że będzie mówić: ale ona jest czerwona jak cukierek od babci, więc na pewno jest tak samo dobra. Wiesz, że się myli. Koniec, kropka. Z dzieckiem jest łatwo, dasz mu pyłek z papryczki, jeśli będzie się upierać i sprawa załatwiona. Jaką masz naprawdę moc sprawczą? W co naprawdę wierzysz? Jak wytrącić innym nóż z ręki, którym oni się tną? Jak to zrobić nie działając przez ego, nie zakazując, nie nakazując, nie zabierając? Jak? Czy wierzysz, że możesz tego dokonać? Bóg tego dokonuje. Ale czy Ty możesz Mu pomóc? Czy masz odwagę zadać sobie te pytania? Nie można wytrącić innym noża z ręki. Muszą go odłożyć sami. Ale jak ich do tego przekonać? Jak? Jak im wskazać drogę, nie naruszając ich wolności, godności, etc. (które zresztą są nienaruszalne, bo takimi uczynił je Bóg)? Czy wierzysz, że to możliwe? Z perspektywy tego świata moja wiara jest szaleństwem. Ale tak mam i miałem wcześniej, nawet jak byłem w kompletnej ciemności. Tak, możesz to uczynić, możesz zmienić wszystko. To nie jest Kurs. To jest we mnie. Wiara. By wierzyć w innych, musimy wierzyć w siebie. Kiedyś czytałem o bodisattwah i choć nie miałem kontroli nad swoim zachowaniem, to wierzyłem, że pokonam niezliczone eony trudności i oświecę siebie i innych. Na pozór było to prześmieszne, koleś, który tak wierzy, a który nie kontroluje swego umysłu. Choć bardzo wkurzałem się na te eony i mówiłem, ja chcę szybciej, chcę lepiej, chcę teraz, chcę w tym życiu. Z perspektywy tego świata to wygląda to na żałosną megalomanię. Nie ma to znaczenia. Jeśli nie uwierzysz, że coś jest możliwe, to nie stanie się dla Ciebie możliwe, prawda? Jak nie uwierzysz, że możesz wejść na K2, to nawet nie wylądujesz w samolocie chyba jedynie po to, by pojechać i utwierdzić się w zdaniu, że to niemożliwe. Dzisiaj wiem, że wszystko jest możliwe. Chcę wiedzieć całym sobą, czuć, widzieć całym swoim bytem miłość, radość i spełnienie wszędzie wokół, w całej rzeczywistości. Wiem, że taka jest Wola Boga. Moja nie jest inna. Nie spocznę, póki tak nie będzie. Tylko ode mnie zależy jak długo będę oczyszczał się z ignorancji. Nie robię nic innego. To może się dokonać. Nie przez słowa i wyjaśnianie. Pisanie w necie to w jakimś sensie uboczna działalność. Choć nawet tego nie wiem. Uczę się przez to niezwykle dużo (sposób w jaki się zwracałem do Ciebie, to porażka, choć też nie wiem, bo to był flow, przepływ, to samo napisało się, ale może nie, dzisiaj wiem też, że moc mego umysłu pozwala mi przenosić samo oszustwa na dowolne poziomy). Wierzę, że komuś może to pomóc. Choćby uwierzyć. Nie wiem tego, ale wierzę. Niektórzy w tym topiku napisali, że tak. Nie wiem, wiem, że moje starania nie mogą ustać. Nie jest to napinaniem się. To jest największa wewnętrzna potrzeba. Wiem, że mogę kształtować rzeczywistość. Mam tego rozliczne dowody. Łącznie z przekazem różnych stanów bezpośrednio do umysłów innych ludzi. Jeśli więc oczyszczę się całkowicie? Gdy tu stanę się oczyszczony, takim jakim stworzył mnie Bóg? Ego to odrzuci i powie, że to jest megalomaństwem i szaleństwem.. Ale czytałeś o tym. Megalomaństwem jest zaprzeczanie swojej doskonałości i doskonałości innych. Jeśli tak, to możemy wszystko. I to naprawdę nie jest złośliwość czy tania ironia nie zatrzymają nas najlepsze smaki tego świata, najwspanialsza ekscytacja życiem. Nie ma potrzeby negować czegokolwiek, uciekać od czegokolwiek. Musimy jednak rozpoznać co jest wartością, a co jest tylko opakowaniem bez wartości. Naprawdę nie uważam się za lepszego od innych. Nie ma mowy. Wiem, że wszystko co dostaję, pochodzi od Boga, a otrzymuję to, bo „zapieram się siebie, jak uczył Jezus. Moja wdzięczność do Wszystkich jest ogromna. A czasami widzę, choć słabiutko, oświecenie wszystkich wokół mnie i czuję, że wszyscy mnie prowadzą, co jest zresztą prawdą zawsze i wszędzie i czuję się głupawo, jakbym był jedyną nieoświeconą istotą na tej ziemi. Choć wszyscy mnie oświecają, to tak nie jest, bo oświecenie jest dla Wszystkich albo go nie ma w ogóle. Nie mam uczucia wyższości i lepszości bo zbyt dobrze rozumiem, jak wiele zawdzięczam innym, także tym, których kiedyś uważałem za nierozumiejących głupków. Wszystko zawdzięczam Bogu i innym. Widzę równość wszystkich, pomimo jakichś, już drobnych i rzadkich na szczęście, napadów ego. Nie mogę jej zaprzeczyć. Poza tym jest najprostsza rzecz na świecie, gdy choćby przez moment tracę to widzenie, to natychmiast zawęża mi się świadomość, a to jest jak schodzenie do piekła. Po co mam sobie robić krzywdę? Nie piszę tego wszystkiego, by ekshibicjonistycznie się obnażać i podniecać swoimi przemianami. Gdybym w tym topiku nie pisał o sobie, swoich doświadczeniach, to musiałbym pisać tylko o teorii, dając abstrakcyjne przykłady. Może błędnie ale sądzę, że byłbym dużo mniej wiarygodny. Piszę szczerze co myślę, co czuję, w co wierzę, choć wiem jak może to zostać zinterpretowane. Chcę wołać: