Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Paulana

Poczytajcie ten artykuł, poprostu niewyobrażalne :(:(

Polecane posty

Gość Paulana
czasami dzieci tyle przechodza w zyciu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sssssssssssssssc
Czytałam, rzeczywiście straszne:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wejdź na stronę gazety i
i tam znajdziesz. Czytałam wczoraj, aż się wierzyć nie chce, że to prawda...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w62js
To wpiszcie w google wysokie obcasy i tam jest ten artykuł.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Paulana
Stara osobowość została wykasowana. Od tej chwili robiłam wszystko - absolutnie wszystko - co mi kazano. Działałam jak automat. Nie pytałam i nie prosiłam. Nie buntowałam się. Nie miałam własnego zdania. Nic nie czułam Uciekała od zawsze. Z domu rodzinnego - żeby nie czuć na sobie potu ojczyma i nie słyszeć histerii matki. Z domu dziecka - żeby nie sikać w nocy do wiadra i nie biegać w deszczu bez kolacji. Uciekała, żeby uwolnić się od strachu. Uciekała, żeby jej nikt nie dotykał. Trafiła do specjalnego poprawczaka w NRD-owskim Torgau. Stamtąd nie dało się uciec. Dom rodzinny Krakow am See to mała uzdrowiskowa mieścina położona nad jeziorem, niedaleko Rostocku we wschodnich Niemczech. Mieszka tu Heidemarie Puls, przysadzista 53-letnia kobieta o lokowanych włosach farbowanych na jasny blond. Ubrana w białą koszulę, dżinsową kamizelkę i dżinsowe spodnie. Częstuje kawą i ciasteczkami. O swoim domu i okolicy mówi: 'Mój mały, bezpieczny świat'. Ma niewinną twarz o łagodnym spojrzeniu. Jest wrażliwa. Płacze, gdy wspomina. Wspomnienia - choć oswojone 15-letnią psychoterapią - nie pozwalają jej żyć normalnie. - Pierwszy raz uciekłam z domu, kiedy usłyszałam od mamy: 'Heidi, nigdy nie mów o tym nikomu! Inaczej ja pójdę do więzienia, a ty do domu dziecka, a tam będzie ci bardzo źle' - opowiada Heidemarie Puls. - Mieszkaliśmy w Neukalen w NRD. Miałam nie mówić o 'zabawach' z ojczymem. Odbierałam go codziennie z knajpy. Szliśmy do parku - tego parku nigdy nie zapomnę. Ojczym siadał na ławce, brał mnie na kolana i poruszał mną w górę i w dół. Śmierdział potem. Bolało. Potem przychodził w nocy do mojego pokoju - tego bólu nie mogłam wytrzymać. Miałam 11 lat. Ojczym bił moją matkę. Po 'zabawach' ze mną stawał się spokojniejszy. Czasami w nocy budził mnie krzyk matki. Zaglądałam do jej pokoju. Zbita szyba, cuchnie wódką, w fotelu siedzi obcy mężczyzna. Matka pracowała w zakładzie przemysłu zbożowego. Wracała po południu. Ja kończyłam lekcje trzy godziny wcześniej, więc musiałam się czymś zająć. Chodziłam na przystanek autobusowy obserwować ludzi. Albo do toalety publicznej w ratuszu miejskim. Było tam ciepło i wygodnie. Wyobrażałam sobie, że to mój mały pokój, a ja muszę go urządzić. W myślach ustawiałam łóżko, szafki i regały. Sprzedawałam makulaturę i butelki po piwie. W ten sposób dokładałam do domowej kasy. Nie miałam zabawek. Jedyną lalkę dostałam od taty, który się od nas wyprowadził. Lubiłam malować, ale na lekcjach brakowało mi farb. Mama oszczędzała pieniądze. Lubiłam czytać, ale nie wolno mi było pożyczać książek ze szkolnej biblioteki. Nauczycielki uważały, że mogłabym je uszkodzić. Lubiłam szkołę, ale często przysypiałam na