Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość CarrieBradshow

Co jest ze mną nie tak? Jaką decyzję podjąć?

Polecane posty

Gość CarrieBradshow

Pochodzę z niewielkiej miejscowości, ale od 4 lat mieszkam w dużym mieście. Jestem osobą wykształconą, otwartą, na codzień pracuję z ludźmi, więc nie mam problemów w kontaktach interpersonalnych. Niedawno wyszłam za mąż. Mam cudownego męża, który jest opiekuńczy, troskliwy - nie zamieniłabym go na żadnego innego. Oboje pracujemy, wynajmujemy małe mieszkanko. W czym problem, ktoś by zapytał? A więc problem polega na tym, ze czuję się bardzo samotnie. W mieście, w którym mieszkamy nie mamy rodziny, ani przyjaciół, a od rodzinnych stron dzieli nas prawie 200 km. Znajomi męża ze studiów, po ich ukończeniu porozjeżdżali się. Ci, których tu poznaliśmy mają swoje sprawy, rodziny, starych, dobrych znajomych i - jak wnioskuję - nie potrzebują nikogo obcego wśród swoich. Tak więc nasze kontakty ograniczają się tylko do godzin pracy. Zapraszamy znajomych do siebie, organizujemy sobotnie wieczory, gotujemy coś dobrego, znajomi przyjdą, ale jakoś nie zapraszają nas do siebie. Jak mamy poznawać ludzi w mieście, w którym jesteśmy zupełnie obcy bez tych, którzy mogliby nas w swoje towarzystwo wprowadzić? Nieraz rozmawialiśmy z mężem o tym, zastanawialiśmy się, co jest nie tak, przegadywaliśmy noce... Przecież oboje jesteśmy otwarci, w naszym rodzinnym mieście mieliśmy i do dziś mamy mnóstwo znajomych. Drzwi mojego domu (kiedy mieszkałam z rodzicami) nigdy się nie zamykały, bo wciąż odwiedzały mnie koleżanki i koledzy. Do takiego życia przywykłam i dlatego odnaleźć się nie potrafię. Mój mąż co drugi tydzień pracuje na drugą zmianę. Siedzę więc sama w domu i wyczekuję jego powrotu. Mam już dość tej wegetacji! Co mi po wielkim mieście, skoro nie mogę korzystać z jego możliwości? Nie mam z kim pójść do kina, na basen, do siłowni? Czuję się obco, jak intruz. I choć mam już swoje wydeptane ścieżki, znane uliczki i kilku znajomych w pracy nie czuję się komfortowo. W związku z tym, zastanawiamy się czy nie wrócić do rodzinnego miasta? Tam mamy wszystkich - rodzinę, przyjaciół (choć wielu wyjechało), swojskie kąty - po prostu czujemy się u siebie. Ale mamy mniejsze szanse na pracę, mniejsze możliwości rozwoju i samorealizacji (miasto ma 12 tyś. mieszkańców). Nosimy się z decyzją o powrocie od prawie dwóch lat. Ważymy argumenty, obserwujemy sytuację na rynku pracy, radzimy się ludzi, konsultujemy i właściwie czujemy się jak w pułapce, bo póki co - z powodu braku pracy - nie mozemy wrócić do domu. Z drugiej strony, mamy dość ładowania pieniędzy w wynajmowane mieszkanie i życia od weekendu do weekendu. Tam mamy dom, a w nim całe piętro do remontu. Marzy nam się już własny kąt, bo ile można mieszkać po studencku (mamy po 29 lat)? Wiem, ze w mieście, w którym obecnie mieszkamy nie zostaniemy na stałe. Nie wyobrażam sobie takiego samotniczego, jałowego życia bez rodziny, więc kupno mieszkania nie wchodzi w grę (zresztą ceny są wygórowane, a po co płacić kupę kasy za dwa pokoje w bloku, jak mogę wyremontować DOM z ogrodem w moim małym mieście). Czuję, ze pomimo życia w mieście możliwości, jak to się zwykle mówi o dużych miastach wojewódzkich, stoję w miejscu. Nie wiem, jaką drogą pójść. Zostać tu jeszcze czy robić wszystko, by wrócić (choć niektórzy się dziwią, ze chcę wracac do pipidówki i odradzają)? W związku z tym wszystkie moje plany stoją. Nie chcę się w nic angażować, bo wszystko wydaje mi się bez sensu. Po co mam się brać za to czy tamto, skoro za parę miesiecy być może wyjadę i wtedy ta rozpoczęta rzecz będzie dla mnie problemem. Czasem myślę, ze jestem okropna. Niby mam wszystko a narzekam...Prowadzi to do ciągłego poczucia winy, do takiego dziwnego marazmu. Wydaje mi się, ze jestem mdła, nijaka i sama nie wiem czego chcę od życia. Chyba się w tym życiu trochę zagubiłam i mam tego świadomość. Wracać i żyć w małym mieście z rodziną i przyjaciółmi czy zostawać w mieście możliwości, ale wieść samotne, bezbarwne życie? Doradźcie, bo nie wiem co robić. Może ktoś był w podobnej sytuacji i podpowie mi jaką podjął decyzję i jakie miała ona skutki. Wiem, ze wszystkiego przewidzieć się nie da, ale zważając na obecną sytuację w kraju, naprawdę rozsądnie staram się podejść do tematu. Pochopność może mieć bowiem skutki odwrotne do zamierzonych. 