Bóg jest, jest szczęściem i radością, budźmy się do Niego, budźmy się teraz. Uwierzcie, że możemy to zrobić teraz. My, razem. Po co to wszystko do Ciebie piszę? Bo chcę byś mnie rozumiał. Wtedy możesz wskazać mi błędy. Ale choć to może być cenny, nieoceniony wręcz efekt kontaktów z Tobą, to mi chodzi o co innego. Czy zbawisz świat? Już się Ciebie o to pytano. Bóg zbawi świat. Jego i tylko Jego plan ma znaczenie, wartość i sens. Ale to my ten plan realizujemy, z Jego pomocą, troską i opieką. Czy ten cel zbawienie świata - jest sensem i celem Twego życia? Nie pytam się by Cię osądzać. Pytam się jak brat ukochanego brata, z taką szczerością i z takimi intencjami. Pytam się Ciebie, bo tak dużo widzisz i rozumiesz. Jeśli tak jest, zbawienie świata jest celem i sensem Twego życia, to napisz mi to, proszę. To mi wystarczy. Wiara, prawdziwa i nieograniczona wiara każdego człowieka, wzmacnia moją wiarę, bo wtedy jest to nasza wiara. Większa niż pojedyncza wiara każdego z nas. A jeśli tak nie jest, to dlaczego? Dlaczego w to nie wierzysz, dlaczego nie podejmujesz tej funkcji? Zbawienie dokona się tak czy inaczej. Nie ma od tego odwrotu. Jednak im więcej osób w to uwierzy, świadomie podejmie swą rolę, tym szybciej to się stanie. Wiem jaki intencje i szaleństwo można mi przypisać z perspektywy tego świata. Nie czuję się mesjaszem, bo zbawienie jest dokonywane przez nas wszystkich dla nas wszystkich. Czy zbawisz świat? Czy zbawimy świat? C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Jeśli chodzi o niejedzenie, to zacząłem proces umysłowy wyzwalania się od idei jedzenia. Bo to, w moim przypadku tak się zawsze dokonuje. Zastosowanie zrozumienia do konkretnych rzeczy, widzenie swojego nieustannego oszukiwania siebie, a potem samo to odchodzi. Rzeczy tego świata nie są złe, jedzenie nie jest złe. Ale dzisiaj wiem, że one wszystkie przeszkadzają mi w zjednoczeniu się z Bogiem i innymi. Mogę to wyjaśnić, jeśli to brzmi dla Ciebie jakoś „źle. I masz rację, w dwóch miejscach nie poczyniłem odpowiednich zastrzeżeń,. Czyniąc z tego samego Tobie zarzuty. Pierwsze miejsce to dowołanie do Kursu i pozbywaniu się ciała. Na ogół pamiętam zastrzec, że nie robi się tego przez śmierć, że śmierć nie jest żadnym rozwiązanie, a wręcz odwrotnie może sprowadzić dalsze sny, dużo gorsze koszmary. Porzucanie ciała odbywa się przez miłość, przez oświecenie. I druga, to jedzenie. Jednej z bardzo bliskich mi osób mówiłem: pamiętaj jak uznasz, że umiesz latać, to nigdy nie skacz z dachu, skacz na dach, co oczywiście ma szerszy kontekst. Jest to tylko literackie ujęcie kwestii, wiedzy o tym co naprawdę możemy i jak to sprawdzić. Tak, porzucanie jedzenia w zwykłym życiu nie ma sensu. Najpierw musi nastąpić rozwój świadomości, oczyszczenie umysłu i posiadanie świadków (świadkowie pozwalają nam odróżnić nasze fantazje o nas od tego co naprawdę możemy), że to się dokonuje. Porzucanie jedzenia w takim stanie umysłu nigdy nie spowoduje żadnych negatywnych konsekwencji: niekontrolowanego chudnięcia, słabości, apatii, etc. Wystarczy więc, że ktoś nie je dzień czy dwa (pomija świadome, krótkotrwałe głodówki oczyszczające) i odczuwa negatywne efekty, to znaczy, że to anoreksja i chciejstwo, a nie wyzwolenie. Wyzwolenie (wyzwalanie się) zawsze przynosi tylko pokój, radość i dobre stany i konsekwencje w nas i w świecie wokół. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ohmmmmmmmmmmmmmmm
witaj. Obawiam się, że nie dotrzymuję Ci kroku w pisaniu postów, mam duże ograniczenia czasowe: rodzina, praca.... Dlatego odpowiem na Twoje najważniejsze pytanie: ".... zbawienie świata jest celem i sensem Twego życia, to napisz mi to, proszę. To mi wystarczy. Wiara, prawdziwa i nieograniczona wiara każdego człowieka, wzmacnia moją wiarę, bo wtedy jest to nasza wiara. Większa niż pojedyncza wiara każdego z nas." Mój punkt widzenia: Nie ma innego celu życia niż zbawienie. Wiem to od najmłodszych lat i moja droga życiowa prowadzi prosto tam. Z zewnątrz wydaje się być bezsensowna, kręta, pełna nieoczekiwanych zwrotów, dziwnych aktywności, przestojów szkodliwych dla tzw. kariery, jednak od wewnątrz jest absolutnie najkrótszą drogą z możliwych. Oczywiście nie jest łatwo pogodzić życie w obu światach, zewnętrznym i wewnętrznym, pewnie wiesz też coś o tym. Moja praca jest jednak inna niż Twoja. Ja koncentruję się wyłącznie na sobie, gdyż uważam, że najpierw trzeba być oświeconym, by móc cokolwiek sensownego mówić innym. Innymi słowy, trzeba mieć konieczny do tego PEŁNY WGLĄD, naprawdę WIDZIEĆ drugiego człowieka, by móc go "pouczać". Z tego względu unikam rozmów z ludźmi na tego typu tematy. Służę radą tylko, gdy ktoś pyta o moje zdanie, prosi o pomoc albo gdy widzę, że moje słowa są po prostu konieczne. Wtedy też po prostu wiem co powiedzieć. Zupełnie inne uczucie towarzyszy mi, gdy ego poniesie, co się czasem zdarza, ale zawsze