lekcjach. W domu nie było warunków do wypoczynku. Wpadałam w złość, gdy inne dzieci obrażały moją mamę. Uznawano mnie za agresywną. Miałam tylko jedną przyjaciółkę. To ona dała mi schronienie na strychu, gdy uciekłam z domu. W końcu jej mama odkryła mnie i kazała wracać. Drugi raz uciekłam z domu, gdy ojczym znowu zaczął mnie zmuszać do 'zabaw'. Pojechałam do taty, który mieszkał z nową żoną i jej synem w Rostocku. Stanęłam w drzwiach i rozpłakałam się. Tata wziął mnie na kolana, przytulił, pogłaskał. Powiedzieli, że mogę zostać. Miałam cały pokój dla siebie, dużo większy niż publiczna toaleta w ratuszu. Byłam taka szczęśliwa! Siostra taty przysyłała mi ubrania z RFN. Dostawaliśmy od niej też słodycze na święta. Dobrze mi szło w nowej szkole. Tęskniłam za mamą i małą siostrą, ale odczuwałam ulgę, że jestem daleko od ojczyma. Niestety, moje szczęście nie trwało długo. Żona taty przywykła, że pomagam w domu, i coraz więcej ode mnie wymagała. Jej syn wykorzystywał to, kazał mi po sobie sprzątać. Zbuntowałam się. Wybuchła awantura. Tata pokłócił się o mnie z żoną. Wpadł w furię, porozbijał talerze w kuchni. Przyjechała policja, dali mu zastrzyk na uspokojenie, zabrali do szpitala. Musiałam wracać. Ojczym przywitał mnie słowami: 'No i co, tam też wszystko popsułaś?'. Znowu przychodził do mnie w nocy. Nie chciałam już żyć! Połknęłam wszystkie tabletki na sen z szafki nocnej mamy. Obudziłam się w szpitalu. Panie z opieki społecznej spytały, czy chcę wrócić do domu. 'Nie, wolę umrzeć!' - wykrzyknęłam. I tak zaczęła się moja wędrówka po domach dziecka. Dom dziecka - 'Nie płacz już, u nas mieszka wiele dzieci takich jak ty. Na pewno ci się spodoba' - pocieszała mnie wychowawczyni. To był olbrzymi dom, podobny do zamku. Napawał mnie strachem. Czułam się samotna. Heidi - tak na mnie wołali rodzice. Heidemarie - tu zwracano się pełnym imieniem. Nie lubiłam tej oschłej formy. Na wejściu obcięto mi moje piękne warkocze. Płakałam, darłam się i wyrywałam. W dzieciństwie chwalono mnie: 'Masz takie ładne włosy'. To jeden z niewielu komplementów, jakie słyszałam. Przydzielono mi numer 7. Wieszak, półka, szafka - wszystko numer 7. I jeszcze ohydny fartuch - też numer 7. Łazienka przypominała mi toaletę publiczną w ratuszu. Zadrżałam. Wróciło wspomnienie ojczyma. Byłam daleko, ale na samą myśl o nim pociły mi się ręce. Poznałam nową koleżankę. Próbowała mnie pocieszyć. Ale zadawała za dużo pytań. Powiedziała, że tu nikt przed nikim nie ma tajemnic. Nigdy! Mojej tajemnicy nie wyjawię nikomu - myślałam. Nie mogłam tam zostać. Wyszłam na dwór. Biegłam przed siebie, byle dalej! Drogę zajechał mi samochód kierownika. 'Heidemarie, masz areszt domowy! Zamiast bawić się z innymi dziećmi, w czasie wolnym będziesz odrabiać lekcje' - usłyszałam. 'Idiotko, po co uciekałaś?!' - naskoczyła na mnie koleżanka. Uderzyłam ją w twarz. Szybko to pojęłam - w domu dziecka atak jest najlepszą formą obrony. Tak się zdobywa szacunek. Coraz częściej miewałam napady agresji. Jedna z koleżanek mogła nosić długie włosy, bo była starsza i mieszkała w ośrodku wiele lat. Powiedziała, że mam słuchać jej rozkazów. Schwyciłam ją za te włosy, szarpałam i tłukłam po głowie. Nie umiałam się podporządkować. Za karę musiałam sprzątać cały dom. Było mi źle. Myślałam: gdzie jest ten kochający Bóg? Mnie chyba nie kocha. Potrzebowałam spokoju i odpoczynku. Marzyłam o powrocie do toalety publicznej ratusza. Mój pokój w nocy zaczęli nachodzić starsi chłopcy. Mówili: kieszonkowe albo seks. Długo się nie poddawałam, ale byli silniejsi. Zgwałcili mnie - najpierw jeden, potem drugi. Duch mojego ojczyma powracał. A ja tak bardzo chciałam się od niego uwolnić! Raz jeszcze uciekłam. Raz jeszcze zostałam złapana. 