Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Neowzyciu

wlasnie sie rozwiodlam, mam 38 lat i 10 letniego syna

Polecane posty

Jestem w podobnej sytuacji - tyle, że rozwód przede mną, ale klamka już zapadła i nie ma odwrotu. To się po prostu stanie. Mimo, ze wiem, iż to jest jedyne wyjście, by zakończyć małżeństwo, które od ponad 4 lat właściwie nie istniało, to jest mi cholernie smutno, że nam się nie udało. Bardzo to przeżywam... A o układaniu życia z kimś innym na razie nie myślę, teraz wydaje mi się to w ogóle nieprawdopodobne...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A poza tym nie wierzę, że mogę jeszcze kogoś tak bardzo pokochać... I też idę na imprezę w sobotę za tydzień :) Jakoś muszę przetrwać ten trudny czas...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Neowzyciu
Martika,no właśnie zastanawiam się jak będę mogła byc z kimś innym, inny facet na fotelu, w kuchni, to całe docieranie się, tworzenie nowego, ciekawa jestem przyszłości, nowego uczucia. I też bardzo przeżywam porażkę. Mam spore poczucie winy, wstydu, żalu. Najgorsze dla mnie jest poczucie winy wobec synka, który bardzo to przeżywa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cześć :) Dzięki :) Już wiem, co z kompem, a właściwie z Multimedią, wciąż awaria, ale kafe działa :) Miłej niedzieli!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Żeby wypełnić pustkę, która jest we mnie rzuciłam się w wir pracy i dodatkowo mam zamiar wyremontować mieszkanie. Stratę bliskiej osoby trzeba przeżyć, przepłakać, rozstać się z nią nie tylko tak fizycznie, ale też i w środku siebie - pozwolić jej odejść. Ja już niejedną noc przepłakałam z tego powodu (i pewnie jeszcze niejedną przepłaczę) , ale to jest dobry płacz, taki wyzwalający, oczyszczający. Też nie życzę mężowi źle, dobrze o nim myślę, rozwiedziemy się bez szarpaniny i orzekań o winie. Mam tylko nadzieję, że skończy się na jednej rozprawie - syna mamy już dorosłego (18 lat), doszliśmy do porozumienia w kwestiach finansowych, więc chyba bez problemu ten rozwód dostaniemy? Nie mam najmniejszej ochoty opowiadać przed sądem o moim życiu - czy sąd daje rozwód bez żadnych dociekań, kiedy oboje małżonkowie nie robią żadnych problemów?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O rozwodach w sądach nic nie powiem ;) niestety nie wiem, znam tylko swój przykład. Myślę, że nie będziesz miałą żadnych problemów. Podoba mi się jak sobie radzisz :) praca, remont i pozwolenie sobie na przeżycie bólu :) Przytulam cię mocno, trzymaj się! Ja czuję się dziś o niebo lepiej, ale nadal mam straszną huśtawkę, wiem, ze za godzinę mogę zacząć ryczeć. Przede mna kolejny tydzień, praca, zajęcia, dziś mam wolne, bo mąż zabrał synka na cały dzień, mogę połazić w szlafroku, wypić lampkę wina, pooglądać filmy. Boję się tylko ruszyć wspólne zdjęcia więc narazie tego ie robię, ale w końcu trzeba będzie je podzielić. Myślę jednak, że tym zajmę się za miesiąc, dwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przejdź się na spacer, jest bardzo ładnie. To Ci powinno poprawić humor. Ja właśnie wychodzę. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