czuję potem wstyd i niesmak (tak, po niektórych moich słowach do Ciebie też!). Dlatego też zbawianie zaczynam od siebie. Wolę rozkwitać sobie pomału, pozwolić, by wypełniająca mnie radość i spokój mówiła bez słów. Ludzie to czują, szczególnie dzieci, czasem, zwłaszcza gdy jestem po medytacji, uśmiechają się do mnie spontanicznie, bez powodu. Słowa, tłumaczenia są niepotrzebne. To jest jak aromat kwiatu, rozchodzi się i już. Kto czuje ten czuje. Nikt nikomu nie musi tłumaczyć zapachu róży, prawda? Wiem, że trudno czuć szczęście w świecie pełnym cierpienia. Jednak uważam, że większość, powiedzmy ok. 99% cierpienia stwarza sam człowiek. Pozostałe 1% jest katalizatorem koniecznym do rozwoju. Odnośnie zrozumienia wolności dopełniłeś moją wypowiedź. Dokładnie tak to widzę, robiąc co się chce człowiek popada w cierpienie - ale, to cierpienie z czasem, po kolejnych żywotach, staje się nie do zniesienia, zaczyna się po prostu szukać drogi uwolnienia się od niego. Dotyczy to każdego i bez wyjątku. Tylko przyspieszanie, poganianie ludzi nic nie da - oni muszą sami dojść do "ściany płaczu", gdy po prostu nie ma innego wyjścia niż zwrócić się do Źródła, gdy wszystko inne zawiodło. Wszystko, co wymyśli człowiek zawsze zawodzi. A mimo to wciąż buduje miraże, wciąż ma nadzieję. Bóg jednak na to pozwala - nie mam zamiaru wysuwać się przed Boga ani walczyć w Jego imieniu z oporem i ignorancją w ludziach, nie słyszę takiego wezwania. Wciąż czuję, że muszę maksymalnie skupić się na alchemii w sobie, skoncentrować na tym całą swoją energię, oddać się temu w całości. Taka jest moja odpowiedź na Twoje pytanie o wiarę. Nie mam nic innego niż ona. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, odpowiada na wszystkie moje potrzeby i pytania, prowadzi. To jest bardzo praktyczne podejście, nie ma nic wspólnego z żadną religią ani innym "nawiedzeniem". Odwrotnie - praktycznie cała praca sprowadza się do odkodowywania się na poziomie myśli i emocji, oczyszczaniu z wszelkich uwarunkowań i oddawania całkowicie światłu. Pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do faceta powyzej - ohmmmmmmmm
czy ty nie negujesz zdrady? a mianowicie sypiania z mezatka? odpowiedz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ohmmmmmmmmmmmmmmm
Sypiam z dwoma naraz. To nowa terapia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Drogi ohmmmmmmmmmmmmmmm :) Idziemy do tego samego celu, może nieco innymi ścieżkami, choć raczej bardzo od siebie nieodległymi. Wierzę w zbawienie całego świata, tu i teraz, za naszego życia. Ty może nie, nie wiem. Ale to bez znaczenia. Jesteśmy zjednoczeni w celu, i to ma znaczenie. Całkowicie zgadzam się, że mam zmienić siebie a nie świat, zmienić siebie a nie gadać. I wiem, że droga słów jest drogą, którą porzucę. Zbawienie nie przychodzi poprzez słowa. Słowa są zresztą w mej drodze małym marginesem, i czuję, że powoli odchodzą. Jak mawiali dawni mistrzowie: wystarczy, że otworzysz usta i już popełniasz błąd. Dochodzę do takich stanów, gdy czuję, tuż zaraz, tuż obok, ogromną, niewyobrażalną energię Boga. Nie jestem na nią gotowy. Czuję jak mogłaby mnie wypełnić, czuję, że mógłbym się z nią zjednoczyć, ale ja jeszcze mam jakieś cienie wątpliwości. Czuję, że jest to energia czystej miłości, która może zmienić świat w sekundę. Zamiast wejść w to i oddać się temu, wycofuję się w znane. Gdy jeszcze zostaje echo tej energii, czuję ją w sobie jak gejzer. Chciałbym wszystkich obdarzyć szczęściem i wołać już jesteśmy blisko domu. I czasami kanalizuję tą energię, chyba by się jej pozbyć, między innymi w słowa. Ale to wtedy odczuwam jako nieodpartą chęć dzielenia się tym czego doświadczam, radością którą odczuwam. Słowa płyną same. Potem czasami dziwię się, że to akurat takie słowa. A potem to kontynuuję, z poczucia obowiązku, że jak zacząłem z kimś rozmawiać, to nie chcę od tak odejść. Potem ego podszywa się, dołącza, etc. I czasami w jakichś miejscach piszę już by poprzekonywać, piszę bez sensu, etc. To zawsze zabiera mi pokój, jeśli jest taka intencja. Ale czuję, że to już końcówka. Nie kończę dziś nic postanowieniami: od dzisiaj koniec z tym, czy z tamtym, to tak nie działa. Musi odejść samo. A nieraz piszę, bo taki jest flow. Tak dzieje się samo. Ale widzę jak to jest ograniczające. Już coraz bardziej chcę tylko słyszeć ciszę wieczności, cichość Boga. Coraz bardziej jestem gotowy na to by objął mnie całkowicie i bym nie działając w ogóle działał tylko zgodnie z Jego Wolą. Mam nadzieję, że jeszcze tylko parę tygodni, miesiąc, dwa, trzy, choć nie wiem ile, i droga słów zostanie ostatecznie odcięta i ten etap zamknę. Ale też nic nie planuję, bo to nie mój plan będzie realizowany, bo chcę Jego planu, bo nic co ode mnie, z ego, nie można by nawet nazwać planem. Halucynacja nie ma planów :) Dziękuję Ci za Twoje uwagi i czas :) Jeszce "chwilę" tu pobędę, gdybyś chciał o czymś porozmawiać. Pozdrawiam i dobranoc :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość **Eh
