Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

pisarzny

Fragment mojej ksiażki, proszę o ocenę

Polecane posty

Proszę o ocenę tego fragmentu, przepraszam za brak akapitów, ale forum mi je "zjadło", prawa autorskie należą do mnie, dlatego proszę nie kopiować tekstu, Był zimny poranek. Blaski białego, jesiennego, paryskiego nieba odbijały się na olbrzymiej, pochylonej pokrywie fortepianu. Owalny salon, obłożony ze wszystkich stron lakierowanym wiśniowym drewnem nadawał głębi powolnym dźwiękom drugiego koncertu Rachmaninow'a. Przy instrumencie siedziała drobna kilkunastoletnia dziewczyna o jasnej cerze. Jej zgrabne ręce nie dawały oderwać od siebie wzroku, sprawiały że cała postać zdawała się być wręcz niezauważalna. Nagle, okrutnie przerywając dźwięki wydawane przez perfekcyjnie nastrojony fortepian, do salonu weszła postawna kobieta, której mina widocznie pozbawiła Inez chęci na dalszą grę. Obie nawzajem zrozumiały się bez słów. Po trwającej kilkanaście sekund niesamowicie cichej chwili kobieta wyszła a Inez odeszła od instrumentu, zabezpieczając klawiaturę oraz zamykając z trudem, nie wyrobioną jeszcze pokrywę. Jej życie było więcej niż dostatnie. Z jej kilkumetrowego okna roztaczał się widok na Wieżę Eiffla. Lubiła ten obraz, mimo że sprawiał on na niej wrażenie lekko kiczowatego i przereklamowanego. Na co dzień Inez uczęszczała do prywatnej szkoły średniej, brała dodatkowe lekcje z języka angielskiego oraz gry na pianinie. Jej rodzice w pewnym momencie przez przypadek stali się bogaci - wykorzystali to, wślizgując się podstępnie na salony paryskich elit, mimo tego że nigdy nie obcowali z jakimkolwiek rodzajem wyższej kultury. Ich szczera córka była niezadowolona z całej tej plastikowej sytuacji. Znienawidziła nakłaniania rodziców do patrzenia na biedniejszych z góry. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Za każdym razem gdy usiłowała dać do zrozumienia swoim opiekunom, że są oni jedynie zwykłymi prostakami upchniętymi w garnitury i żakiety od Chanel, oni obrzucali ją posępnym spojrzeniem po czym zadawali jej adekwatną do winy karę. Gdy już straciła wszelkie nadzieje na uzyskanie chociaż kropli gorzkiego, realistycznego życia, los dał jej szansę, z której mimo przerażającego ryzyka pochopnie skorzystała. Po męczącym dniu w szkole, Inez postanowiła wstąpić do maleńkiego zakładu krawieckiego mieszczącego się nieopodal jej pełnego przepychu domu. Inez wpadła tutaj aby zamienić kilka słów ze swoją najlepszą przyjaciółką- Audrey, która po szkole pomagała matce w zakładzie. Znały się od wczesnego dzieciństwa, były sobie bardzo bliskie - do czasu, kiedy rodzice Inez postanowili wdrapać się na wyższy stopień klasy społecznej. Inez nie mogła się zbyt często spotykać ze swoją bratnią duszą, ponieważ jej tego zakazano. Tylko czasem, kiedy nieoczekiwanie wcześniej kończyła lekcje, pozwalała sobie na jakikolwiek kontakt. Głównym czynnikiem uniemożliwiającym jej relacje z Audrey był bardzo napięty plan, który niesamowicie skrupulatnie sprawdzała z dużą częstotliwością jej matka. Rodzicie Inez dokładnie wiedzieli co robią, zapisując ją na wiele pozalekcyjnych, (często słono płatnych) zajęć, których ich ponura córka nienawidziła. Nigdy nie chciała zostać plastikową, szczerzącą się na bankietach krową, która razem ze swoim otyłym, bogatym i wziętym zawodowo mężem miałaby się kręcić pomiędzy stałymi bywalcami paryskich salonów i z wypiekami na twarzy opowiadać o nowej, letniej rezydencji, nad której wystrojem zastanawia się przez całe, długie, leniwe (jak przystało na bogatą, na siłę wykształconą i wbitą w torturujący płuca gorset panią zajmującą się domem, a raczej dyrygującą szeroko zakresową służbą) dni. Na jej nieszczęście, właśnie tę, nudną i nieszczerą ścieżkę życia, próbowali udeptywać dla niej nieugięci rodziciele. Wracając do tematu... Kiedy Inez weszła do zakładu, od razu została obdarzona szerokim uśmiechem swojej kochanej Audrey, która z miejsca odłożyła prace i bez pytania nastawiła wodę na zapleczu. Obie usiadły przy skromnym, starym i obdrapanym stoliku, który był dopełnieniem obskurnego wyglądu całego zakładu. Po kwadransie spotkania i wypitej herbacie z