U mnie też dzisiaj dzień szlafrokowy :). Zdjęć póki co nie ruszaj - nic na siłę, przyjdzie na to odpowiedni moment (ja na razie zdjęcia omijam szerokim łukiem :) ). Ja też mam zmienne nastroje - raz ryczę za tym co minęło, a innym razem uśmiecham na spotkanie z nowym życiem - taki straszny misz-masz jest teraz we mnie - kotłowanina uczuć przeróżnych z dominującym uczuciem ogromnej porażki życiowej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Właśnie wychodzę :) idę nad rzekę, słońce, w miarę ciepło, popatrzę sobie na ludzi. Ehhh znam tę mieszankę i te skoki, rano uśmiechnięta, a przed chwilą łzy. Jednak coraz więcej wiary we mnie, że wszystko się ułoży, jestem silna, dam radę, najgorsze to podążyć za smutkiem i w nim zostać. Dziwnie mi , czuję się teraz taka bezbronna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bunga-bunga-bunga
Tak zastanawiam się dlaczego ludzie się rozwodzą. Dlaczego wtedy gdy widzą, że ich życie staje się jałowe nie potrafią zareagować wcześniej tylko później doprowadzają do rozpadu. Oni ona to taka płomienna miłość. Po paru latach on i ona to taka zgodna zgrana para. Jeszcze po p paru latach to nagle okazuje się, że to dwoje obojętnych sobie ludzi. A przecież można było coś wykrzesać z siebie. Ale on.... No było wszystko ok tylko ona czegoś chciała. Ale ona..... No bo on przestał się o mnie starać, było mu obojętne wszystko, a ja mu takie sygnały dymne wysyłałam. On...... Nie wiem o co jej naprawdę chodziło. Zawsze przynosiłem kasę do domu. Chciałem w chacie mieć spokój i ciszę, ale ona ........ Ona....... Poświęciłam mu najlepsze lata swojego życia, a on je zmarnował. Nareszcie jestem wolna i mogę robić co chcę. Tylko czuję taką pustkę wokół siebie. On.......... No i teraz muszę sobie zrobić papu. Poprać koszulę i skarpety. Ale mogę w spokoju obejrzeć mecz w TV, wypić piwo. Spotkać się z kumplami. Pójść na ryby. Ona........ Muszę coś ze sobą zrobić. Najlepiej rzucić się w wir pracy. Mogę teraz połazić po sklepach i pooglądać sobie ciuchy. Tylko dla kogo mam się teraz stroić ? No mniej więcej tak wygląda bardzo delikatny obraz po bitwie. A tak naprawdę tych dwoje bliskich sobie ludzi kopało nawzajem rów pomiędzy sobą, który stał się ogromną przepaścią. A można było nie zniszczyć tego co było takie piękne i wartościowe. Pozostawili po sobie zgliszcza i zniszczoną psychikę dziecka. Bo ich dziecko ma już zakodowane. Ślub to na chwilę. A za chwilę rozwód. Więc po co się starać. Po co walczyć o wspaniałą rodzinę. Zgodne małżeństwa to tylko można pooglądać w kinie, albo przeczytać o nich w książkach. WIĘC PO CO SIĘ POBIERACIE ? PO CO PIELĘGNUJECIE SWOJE MARZENIA SKORO NIE POTRAFICIE ICH ZATRZYMAĆ. Po jakie licho mówicie jakieś tam smuty o miłości skoro sami je przekreślacie. I to w większości kobiety szukają ratunku w rozwodzie. To nie faceci od was odchodzą. To kobiety niszczą to co kiedyś nazywały miłością. Tylko z powodu własnego EGOIZMU. Zaraz któraś powie.: " To w imię czego miałam się poświęcać ?" No właśnie. To w imię czego poświęciłyście swoje marzenia ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Myślę, że generalizujesz, nie znasz historii, ludzkich dramatów, tego co przeżylismy przez 20 lat, trudnych terapii małżeńskich, ratowania związku i starania się o jego trwałość. Nie wszyscy rozwodzą się dlatego, że nie potrafili ze sobą porozmawiać. Czasami wszystko co przeżyliśmy razem okazuję się kupą cierpienia. Dziecko żyjące w związku, wktórym rodzice nie potrafią okazywać sobie ciepła i miłości też cierpi i nie ma dobrego wzorca. Nie jestem taka pewna jak ty, że to kobiety egoistki wypinają się na małżeństwo, myślę, że "wina" leży po obu stronach. Zresztą pewne rzeczy idą pokoleniami, pewne sprawy wynieśliśmy z domu i trudno było nam je zmienić. Twoja wypowiedź, choć ją szanuję jest dla mnie bardzo nieprawdziwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ale ryjecie banie