Tak sobie czytam i wydawało mi się, że autor o nicku ohmmm to typowy realista, egoista, a tutaj pojawiają się już inne wcielenia. A propos pytania o sypianie z kobietą zamężną, to raczej była to odpowiedź podszywa :D, ale to tylko moje zdanie. Ja mam natomiast pytanie do Ciebie "budząc się. Jak wyglądają u Ciebie tak trywialne sprawy jak wypicie lampki wina czy jakiegoś trunku, chęć zabawy ze znajomymi. Czy obracasz się tylko w środowisku ludzi podobnych do Ciebie? Czy takie dawne przyzwyczajenia i używki tego świata zupełnie Cię już nie pociągają? Jeszcze coś odnośnie tytułu topiku. Także ciekawi mnie czy brałeś, byłeś uzależniony od LSD? Nie znam tych stanów i nie mam ochoty próbować,dlatego pytam wprost.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wszyscy macie Czarne Nicki
czemu piszecie w pomaranczy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj **Eh :) Mogę wypić lampkę wina, dla towarzystwa. Dosłownie. Nie potrzebuję w ogóle pić alkoholu, ale gdy z kimś rozmawiam w restauracji, ta osoba pije wino, to dla towarzystwa mogę lampkę wypić. Ale nie przepadam nawet za lampką wina, gdyż dzisiaj odczuwam wpływ wszelkich substancji chemicznych na świadomość. To co kiedyś mnie rozluźniało, jak np. alkohol, dzisiaj czuję jak w pewien sposób zanieczyszcza umysł. I nie daje żadnego rozluźnienia, bo nie jestem spięty. Spotykam się z ludźmi, którzy pojawiają się na drodze. Nie dobieram sobie ludzi, z którymi chciałbym się spotykać lub nie. "Światowy" sposób życia nie pociąga mnie zupełnie. Ale nie wynika to z jakichś założeń, z ascezy, itp. Wynika to z boskości doznawanych stanów, choć są one tylko echem boskości. Są to tak wspaniałe, cudowne stany, że żadne idee tego świata po prostu nie mają jak konkurować z nimi. Próbowałem w życiu wielu rzeczy, także hedonistycznego stylu życia. Żadne przyjemności tego świata nie mogą w ogóle równać się z poszerzaniem się świadomości, wychodzeniem z czasu, błogością miłości i kontaktowania się z Bogiem, radością kochania innych, ale w wolności od wszelkich ziemskich kontekstów. Porównanie jest takie, że nie chcę nic innego, oprócz dalszej pracy nad oświecaniem umysłu. Zwykłe codzienne życie, na zwykłych, typowych zasadach tego świata, ze standardową świadomością (bez znaczenia czy jest to życie miliardera czy życie kloszarda) wydaje się być życiem żebraczym w porównaniu ze stanami budzącego się samopoznania, poszerzonej świadomości. Dlatego w pewnym momencie nie ma już odwrotu. Praca nad przebudzeniem staje się absolutnie najważniejsza. Dzisiaj największą karą, piekłem i horrorem byłby dla mnie powrót do stanu świadomości sprzed 5, 10 czy 15 lat. Nie oznacza to, że nie spotykam się z ludźmi. Po pierwsze mam rodzinę. Poza tym oświecić można się tylko w relacji z innymi. W każdych kontaktach staram się kochać ludzi, uczyć się kochać. Kiedyś, kiedyś, próbowałem LSD. Od LSD nie można się uzależnić. Jest to wskazywane nawet w oficjalnych kompendiach medycznych. Nie reklamuję jednak i nie polecam brania narkotyków, pomimo, że mogą one być czasami pomocne w eksploracji świadomości. Jednak nie ma to nic wspólnego z ich zabawowym używaniem. Poza tym dla części nieprzygotowanych osób, takie narkotyki jak LSD mogą być bardzo niebezpieczne. Zdarzały się, zwłaszcza wśród młodych ludzi, problemy z psychozami, konieczność długotrwałego leczenia psychiatrycznego, itd. Wprawdzie psychiatrzy szwajcarscy używali LSD do lat 70tych XX wieku i wracają badania wskazujące na możliwe pozytywne aspekty stosowania LSD i grzybów halucynogennych w różnych terapiach, to jednak samodzielne zażywanie takich substancji przez nieprzygotowaną, zwłaszcza młodą osobę, może wyrządzić bardzo dużo szkód. Jednak za dużo bardziej destrukcyjne należy uznać kokainę, heroinę, amfetaminę czy alkohol zażywany w nadmiernych dawkach czy w sposób długotrwały. Myślę, że co do szkodliwości alkoholu istnieje w rzeczywistości bardzo mała świadomość. O ile czasami niektóre narkotyki mogą pomóc w otwarciu świadomości, to alkohol ma dla stanu świadomości tylko i wyłącznie destrukcyjny wpływ ( z wyłączeniem przypadków picia faktycznie jednej lampki wina raz na jakiś czas). Według mnie alkohol w ogromnej większości przypadków działa na świadomość pijącego bardzo zawężająco, redukująco. Dlatego tak dużo jest po alkoholu agresji, przemocy, wandalizmu, itd. Ale tak czy inaczej oświecanie umysłu to także wolność od wszelkich używek. Droga samopoznania to droga dochodzenia do stanu czystej świadomości, czystego ducha, który choć może być zanurzony jeszcze w strumieniu świata, to świata strumień traci na niego wpływ, aż w końcu nie ma żadnego. Pozdrawiam ciepło :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