'Przenosimy cię do innego domu dziecka. Może tam nauczą cię posłuszeństwa' - grzmiał głos kierownika. W nowym miejscu moja współlokatorka oznajmiła: 'Jestem najstarsza w pokoju. Masz robić, co ci każę. Będziesz ścielić łóżka'. Ostro się pobiłyśmy. Znowu musiałam udowadniać, że jestem silna. Było jak w wojsku. 'Zbiórka!' - na komendę stawaliśmy w rzędzie. 'Do stołu!' - na komendę jedliśmy posiłki. Jeść trzeba było szybko. Na kolację - dwa plasterki szynki i kawałek masła. Chodziłam głodna. Po przenosinach przerwałam naukę w szkole. Kazali mi pracować przy cerowaniu rajstop. Musieliśmy czytać artykuły w gazetach i referować je na zebraniach politycznych. Nic z nich nie rozumieliśmy, więc wkuwaliśmy na pamięć. Ci, co wypadali najlepiej, dostawali plusy, ci, co najgorzej - minusy. Plusy przekładały się na dodatkowe puddingi zabierane osobom z minusami. Miałam dużo minusów na koncie, polityka mnie nie interesowała. Chwaliłam się ciocią z zachodnich Niemiec. Dopiero wychowawcy uświadomili mi, że ona należy do wrogiego kraju. Głośnym śpiewem i śmiechem zagłuszałam swój smutek. Często śpiewałam z samego rana, zanim wszyscy się obudzili. Za to też karano mnie minusami. Zaprzyjaźniłam się z jedną dziewczyną. Rozdzielili nas przy stole, nie dawali razem pracować. Przyjaźnie nie były mile widziane, mogły się stać zarzewiem spisku. Kontrolowano listy do rodziny. Gdy pisaliśmy, że jest nam źle, dostawaliśmy je z powrotem do poprawki. Na noc zamykano pokoje, a nie było w nich toalet. W razie potrzeby używaliśmy wiader. Raz śmiałyśmy się za głośno w pokoju. Kara: dziesięć okrążeń naokoło ośrodka. Za oknem zimny wieczór, jesienny deszcz. Wróciłyśmy wyczerpane. 'Dziś nie zjecie kolacji' - zarządziła wychowawczyni. Opiłyśmy się wody z kranu, by ukoić głód. Dom poprawczy - Zaplanowałam ucieczkę z koleżanką. Nie udało się, wsypał nas jeden chłopak. Za karę musiałam zmywać podłogi w całym domu. Potem usłyszałam: 'Heidemarie, zbieraj się, przyjechał transport'. 'Dokąd tym razem? Czy ja, 14-letnia dziewczynka, wreszcie znajdę swoje miejsce? Czy przestanę żyć jak Cyganka błąkająca się po świecie?' - rozważałam w duchu. 'Zabierają cię do poprawczaka w Burg' - na dźwięk słowa 'poprawczak' znieruchomiałam. Słyszałam, że zamykają tam przestępców. Czy ja też do nich należałam? Dyrektorowi w Burg powiedziałam, że chcę dalej chodzić do szkoły. Roześmiał się: 'Dla ciebie szkoła już się skończyła! U nas wyuczysz się zawodu. Co byś chciała robić?'. 