"To nie faceci od was odchodzą. To kobiety niszczą to co kiedyś nazywały miłością." noe pewnie, bo facetowi ktory zdradza najchetniej marzylaby sie zona w domu i kochanka na boku :D a jak zona ma dosc ponizenia, to juz jest be :D a to jednak on rozbil rodzine swoja zdrada. rozwod tylko wienczy dzielo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zwierciadło prawdę ci powie
Jestem od Ciebie trochę starsza, nie rozwiodłam się, mój mąż zmarł kilka lat temu. Zostałam sama z dwójką dzieci. Nie wiem jak to jest po rozwodzie, ale doskonale znam to uczucie zagubienia, pustki, niepewności, lęku o przyszłość. I żalu, i bólu. Towarzyszyło mi długi czas, nawet jak na mój gust, za długi. Ja pomimo,że mam rodzinę i znajomych, tak naprawdę byłam i jestem z tymi uczuciami cały czas sama, bo nikt, kto tego nie przeżył, nie zrozumie. Doświadczam też pewnego rodzaju ostracyzmu ze strony innych kobiet, zwłaszcza mężatek. I nie ważne jest to,że nie mam żadnych złych zamiarów, one boją się na zapas. A o mężczyznach to nawet szkoda gadać. Jestem sama cały czas i to nie dlatego,że mam zbyt wysokie wymagania. Świat się zmienił, nie nadążam za nim:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zwierciadło prawdę ci powie
Ale gorąco Ci życzę, żebyś była szczęśliwa:) Ja się zaczęłam wsłuchiwać w swoje uczucia, zastanawiać co jest, co ędzie dobre dla mnie i moich dzieci. Zrobiłam kilka rzeczy, o których wcześniej nie myślałam, np. wykupienie dodatkowych polis, uregulowanie spraw majątkowych, na tzw. wszelki wypadek. No i kot też się znalazł, sam:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Penelopa z wyspy
Tak po prawdzie to nie wiem czy bunga to kobieta czy mężczyzna ale.... No właśnie. U większości kobiet po pewnych przejściach w małżeństwie powstaje pewnego rodzaju zapora. Niby chadzają wespół, zespół nawet na terapię, ale w srodku tkwi zadra i uwiera. Z własnego doświadczenia wiem, że to ta zadra nie pozwoliła mi zmienić spojrzenia na całokształt. Prawdą jest, że byłam po prostu niereformowalna. Terapia tak i owszem tylko że dla niego, bo ja swoje wiedziałam i kwita. A mąż jak to facet. Niby się starał, ale tak po prawdzie to mnie już nie zależało i punktowałam go dalej. Koniec końców doszło do rozwodu. Koleżanki i znajome na siłę po rozwodzie raiły mi jakichś facetów ale dla mnie pozostał w pamięci ten wredny sukinsyn. Ten którego kochałam i który olał moją miłość. Więc jak się wiązać z nowym ogierem, i mieć przed oczami obraz tamtego. Odpuściłam sobie spotkania. Praca dała mi wypełnienie czasu. Pewnego razu dziecko zapytało mnie kiedy pozwolę tatusiowi wrócić do nas? A ja nagle zatrzymałam się w pół drogi z talerzem zupy. Co i jak miałam jej powiedzieć. Przypadkiem po tygodniu spotkałam swojego exa w sklepie. Ogolony, w wyprasowanej koszuli. Fryzura jak z żurnala. Kupował jakieś tam przyprawy. Zagadałam pierwsza czy to dla nowej jego zdobyczy. Odpowiedział, że nie. Że jest sam i sam sobie gotuje, a że lubi smacznie więc właśnie sam sobie pichci. Od słowa do słowa poszliśmy razem do niego i zdziwienie. Porządek, czysto i schludnie. W lodówce jak zwykle zapas piwa i flaszka wódki.Zapytał czy zjem z nim obiad. No i poszło jak na pierwszej randce. Wszystkie wspomnienia odżyły na nowo. Świat stanął na głowie. Po miesiącu dotarło do mnie, że