fula Horak święta pani Czy mogę cię pytać? Dobrze, dziecino moja. Ludzie tak mało wiedzą. Nie przyjęli tego, co im Pan Jezus powiedział o miłości i dobroci. Jeśli*omu Pai Bóg uchyli nieco zasłony, powinien uszlachetniać innych, a zwłaszcza duchownych. Kiedyś, Fullu, będziesz miała taki cud, który twoją duszę ucieszy. Ale to jeszcze nie teraz. Ludzie tak nie wierzą w cuda. Badają i dochodzą... Gdyby nawet najmędrsi ludzie dociekali tajemnic Bożych i tak niczego się niedowiedzą,gdyż Bóg czyni co chce, a człowiek ma wolną wolę wierzyć lub nie wierzyć. Powinienjednak pochylić głowę i powiedzieć: „Boże! Jesteś wielki. Mamusiu, czy śmierć boli? Nie. Ciało nie boli. Duch początkowo krąży przy ziemi i bolą gc nie przebaczone grzechy. A kiedy umiera obłąkany, czy wie po śmierci, że nim był? Tak. I wspomnienie cierpienia jest mu radością, bo zmniejsza cierpienia po śmierci. A dlaczego ludzie wariują? Bóg im czasem odbiera rozum, by uniknęli innych strasznych rzeczy lub by nie brnęli w grzechu. Dusza ich za życia cierpi tylko w chwilach, gdy chorzy odzyskują przytomność. A sny? We śnie dusza częściowo odchodzi w zaświaty. Nigdy nie przekaże ciału świadomości, gdzie była. W tym czasie marne duchy dla igraszki dają człowiekowi fantastyczne, często nic nie znaczące sny. Czasem się zdarza, że podsuwają mu złe i grzeszne obrazy. Jeżeli na jawie, mając pełną świadomość, człowiek ten broniłby się przed nimi, dusza, która nie utraciła kontaktu z ciałem, śpieszy mu na ratunek. Jej całkowita obecność daje mu siłę do opanowania bezwładu woli, w jakim we śnie się znajduje. To samo dzieje się, gdy dręczą człowieka we śnie straszne i męczące widziadła. To ciemne moce chcą dla swoich celów osłabić w ten sposób odporność ludzkich nerwów. Czasem Bóg daje jednaki dopuszcza sny ważne, znaczące prorocze. A kalectwo? Każdy kaleka wie dobrze po śmierci, dlaczego był kałeką i od jaikich rzeczy Bóg kalectwem starał się go uchronić. Mamusiu św., czy ty lubisz maszyny? Aha! Chcesz mieć maszynę do pisania. Tak, trzeba iść z prądem czasu, ale ręką można też wiele napisać. Ja wszystko pisałam ręką. Nie lubię maszyn. Nie lubię tej mechanizacji życia, tej nędznej „zarozumiałości człowieka i tej chęci zysku. Ktoś wymyśli maszynę, coś zmechanizuje i odbiera pracę rękodzielnikom, a raz dorobiwszy ię majątku, zużywa go często na rzeczy złe i marne. Tym sposobem cdni tracą pracę, a inni nie mogą mieć poszanowania dla lichych i ile wykończonych fabrykatów. Nie lubię maszyn... Pomyśl, co to za bezsens. Przy tym bezrobociu ludzie głowią się nad skonstruowaniem „robota, który by za nich wykonywał pracę. Fullu. Jesteś zmęczona. Odżywię ci trochę mózg, abyś mogła sprawniej myśioć. Przy tych słowach nabierała Mamusia św. jakiegoś niebieskiego światła z powietrza. Czułam,jak mi to światło napływa do głowy. Czy dobrze ci teraz? Fullul Nie myśl tak ciągle o mnie. Tak mnie czasem myślą więzisz przy sobie, że po prostu odejść nie mogę. Mówiąc o mnie pamiętaj, żeby ze słów twoich nie sam zachwyt przebijał. Bo pomyśl. Gdyby jakiś profesor kochający Matkę Bożą mial mieć wykład o religii i mówił ciągle: „Kocham Ciebie, Matko Boża, kocham Ciebie, Matko Boża, wszyscy myśleliby, że zwariował. Przy ważniejszych czynnościach powiedz: „Mamusiu św., idę do Ciebie, chcę dojść, staram sięo to, pomagaj mi to wystarczy. Gdybym miała malować, to jaką chwilę zżycia Pana Jezusa mam Pan Jezus najśliczniejszy jest przed Męką. Zobacz. Ujrzałam Jego cudną, jasną postać w białej szacie i sandałach. Był prosty, wysoki. Potem rozwiał się i zobaczyłam Matkę Bożą. Była wysoka. Miała klasyczny, trochę przydługi nos, oczy podłużne, ciemnobrązowe, usta małe i bardzo poważny, skupiony wyraz. Widziałam Ją w niebieskim płaszczu i w białej sukni o wysokim stanie. Czy Ją taką zapamiętasz? wybrać?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czy mogę cię pytać? Dobrze, dziecino moja. Ludzie tak mało wiedzą. Nie przyjęli tego, co im Pan Jezus powiedział o miłości i dobroci. Jeśli*omu Pai Bóg uchyli nieco zasłony, powinien uszlachetniać innych, a zwłaszcza duchownych. Kiedyś, Fullu, będziesz miała taki cud, który twoją duszę ucieszy. Ale to jeszcze nie teraz. Ludzie tak nie wierzą w cuda. Badają i dochodzą... Gdyby nawet najmędrsi ludzie dociekali tajemnic Bożych itak niczegosięniedowiedzą,gdyż Bóg czyni co chce, a człowiek ma wolną wolę wierzyć lub nie wierzyć. Powinienjednak pochylić głowę i powiedzieć: „Boże! Jesteś wielki. Mamusiu, czy śmierć boli? Nie. Ciało nie boli. Duch początkowo krąży przy ziemi i bolą nie przebaczone grzechy. A kiedy umiera obłąkany, czy wie po śmierci, że nim był? Tak. I wspomnienie cierpienia jest mu radością, bo zmniejsza cierpienia po śmierci. A dlaczego ludzie wariują? Bóg im czasem odbiera rozum, by uniknęli innych strasznych rzeczy lub by nie brnęli w grzechu. Dusza ich za życia cierpi tylko chwilach, gdy chorzy odzyskują przytomność. A sny? We śnie dusza częściowo odchodzi w zaświaty. Nigdy