2 lata na podjęcie decyzji - czy to jednak nie za długo? Proszę o Wasze, ale naprawdę dojrzałe, opinie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyna bez polotu
Hey Carrie ja się próbuje wziąść w garść od dobrych sześciu lat ( teraz mam 26) i za bardzo mi nie wychodzi. Więc wiedz że nie tylko masz myśli że zycie jest do dupy czasami. Co do twojego postu to troche wyrywkowo przeczytałam, ale wydaje mi się że najwięszy problem leży w twojej tęsknocie za bliskimi. Ja byłam swego czasu za granicą i ta tęsknota była większa niż cokolwiek innego, wracałam do domu to mi wyrosły skryzdła. Żadne pieniądze nie są w stanie wyangrodzić chwil spędzonych z rodzina i bliskimi. A czy tam gdzie mieszka rodzina nie ma jakiejś większej miejscowości w pobliżu?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hejo hejo
wiem o co chodzi bylam w identycznej sytuacji, jak juz czlowiek skonczy studia to ciezko poznac nowych ludzi. Dlatego poszukalam sobie stowarzyszen ktore by odpowiadaly moim zainteresowaniom, wolontariat, czy jakies artystyczne stowarzyszenia , cos na pewno znajdziesz dla siebie, mozesz sie do nich przylaczyc, maja swoje zebrania, inicjatywy, projekty a super jest to ze lacza lduzi o podobnych pogladach. Ja na przyklad jestem w stwoarzyszeniu milosnikow jazzu, mam z kim na kocnerty chodzic i w ogole jest super. Dopoki do nich nie trafilam myslalam ze umre, poza tym ciekawych ludzi poznalam chodzac na zajecia samby (poszlam sama bo nie mialam kolezanek) i do szkoly jezykowej na kursie hiszpanskiego. Sprobuj moze zaangazowac sie w cos takiego, na poczatku czlowiek czuje sie glupio bo nie ma do kogo zagadac ale jak mowisz jestes otwarta wiec wierze ze sobie poradzisz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość CarrieBradshow
dzięki dziewczyny za podpowiedzi...od mojej rodzinnej miejscowości do większego miasta jest jakieś 60 km, więc i tak trzeba byłoby się przeprowadzić. A jak pomyślę sobie, że musiałabym zaczynać wszystko od nowa w zupełnie nowym mieście, to mi się odechciewa. Chyba jest tak, że ja po prostu chcę mieszkać w swojej pipidówce - właśnie ona, ta bez perspektyw, dodaje mi skrzydeł. To takie dziwne miasto - ma jakiś takie niesamowity klimat. I wielu ludzi tak o nim mówi. Czytałam kiedyś na forum wypowiedź mężczyzny, który po 10 latach od wyjazdu z naszego miasta nie mógł sobie z tą rozłąką poradzić. I wiecie co? Wymykał się nocą z domu, wsiadał w auto i jechał te 60 km, zeby nocą pochodzić po rynku! Przeżyłam szok, ze i tak można tęsknić i tak sobie z tęsknotą radzić. Mogę nawet dojeżdżać do pracy do pobliskich miejscowości, oby tylko ta praca była. Jestem mieszczuchem, ale raczej małomiasteczkowym;) i jakoś nie sprawdzam się w wielkim świecie. To prawda, że moim problemem jest tęsknota za rodziną i przyjaciółmi. Bo wyobraźcie sobie, ze z racji odległosci ciężko jest komukolwiek nas odwiedzić. To cała wyprawa. Jak ktoś nie ma auta, to musi do nas jechać autobusem 4 godziny! Także to my, najczęściej jak się da, jeździmy do domu. A co do zapisania się do szkoły językowej czy jakiegoś stowarzyszenia to jestem jak najbardziej za! Ale właśnie jakoś nie mogę się przełamać sama (jeszcze niedawno miałam lęk przed samotnym wyjściem z domu, bałam się, ze zemdleję, ze coś mi się stanie i nikt mi nie pomoże, bo właśnie nikt