to jednak ja byłam niereformowalna. Mój ex zmienił się i to beze mnie i bez mojego udziału. On po prostu stał się sobą. Po rocznej przerwie wróciliśmy do siebie. Ale.... No właśnie małe ale. To ja musiałam się dostosować do męża i podpisałam cichy pakt o nieagresji. Jest dobrze . Ale sama nie wiem dlaczego byłam wcześniej taka nieustępliwa. Dlaczego nie chciałam jego zaakceptować, dlaczego nie potrafiłam go słuchać pomimo że mówił mi o wszystkim. Dlaczego nie mogłam przestać być ślepa i głucha ? Dlaczego ? Pewnie jeszcze nie był mój czas na osiągnięcie mądrości. A może i bunga ma racje w tym co pisze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zwierciadło prawdę ci powie
Penelopa, życzę Wam szczęścia:) szkoda,że ja tak nie mogę:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zwierciadło, dziękuję za Twoje słowa i przesyłam pozdrowienia :) Penelopa, to twoja historia, do mojej mało podobna. Nie twierdzę, że bunga nie ma racji, ale nie zgodzę się na generalizowanie. Nikt nie wie, co działo się w związku poza samymi zainteresowanymi. Każde życie jest inne, inne są historie, ty w punkcie widzenia bungi znalazłaś coś bliskiego sobie, ja zupełnie nie ;) Moja historia jest o wiele bardziej skomplikowana. Zresztą mój mąż nie jest żadnych ch.jem, a decyzja o rozwodzie była wspólna i wspólnie ją opłakiwaliśmy. Poza tym, byłam na spacerze, niby ładnie, niby ciepło, słońce ale jakaś taka pustka w środku, chyba nie potrafię jeszcze się uśmiechać sama do siebie, szybko więc wróciłam do domu, szlafrok dziś mym przyjacielem :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tak na prawdę w trudnych chwilach zawsze jesteśmy sami - tylko my wiemy jak nas boli, jak cierpimy, jak nam ciężko - ja już nawet nie mam sumienia obarczać swoim smutkiem i żalem rodziny czy znajomych - dla nich moje małżeństwo już dawno przestało istnieć, mojego męża wykreślili ze swojego życia i dziwią się, że ja jeszcze tego nie zrobiłam i nadal przeżywam to rozstanie. A ja wiem, że muszę to w sobie przepłakać, wyzwolić się z tego związku i dopiero wtedy będę mogła zacząć coś nowego... Wiem, że jestem silna i dam sobie radę, przeżyłam w życiu na prawdę trudne chwile (śmierć mamy, ciężka choroba siostry), bardzo mnie to wzmocniło, więc i teraz przeżyję ten rozwód.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Martika, pewnie, że przezyjesz, ja również wierzę w swoje przeżycie :) Trudno tylko radzić sobie w tych najtrudniejszych chwilach, kiedy przeżywamy żal po stracie, te wszystkie etapy buntu, niedowierzania, złości, smutku i cała mieszanina tego, poczucie winy, porażki, niepewności. To jest tak silne, że czasem mam wrażenie jakbymnie żyła tu i teraz, jakby ta dawna ja odeszła, zmieniła planetę. Zawsze byłam uśmiechnięta, miła, pełna pomysłów, a na ten czas tego we mnie nie ma.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zwierciadło prawdę ci powie
Neo, Martika nauczyłam się być dla siebie dobra, wiem,że teraz sama muszę się zatroszczyć o siebie i nikt tego lepiej ode mnie nie zrobi, ponieważ tylko ja najlepiej wiem co czuję, a jak mam problem z nazwaniem swoich uczuć i za bardzo się gubię, mam pod ręką znakomitą panią psycholog Proszę Was bądźcie dla siebie dobre, zaopiekujcie się sobą na tyle na ile możecie. Teraz do wykonania pozostało ważne zadanie - wychować dzieci. Ale one też kiedyś dorosną, odejdą, założą swoje gniazda, będą pisklaki:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Penelopa z wyspy