nie przekaże ciału świadomości, gdzie była. W tym czasie marne duchy igraszki dają człowiekowi fantastyczne, często nic nie znaczące sny. Czasem się zdarza, że podsuwają mu złe i grzeszne obrazy. Jeżeli jawie, mając pełną świadomość, człowiek ten broniłby się przed dusza, która nie utraciła kontaktu z ciałem, śpieszy mu na ratunek. Jej całkowita obecność daje mu siłę do opanowania bezwładu woli, w jakim we śnie się znajduje. To samo dzieje się, gdy dręczą człowieka we śnie straszne i męczące widziadła. To ciemne moce chcą dla swoich celów osłabić w ten sposób odporność ludzkich nerwów. Czasem Bóg daje jednaki dopuszcza sny ważne, znaczące i prorocze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do wszyscy macie
Ludzie wsztydza sie w dzisiejszych czasach pokazac swoja prawdziwa twarz zeby nie uznano ich za outsaiderow. Sam/a masz z pewnoscia czarne pseudo. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ohmmmmmmmmmmmmmmm
Budząc się - pewnie, że tak jest, że się wycofujemy i boimy tak naprawdę zjednoczenia z boskością, codziennie się na siebie o to złoszczę ;) Ale cóż poradzić, tak już jest. Myślę, że jest tak dlatego, że jest we mnie jeszcze zbyt wiele ciemnych miejsc, które boją się światła. Różne żale, złości, egoizm, namiętności itd. itp. można wyliczać bez końca. Człowiekowi łatwo przychodzi zrozumienie na poziomie umysłu, ale za tym dopiero musi pójść cała reszta - podświadomość, emocje... A one są powolne, ociężałe. "Oświecenie umysłu" jest łatwe - zrozumienie jest łatwe. Wykonanie jest trudne i mozolne. Przynajmniej dla mnie, dla których znam i dla setek innych o których czytam. Umysł, który rozumie nie jest automatycznie latarnią która oświetli drogę innym. Słowa mogą pomóc, ale... to tylko słowa. Trzeba, żeby słowo stało się ciałem :) Żeby to lepiej pokazać: ekstremalna sytuacja np. komuś umiera ktoś bliski. Każdy może go pocieszać "dusz jest nieśmiertelna", "spotkacie się później" itd. Słowa nie zabiorą bólu, nie pomogą. Ale te same słowa wypowiedziane przez kogoś, kto pokonał śmierć, przez oświeconego lub osobę będącą boską inkarnacją niosą zupełnie inną jakość, płyną prosto do serca, koją i leczą. U nich "słowo staje się ciałem", jest żywe. Nawet nie trzeba słów, sama obecność niesie ulgę i uśmierza rozpacz. Wystarczy znaleźć się w pobliżu kogoś oświeconego albo awatara, żeby doświadczyć działania zmaterializowanej boskości. Wszystkie brudy w nas zostają oświetlone! Nawet nie zdajemy sobie sprawy ile tego w nas jest. Z drugiej strony, pierwiastek boski w nas sprawia, że to wszystko widzimy i to daje motor do zmian. WSZYSCY idziemy do tego samego celu, nie tylko ja czy Ty. Żaden człowiek nie uniknie oświecenia, bo taka jest jego prawdziwa natura. Po prostu nie ma innego wyboru. Dlatego wszyscy są równi. A każdy idzie sobie drogą, jaka mu się podoba i drugiemu nic do tego. I tak wszyscy wcześniej czy później dojdą. A tak przy okazji, ciekawi mnie jedna rzecz: wszyscy uznaliście tutaj że jestem mężczyzną - interesuje mnie na jakiej podstawie. Otóż w żadnym z moich postów nie używam osobowych form czasowników, to taka moja dodatkowa zabawa. Nie chcę, żeby postrzegano mnie przez płeć "nawiedzona, egzaltowana baba" albo "facet, wiadomo, egoista, myśli tylko o jednym". To, co myślę jest poza płcią. Czy o przypisaniu mi męskiej płci zdecydowała wypowiedź o cudzych żonach, która wzbudziła tyle emocji? To był tylko przykład. Dla zamknięcia tego tematu: nie sypiam ani z żoną innego faceta ani z mężem innej kobiety :P - ani z żadną inną osobą, poza tą, z którą idę przez życie. To mój wybór, dobry dla mnie (nas). Każdy ma swoją wolę. Budząc się - co do słów, czuję to samo co Ty. Aż się uśmiecham, gdy czytam Twoje słowa, bo tak bardzo przypominają to, co czuję. O czym tu gadać? Po co zagłuszać Boską Ciszę? Słowa są takie małe i ułomne... Wcale się nie zdziwię jak znikniesz, nie zdziw się, gdy ja to zrobię. Proszę, nie rób tego: nigdy nie odpisuj mi z uprzejmości :) Pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ohmmmmmmmmmmmmmmm
**Eh, masz rację, moja postawa jest do bólu realistyczna, nic innego nie robię niż pozbywanie się złudzeń, wyobrażeń, iluzji, snów, majaków itd. Nie ma lepszej terapii, sypianie z cudzą żoną przy tym to pestka ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przypadkiem
Hej dyskusja robie się coraz ciekawsza, a ohmmmmmmmmmmmm chce znikać? PS. zauważyłam, że unikasz używania czasowników, które by okreslały Twoją płec, ale myślę, że jesteś jednak kobietą. To zdanie o tych jedzonych winogronach, hmmmmmm .... chyba tak mogła napisać tylko kobieta. :) pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Rrwrrgrr