mlekiem, Audrey wyjawiła jej, że zamierza wyjechać do stanów, razem ze swoją matką i braćmi. Okazało się, że wojna zabrała im nie tylko głowę rodziny ale także poważnie wpłynęła na obrót i tak ledwo żywych już interesów. Inez poważnie się zmartwiła. Zazdrościła jej, ale jej instynkt zachowawczy podpowiedział jej, że należy zachować to dla siebie. Fakt, że mimo swojej pewnej pozycji życiowej, chciałby się zamienić na sytuację z biedną dziewczyną, która musi pożegnać się z rodzinnym krajem, w którym spędziła całe osiemnaście lat swojego życia był więcej niż niedorzeczny. Gdy Inez zbierała się do wyjścia, Audrey chwyciła ją za rękę i powiedziała lekko zgaszonym głosem: -Kochanie, ty też możesz skorzystać z tej szansy, wiem że chcesz się stąd wyrwać. Dopiero teraz Inez uświadomiła sobie, że w końcu jest pełnoletnia i może robić prawie wszystko co chce. Z miejsca postanowiła wymknąć się ze znienawidzonego kraju i popłynąć do tej przesławnej Ameryki, w której przecież spełniają się wszystkie marzenia. Audrey jeszcze raz pożegnała się ze swoją najbliższą przyjaciółką po czym, dała jej napisany na małym wycinku materiału nowy adres zamieszkanie, datę wypłynięcia i numer rejsu, którym popłynie jej rodzina. Inez, spoglądając nerwowo na zegarek, ucałowała ją i szybko pobiegła do domu, w obawie przed konfrontacją z niemiłosiernym, niezwykle utrudniajacym życie grafikiem. Do wypłynięcia został tylko tydzień. Szybko biegnący czas skłonił ją do zorganizowanej akcji pakowania wszystkiego co mogło by się przydać w najbliższej, porywczej przyszłości. Mimo pokaźnej sumy, która od lat przebywała w pancernym, domowym sejfie, Inez wzięła tylko 100$, które i tak dla niektórych było dorobkiem pokaźnej części życia. Postanowiła, że nie chce płynąć pierwszą klasą. Kupiła bilet na klasę, którą powrzechnie uważano za"bydlęcą", składającą się z obywateli najbiedniejszych warst europejskiego społeczeństw. Tę samą którą miała popłynąć Audrey. W trzy dni przed wyjazdem, Inez zorganizowała wszystkie bagaże, dokumenty i pieniądze, napisała krótki list z wyjaśnieniami do rodziców oraz wyruszyła w podróż do Niemiec, skąd miała wypłynąć do Nowego Jorku. Dotarła na miejsce kilka godzin wcześniej. Na przystani czekała na rodzinę Audrey. Jak na razie nie było po nich śladu, co nie przeraziło Inez, wiedziała że mogą się lekko spóźnić. Jej obawa jednak wzrosła, kiedy do rejsu pozostała jedynie niecała godzina a ich ciągle nie było. Ani się obejrzała, kiedy po szeregu różnych badań weszła na statek- sama. Przez cały rejs była niesamowicie przytłumiona. Nie płakała, nie czuła jakiegoś wielkiego żalu, po prostu musiała przetrawić świadomość, że jest w statku pełnym śmierdzących imigrantów ze wschodniej Europy. Jest sama jak palec i płynie do obcego kraju, z kupą bagaży i średnią znajomością języka angielskiego, która i tak była niczym kwiat paproci pośród setek osób, które mimo o wiele większego wieku, ledwo mówiły w swoim ojczystym języku. No nic- pomyślała, będę musiała przeżyć to sama...To zdanie towarzyszyło jej przez resztę podróży. Gdy po wielu godzinach dotarła do brzegów Ellis Island w Nowy Jorku, w jej zmęczonych żyłach popłynęła świeża, pełna wigoru krew. Jej oczy, mimo wielkich starań nie mogły objąć rozmiaru monumentalnego zamieszania i tłoku na tak miniaturowej wyspie. Choć przeraziły ją procedury badań i testów, postanowiła, ze na złość swoim rodzicom, ułoży sobie życie w Ameryce i chociaż spróbuje po raz pierwszy w swoim życiu sama coś osiągnąć. Kiedy zaczęto ją badać i przepytywać, kolejni "egzaminatorzy", dziwili się, że tak wykształcona i ubrana "młoda dama" cisnęła się na najniższym pokładzie zaludnionego w każdym calu statku. Teraz, sama nie potrafiła odpowiedzieć na te z pozoru proste pytanie. Jej cel wspólnej podróży i "zjednoczenia" się w Stanach Zjednoczonych z biedniejszą klasą okazał się teraz przedziwnie niedorzeczny. - Co mi to dało? - zapytała się w myślach, -Pokaźną kolekcję infekcji, gówniaro- odpowiedziała jej złośliwa, wyimaginowana matka, -Przynajmniej przeżyłam coś fascynującego, i choć mój plan wspólnego dotarcia do celu się nie ziścił, to mogę uspokoić swoje sumienie tym, że nie wydałam dużo pieniędzy