Neo, nie rozumiem ciebie. Tak fajnie pisałaś do Justyny na innym topiku. Więc zastanawiam się dlaczego ? Dlaczego ludzie skazują siebie na cierpienie. W imię czego ? Wiem i rozumiem dwie pary, dwie historie. 1000 par 1000 historii. Każda jest inna bo inni ludzie w tym uczestniczą inaczej przyjmuj i inaczej odczuwają. Inne priorytety nimi kierują bądź czymś innym są zaślepieni. Ale w pewnym momencie każdy dostrzega ten pędzący na nas pociąg. Rozumiem że w pewnych sytuacjach nowi wrastają w ziemię i BUMMMM. Ale w większości wypadków gdy człowiek zrobi rachunek sumienia, policzy wady i zalety, plusy i minusy, wtedy okazuje się, że to my same jesteśmy w ślepym zaułku. Więc czy nie lepiej nie ryzykować czegoś co ma ogromną wartość, dla czegoś co nie istnieje ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I mam podobnie jak Neo - jakieś 4 lata lat starań, terapii małżeńskich - nie pomogło, razem z mężem ryczeliśmy, że się rozwodzimy, ale żyć ze sobą też niestety już nie potrafimy. Ja też byłam roześmianą, zwariowaną dziewczyną, niepoprawną optymistką, a teraz patrzę w lustro - widzę smutną kobietę i pytam jej gdzie jest ta dawna uśmiechnięta Martika? Zwierciadło - tak wiem, że jeśli sama się o siebie nie zatroszczę nikt tego za mnie nie zrobi. Dlatego staram się jak mogę i pisanie tutaj to też rodzaj terapii i pomocy sobie. Dobrze, że są takie miejsca i dobrzy ludzie, którzy tu zaglądają :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bunga jest na 100procent
kolesiem, ktory chcialby bez zobowazan zdradzac swoja kobiete. A to nie sztuka zwalic odpowiedzialnosc na kogos aby siebie wybielic, sztuka spojrzec na siebie i przyznac, co sie samemu spieprzylo. Tez nie sztuka dowalac komus, kto cierpi po rozstaniu. Sprobuj cwaniaczku pocieszyc taka osobe, sprawic by budzila sie z usmiechem, zamiast wywolywac poczucie winy i dobijac. Nie umiesz leszczu? To spadaj z powrotem do gimnazjum sie uczyc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zwierciadło prawdę ci powie
Kochane, czasem tak jest,że w życiu nie wychodzi tak jakbyśmy tego chciały. Ja nie miałam żadnego wpływu na to,że mój mąż zmarł. Choć ze śmiercią się targowałam, ale nie chciała zabrać mnie tylko jego. U Was życie potoczyło się inaczej, też nie z Waszej woli. Trudno się z tym pogodzić, że miało się jakieś marzenia a od życia dostało się po tyłku. I na dodatek trzeba się pozbierać. Ale wiecie, coś Wam powiem. Dopiero jak się życie komuś rozsypie w drobny mak i zostaje z tym wszystkim sam, po jakimś czasie patrząc wstecz myśli sobie - ale z Ciebie dzielna kobietka:) wzrasta zaufanie do samej siebie, człowiek staje się bardziej wyrozumiały dla siebie i innych, łagodniejszy. Na wiele spraw patrzy się inaczej, one nie są już tylko białe albo czarne, bo w życiu też istnieją odcienie szarości. Tyle,że do wszystkiego trzeba dojrzeć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bunga-bunga-bunga