Budząc się,a czym się zajmujesz(praca),jeśli można wiedzieć? Nie musisz móowić szczególnie konkretnie z racji swojej postawy incognito,aale odpowiedz ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzień dobry:) Witaj Rrwrrgrr :) Moja jedyna "praca" to oświecanie umysłu, to praca nad sobą. Różne techniczne rzeczy, które wykonuję, jak podejmowanie jakichś dziwnych, groteskowych czynności, angażowanie umysłu w niepojęte zupełnie kwestie, które wydają się głupawo-ironicznym żartem, po to by czasami iść do dziwnego dużego pudła, włożyć do niego plastikowy prostokącik, wyciągnąć papierki, by zamienić je na jeszcze dziwniejsze rzeczy, by robić z nimi jeszcze bardziej dziwne sprawy (jak np. wkładanie ich do środka siebie i później wydalanie w zmienionej formie) tego nie nazywam pracą. To jedna z czasoprzestrzennych dekoracji "miejsca", w którym jestem, które jest dla mnie połączeniem sali szkolnej (tu uczę się nowych "zachowań") i sali w szpitalu psychiatrycznym (tu jestem leczony z mego szaleństwa - myślenia, że jestem nic nieznaczącym, śmiertelnym workiem mięsa, którego sens istnienia jest nieznany, i który to worek potrzebuje ogromnej troski i starań, by mógł "pożyć" przez jakiś satyrycznie krótki czasu). Terapeuta i Nauczyciel są kochani, miłosierni, cierpliwi, cudowni, troskliwi. Dbają by scenografia była miła i sprzyjała terapii. Im większe postępy czynię w terapii, tym lepiej widzę, że scenografia jest super. Terapia powoduje, że znikają już te bardziej psychotyczne pogłosy i powidoki :) Miłego dnia :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dlaczego tak..
to smutne co teraz piszesz. masz chociaz jakies oparcie w kims bliskim? mnie dzieki bogu nigdy nie byla potrzebna pomoc jakichs specjalistow uwazanych za psychologow,psychiatrow. zgadzm sie z kim kto pisal ze zycie syf czy kupa gowna, albo jakos tak. niestety ziemskie zycie jest jednym z najtrudniejszych zyc. trzymaj sie autorze topiku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do "dlaczego tak". To słodkie co napisałaś/łeś. Naprawdę. Wzruszyło mnie to:) Ale chyba nie czytałeś/czytałaś całego topiku :) Ten post był o czym innym. Terapeuta i Nauczyciel to Bóg i buddowie wszystkich kierunków i wszystkich czasów. Z ziemskiego punktu widzenia moje życie jest wyjątkowo udane. Natomiast z niebiańskiego punktu widzenia nasze życie jest snem, niezbyt śmiesznym żartem, historią szaleństwa. Pozdrawiam Cię i tak czy inaczej bardzo dziękuję za słowa pocieszenia :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość laisugfpisug
chyba autor ironii nie ogarnął... :O

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
jeśli to do mnie, to rzeczywiście nie ogarnąłem, bo byłaby dla mnie w tym miejscu trochę niezrozumiała :) Nie ogarnąłem więc tej ironii, bywa :) A tak na marginesie, jako ciekawostka, ale także coś więcej. Bóg nie ma poczucia humoru, wszelkie poczucie humoru zakłada jakąś nierówność, jakiś brak, choćby pozornie najmniejszy i niewinny. Bóg zaś zna tylko doskonałość i doskonałych. Poczucie humoru byłoby więc dla Niego niezrozumiałe. Zna za to radość, spełnienie i szczęście, wieczne i niezmienne. Taka różnica między naszym światem a Niebem. Między poczuciem humoru a wiecznym szczęściem, które może tylko zwiększać się :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dlaczego tak..
w którym jestem, które jest dla mnie połączeniem sali szkolnej (tu uczę się nowych "zachowań") i sali w szpitalu psychiatrycznym (tu jestem leczony z mego szaleństwa - myślenia, że jestem nic nieznaczącym, śmiertelnym workiem mięsa, którego sens istnienia jest nieznany, i który to worek potrzebuje " wytlumacz mi wiec lopatologicznie ten fragment. nie znam tresci calego topiku, przyznaje sie. przeczytam w najblizszym czasie. moje niezrozumienie wynika dzisiaj w pewnym sensie z nieprzespania calej nocy.2 godziny snu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przypadkiem
Autorze - budząc się zadziwiająca jest Twoja pewność tego co pomyślałby/zrobiłby Bóg w określonej sytuacji. Czy to nie nazywa się "projekcją". Ta Twoja pewność, że Bóg nie ma poczucia humoru, hmmm to skąd się wzięła? Albo takie zdanie: ,, Natomiast z niebiańskiego punktu widzenia nasze życie jest snem, niezbyt śmiesznym żartem, historią szaleństwa". Uważasz, że dla Boga nasze życie takim właśnie jest?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do "dlaczego tak". W odpowiedzi na pytanie o pracę napisałem, że pracy w zwykłym znaczeniu nie traktuję jako pracy, tylko jako element dekoracji, scenografii. Wierzę, że naszym domem jest Niebo. Naprawdę wierzę, bardziej niż mocno. W Niebie jesteśmy wieczni, szczęśliwi, spełnieni. Znaleźliśmy się tutaj przez pomyłkę, niezrozumienie, błąd. Cena jest wysoka, bo tu doświadczamy siebie jako śmiertelnych, słabych, cierpiących, samotnych, chorujących, etc. (nawet jeśli nie zawsze to od czasu do czasu), widzimy cierpienie innych, itd. Tak więc opuszczenie Nieba dla takiego świata jest w pewnym sensie szaleństwem. Jednak możemy wyzdrowieć, co niektórzy nazywają oświeceniem. Wtedy, w procesie zdrowienia, świat