Mam dość już tych "cykli"

Od pół roku mam problem z okresem. Zawsze się spóźniał 2-3 dni, ale to było normalne. PRzed samym ślubem spoznil sie 60, zwalilam na stres... Po slubie lekarka powiedziala, ze od rozpoczecia wspolzycia moze sie wstrzymac...OK. Potem wyszla tarczyca. Biore leki od miesiaca. I nic... 5go powinnam miec okres, brzuch mam jak pieprzony balon, boli mnie jak na okres, a tu ni widu ni słychu... Mam dosc... :(

ja tez

A jakieś inne rady? Może ktoraś z Was tez tak miała i wie, w jakim kierunku oprócz regulowania tarczycy mam pójść? Mysle, ze lekarz ginekolog bedzie chcial mi walnac anty, ale ja nie chce sie tak szprycowacx...

Może lepiej zamiast do ginekologa, to udać się do endokrynologa, żeby zlecił dokładne badania i powiedział co jest grane?

A od kiedy rozpoczęcie współżycia ma wpływ na cykle? :D Jedynie to z psychiką ci coś siadło może i sobie wkręcasz coś. A co konkretnie masz z tą tarczycą? Bo ja mam niedoczynność wynikającą z choroby hashimoto, biorę leki, ale zanim zaczęłam okres miałam względnie regularnie (+/- 1-2 dni). Teraz biorę pigułki, więc inna historia, ale jak nie brałam, przy chorej tarczycy też miałam regularnie.

Też mam niedoczynność. Od miesiąca stwierdzoną. I nie jest ona na podłożu autoimmunologicznym, zadne hashimoto. Biorę euthyrox n25mg. Endokrynolog mówił, żeby iść do ginekologa, ale zatsanawiam się czy np samej najpierw nie zrobić usg czy coś? Bo tych ginekologów, których do tej pory spotykałam, to wolałabym nie wpsominać..