No tak jakie to wszystko skomplikowane. Siedzimy obok siebie przytuleni i płaczemy nad swoją bezradnością. Musimy się rozwieść bo nie widzimy innego wyjścia z tej trudnej sytuacji. Opowiem wam pewną historię, która zdarzyła się naprawdę przed wojną w Warszawie. A może to było we Lwowie ? Nie ważne. Ale to szczera prawda. Była sobie młoda para ludzi bardzo w sobie zakochana. Oboje nie pracowali. Byli jak to się mówi na garnuszku u rodziców. Chcieli być ze sobą. Chcieli się pobrać. No ale jak kiedy nie mają mieszkania. Nie mają środków na życie, bo nie pracują. No i tak wynajdowali wiele przyczyn ich ciężkiej sytuacji. oż im pozostało ? Co mogli zrobić ? Postanowili popełnić samobójstwo. Poszli do apteki i poprosili farmaceutę o bardzo silną truciznę, ale o łagodnym działaniu. Facet popatrzył na nich, kiwnął poważnie głową i dał im bardzo, bardzo silny środek na przeczyszczenie. Para młodych poszła na strych pustego domu i tam postanowili dokonać żywota. Następnego dnia pogotowie wkroczyło do akcji. Oboje siedzieli w przeciwległych końcach strychu i nie mogli już na siebie patrzeć. Po zakończonej "kuracji samobójczo-rozwodowej" młodzi unikali siebie jak ognia. A przecież ta ich miłość była taka ogromna. A przestali się kochać, bo mieli przed oczyma obsrana przez siebie podłogę na strychu. A feeee. I tak po prawdzie to nie gniewajcie się. Ale w 905 przypadków te rozwody mają gówno za przyczynę. Może i brzmi to jak generalizowanie. Ale ja wiem swoje. To tylko ludzie sami sobie stwarzają problemy. Z nim źle. Bez niego pustka i rozpacz. Więc jeszcze gorzej. Więc o co w tym wszystkim chodzi.? Czyżbyście te śluby brali z klapką na oczach i pod [przymusem ? Czy to był gwałt na was. Czy to właśnie teraz sami się gwałcicie ? Człowiek to jednak dziwna istota. Wolę psa niż partnera. Pies kocha mnie bez żadnych podtekstów. Kocha ślepo i jest wierny. I wiem, że nie opuści mnie aż do śmierci. Bo taka jest psia miłość. Moglibyście się od tych psów wiele nauczyć o uczuciach. A tak to pozostaje tylko niesmak.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Penelopa, mój mąż jest alkoholikiem, co prawda od wielu lat już nie pije, wspierałam go w leczeniu, sama sie zmieniałam w tym czasie, tworzyliśmy cos nowego, po jego "uzdrowieniu" ale nam nie wyszło. Mój mąż nie chciał dalszych terapii, choć wciąż mimo zaprzestania picia stosował przemoc emocjonalną, ranił. Twierdził, że mu jest dobrze. Doceniam jego wielkie zmiany, ogromny postęp, ale chyba zaczęliśmy w pewnym momencie trochę inaczej się rozwijać. Ja rozwijam się nadal, nadal uczęszczam na terapie wzmacniające, zmieniające mnie, pomagające rodzinie. Mój mąż zaprzestał rozwoju jakieś 2 lata temu, stanął w miejscu. Jesteśmy teraz trochę za daleko od siebie, a nie mogę wymagać od niego zmian, mogę zmieniać jedynie siebie. On skupił się na czymś innym, praca, siłownia, to są teraz jego kompulsje, właściwie czuję się tak jakby nadal "pił" tyle tylko, że zupełnie coś innego.Zanikła więż emocjonalna, nie okazywał mi uczuć od lat. Ta historia jest jeszcze bardziej skomplikowana, ale nie chcę tu się tak rozbierać ;) Jego wymagania co do mojej osoby mnie przerosły, nie potrafiłam zrezygnować z nowych studiów, zamknąć się w domu, nie spotykać ze znajomymi, bo i tak nie często to robię. Teraz mamy inne wymagania od życia, po prostu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zwierciadło prawdę ci powie
Bunga koty też kochają:) i to jeszcze jak:) ale wiesz, czasem naprawdę w życiu komuś nie wychodzi to co sobie zamierzył znam taką parę, poznali się, pokochali, pobrali a po paru latach małżeństwa rozwiedli, bo nie potrafili ze sobą żyć pod jednym dachem - jako kumple-nie ma lepszych, jako małżeństwo-totalna porażka tak też wygląda życie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No właśnie jako kumple jesteśmy fantastyczni, żadnych oczekiwań, rozmowy, dbałość o syna, to nam wychodzi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×