staje się miejscem, w którym uczymy się jak wyzdrowieć i poprzez ten proces zdrowienia postrzegamy ludzi, miejsca, zdarzenia, sytuacje. Worek z mięsem to ciało. Jesteśmy w ciele, wielu uważa, że jest są ciałem, że to jest ich istotą, esencją. Natomiast w istocie, tak wierzę, jesteśmy duchem, istotą czysto duchową. Ciało jest jak ubranie, jak maska. Myślenie, że jest się ciałem, to niezrozumienie kim się jest (na marginesie nigdy dość podkreślania, że tej maski nie zdejmuje się przez śmierć, śmierć na ogół pogłębia problem tożsamości, maskę zdejmuje się, umownie to nazywając, przez oświecenie) I takie tam :) Mniej więcej o tym, tak mi się wydaje, jest ten topik :) Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przypadkiem :) Rozumiem, że ta pewność może być drażniąca, można uznać tak pewną osobę za megalomana, bufona, etc. Ale Niebo jest pewnością. Niebo to rzeczywistość bez wątpliwości. Uzdrowienie, oświecenie, wiedzie przez milion wątpliwości. Celem jest jednak zrozumienie, które daje pewność. Bóg nie wątpi, Bóg poznaje, Bóg wie. Jesteśmy Jego dziećmi, jesteśmy jak On. W Rzeczywistości, gdy poznajemy samych siebie, także wiemy, po prostu wiemy, bez żadnych wątpliwości. Zdrowienie to także powrót do tej pewności, pewności poznania, tego kim jesteśmy, Kim jest Bóg, jaki jest, czym jest Rzeczywistość. Poczucie humoru. Być może różnie można zdefiniować poczucie humoru. Zakłada ono jednak śmianie się z kogoś, z siebie, z sytuacji, może to być nawet niewinne qui pro quo. Śmianie się z kogoś, choćby niewinne, czy śmianie się z siebie, musi zakładać jakiś rodzaj niewiedzy, nieumiejętności, niepewności, małości, jakąś wadę, choćby najdrobniejszą, jakieś roztargnienie, itd. To wszystko nie może mieć miejsca, jeśli widzisz kogoś wyłącznie jako całkowicie doskonałego. W kompletnej doskonałości nie ma nic małego, nie ma braku, nieumiejętności, wad, nic z tych rzeczy. Czyli nie ma bazy, na której opiera się nasze poczucie humoru. Qui pro quo zakłada jakąś pomyłkę, itp. Bóg wiedząc wszystko i wszystko poznając nie myli się nigdy i nie jest mu znany stan "mylenia się". I takie w Niebie są Jego dzieci. Idea mylenia się jest dla Boga niepojęta z założenia. Nie oznacza to, że Bóg jest ponurakiem :) Nie bo On jest radością i źródłem wszelkiej radości. Bóg nie nazywa tego tak (snem, itd.). Pojęcia i słowa to symbole. Rzeczywistość stworzona przez Boga nie jest symboliczna, jest rzeczywista i dlatego nikt w niej nie musi posługiwać się symbolami. Jeśli tylko we śnie możemy błądzić i śnić świat, w którym jest śmierć , cierpienie, a Bóg nie śni, to znaczy, że nas widzi prawdziwie. Widzi nas cały czas jako doskonałych. Nasz sen to odwrócenie się od Boga, czyli jednostronne "zerwanie komunikacji". Bóg nie poznaje szczegółów naszych snów. Jest to niemożliwe skoro nie śpi. Widzi tylko brak komunikacji z naszej strony. Ponieważ jest Stwórcą rzeczywistości i praw szczęścia, wie, że bycie razem, bezpośrednia komunikacja, złączenie woli bycia razem, daje szczęście. Skoro rozpoznaje, że tego nie robimy, wie, że nie jesteśmy szczęśliwi. Wie to także z tego powodu, że nie czuje naszego szczęścia w sobie. Dlatego budzi nas. Budzi nas, bo chce byśmy doświadczali całkowitego szczęścia, całkowitego spełnienia, całkowitej radości. Czy to wiem na pewno. Na ogół nie mam cienia wątpliwości. A nawet jeśli pojawiają się w minimalnym stopniu, to zadaję sobie proste pytanie: czy mogę wierzyć w co innego? Odpowiedź jest zawsze jedna: nie jestem w stanie wierzyć w nic innego. Mogę wierzyć tylko w Boga, który jest naszym Ojcem, który jest całkowitą miłością, całkowitą dobrocią. Z tego zaś muszą wynikać dalsze cechy Boga, natura Nieba i naszej rzeczywistości. Moją całkowitą wolą jest wierzyć tylko w to. Nie jestem w stanie wierzyć w jakąkolwiek inną rzeczywistość niż Miłość, niż wszechmocny Bóg będący Miłością. Gdybym stracił tę wiarę, natychmiast uległbym szybszej lub wolniejszej autodestrukcji. Straciłbym jakikolwiek sens życia. Ta wiara jest najsilniejsza z tego co mam. Ona mnie prowadzi. Nie jestem już w stanie iść żadną inną ścieżką. Jest to dla mnie niemożliwe. Nie widzę żadnych sensownych alternatyw.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Rrwrrgrr
Chodziło mi o zawód.poprostu zawód który wykonujesz.tak z ciekawości

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przypadkiem
A co w takim razie z pokorą? Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo, ale czytając Ciebie mam wrażenie jakbyś sugerował, że stworzył nas jakby prawie równych sobie. Sugerował może nie jest właściwym słowem ale w tej chwili inne nie przychodzi mi na myśl. Czy uważasz, że po całkowitym, zupełnym "obudzeniu" będziemy bardziej "boscy" niż "ludzcy"? Pozdrawiam serdecznie.:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Dajcie chłopu pospać
:D🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×