Contemporanea 0 Napisano Kwiecień 25, 2012 Witam wszystkich forumowiczów, postanowiłam się podzielić swoją historią i poszukać jakiejkolwiek rady. Żyję na dwa światy - w pierwszym życiu jestem aktywną studentką, wolontariuszem społecznym, muzykiem z zamiłowania, mam 100 pomysłów na godzinę, staram się żyć pełną piersią - mam dopiero 23 lata i chcę mieć piękne wspomnienia; wycisnąć z życia studenckiego wszystkie soki :) niekiedy wydaję bardzo dużo pieniędzy, które nie ja zarobiłam. Tu zaczyna się drugie życie, które jest podporządkowane mojemu chłopakowi (3 lata razem), z którym mieszkam na kocią łapę, a wygląda ono mniej więcej tak: wyjścia z domu ograniczone tylko na uczelnię i zakupy, rozrywki godne domatora (internet, TV) i.. to w sumie tyle (ubogo). Robert (mój facet) pochodzi z rodziny, w której najważniejsze jest przetrwanie na "minimalu": wszyscy po zawodówkach, przyjemności typowe dla przeciętnego zjadacza chleba, praca-dom-praca-dom. Właśnie taki model pieczołowicie hołduje Robert, który dąsa się na proponowane przeze mnie przyjemności (typu kino, koncert, muzeum, zoo, impreza u znajomych) - dla niego to wszystko jest "zbędne" a przede wszystkim szkoda na to pieniędzy. Nasze wspólne mieszkanie na kocią łapkę wygląda tak: on zarabia, ja wydaje. Ja nie pracuję, ponieważ mam jeszcze wsparcie finansowe od rodziców, a poza tym punkty wymienione w życiu nr. 1 wypełniają mi przestrzeń życiową na maksa. I w pewnym momencie przychodzi uczucie zażenowania, kiedy wracam do domu pełna wrażeń i przygód, a Robert śpi na siedząco po pracy z wyczerpania (nieraz pracuje po 14 godzin). Wtedy uruchamia się życie nr. 2 - zaprzestaję wszelkich działalności i rozrywek tylko po to, żeby móc mu ugotować obiad i posiedzieć przed telewizorem. Ale to nie trwa długo, takie życie pierdzącego w fotelu ciemniaka mnie przeraża. "Ciemniak" to może zbyt brutalne określenie dla Roberta, ale on naprawdę jest nieco... ograniczony. Nie czyta książek (ja pochłaniam 2 tygodniowo+gazety), nie ma zainteresowań (no może poza motoryzacją no i oczywiście pracą), nie umie się poprawnie wysłowić (ma ograniczony zasób słów, "duka", strasznie przeklina). Często nie mamy o czym rozmawiać. Czasami myślę, że jesteśmy jak ogień i woda i nie będziemy umieli stworzyć rodziny. Często myślę, że to ja jestem ta zła, ponieważ wydaję jego pieniądze podczas gdy on na wszystkim oszczędza (chodzi w zniszczonym obuwiu i starej odzieży), ale zaraz potem ogarnia mnie złość: mamy po dwadzieścia kilka lat, a jego życie przypomina 40latka z rodziną i kredytem, nie dam się w to wciągnąć damn it! Chce żyć pełnią życia, wyciągam do niego rękę, zapraszam, ale on zawsze marudzi... Kocham go, ujęła mnie jego prostota, ale czasami myślę o nim nie jako o prostym, nieskomplikowanym człowieku, ale jak o prostaku. Czasami boję się że taka sama się stanę... Boję się, jak będą wyglądać nasze dzieci, jak będzie wyglądało dorosłe życie... Jeśli dotrwaliście do tego momentu to bardzo poproszę o jakieś przemyślenia, może znacie podobne sytuację, może coś Wam "zaklikało" co u mnie powinno. Pozdrawiam wszystkich serdecznie! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach