Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Ajakx

Nie znoszę swojego życia.

Polecane posty

Gość Ajakx

Studiuję już 3 lata kalendarzowe, teraz rozpocznę 4 rok akademicki. Można by powiedzieć, że po takim czasie już muszę być przyzwyczajony, wiedzieć co i jak, czuć się pewnie. A jest zupełnie inaczej. Nadal nie mogę się zaaklimatyzować. Może to dlatego, że co roku mieszkam w innym akademiku, z zupełnie innymi ludźmi. I jakoś tak się składa, że z roku na rok mieszkam w coraz gorszym warunkowo miejscu. Nie lubię swojego kierunku (prawo). Poszedłem na to, by nie widziałem lepszej perspektywy. Im jestem dalej tym bardziej się przekonuję, że to nie jest dla mnie, ale jestem już bliżej końca niż początku i po prostu warto powalczyć o tego magistra, bo to zawsze jakoś się przyda na przyszłość. Dzięki temu, że minąłem się z "powołaniem", potrzebuję silnej woli i jakiejś motywacji żeby w ogóle uczyć się rzeczy, które w 90% mnie nie interesują. Jestem uparty i tak robię. Uczę się, nie daję sobie spokoju dopóki nie przerobię jakiegoś materiału, ale mimo to znowu kończę z warunkiem na koniec roku. Czuję się już bezradny i załamany, bo staram się, umiem materiał, a mimo to zrobię jakiś głupi błąd, który już nie pozwala mi dostać głupiej 3. Nie, nie chodzi o to, że jestem tępy i uczę się, a i tak nie zdaję. Zwyczajnie niektórzy profesorowie mają takie wymagania, że nie można popełnić nawet jednego błędu żeby myśleć o zdaniu. Co do ludzi to mam znajomych, ale ilość jest dosyć ograniczona, bo jestem człowiekiem zamkniętym w sobie. Podchodzę do innych z rezerwą, ostrożnie, nie potrafię być otwarty, dlatego też trudno mi nawiązywać nowe znajomości. Nie radzę sobie z tym, że inni mają jakąś taką lekkość i potrafią się dogadywać, a ja czuję się niekomfortowo i zwyczajnie się wycofuję i zamykam. Zauważam, że będąc na studiach nie jestem do końca sobą, nie jestem taki jaki byłem w liceum. Jestem bardziej spięty, poważny, zimny, pewnie zagubiony. Nie czuję się w jakimkolwiek towarzystwie na tyle dobrze żeby być sobą, wygłupiać się. Nie potrafię jakoś wkupić się w jakieś towarzystwo, mimo, że mam grupkę znajomych, ale to nic tak wielkiego. Po prostu znamy się najdłużej, od samego początku studiów i tyle. Jadąc kilka godzin do miasta studiów jestem w najgorszym nastroju jaki można sobie wymyślić. Wracając stamtąd do domu jestem szczęśliwy jak nigdy. Nie wiem, nie radzę sobie z tym wszystkim. Z życiem akademickim, towarzyskim, uczuciowym... Jestem jak jakaś bryła lodu, ale w środku jest tyle potrzeb i uczucia, których nie mogę uwolnić. Dzięki za przeczytanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ixyzet
No dobra,wyrzucilas z siebie to,co Cie boli. Kolejnym krokiem bedzie -zmiana tej sytuacji,zakladam bowiem,ze nie chcesz reszte zycia spedzic w roli ofiary.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość abecaddddełko
Skąd ja znam te "objawy'? Mnie pomógł psycholog. Pomógł odnaleźć radość życia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ajakx
Dopóki jestem w swoim świecie jest dobrze, czuję się szczęśliwy. Ale kiedy dopadają mnie jakieś problemy czuję się zaraz rozbity. Szczególnie jeśli chodzi o te uczelniane, bo szczerze nienawidzę swojego kierunku i wydziału. Nie wiem tylko jak radość życia przenieść ze swojego świata na ten zewnętrzny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ajakx
Umiem żyć w samotności, ale jednak już trochę dobija mnie to, że nie mam znajomych z prawdziwego zdarzenia. Takich od serca, którzy by mnie rozumieli i przed którymi mógłbym się otworzyć. Strasznie wrogo traktuję ten zewnętrzny świat i jestem czuły na jego wszelkie ataki, dlatego jestem taki nieprzystępny i spięty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×