Gość Szczęśliwa Magda Napisano Wrzesień 16, 2012 Mój poród...no cóz...był bardzo szybki...niebyło na co czekać, bo łozysko się odkleiło...i biegiem na salę na cesarkę. Byłam przerazona, bo to pierwsza ciąża i to zagrożona. Kazda minuta czekania szła na niekożyśc mojego dziecka. Leżąc na stole, podłanczali mnie pod rurki, węzyki, cewnik, naklejali na klatce plastry do tętna i tp. W pewnym momencie weszła pewna pani i potrąciła tyłkiem stojący stolik z narzędziami chirurgicznymi...padł okropnie metalowy dżwięk. Odwracając głowę widziałam drugi o większych gabarytach. Z tego całego pośpiecu i zamieszania w momencie gdy stał nade mną anastaziolog i nakładał mi maskę z tlenem, przypomniałam sobie, ze mam w buzi gumę do rzucia. Mając już zapięte i nieuruchomione ręce, zaczęłam mocno kiwać głową, aby zdjął mi tą maskę. Narkoza szła już w żyłach i w kocu wkurzony lekarz zdjął tą maskę, a ja w tedy resztką sił wyplułam tą przeklętą gumę do rzucia. W mojej pamięci pozostał obraz wyrazu twarzy lekarza i pózniejsze opiepszanie... Taka miałam wpadkę, którą wspominam z uśmiechem na twarzy...ale gdyby nieudało sie odratować mojego dziecka i gdyby nieprzeżyło, na pewno do miłych by nie nalezało...a tak synek żyje a sie cieszę...:-) Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach