Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość magdalena-k6

prawo do szczęścia

Polecane posty

Gość magdalena-k6

Dziewczyny, nie miałam okazji, odwagi by porozmawiać z kimś znajomym o moim problemie dlatego zdecydowałam się poznać Wasze opinie. Ten "problem" polega na tym że w końcu w wieku 29 lat czuję że kocham i jestem kochana. Nie nazywałabym tego problemem gdyby nie klika faktów które właściwie mnie przersatają. Otóż od 2 lat mam męża z którym jestem z przyzwyczajenia, nasze życie wyfgląda jakbym wynajmowała mieszkanie z kolegą. Co gorsze dziś zastanawiając się dlaczego zdecydowałam się z nim na ślub nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Wszyscy znajomi myślą że jesteśmy udana parą, poza tym ja wyglądam na szczęśliwą optymistkę, a tylko sama wiem ile mnie kosztuje taka stabilność emocjonalna. Natomiast moja miłość również nie jest szczęśliwa w małżeństwie, wiem również że kocha mnie szczerze i moglibyśmy być razem szczęśliwi. Do tego momentu pewnie się zastanawiacie co jest nie tak- każde z nas bierze rozwód i jestesmy z sobą szczęśliwi. On ma jednak dwójkę dzieci(ok 10lat-nie będę pisała dokładnie), które oczywiście kocha. Czy uważacie że mamy prawo być razem i być szczęśliwi(zapewne nie od razu- większość naszych rodzin znajomych zapewne tego nie zrozumie i się od nas odwróci) czy powinniśmy sobie dać spokój aby dzieci miały oboje rodziców?? Dodam że niekochających się-tego jestem pewna. Jeżeli z nim nie będę wiem że za zawsze będę tego żałować, bede mieć poczucie że marnuję swoje życie, gdy z nim będę będę musiała pogodzić się z faktem że są one najważniejsze w jego życiu i bedą już zawsze jego- wydaje mi się że nie powonnam mieć z tym problemu. Moja rodzina zapewne jak sie dowie że chcę się rozwieśc dla faceta z dwójką dzieci pomyśli że jestem nienormalna i zapewne będą chcieli "przemówić mi do rozumu", mój ewentualny rozwód również na 100% nie byłby przyjemny> Ale ile moge udawać że jestem szczęśliwa w małżęństwie i ogólnie w życiu?> Czy któraś z Was była kiedyś w podobnej sytuacji? Błagam powiedzcie co myślicie , nie osądzajcie mnie pochopnie, odpowiedzcie tylko czy mam prawo być szczęśliwa(choć droga nie byłaby łatwa-wręcz przecownie). Magda K

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jedno pytanie:
A skąd pewność, że po 2 latach małżeństwa z NOWYM mężem nie będziesz pisać tu na kafe..."Otóż od 2 lat mam męża z którym jestem z przyzwyczajenia, nasze życie wyfgląda jakbym wynajmowała mieszkanie z kolegą"? To musi być prowo. A jak brałaś ślub w kościele w białej sukience to o czym myślałaś? O tym, że ładnie wyglądasz? Jesteś bardzo dojrzała. Myślę, że 13 lat nie ukończyłaś:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bongorno
"Otóż od 2 lat mam męża z którym jestem z przyzwyczajenia, nasze życie wyfgląda jakbym wynajmowała mieszkanie z kolegą" Boże kochany... Mając 27 lat, wychodząc za mąż z taką głupotą we łbie. Uczcijmy to minutą ciszy dla tego nieszczęsnego małżonka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hmmm każdy ma prawo do szczęścia ale czy można zbudować szczęście na czyimś nieszczęściu (patrz twój mąż który chyba nie jest świadomy że coś jest nie tak, nie wiem jak tamta żona) Koljne pytanie to czy na pewno bedziecie szczęśliwi ? Moja pogoń za szczęściem skończyła się powiedzeniem z deszczu pod rynne (a u mnie nie chodziło o czyjegoś męża). Nie krytykuję Cię, ale dobrze się zastanów nad tym wszystkim.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość magdalena-k6
nie miałam ślubu w kosciele- tylko w usc. Wówczas go kochałam-tearz wiem że nie pasujemy do siebie, mamy różne charaktery, więcej nas dzieli niż łączy, wspólne życie nie układa nam się jak powinno etc, chodzi mi raczej o radę dotyczącą drugiej części mojej głównej wypowiedzi. nie jest to prowokacja - jestem zdenerwoana przybita, może nie opisałam tego idealnie stylistycznie, za co przepraszam...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość fgggg
trzeba bylo nie zaczynac zwiazku od dupy strony. z tym nowym fagasem pewnie tez od ruchania zaczynasz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość magdalena-k6
trzeba bylo nie zaczynac zwiazku od d**y strony. z tym nowym fagasem pewnie tez od ruchania zaczynasz?- zapewniam że nie!...akurat żaden mój zwiążek się tak nie zaczynał, skąd takie pomysły

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jedno pytanie:
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie: A skąd pewność, że po 2 latach małżeństwa z NOWYM mężem nie będziesz pisać tu na kafe..."Otóż od 2 lat mam męża z którym jestem z przyzwyczajenia, nasze życie wyfgląda jakbym wynajmowała mieszkanie z kolegą"? Jeżeli wychodzisz za mąż, musisz się liczyć z konsekwencjami. Podejmując taką decyzję trzeba być dojrzałym i świadomym, że małżeństwo to nie zabawka, aż mi się znudzi. Tobie się... znudziło. Nawet nie roztrząsasz możliwości odbudowania miłości między Tobą a mężem. A przecież kochałaś go na tyle, żeby wyjsć za niego za mąż. Skąd pewność,że jak będziesz z nowym mężem nie przyjdzie to samo? że znowu kogoś nie poznasz...?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość war2
a jak wygląda jego podejście

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość fdffgfgfgfg
zapytaj wrozki, ona prawde ci powie :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość też Magdalena
jeśli Twoja miłość nie potrafiła sprawić byś poczuła się w tym układzie bezpiecznie ,przekonać Cię i udowodnić to my już nic Ci nie poradzimy ,widocznie trafiłaś na "dupę wołową " to pozostało Ci się męczyć ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nigdy w życiu nie bierz rozwodu z mężem dla innego faceta! Ani żonatego, ani kawalera, ani z dwójką dzieci, ani bezdzietnego, ani grubego, ani chudego, ani biednego ani bogatego, etc. Źle Ci w małżeństwie, nie kochasz męża, nie chcesz odbudować tego co było między Wami - porozmawiaj z nim o tym, szczerze. Może on o Ciebie jeszcze zawalczy i może jeszcze zmienisz zdanie. A jak nie, to się rozejdziecie i spokój. Wtedy grzecznie poczekasz aż 'Twoja miłość' też pozałatwia swoje sprawy, czytaj: rozwiedzie się, i wtedy będzie mogli razem... robić co tam sobie chcecie z własnym życiem. Chcesz znać moje zdanie? On się nie rozwiedzie, nie ma takiej opcji. W każdym razie nie zrobi tego szybko, będzie potrzebował czasu, dzieci jeszcze małe, żona, cóż nagle się okaże, że nie będzie umiał jej tak od razu zostawić, że dom, że pies, że kot, że kredyt.... Przeżyjesz piekło i wylejesz wiele łez. Przedstawiony scenariusz sprawdza się w 99,9% przypadkach. Oczywiście, może 'Twój przypadek', że tak to ujmę, załapie się na ten 0,1%.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość też Magdalena
sztuczny miód dobrze radzi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość magdalena-k6
bardzo dziekuje za Wasze komentarze, ja na pewno nie rozwiodę się zanim on tego nie zrobi- to oczywiste, dodam ze jemu bardziej nawet zalezy bysmy byli razem, wzieli kiedys slub mieli dziecko....ja z obecnym mezem nie bralam pod uwage poki co posiadania dziecka- z Nim czuje ze jest to kiedys mozliwe. Czy ktoras z Was jest z facetem posiadajacym dzieci z poprzedniego zwiazku? Nie wiem jak to jest tak do konca:( Kocham go, jestem pewna ze mi sie nie znudzi, to ja walczylam z tym uczuciem a on mnie przekonuje ze sobie poradzimy. czy dzieci mieszkajace z rodzicami klocacymi sie, niekochajacymi sie sa jednak szczesliwsze niz rodzicow