mnie nie zna, nikogo nie mam...), poza tym tak jak napisałam - boję się czegokolwiek zaczynać, bo co jak będę musiała to przerwać? Moim marzeniem jest by być wolontariuszem w stadninie koni. Ale to jest poważne zobowiązanie, koniem nie można się dziś opiekować, a jutro już nie. Dlatego odwlekam ten pomysł...Podobnie ze szkołą językową - zapiszę się i zrezygnuję? A jeśli chodzi o inne inicjatywy to pracuję w specyficznym miejscu, w instytucji kultury ale niestety z dziwnymi ludźmi, którzy często podcinają skrzydła i raczej szans na rozwój tam nie widzę... Dużo by opowiadać. Poza tym, co to za przyjemność być w pracy i odpoczywać w pracy po pracy?:) Człowiek musi zmienić i ludzi i otoczenie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hejo hejo
ze stowarzyszenia mozesz sie wypisac kiedys chcesz, na stronie urzedu miasta w miejscu gdzie mieszkasz powinna byc zakladka "organizacje pozarzadowe" i tam wlasnie bdzie lista stowarzyszen w Twojej miesjcowosci. Moze jak poznasz nowych ludzi poczujesz sie lepiej. Ja tez nie lubilam mieszkania w duzym miescie, mialam wrazenie ze jestem jakas gorsza od nich, alb oze sa do mnie wrogo nastawieni. Ale przeszlo :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zapraszam na wróżby e-mail
zapraszam na wróżby email zadajesz do maksimum 20 pytań możliwe porady wskazówki jeśli stoisz pod znakiem zapytania... odpłatne 5zł anna_anielaa65@o2.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość CarrieBradshow
wiem, ze mogę się wypisac, bo do jednego stowarzyszenia należę;) ale chyba mi się już nie chce szukać czegokolwiek w tym mieście, nie czuję abym dzięki temu mogła być bardziej spełniona. Przez tę samotność wszystko mi już jakoś obrzydło. Zawsze jak wyjeżdżam z domu, to jadę z duszą na ramieniu, płakać mi się chce, że wracam do tej jałowości. Marzy mi się, zeby wykorzystać to, czego się tu nauczyłam w moim mieście, by pokazać, ze i tam można coś robić, działać, rozwijać się, zachęcać młodzież do aktywności. Tu się nie przebiję z moimi pomysłami i chęcią realizacji, bo tak jak już pisałam, moje inicjatywy są krótko mówiąc ucinane przez wszystko wiedzącego i wszystko kontrolującego szefa. Oszaleć czasem można! Muszę mocno zaciskać zęby, zeby mu nie nawtykać! Czuję się jak dziecko, które wciąż trzeba kontrolować, bo narobi błędów i wstydu! Właściwie moje stanowisko przez to nie jest samodzielne. Nie mogę podejmować żadnych decyzji, podpisywać się pod dokumentami, które sama przygotowuję. Nawet jak rozmawiam przez telefon to się kontroluję, bo czasem bywam krytykowana za to, co mówię. To niestety taka osobowość szefa. Uważam, ze taki ktoś na stanowisko kierownicze się nie nadaje, bo niewłaściwie zarządza ludźmi...ale cóż - nie ja tam rządzę! Także trwam w tej pracy, bo muszę, ale chcę być bardziej niezależna zawodowo, wykorzystywać możliwości, które mam, robić coś dla innych. A póki co jestem podrzędnym pracownikiem od czarnej roboty. Do spraw wyższej wagi są inne osoby, które niestety mają takie samo wykształcenie jak ja, ale ich celem jest bycie na świeczniku w pojedynkę (choć mówią, ze jesteśmy zespołem) Gubię się w tym wszystkim. Tu nie realizuję się zawodowo, mam wrażenie, ze się cofam, no i ta samotność, tęsknota za przyjaciółmi. Do domu wrócić nie mogę, bo póki co nie widzę szans na znalezienie pracy (choć cv porozsyłane! ale ile można zrobić na odległość?:/), a posiadanie pracy to dla mnie podstawa. Nie zwalę się przecież rodzicom na garnuszek! Ambicja mi na to nie pozwoli, mowy nie ma! Przez to wszystko czuję się jak w pułapce!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zapraszam na wróżby e-mail
zapraszam na wróżby email zadajesz do maksimum 20 pytań możliwe porady wskazówki jeśli stoisz pod znakiem zapytania... odpłatne 5zł anna_anielaa65@o2.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×