Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zaloguj się, aby obserwować  
Gość Taka-sobie-ja

Niekochany mąż czy kochany kolega z pracy?

Polecane posty

Gość Taka-sobie-ja

Witam. Chciałabym prosić o radę. Albo chociaż o szczerą opinię. Jestem w dość trudnej sytuacji, uwiązana pomiędzy małżeństwem a niepewnością miłości i nie wiem, w którą stronę ruszyć. A tak, jak jest teraz, z pewnością nie może być już dłużej. Mam dopiero 22 lata i już od roku jestem mężatką. Wiem, że ślub wzięłam zbyt wcześnie, ale zmusiły nas trochę warunki finansowe (to skomplikowana sytuacja, nie będę tłumaczyć). W każdym razie, gdy mi się oświadczał, nie byłam pewna, czy go kocham czy nie, ale nie znałam prawdziwej miłości i wmówiłam sobie, że być może to, co czułam (przywiązanie, odrobina czułości), to właśnie miłość. Kiedy do daty ślubu dzieliło nas tylko kilka miesięcy, poznałam innego mężczyznę. Pracowaliśmy w konkurencyjnych firmach i spotykaliśmy się czasem zawodowo. Polubiłam go. Odprowadzał mnie po spotkaniach, odwoził, dał mi swoją kurtkę, gdy było mi zimno, był po prostu bardzo miły. I świetnie się dogadywaliśmy. Na dwa miesiące przed moim ślubem, w jego rodzinie wydarzyła się tragedia. Nie będę jej opisywać. W każdym razie wtedy poczułam, że oddałabym wszystko, by on nie cierpiał. Że chcę być przy nim. Trzymać za rękę. Razem płakać. Nie mogłam jeść, spać, cały czas o nim myślałam. Wiedziałam, że jego szczęście jest dla mnie bardzo ważne, ważniejsze nawet od mojego własnego szczęścia. Brzmi górnolotnie, to trzeba po prostu poczuć. Wtedy właśnie zrozumiałam, że go kocham. Zerwałam zaręczyny. Ale okazało się, że to nie film, w którym porzucony mężczyzna odwraca się i odchodzi na zawsze. Mój narzeczony nie chciał odejść. Wciąż trwał przy mnie. Zrywałam, a on wracał jak bumerang. Próbował wzbudzić moją litość. Sprawy nie ułatwiał fakt, że już przed ślubem mieszkaliśmy w moim domu razem z moimi rodzicami. Oni stanęli w jego obronie. Przekonywali mnie, że będę szczęśliwa, że mój narzeczony to dobry facet, że będzie dobrym mężem i ojcem. Gdy to nie pomagało, zaczęli mnie emocjonalnie szantażować. Mówili o wstydzie, jaki przyniosę całej rodzinie, odwołując ślub na kilka tygodni przed terminem. Mówili, że chorują z tych nerwów. chorują przeze mnie. Mówili wiele innych rzeczy. Ktoś może powiedzieć: rodzice za Ciebie życia nie przeżyją, trzeba było robić po swojemu. Owszem. Ale to nie jest takie łatwe - jeśli ktoś kiedykolwiek był w podobnej sytuacji, to wie, o czym mówię. Sytuacji nie ułatwiał mi fakt, że kolega, w którym jestem zakochana, miał dziewczynę. Nie mogłam być pewna, czy cokolwiek do mnie czuje. On jest po prostu miły. Nie dał mi żadnego sygnału, że czuje do mnie coś więcej. A na drobnych gestach nie chciałam układać mrzonek o księciu z bajki. I nadszedł dzień mojego ślubu. Chciałam uciec sprzed ołtarza, ale moja mama jakby to wyczuła - powiedziała mi przed uroczystością, że jeśli to zrobię, ona się powiesi, a tata dostanie zawału. Naprawdę nie miałam znikąd wsparcia. Całą uroczystość przepłakałam. Przysięgę wyszeptałam, czułam, że mdleję. Wytrwałam jednak. Zabrakło mi odwagi, by wyjść. Bardzo tego żałuję. Od tego momentu minęło prawie półtorej roku. Miałam nadzieję, że ślub zbliży mnie i męża, ale tylko nas oddalił. Starałam się, naprawdę się starałam zbudować dobre relacje, dać mu czułość i miłość. Nawet chciałam zajść w ciążę, by zamknąć się w domu i już nie spotykać mojego kolegi. Nie udało się. W pewnym momencie zaczęliśmy się rozmijać. Mój mąż lubi siedzieć w domu przed telewizorem. Ja lubię spotykać ludzi, wychodzić, bawić się. On nie chciał wychodzić ze mną, więc puszczał mnie samą. Był skłonny nawet zawieźć mnie i przywieźć, byle bym tylko nie ciągnęła go ze sobą. Nigdy nie był zazdrosny. Nigdy o nic nie wypytywał. Ale też nigdy się o mnie nie troszczył, gdy bez uprzedzenia nocowałam poza domem, on nie zapytał, by zapytać, czy czasem nie umarłam! Wszelkie inicjatywy: wyjazdy, wycieczki, urlopy musiałam planować samodzielnie, bo inaczej nigdzie byśmy nie wyjeżdżali. Kiedy wychodziłam sama, zaczęłam spotykać innych facetów. Widziałam, że im się podobam, niektórzy proponowali mi krótki romans, inni próbowali namówić mnie na nowy związek. Ale nigdy do niczego nie doszło. I wcale nie powstrzymywała mnie przysięga