rozwiedzionych? nie chce ich skrzywdzic, z drugiej str rozwod jest z zona nie z dziecmi, :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jakaś zagubiona jesteś, Autorko... Ciągle Ci coś nie pasuje i uciekasz... Czy Ty aby na pewno - to nie złośliwość, po prostu się zastanów - umiesz tworzyć zdrowe relacje z ludźmi? Przeanalizujmy: Wyszłaś za mąż, chyba trochę bezmyślnie, skoro nie sprawdziliście porządnie, czy do siebie pasujecie. A nie sprawdziliście, skoro teraz piszesz o różnicy charakterów i o tym, że mało co Was łączy. No litości, nie uwierzę, że wcześniej tego nie widziałaś. Po prostu albo się nie poznaliście dobrze przed ślubem, albo teraz zwykłą nudę tłumaczysz niedopasowaniem i innymi wielkimi słowami, zamiast próbować naprawić swoje małżeństwo. O.k., załóżmy, że rzeczywiście nie jesteś szczęśliwa, nie pasujecie do siebie i rozstanie będzie dla Was najlepsze. Jeśli mąż uważa tak samo, pewnie, rozstańcie się, od tego w końcu są rozwody... ale zaraz zaraz... mąż też uważa, że mieszka z nudną koleżanką i spotyka się z innymi kobietami? Rozmawiacie w ogóle? Czy mąż jest przekonany, że ma w domu wesołą, szczęśliwą, kochającą żonkę, skoro znajomi odbierają Was jako udaną, kochającą się parę? Grasz tylko przed przyjaciółmi, czy codziennie? Przyjmijmy, że i Ty, i mąż uważacie, że nie ma sensu się już ze sobą męczyć. To teraz pomyśl, ile jest kobiet, żyjących z żonatymi mężczyznami. KAŻDA powtarza "on mnie kocha, wcale nie chodzi o rozrywkę, on jest takim nieszczęśliwym misiem, jego żona to taka i owaka..." KAŻDA tak myśli, mówi i czuje. Skąd pewność, że z Twoim kochankiem/drugim partnerem/nowym znajomym - przepraszam, nie wiem, jak go nazwać - będzie inaczej? Myślisz, że on się rozwiedzie? Skąd wiesz, czy nie jesteś tylko jego odskocznią od - tak jak Ty mówisz o swoim mężu - nudnej sublokatorki (żony)? Tak, wiem, Wasza historia jest inna niż wszystkie... Ale o.k., Ty się rozwiedziesz z mężem, kochanek z żoną. I co, wpakujesz się w kolejne małżeństwo z kimś, kogo nie znasz? Scenariusz się powtarza. Mąż dwa lata po ślubie zaskoczył Cię swoim charakterem i upodobaniami, a o kochanku co wiesz? Spotykacie się w tajemnicy na randeczki, wymuskani, wypachnieni, problemy zostawiając w domach... Ale nie, Ty hop siup się rozwiedziesz dla kogoś zupełnie obcego, bo co? Bo ładnie mówi o miłości, czy może ujął Cię popiskiwaniem, jaki to on biedny i nieszczęśliwy w małżeństwie? Dzieci! Walnęłaś banał nad banały, że rozwodzimy się tylko z małżonkiem/małżonką, a nie z dziećmi. Rozumiem, że byś bez problemu, mając 10 lat, zaakceptowała odejście Twojej matki do innego mężczyzny. Wracasz do domu z rozbitym kolankiem, mamy nie ma. Najlepsza koleżanka obgadała Cię z inną dziewczynką, wracasz z płaczem, świat się zawalił - mamy nie ma. Pierwsza miłość dała Ci kosza, myślisz o samobójstwie - mamy nie ma. Ale spoko, przecież w weekend masz termin widzenia z mamą, teraz dzielnie obetrzesz łzy i poczekasz... Prawda? Bo przecież mama ma prawo do szczęścia! Z kim zostaną dzieci Twojego kochanka po rozwodzie? Z matką? A Ty będziesz potrafiła spokojnie patrzeć, jak on płacze z tęsknoty