Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość niewiem1104

brak zaufania?

Polecane posty

Gość niewiem1104

Moja sytuacja jest dość skomplikowana. Byłam z moim mężczyzną 3 lata, 2 lata mieszkaliśmy razem. Trzy miesiące temu zostawił mnie i się wyprowadził. To był dramat. Powodem było jego przytłoczenie, poczucie, że się dusi, jest mnie za dużo, męczy go coś tak intensywnego i boi się odpowiedzialności. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Wpadłam w depresję, stany lękowe i całą resztę. To się utrzymuje do dzisiaj. Przez ten czas spotykaliśmy się. Wszystkie spotkania on proponował. Najpierw zwykłe spotkania, później coraz więcej zbliżeń (niestety seks też wchodził w grę). Niestety odzywał się co dwa, tzry dni, spotkanie, znowu dwa trzy dni przerwy spotkanie itd. Dla mnie to było bardzo ciężkie, ale byłam w stanie zrobić wszystko, żeby nas ratować. W między czasie dowiedziałam się, że pisze z koleżanką ze studiów. Jak się dowiedziałam, usunął przy mnie wszystkie smsy twierdząc, że na pewno je źle zrozumiem i wyolbrzymię. Ta dziewczyna ma faceta, z którym mieszka ale dowiedziała się, że mój jest wolny i zaczęła do niego pisać U nas doprowadziło to do wielkiej kłótni. Powiedziałam, że mam tego dość. Wtedy spanikował, prosił, żebym się zastanowiła, że to zwykła znajoma itd. Ok, jakoś to przetrzymałam. Dwa tygodnie temu po męczeniu się przez trzy miesiące powiedziałam, że ja już tak dłużej nie umiem, nie wiem jaka jest nasza relacja. Spotykamy się, jest cudownie jak na samym początku ale źle się czuję w niedookreślonej relacji. Nie rozumiał tego....twierdził, że ludzie mają dziwną potrzebę określania wszystkiego, nie spodziewał się, że ja się czuję wykorzystywana, jak dziewczyna z doskoku, bo przecież wiem, że czegoś takiego by mi nie zrobił. Ustaliliśmy, że tak, jesteśmy razem. Od pewnego czasu wynajął mieszkanie z kolegą i do tematu ponownego wspólnego zamieszkania razem wrócimy w lipcu. Ustaliliśmy, że będzie mi mówił o sprawach związanych z tą dziewczyną, więc powiedział, że owszem ona do niego ciągle pisze, proponuje mu wyjście na kawę/piwo ale on jej nie odpisuje. Wiadomo jak ją określiłam. Nie szanuję i nie rozumiem dziewczyn, które mając swoich partnerów szukają atrakcji z boku. On twierdzi, że w pisaniu, zapraszaniu na spotkania nie ma nic złego. Od tej rozmowy dwa tygodnie temu było naprawdę wyjątkowo, już spotykaliśmy się niemalże codziennie, więcej telefonów, smsów z jego strony (od rozstania ja pierwsza nawiązałam kontakt może ze dwa razy). Wszystko układało się pomyślnie, pomimo mojego ukrytego głęboko lęku, ale myślałam, że to minie. Najzwyczajniej potrzeba czasu. Wczoraj powiedział mi, że dzisiaj idzie na imprezę ze znajomymi, na której ona będzie. Chce być w porządku, więc, żeby nie było niedomówień informuje mnie o tym. Powiedziałam, że jest mi przykro. Tylko tyle, bez stawiania ultimatum. Ale sprzeczka się zaczęła. Powiedział, że znowu wracamy do punktu wyjścia, że znowu go oskarżam,a on nic złego nie robi. I ona też nic złego przecież nie robi. Co jest złego w pisaniu do kolegi z uczelni? I stąd moje pytanie do Was. Czy to ze mną jest coś nie tak?Czy to ja jestem chorobliwie zazdrosna?Może ja przesadzam i jestem typową babą?Najgorsze jest to, że przez te trzy lata było kilka takich koleżanek, które pomimo tego, że wiedziały, że jesteśmy razem pisały do niego w sposób dwuznaczny. Wszystkie chciały się z nim umawiać. Nie jest typwm flirciarza, ale facetem, który bardzo podoba się kobietom. Albo im nie odpisywał, albo stopniowo ucinał kontakt. Zawsze dla mnie było to bardzo bolesne, ale udawało nam się z tego wyjść. Teraz już powoli tracę siły. Jak mu przypominam, że to nie pierwszy raz to mówi "no właśnie!wtedy nic się stało, więc teraz też nic się nie stanie". Ja jestem kobietą, która jest bardzo lojalna. Nigdy nie zrobiłam nic, co mogłoby go zranić. Mówiłam mu o głupich