'Pracować w przedszkolu z dziećmi, żeby je chronić' - odpowiedziałam. On na to: 'Nie ma takiej możliwości. Będziesz pomagać w ogrodzie'. I jeszcze dodał: 'Z twoich akt wynika, że nie uczestniczyłaś w życiu społecznym pionierów. Musisz się zmienić. Przekonamy cię, że trzeba podporządkować się grupie'. Znowu miałam cel - ucieczkę. Wybiegłam z budynku. Prosto przed siebie, w las. Byłam spragniona. Przylgnęłam do strumyka. Dalej - do pobliskiej wsi. Na ławkach stały butelki z mlekiem. Jedną ukradłam. Myślałam: wrócę do mamy, wrócę do szkoły. Będę wzorową uczennicą. Szłam wzdłuż ulicy. Zatrzymał się samochód. Policja. Nakryli mnie. Znowu to samo. Z powrotem do Burg, cztery dni w areszcie. Ostrzeżenie dyrektora: 'Jeszcze raz spróbujesz ucieczki, przeniesiemy cię do Torgau. Trafiają tam nieposłuszni, którzy nie umieli dostosować się do życia w socjalistycznym państwie'. A więc próbowałam się dostosować. Robiłam na drutach. W ogrodzie zrywałam kalarepę i wyrywałam chwasty. Pracę oceniano od 1 (najlepiej) do 5 (najgorzej). Norma wynosiła 2,2. Tym, co dostawali mniej, obcinano kieszonkowe. Nie znosiłam presji grupy. Nakazów i zakazów. Sama chciałam o sobie decydować. Zachorowałam na nerki. W szpitalu przeżyłam piękne chwile. W spokoju czytałam i wypoczywałam. Pani z łóżka obok podarowała mi worek słodyczy. Wreszcie miałam coś na własność! Po powrocie otrzymałam nowe ubranie. Dwie dziewczyny zakradły się w nocy do mojej szafki. Pobiłyśmy się. Przegrałam. Zabrały mi spodnie. 'Dłużej tu nie wytrzymam' - zdecydowałam. Obmyśliłam ucieczkę do babci - jedynej osoby, która się o mnie troszczyła. Raz przesłała mi do ośrodka rajstopy i cukierki. Wymknęłam się na stację kolejową. Pociągiem do rodzinnego Neukalen. Utonęłam w ramionach babci. Obydwie płakałyśmy. Ale nie mogła mnie zatrzymać u siebie. Po dwóch dniach przyjechali po mnie pracownicy opieki społecznej. 'Nie umiesz się przystosować. Jedziesz do Torgau' - zawyrokował dyrektor w Burg. Widziałam ludzi, którzy przeszli przez Torgau. Zachowywali się inaczej. Małomówni, karni, potulni. Co mnie tam czekało? Wielka brama, wysoki mur z drutem kolczastym. W środku olbrzymi budynek z małymi zakratowanymi oknami. Zakłuło mnie w piersiach. Zachciało mi się siusiu. Wystraszona czekałam w pokoju na wychowawcę. Na ścianie rozkład dnia zatytułowany 'Wychowanie do pracy w kolektywie'. Nagle głos: 'Pod ścianę!'. 'Ale ja muszę pilnie do toalety' - odpowiedziałam. Kijem po plecach. Jeden raz, drugi, trzeci. Upadłam na podłogę. Wyłam z bólu. Czwarty, piąty, szósty. Przemoczone spodnie. Ból w całym ciele. Wychowawczyni do mnie: 'Zapamiętaj! U nas się nie pyta i nie dyskutuje. U nas się słucha poleceń! A teraz biegiem po schodach!'. Biegiem, zawsze biegiem. W Torgau nie wolno było chodzić. Biegiem pod prysznic. Gorąca woda, pieczenie w ranach. Stop, koniec wody. Zaczęłam się ubierać. Krzyk wychowawcy: 'Kto ci się pozwolił ubierać?! Masz czekać na polecenia!'. Ogolili mnie na łyso. Na noc - cela z drewnianą pryczą. Z rana - sport. Biegaliśmy wokół ośrodka aż do kresu sił. Sport zawsze dawał mi radość. W Torgau był torturą. Biegiem na śniadanie. Na komendę - start. 15 minut - nos w talerz, łapczywe kęsy chleba. Na komendę - koniec. Załatwialiśmy się w ubikacjach bez drzwi. Każdy mógł cię podejrzeć, zero prywatności. Jako nową zagonili mnie do czyszczenia kibli. Potem praca w warsztacie. Montowałam urządzenia sanitarne. Zrobiłam 15 sztuk, połowę normy. Wieczorem - znowu sport. Jedna dziewczynka padła z wyczerpania. Wychowawca rzucił się na nią z kijem. Wzięłam ją w obronę. Dostałam po głowie, straciłam przytomność. Postawiono mnie przed dyrektorem. 'Przewróciłaś się?' - zapytał. 'Nie, zbito mnie kijem' - odpowiedziałam. 