moich rodziców, na pewno będą ze mnie dumni- dodała sarkastycznie. Jej wleczce się przepytywanie skończyło się sukcesem, mimo szemranej (częściowo) dokumentacji. Tak właśnie Inez osiągnęła swój cel, z 30$ w ręku, płynęła małym statkiem na wyspę Manhattan, którą jak dotąd widziała tylko na pocztówkach otrzymywanych przez jej rodziców od nieżyjącej już ciotki- Margle. Po postawieniu pierwszych kroków na wszechogarniającym betonie tej gigantycznej metropolii, poczuła że w niedalekiej przyszłości, może odnaleźć tutaj swoje miejsce. Na razie jednak musiała znaleźć tutaj jakieś miejsce do wygodnego i regenerującego snu, do którego dostęp, barbarzyńsko odebrała jej natarczywa choroba morska. Teraz musiała radzić sobie zupełnie sama.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jozef i na
Dobra pobawie sie troche. 1 strasznie ciezko sie czyta 2 Bledy, przez co tekst jest trudny w zrozumieniu 3 Jak dla mnie maniera jak z Orzeszkowej, i troche grafomanstwo Był zimny poranek. Blaski białego, jesiennego, paryskiego nieba odbijały się na olbrzymiej, pochylonej pokrywie fortepianu. ( a po co to? ) Owalny salon, obłożony ze wszystkich stron lakierowanym wiśniowym drewnem nadawał głębi powolnym dźwiękom drugiego koncertu Rachmaninow'a.( Noz kurcze, nie wiedzialam, ze tak mozna ) Przy instrumencie siedziała drobna kilkunastoletnia dziewczyna o jasnej cerze. Jej zgrabne ręce nie dawały oderwać od siebie wzroku, sprawiały że cała postać zdawała się być wręcz niezauważalna.( wybacz ale to nie ma sensu ) Nagle, okrutnie przerywając dźwięki wydawane przez perfekcyjnie nastrojony fortepian, do salonu weszła postawna kobieta, której mina widocznie pozbawiła Inez chęci na dalszą grę. Obie nawzajem zrozumiały się bez słów. Po trwającej kilkanaście sekund niesamowicie cichej chwili kobieta wyszła a Inez odeszła od instrumentu, zabezpieczając klawiaturę oraz zamykając z trudem, nie wyrobioną jeszcze pokrywę. ( jeszcze raz o co tu chodzi?) Jej życie było więcej niż dostatnie. Z jej kilkumetrowego okna roztaczał się widok na Wieżę Eiffla. Lubiła ten obraz, mimo że sprawiał on na niej wrażenie lekko kiczowatego i przereklamowanego. ( przepraszam to w koncu obraz czy widok?) Na co dzień Inez uczęszczała do prywatnej szkoły średniej, brała dodatkowe lekcje z języka angielskiego oraz gry na pianinie. Jej rodzice w pewnym momencie przez przypadek stali się bogaci - wykorzystali to, wślizgując się podstępnie na salony paryskich elit, mimo tego że nigdy nie obcowali z jakimkolwiek rodzajem wyższej kultury. ( za duzo tego "jej" w tak krotkim tekscie) Ich szczera córka była niezadowolona z całej tej plastikowej sytuacji. Znienawidziła nakłaniania rodziców do patrzenia na biedniejszych z góry.( Do czego ona ich naklaniala?) Nie mogła jednak nic na to poradzić. Za każdym razem gdy usiłowała dać do zrozumienia swoim opiekunom, że są oni jedynie zwykłymi prostakami upchniętymi w garnitury i żakiety od Chanel, oni obrzucali ją posępnym spojrzeniem po czym zadawali jej adekwatną do winy karę. ( no ja tez bym sie wsciekla gdyby dziecko dawalo mi cos takiego do zrozumienia) Gdy już straciła wszelkie nadzieje na uzyskanie chociaż kropli gorzkiego, realistycznego życia, los dał jej szansę, z której mimo przerażającego ryzyka pochopnie skorzystała. ( gorzkie, realistyczne zycie? hmm) Zapowiada sie romans?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dziekuję za recenzję, wytknięte błędy już poprawiłem. Jak druga osoba zauważy jakąś gafę, to zaraz staje się ona również dla mnie bardziej wyraźna. Czy zapowiada się romans?- zobaczymy, może w pewnym momencie tak, a mój "styl" (jakoś nie czuje sie godzien takiego określenia) pisania może i faktycznie jest trudny, może to przez to że czytam "wymagającą" albo jak kto woli "męczącą i dziwną" literaturę. Jeszcze raz dziękuje, krytykę zawsze biore sobie do serca i wiem że jest ona o wiele więcej warta niż bezmyślne pochwały, jakie można znaleźć na blogach (miałem doświadczenie) w późniejszym etapie będzie coś w rodzaju, jej życie na odwrót a później dalej sukces, (jakieś płaczliwe tragedie w trakcie), lubię taki dramatyzm :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×