za nimi? Czy też raczej zakładasz, iż za bardzo tęsknił nie będzie? Swoją drogą powiedz, tak z ręką na sercu, czy jako kobieta potrafiłabyś zaufać mężczyźnie, który porzucił swoje dzieci? No o.k., może dla Ciebie to nie jest porzucenie, ale jednak jakaś zgoda na widywanie ich raz na tydzień, czy raz w miesiącu... Potrafiłabyś tak zupełnie spokojnie zajść z kimś takim w ciążę, wiedząc, że za parę lat możesz zostać sama z dzieckiem, skoro dla tego faceta nie ma absolutnie żadnej świętości? A może dzieci będą mieszkały z ojcem? Całkiem prawdopodobne: skoro ten mężczyzna jest taki wspaniały, to widocznie jego żona musi być potworem (bo wersji, że to tacy sami normalni, mili ludzie, jak Ty i Twój mąż, tylko tak samo jak Wy się pogubili, nie przyjmujesz do wiadomości?). Jesteś gotowa na bycie macochą dla dwójki całkiem dużych już dzieci? Masz jakiekolwiek pojęcie o dzieciach, skoro nie masz nawet swoich? I sądzisz, że będziesz umiała zaopiekować się cudzymi, zupełnie obcymi? Myślisz, że to będą słodkie, miłe stworzonka, które zrozumieją, że szukaliście sobie szczęścia, do którego przecież macie prawo (!), pokochają Cię od pierwszego wejrzenia i będziecie żyć długo i szczęśliwie? Bo wiesz, w życiu to na ogół bywa tak, że dzieci po rozwodzie rodziców mają traumę. Obojętnie, jak nieudane i pełne kłótni było małżeństwo rodziców, ale to byli ICH RODZICE, ICH DOM I ICH POUKŁADANY ŚWIAT. A teraz to się rozpierdoli i jak myślisz, kto za to oberwie? Ty! Bo jesteś tylko obcą babą i to Tobie, słusznie czy nie, te dzieci zrobią piekło z życia. Nie będzie długich rozmów, kolacyjek przy świecach, romantycznych wycieczek i leniwego seksu aż po świt (czy do tego właśnie tęsknisz teraz przy swym nudnym mężu?)... Będzie tak samo jak w Twoim małżeństwie, czyli praca zawodowa, domowe obowiązki, parę słów zamienionych w przelocie, a do tego bonusik w postaci dzieci. Tak małych, że będzie trzeba przy nich skakać większą część dnia, ale tak dużych, że będą rozumiały, co się stało, i będą odreagowywać... To może będzie tylko smutne "idź sobie, my chcemy do naszej mamy", ale może być i "spierdalaj dziwko, obyś zdechła"... A Ty wcale nie będziesz koniecznie kochała tych dzieci, gdzie jest powiedziane, że kobieta na pewno pokocha każde dziecko? Jesteś gotowa na dwa wredne potworki, w które mogą się zmienić te otumanione bólem dzieciaki? Które zrobią wszystko, by rozdzielić Cię z ich ojcem, żebyś wróciła, skąd przyszłaś? Wytrzymasz, czy znów stwierdzisz "wpakowałam się w coś, ale jak się teraz zastanawiam, dlaczego, to nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie... mam prawo do szczęścia, więc rzucam to w pizdu i lecę dalej!"? Wiem, wiem - dłuuuugie to. Odpisywać się nie chce. Ale nie musisz. Po prostu przemyśl to, sama dla siebie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jasamLdz
Ciekawe ile ze swoim mężem byłaś przed ślubem? Nie starczyło czasu by sprawdzić, czy do siebie pasujecie? Czy będzie Ci z nim dobrze? Czy go kochasz ponad wszystko? Ja byłem bliski oświadczyn, dziś pewnie pisałbym to co Ty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uppusrrrup
up