'Tu nie ma żadnych kijów, tu nikt nikogo nie bije!' - wydarł się na mnie. Kazano mi zmywać podłogę w najbardziej brudnych miejscach. Dostałam do ręki samą ścierkę. Zdziwiona poprosiłam o kubeł z wodą i płynem do czyszczenia. 'To ja określam, czego potrzebujesz. Czyścić!' - brzmiał rozkaz. Ale bez wody nic nie wyczyściłam. Wychowawczyni krzyczała: 'Ciągle brudne! Chcesz wody? To masz!'. Po czym do wiadra wlała całą butelkę płynu. Woda tak się spieniła, że do niczego się nie nadawała. Upokorzona klęczałam nad kubłem. 'Lepiej zakończyć to gówniane życie' - pomyślałam i zaczęłam pić z wiadra. Piłam zachłannie. Nagle przeszył mnie ból od kija. Nie pozwolili mi umrzeć. Od pewnego czasu jeden z wychowawców dziwnie mi się przyglądał. Wezwał do swojego pokoju. Posadził na krześle. Chwycił moje piersi. W jednej chwili wrócił duch ojczyma. Próbowałam się wyrywać, krzyczeć. Ale w Torgau nikt nie zwracał uwagi na krzyk. Wszyscy do niego przywykli. Był ohydny i gruby. Tak gruby, że nie mógł uprawiać seksu. Kazał się zaspokajać inaczej. Potem mnie bił. Któregoś dnia umyślnie poharatałam sobie śrubokrętem lewą rękę. Liczyłam, że odeślą mnie do szpitala. Pomyliłam się. Wtedy dopiero zaczął się horror. Poturbowaną wtrącono mnie do tzw. lisiej nory. Dziura w ścianie o wymiarach 1,3 na 1,3 metra. Ciemno, duszno, wilgotno. Leżałam zgięta wpół. Obolała, zwiotczała. Zgnębiona do granic wytrzymałości. Rzygałam i wypróżniałam się pod siebie. Jak zwierzę, jak świnia. Nie byłam już człowiekiem. Bez jedzenia, bez picia. Przed oczyma mgła. Zobaczyłam babcię, jej uśmiech. Stan błogości. Unosiłam się, leciałam na drugą stronę. Ale przeżyłam. Wyciągnęli mnie po trzech dniach. Od razu do szpitala. Tam marzyłam o powrocie do Torgau. Bo ja byłam już odmieniona. Bałam się życia poza ośrodkiem. Miałam nową osobowość. Stara została wykasowana. Nie wiem, jak to się dokonało. Od tej chwili robiłam wszystko - absolutnie wszystko - co mi kazano. Działałam jak automat. Nie pytałam i nie prosiłam. Nie buntowałam się. Nie miałam własnego zdania. Nic nie czułam. Nowy dom - W Torgau spędziłam pięć miesięcy. Przed opuszczeniem ośrodka na piśmie zobowiązałam się, że będę milczeć o tym, czego w nim doświadczyłam. Za złamanie umowy grożono mi więzieniem. Wróciłam do poprawczaka w Burg. Ze względu na wzorowe sprawowanie zwolniono mnie przedterminowo po pół roku. Zamieszkałam u babci. Zachowywałam się jak dziecko. Nie umiałam sama pójść po zakupy. Nie mogłam przebywać w zamkniętych pomieszczeniach. Nie wiedziałam, jak rozmawiać z ludźmi. Wszystkiego uczyłam się od nowa. Byłam zniszczona emocjonalnie. Nie potrafiłam płakać ani złościć się. Miałam wyrzuty sumienia, gdy przydarzyło mi się coś dobrego. 'Nie zasługuję na to. Jestem złym człowiekiem' - myślałam. Pracowałam jako sprzątaczka, szyłam ubrania w zakładzie krawieckim. Przez ponad dwadzieścia lat dusiłam w sobie wspomnienia. Nikomu nie mówiłam o pobycie w Torgau. W wieku 22 lat wyszłam za mąż. Urodziłam trójkę dzieci. Tak bardzo pragnęłam je mieć! Ale nie umiałam zapewnić im domu, o którym marzyłam. Ja sama wymagałam opieki. Mój mąż zmarł kilka lat po ślubie. Był alkoholikiem. Od połowy lat 80. zaczęłam żyć wiarą. We wspólnocie ewangelickiej poznałam ludzi, którzy mnie pokochali. Nie wypytywali o moją przeszłość. Akceptowali moje słabości. Po prostu przy mnie byli. W latach 90. dostałam pracę w kościele. Organizowałam ubogim dzieciom z Białorusi wyjazdy na wakacje do Niemiec. Zbierałam fundusze. Kontaktowałam się z rodzinami, które chciały przyjąć dzieci. Kiedy moje własne dzieci wyprowadziły się z domu, przeżyłam załamanie nerwowe. Nie miałam czym zapełnić dnia. Wracał koszmar z przeszłości. Nie mogłam spać w nocy. Słyszałam brzęk kluczy i skrzypienie drzwi. Drżałam, pociłam się, wymiotowałam. Wszystko mnie bolało. Zaczęłam psychoterapię. Domagano się ode mnie zwierzeń. Nie wytrzymywałam tego, uciekałam ze spotkań. Przez ostatnie 15 lat zrobiłam duże postępy. Sama chodzę do sklepu, sama jeżdżę pociągiem i autobusem. Najtrudniej było mi zmienić podejście do kontaktów cielesnych. Nauczyć się, że seks może być piękny. Stwierdzono, że nie jestem zdolna do pracy. Od 2004 r. dostaję rentę dla ofiar Torgau. Zaczęłam spisywać swoje życie. To była najlepsza terapia. Wydałam książkę. Osiem lat temu ponownie wyszłam za mąż. Mam już wnuczki. Wszystkie moje dzieci są pedagogami społecznymi. Jest 2006 r. Heidemarie Puls leży w szpitalu po ostatniej próbie samobójczej. Na łóżku siedzi jej wnuczka Laura. Mówi: 'Jak dorosnę, będę lekarzem. Wtedy całkiem cię wyleczę, babciu'. Babcia płacze - po raz pierwszy od ponad 30 lat. I myśli: muszę żyć dla tego dziecka. Od tamtej pory już nie ucieka. Źródło: Wysokie Obcasy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Paulana
Jedną ukradłam. Myślałam: wrócę do mamy, wrócę do szkoły. Będę wzorową uczennicą. Szłam wzdłuż ulicy. Zatrzymał się samochód. Policja. Nakryli mnie. Znowu to samo. Z powrotem do Burg, cztery dni w areszcie. Ostrzeżenie dyrektora: 'Jeszcze raz spróbujesz ucieczki, przeniesiemy cię do Torgau. Trafiają tam nieposłuszni, którzy nie umieli dostosować się do życia w socjalistycznym państwie'. A więc próbowałam się dostosować. Robiłam na drutach. W ogrodzie zrywałam kalarepę i wyrywałam chwasty. Pracę oceniano od 1 (najlepiej) do 5 (najgorzej). Norma wynosiła 2,2. Tym, co dostawali mniej, obcinano kieszonkowe. Nie znosiłam presji grupy. Nakazów i zakazów. Sama chciałam o sobie decydować. Zachorowałam na nerki. W szpitalu przeżyłam piękne chwile. W spokoju czytałam i wypoczywałam. Pani z łóżka obok podarowała mi worek słodyczy. Wreszcie miałam coś na własność! Po powrocie otrzymałam nowe ubranie. Dwie dziewczyny zakradły się w nocy do mojej szafki. Pobiłyśmy się. Przegrałam. Zabrały mi spodnie. 'Dłużej tu nie wytrzymam' - zdecydowałam. Obmyśliłam ucieczkę do babci - jedynej osoby, która się o mnie troszczyła. Raz przesłała mi do ośrodka rajstopy i cukierki. Wymknęłam się na stację kolejową. Pociągiem do rodzinnego Neukalen. Utonęłam w ramionach babci. Obydwie płakałyśmy. Ale nie mogła mnie zatrzymać u siebie. Po dwóch dniach przyjechali po mnie pracownicy opieki społecznej. 'Nie umiesz się przystosować. Jedziesz do Torgau' - zawyrokował dyrektor w Burg. Widziałam ludzi, którzy przeszli przez Torgau. Zachowywali się inaczej. Małomówni, karni, potulni. Co mnie tam czekało? Wielka brama, wysoki mur z drutem kolczastym. W środku olbrzymi budynek z małymi zakratowanymi oknami. Zakłuło mnie w piersiach. Zachciało mi się siusiu. Wystraszona czekałam w pokoju na wychowawcę. Na ścianie rozkład dnia zatytułowany 'Wychowanie do pracy w kolektywie'. Nagle głos: 'Pod ścianę!'