Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

ZłaZłaZaraza

Problem ze współlokatorem.

Polecane posty

Moi mili. Od kilku dni borykam się wraz z partnerem z problemem noszącym zaszczytne miano "współlokatora". Mieszkamy ze sobą niedługo, bo ponad niespełna dwa miesiące. Wcześniej byliśmy dobrymi znajomymi. Postanowiliśmy zamieszkać w jednym lokum ze względu na znajomość oraz sympatię, jakie nas łączyły. Pomagaliśmy sobie nawzajem - czy to w sprawach finansowych, czy żywieniowych. Atmosfera w domu była typowo studencka - nawet gdy nie mieliśmy funduszy na większy obiad, trzymaliśmy się razem i wiedzieliśmy, że we trójkę nie zginiemy. Współlokator był życzliwy, taki typ altruisty. Odpowiadaliśmy tym samym, lecz bez przymusu i wewnętrznego poczucia obowiązku. Ta współpraca działała na zasadzie czysto przyjacielskiej. Lecz od pewnego momentu zaczęło się psuć... Oboje wraz z partnerem znaleźliśmy pracę, więc częściej nie było nas w domu, niż byliśmy. Współlokatora w tym czasie w zadek kopnął nie lada kłopot; dostaje dofinansowanie z uczelni w dość niewielkiej sumie, z czego musi opłacić studia (zaoczne) oraz wynajem swojego pokoju. Jego przeprowadzka zupełnie nie została przemyślana, bo po zrealizowaniu wszystkich wydatków, na życie pozostawało mu jakieś 50 zł. Pomagaliśmy, oczywiście, acz po pewnym czasie zauważyliśmy u niego spadek jakiejkolwiek motywacji ku poprawie swojej sytuacji. Zawarliśmy umowę - na obiady składamy się we trójkę. Oczywiście, to znacznie ułatwiałoby nam problem z wydatkami. Przez cały czas, jak mieszkaliśmy wspólnie, współlokator dołożył się tylko raz. Przemilczałam sprawę, bo wiedziałam, jak wygląda jego sytuacja, lecz mój partner zaczął się niepokoić. Gdy czegoś potrzebowaliśmy, najpierw pytaliśmy kolegi, czy możemy sobie wziąć - a nuż, widelec, dana rzecz byłaby mu do czegoś potrzebna. On powoli zaczął przejawiać brak skrupułów. Ot, głupia sprawa. Nagotowałam caaaały garnek zupy, by mieć jeszcze ciepły posiłek na następny dzień. Wyszłam z partnerem do knajpy. Po powrocie do domu skonstatowaliśmy, że zupa zniknęła. Co do marchewki. Wzruszyłam ramionami - kumpel mógł być głodny, a jego zapasy spożywcze były zaiste w opłakanym stanie. Niemniej, podobne zagrania zaczęły się mnożyć i mnożyć. Rozmawiałam na ten temat z jego przyjaciółką, która również bardzo martwiła się o niego. Myślałam, że rozmowa nie wyjdzie poza naszą dwójkę, ale bardzo się pomyliłam. Dzień później, wzburzony współlokator zrobił mi aferę milenium. Zaczęło się wypominanie, lawina epitetów, nakazów, rozkazów... bardzo nieprzyjemna awantura. Zatkało mnie. Od tego czasu ze sobą w ogóle nie rozmawiamy. Opowiedziałam o scysji swojemu partnerowi, który postanowił pogadać z kumplem. Ten jednak ostentacyjnie zamknął się w sobie, stwierdziwszy, że z nikim kontaktu mieć nie chce. Uszanowaliśmy jego wolę, z tym że mnie całość sytuacji bardzo ubodła i nazajutrz postanowiłam z nim jakoś ten konflikt rozwiązać. Moje intencje rozsypały się w proch, gdy dowiedzieliśmy się od właścicielki mieszkania, że kolega nie ma jak zapłacić za czynsz, bo pożyczył nam pieniądze (?!), co graniczyło wręcz z wierutną bzdurą. Partner długo dyskutował z właścicielką. Ta stwierdziła, że sprawa jest niezwykle naciągana i nie rozumie, z jakiej racji kumpel miałby pożyczać nam kasę, skoro za swój pokój czynsz wysłaliśmy jej zgoła kilka dni wcześniej. Partner znów przypuścił szturm na kolegę, lecz ten wyparł się absolutnie wszystkiego. Zasięgnęłam więc rady dziewczyny, która mieszkała z nim zanim się wprowadziliśmy. Powiedziała, że podobne akcje miały już wcześniej miejsce - podbieranie jedzenia, brak szacunku dla pracy pozostałych lokatorów... nie miałam jednak pojęcia, że nasza relacja zamieni się w takie piekło. Mój partner podchodzi do tego bardziej rygorystycznie. Ja szukam drogi, dzięki której mogłabym ten spór załatwić. Przedstawione sytuacje są ledwie wierzchołkiem góry lodowej. Nie wiem, jak wybrnąć z tego bagna. Rozmawiać nie chce, chowa żal, majestatycznie się obraził... nie widzę żadnej chęci kooperacji z jego strony. Chcąc pomóc mu w nieciekawej sytuacji, podsyłałam mu oferty pracy, proponowałam wspólne roznoszenie CV po mieście... nie skorzystał. Zdawać by się mogło, że szuka pracy tak, aby jej nie znaleźć. Prowadzi stricte nocny tryb życia. Gdyby rzeczywiście mu zależało, pokusiłby się chociaż na głupie ulotki, by mieć świadomość, że zarobi na jedzenie. Ze swojego skromnego stypendium musi opłacić cały semestr studiów, czynsz za dwa miesiące mieszkania, Internet i życie. Starałam się zmotywować go na wiele sposobów, lecz jak grochem o ścianę. Gdy brnęłam w temat dalej, robił się opryskliwy, stwierdziwszy, ze "wpierdalam się w nie swoje sprawy". Ustąpiłam. Martwię się o niego, bo mimo waśni to mój dobry znajomy. No i jestem w kropce. Nie wiem, jak ugryźć ten problem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość TRupia dłoń
Wydaj opowiadanie o życiu studenckim

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×