małżeńska, a jedynie poczucie, że chcę być wierna mojemu ukochanemu. Zmieniłam pracę. Mój kolega też zmienił pracę. Dziś pracujemy razem w jednej firmie, dzielimy razem we dwójkę jedno biuro. Chodzimy na piwo z naszymi wspólnymi znajomymi. Wychodzimy razem na imprezy. Poza tym jednak prowadzimy wciąż dwa osobne życia. Wciąż nie wiem, co on do mnie czuje. Jest miły. Troszczy się o mnie, martwi się, jak dojechałam, mówi, bym była ostrożna, bo jest ślisko. Gdy się nie widzimy, pyta, jak mi minął weekend. Troszczy się o moje zdrowie, kontroluje, bym chodziła na badania, troszczy się o moją rodzinę. Gdy moja mama nagle zachorowała, po prostu mnie zawiózł do domu, a to spory kawał drogi. Nie musiałam go o nic prosić, w dodatku spieszył się, bo był umówiony, ale powiedział do mnie: "Jedziemy". Droczy się ze mną i przekomarza. Odgaduje, gdy mam zły humor lub jest mi smutno i potrafi mnie rozśmieszyć lub pocieszyć. Porozumiewamy się telepatycznie - mówimy to samo w tym samym czasie, odgadujemy swoje myśli. Robi mi drobne przyjemności: kupi mój ulubiony batonik lub zrobi mi herbaty... Broni mnie, gdy szef ma jakieś pretensje. Czasem od niechcenia dotknie mojego ramienia, mojej dłoni. Patrzy na mnie, gdy myśli, że tego nie widzę, a gdy rozmawiamy, jego spojrzenie jest tak intensywne, że gubię wątek. Koledzy i koleżanki z pracy twierdzą, że nigdy w firmie nie było tak zgranego duetu jak nasza dwójka. Gdy wychodzimy na imprezę ze znajomymi, zawsze siada przy mnie. Przysuwa się tak, że dotykamy się ciałami - zauważyłam, że nie robi tego z żadną z naszych koleżanek! Przekłada ramię za moimi plecami. I zwraca się głównie do mnie, choć siedzimy nieraz w kilkanaście osób. Po jednym z takich spotkań zerwał ze swoją dziewczyną. I tutaj zaczynają się schody. Niby zerwał ze swoją dziewczyną, ale gdy jedna z wścibskich koleżanek z pracy dopytywała się go o szczegóły, powiedział tylko, że ma już kogoś innego na oku. Gdy mnie odprowadzał i byliśmy sami, zapytałam go o to, delikatnie i żartobliwie. Chwilę milczał i wreszcie powiedział, że ma koleżankę. A więc nic do mnie nie czuje. Na "nie" przemawiałyby również smsy, które rzadko do mnie pisze. Bywa, że gdy się nie widzimy, bo któreś z nas ma delegację, on napisze sporo, mówi, co u niego i pyta, co u mnie. Bywa, że nie pisze nic. Bywa też, że ja napiszę, a on nie odpisuje. Zakochany facet powinien przecież chyba reagować na smsy od ukochanej, tak? A on milczy. Jestem między młotem i kowadłem. I wiem, że mam dwa wyjścia: albo zaprzeć się, zapomnieć o własnych marzeniach i próbować znaleźć szczęście z moim mężem - przecież spokojne, monotonne życie też może być szczęśliwe. Kiedyś będziemy mieli dom, dzieci, jakoś nam się ułoży. Przecież jest wiele takich małżeństw. Wiem, że potrafiłabym tak żyć. Nie czułabym się szczęśliwa, ale chyba bym sobie poradziła. Ale mogę też spróbować ułożyć sobie życie z moim kolegą z pracy. Nie boję się kłótni z rodziną - nie, gdybym wiedziała, że mam w nim oparcie. Tylko jak mam się dowiedzieć, czy on odwzajemnia to uczucie? Nie zapytam go wprost, nie będę też wysyłać zbyt jasnych sygnałów, bo nie chcę wyjść na idiotkę - on może powiedzieć mi, że niestety się pomyliłam, ale on kocha inną. Gdyby mnie kochał, miał tyle okazji, by mi to wyznać. By mnie pocałować. Wie, że nie kocham męża. I wydaje mi się, że z mojego zachowania mógłby jednak domyśleć się, że go kocham. I jest jeszcze coś. Jedna z koleżanek z pracy, ta wścibska, zauważyła, że mnie i jego coś do siebie ciągnie. Ale ona twierdzi, że on mnie nie kocha, że tak on jej powiedział na jednej z imprez. I próbuje ze mnie wyciągnąć, co ja do niego czuję. Zwykle jednak zaczynam się wtedy śmiać lub zmieniam temat - wiem, że ona przekazałaby to dalej w całej firmie. Nie mam jednak podstaw, by sądzić, że ona jest w nim zakochana - ona ma swój obiekt westchnień. Być może jest jedynie zazdrosna, że my się tak dobrze dogadujemy, a do tej pory to był jej "chłopczyk". Powiedzcie: co zrobilibyście na moim miejscu? Czy warto walczyć o małżeństwo? Czy istnieje jakiś sposób, by dowiedzieć się, że mój kolega mnie kocha? Jakoś sobie radzę, ale jest mi trudno. Czuję się bezradna. Z własnej winy wpakowałam się w to bagno, a teraz szukam dłoni, która mnie wyciągnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować  

×