. 'Ale ja muszę pilnie do toalety' - odpowiedziałam. Kijem po plecach. Jeden raz, drugi, trzeci. Upadłam na podłogę. Wyłam z bólu. Czwarty, piąty, szósty. Przemoczone spodnie. Ból w całym ciele. Wychowawczyni do mnie: 'Zapamiętaj! U nas się nie pyta i nie dyskutuje. U nas się słucha poleceń! A teraz biegiem po schodach!'. Biegiem, zawsze biegiem. W Torgau nie wolno było chodzić. Biegiem pod prysznic. Gorąca woda, pieczenie w ranach. Stop, koniec wody. Zaczęłam się ubierać. Krzyk wychowawcy: 'Kto ci się pozwolił ubierać?! Masz czekać na polecenia!'. Ogolili mnie na łyso. Na noc - cela z drewnianą pryczą. Z rana - sport. Biegaliśmy wokół ośrodka aż do kresu sił. Sport zawsze dawał mi radość. W Torgau był torturą. Biegiem na śniadanie. Na komendę - start. 15 minut - nos w talerz, łapczywe kęsy chleba. Na komendę - koniec. Załatwialiśmy się w ubikacjach bez drzwi. Każdy mógł cię podejrzeć, zero prywatności. Jako nową zagonili mnie do czyszczenia kibli. Potem praca w warsztacie. Montowałam urządzenia sanitarne. Zrobiłam 15 sztuk, połowę normy. Wieczorem - znowu sport. Jedna dziewczynka padła z wyczerpania. Wychowawca rzucił się na nią z kijem. Wzięłam ją w obronę. Dostałam po głowie, straciłam przytomność. Postawiono mnie przed dyrektorem. 'Przewróciłaś się?' - zapytał. 'Nie, zbito mnie kijem' - odpowiedziałam. 'Tu nie ma żadnych kijów, tu nikt nikogo nie bije!' - wydarł się na mnie. Kazano mi zmywać podłogę w najbardziej brudnych miejscach. Dostałam do ręki samą ścierkę. Zdziwiona poprosiłam o kubeł z wodą i płynem do czyszczenia. 'To ja określam, czego potrzebujesz. Czyścić!' - brzmiał rozkaz. Ale bez wody nic nie wyczyściłam. Wychowawczyni krzyczała: 'Ciągle brudne! Chcesz wody? To masz!'. Po czym do wiadra wlała całą butelkę płynu. Woda tak się spieniła, że do niczego się nie nadawała. Upokorzona klęczałam nad kubłem. 'Lepiej zakończyć to gówniane życie' - pomyślałam i zaczęłam pić z wiadra. Piłam zachłannie. Nagle przeszył mnie ból od kija. Nie pozwolili mi umrzeć. Od pewnego czasu jeden z wychowawców dziwnie mi się przyglądał. Wezwał do swojego pokoju. Posadził na krześle. Chwycił moje piersi. W jednej chwili wrócił duch ojczyma. Próbowałam się wyrywać, krzyczeć. Ale w Torgau nikt nie zwracał uwagi na krzyk. Wszyscy do niego przywykli. Był ohydny i gruby. Tak gruby, że nie mógł uprawiać seksu. Kazał się zaspokajać inaczej. Potem mnie bił. Któregoś dnia umyślnie poharatałam sobie śrubokrętem lewą rękę. Liczyłam, że odeślą mnie do szpitala. Pomyliłam się. Wtedy dopiero zaczął się horror. Poturbowaną wtrącono mnie do tzw. lisiej nory. Dziura w ścianie o wymiarach 1,3 na 1,3 metra. Ciemno, duszno, wilgotno. Leżałam zgięta wpół. Obolała, zwiotczała. Zgnębiona do granic wytrzymałości. Rzygałam i wypróżniałam się pod siebie. Jak zwierzę, jak świnia. Nie byłam już człowiekiem. Bez jedzenia, bez picia. Przed oczyma mgła. Zobaczyłam babcię, jej uśmiech. Stan błogości. Unosiłam się, leciałam na drugą stronę. Ale przeżyłam. Wyciągnęli mnie po trzech dniach. Od razu do szpitala. Tam marzyłam o powrocie do Torgau. Bo ja byłam już odmieniona. Bałam się życia poza ośrodkiem. Miałam nową osobowość. Stara została wykasowana. Nie wiem, jak to się dokonało. Od tej chwili robiłam