komplementach kolegi z pracy i pytałam się, czy chce abym z tym coś zrobiła. Mówiłam, że spotkałam na imprezie swoją dawną miłość i czy chciałby abym wróciła do domu. Robiłam wszystko aby nie czuł się zagrożony i żeby go nie zranić. Ja już jestem wykończona psychicznie, jestem na lekach - on o tym nie wie. Przy nim jestem normalną, radosną kobietą, nie wie co się we mnie dzieje. Przez trzy miesiące trwałam w niejasnej sytuacji, a robiłam to bo nie chciałam na niego naciskać, nie chciałam aby czuł się przyparty do muru. Godziłam się na spotkania co kilka dni, ciszę w tzw międzyczasie z mężczyzną, którego tak kocham. To było wyniszczające. Nie wytrzymałam, pękłam więc porozmawialiśmy.Rozmowa, która miała coś zmienic i zmieniła, ale do wczoraj. Może ja też potrzebuję czasu, może to poczucie bezpieczeństwa, zaufania przyjdzie z czasem? Nie umiem się odnaleźć, może to moje paranoje?Najgorsze, że wiem, że on nie zrobi nic dzięki czemu poczuję się bezpieczna. To ja sama będę musiała budować zaufanie. Sama ze sobą walczyć. To będzie jego słowo przeciwko mojemu. Dodatkowo nie jest wylewnym człowiekiem, jest racjonalny do szpiku kości, nie rozumie uczuć. Przez trzy lata nigdy mi nie powiedział, że jestem ważna, że mnie kocha, nie uslyszałam nigdy żadnego komplementu. Bo słowa są nie ważne, ważne są czyny....uczuć nie ma. Racjonalnie uznajesz, że z drugą osobą jest Ci dobrze, nie można tego przypisywać uczuciom. Taki jest. Najgorsze, że jestem bardzo emocjonalną, ufną osóbką. Nie umiem się zdystansować.Przyjmuję to bardzo do siebie. Dodatkowo w moim życiu przez te trzy miesiące wszystko się zawaliło. On mnie zostawił, umarła bardzo bliska mi osoba i na dniach stracę ukochaną pracę. Nie wiem co mam robić. Nie wiem czy jest to "kochaniem za bardzo" ale wiem co się ze mną działo jak mnie zostawił, dlatego tak mocno o to walczę. Wpadłam w depresję, schudłam 7 kilo, nie funkcjonowałam, zabrzmi to dramatycznie ale umierałam z tęsknoty....boję się go stracić. Moje życie bez niego straciło trochę sensu....wiem jak to brzmi ale inaczej nie umiem poczuć. Z drugiej strony jest dla mnie bardzo bolesne robienie miejsca dla kogoś innego, zycie ze świadomością, że nie jestem na tyle ważna, żeby urwać tę znajomość i że moje uczucia i potrzeby też nie są na tyle ważne. Jest mi bardzo przykro.To mnie cholernie rani, ale nie umiem go zostawić. Wiem jak wygląda moje życie bez niego, wiem jak go kocham dlatego nie potrafię się rozstać. To mój pierwszy poważny związek, ten w którym miałam spędzić resztę życia. Boję się życia bez niego. Dostaję paniki na myśl, że miałabym spotykać się z kimś innym. Bywało różnie ale byłam z nim naprawdę szczęśliwa.Wytrzymałam kilka koleżanek ale nie wiem czy teraz dam radę. Boję się, że panikuję i zniszczę coś co może z czasem wróci do normu tylko przez swoje paranoje. Dlatego proszę o radę, czy to ja za bardzo panikuję? Z góry bardzo dziękuję,

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
rozwin temat

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Moja droga czytałam bardzo uwaznie to co napisałas , i przychodzi mi do głowy jedno... walczysz o cos czego juz nie ma, nie szanujesz sie... samej siebie czyli kogos kogo powinnas kochac najbardziej... okreslasz siebie przez pryzmat jego, jego nie ma- nie ma ciebie... a co z twoją osobowościa, z twoimi potrzebami? od razu wyjasnie, wiem co mówie bo mam ten sam syndrom co ty, nie wiem co to jest zaburzenie, choroba, typ osobowości , nie wiem, uzaleznienie, ale wiem jedno kiedy zostawil mnie facet po 5 latach związku przez 3 dni nie stawałam z podłogi... myslalam ze umieram, nie w przenosni, nie była w stanie doczolgac sie do łazienki, nic... teraz jestem w sytuacji gdzie rozpadł sie mój kolejny zwiazek i wiem jedno przezyje, i da sie przezyc nie mysl o tym jak bedzie bez niego , zyj z dnia na dzien, nie planuj

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×