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ściemaaaaaaaaaaaaaa
autorkę wcięło

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość puszczyk w lesie
każdy ma prawo do szczęścia i miłości? No nie bardzo a moze każdy ale nie kazdy zasługuje na to.Pieprzenie o miłości nie jest miłością skoro jest gadka o byciu w układzie dla dobra dzieci a nie budowaniu własnego szczęścia które powinno być przelewane na dzieci.Przecież one widzą czy rodzic jest szczęśliwy czy nie a co najwyżej rozpaczliwie udają,że nie widzą rozpadu bo bardzo chcą mieć obojga rodziców.Jeśli jednak rodzice są dojrzali to potrafią wytłumaczyć dzieciom co , jak i dlaczego zapewniając je o swojej miłości do nich,więc nie ma mowy o niepogodzeniu wszystkich stron.To tylko brak dojrzałości lub lenistwo nie pozwala spojrzeć i zrobić inaczej niż w stereotypie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość puszczyk w lesie
...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ja pierdzielę kurdeeee
uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuupppppppppppp

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość magdalena-k6
Dziękuję za sensowne komentarze, przyznam że kilkoma byłam pozytywnie zaskoczona. Już z większym optymizmem patrzę w przyszłość, choć początki nie będą na pewno łatwe, uważam że mam prawo być szczęśliwa i będę:-). Temat uważam za zamknięty, jeszcze raz dzięki:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zosia1984
witam ja mam podobny "problem"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zosia1983
tylko na tym forum moge byc anonimowa.poznalam faeta, kolegowalismy sie przez rok bardzo sie zblizylismy do siebie.nie pytalam go o zone choc staralam sie jakos nawiazac kiedy mnie odprowadzal pod dom i rozmawialismy po 4godziny-czy nikt na niego nie czeka itd.on ze nie.nadawalismy na tych samych falach.kiedys juz nie wytrzymalam i zapytalam sie czy ma zone on ze tak i ze ma dzieci.ja zamarlam.potem standardowa "gadka"nie kocha jej juz dawno o tym myslal zeby odejsc ale nie ma gdzie i nie ma pieniedzy.odtracilam go ale nie dawal za wygrana przez prawie pol roku przychodzi pod moj dom mowil ze kocha i tylko ze mna jest szczesliwy.wyjechalam aby od niego uciec ale i tak pisal.serce mi walilo.ale wiedzialam ze nie mohe z nim zyc.staralam sie z nim skonczyc.ale on nadal nie dawal za wygrana.wkoncu uleglam:( spotykalismy sie przez poltora roku chial poznac moich rodzicow-poznal nawet dalsza rodzine.moich znajomych rowniez.i mowil ze jest przekonany ze z zona juz to koniec i napewno sie zrowiedzie.ale srasznie duzo to wszystko kosztuje(nie dodalam ze jak w czasie kiedy nie bylam z nim na poczatku wyprowadzil sie do rodzicow.jezdzil ze mna na wczasy(ja nie chcialam abysmy sie obnosili z uczuciami)on chcial.mowilam ze to nie wporzadku wobec jego zony-on zachowywal sie jak zakochany szczeniak-ja bylam rozumem w tym zwiazku)ale pewnego dnia nie wytrzymalam-nie dodalam ze kilka razy z nim zrywalam on dalej wracal i zapewnia i prosil abym jeszcze chwile poczekala.ale nie wytrzymalam i definitywnie z nim zerwalm.postawilam ultimatum.powiedzialam ze juz dluzej tak nie mozna to mnie niszczy.on powiedzial ze juz zaczal to zalatwiac.ja na to ze tylkoz papierkiem moze do mnie przyjsc.od tego czasu minalo 3 mieiace.i tak raz na 2 tyg sie odzywa.mowi ze juz niedlugo.straszne nie?przeciez tak nie mozna zyc.ale to jest jak narkotyk kocham go strasznie choc wiem ze nie powinnam.milosc jest slepa -a ja jestem nie widowa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×