wszystko - absolutnie wszystko - co mi kazano. Działałam jak automat. Nie pytałam i nie prosiłam. Nie buntowałam się. Nie miałam własnego zdania. Nic nie czułam. Nowy dom - W Torgau spędziłam pięć miesięcy. Przed opuszczeniem ośrodka na piśmie zobowiązałam się, że będę milczeć o tym, czego w nim doświadczyłam. Za złamanie umowy grożono mi więzieniem. Wróciłam do poprawczaka w Burg. Ze względu na wzorowe sprawowanie zwolniono mnie przedterminowo po pół roku. Zamieszkałam u babci. Zachowywałam się jak dziecko. Nie umiałam sama pójść po zakupy. Nie mogłam przebywać w zamkniętych pomieszczeniach. Nie wiedziałam, jak rozmawiać z ludźmi. Wszystkiego uczyłam się od nowa. Byłam zniszczona emocjonalnie. Nie potrafiłam płakać ani złościć się. Miałam wyrzuty sumienia, gdy przydarzyło mi się coś dobrego. 'Nie zasługuję na to. Jestem złym człowiekiem' - myślałam. Pracowałam jako sprzątaczka, szyłam ubrania w zakładzie krawieckim. Przez ponad dwadzieścia lat dusiłam w sobie wspomnienia. Nikomu nie mówiłam o pobycie w Torgau. W wieku 22 lat wyszłam za mąż. Urodziłam trójkę dzieci. Tak bardzo pragnęłam je mieć! Ale nie umiałam zapewnić im domu, o którym marzyłam. Ja sama wymagałam opieki. Mój mąż zmarł kilka lat po ślubie. Był alkoholikiem. Od połowy lat 80. zaczęłam żyć wiarą. We wspólnocie ewangelickiej poznałam ludzi, którzy mnie pokochali. Nie wypytywali o moją przeszłość. Akceptowali moje słabości. Po prostu przy mnie byli. W latach 90. dostałam pracę w kościele. Organizowałam ubogim dzieciom z Białorusi wyjazdy na wakacje do Niemiec. Zbierałam fundusze. Kontaktowałam się z rodzinami, które chciały przyjąć dzieci. Kiedy moje własne dzieci wyprowadziły się z domu, przeżyłam załamanie nerwowe. Nie miałam czym zapełnić dnia. Wracał koszmar z przeszłości. Nie mogłam spać w nocy. Słyszałam brzęk kluczy i skrzypienie drzwi. Drżałam, pociłam się, wymiotowałam. Wszystko mnie bolało. Zaczęłam psychoterapię. Domagano się ode mnie zwierzeń. Nie wytrzymywałam tego, uciekałam ze spotkań. Przez ostatnie 15 lat zrobiłam duże postępy. Sama chodzę do sklepu, sama jeżdżę pociągiem i autobusem. Najtrudniej było mi zmienić podejście do kontaktów cielesnych. Nauczyć się, że seks może być piękny. Stwierdzono, że nie jestem zdolna do pracy. Od 2004 r. dostaję rentę dla ofiar Torgau. Zaczęłam spisywać swoje życie. To była najlepsza terapia. Wydałam książkę. Osiem lat temu ponownie wyszłam za mąż. Mam już wnuczki. Wszystkie moje dzieci są pedagogami społecznymi. Jest 2006 r. Heidemarie Puls leży w szpitalu po ostatniej próbie samobójczej. Na łóżku siedzi jej wnuczka Laura. Mówi: 'Jak dorosnę, będę lekarzem. Wtedy całkiem cię wyleczę, babciu'. Babcia płacze - po raz pierwszy od ponad 30 lat. I myśli: muszę żyć dla tego dziecka. Od tamtej pory już nie ucieka. Źródło: Wysokie Obcasy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sztuka
żałuję, że to przeczytałam :( tacy ludzie żyją wśród nas

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jaoloo
Nie wchodzi link bo dodany jest przecinek przez kafeterie. Musicie usunac ten przecinek i bedzie good. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Paulana
czytajcie ludzie bo to jest o wiele inteligentniejsze niz to czy ktos jest tam zagruby ze zdjecia itd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×