Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

Szpital psychiatryczny okazał się miejscem dla normalnych ludzi

Polecane posty

Gość gość

Szpital psychiatryczny okazał się miejscem dla normalnych ludzi. Ludzie boją się szpitali psychiatrycznych, a nawet ich unikają! Tak jak ja. W styczniu tego roku zachorowałam na depresję. Jednak minęły aż dwa miesiące, zanim zdecydowałam się zwrócić po profesjonalną pomoc. Bałam się. W Łodzi krążą o szpitalu J. Babińskiego plotki, że to miejsce dla głupich, że z niego się nie wychodzi, że można trafić z niego bez własnej zgody w jeszcze gorsze miejsce. Z kolej przyjmowane proszki ogłupiają i uzależniają. To wszystko okazało się nieprawdą. Zachorowałam w styczniu, jednak nie od razu dałam się przekonać do szpitala. Moja rodzina zachowała się rozsądnie. Po prostu przy pełnej akceptacji decyzję pozostawili mnie samej. Do szpitala trafiłam w nocy z 12 na 13 marca tego roku. Wiedziałam już, że chcę się poddać terapii. Andżelika, moja koleżanka, dała mi odczuć, że zaakceptuje moją chorobę. To przekonało mnie do leczenia. Z kolej Joanna wezwała pogotowie, które mnie tam zabrało. Kiedy byłam w szpitalu, pomogła mi się pozbierać. Skutecznie. Bowiem sama przeszła piekło depresji. Kiedy trafiłam na oddział kobiecy A, wtedy pojawił się strach „Co będzie ze mną, jeśli z tej choroby nie wyjdę”? Czułam się bardzo źle. Myślałam, że będę wywieziona gdzieś bez mojej zgody. Lekarze dość długo mi tłumaczyli, że tak się nie stanie. Przeszkadzało mi też całkowite zamknięcie oddziału obserwacyjnego. To wszystko się zmieniło kiedy po dwóch tygodniach leżenia na dole zostałam przeniesiona na górę. A to znaczna zmiana. Nie czuje się tam tak atmosfery szpitala. Wielu pacjentów z dołu chce się tam przenieść. W części pobytowej są tylko pacjentki rokujące wyzdrowieniem. Dlatego nie ma możliwości przebywania z chorymi krzyczącymi, czy niebezpiecznymi. Na pierwszym piętrze są kwiaty w oknach. Firanki. W pokojach zamiast szpitalnych łóżek tapczany przykryte kolorowymi kocami. Szafy. Na korytarzu zamiast łóżek stoliki z zielonymi krzesłami. Obchód lekarski raz na dwa dni. Pielęgniarki przychodzą jedynie na podawanie leków. Dyskretnie oraz intymnie. Dużo mi pomogła zmiana pokoju związana z odwszawianiem. Zarażonych chorych umieszczono w jednej izbie. Tak poznałam fantastyczne kobiety, które pokazały mi, że można, nawet w warunkach szpitalnych, świetnie o siebie zadbać. A trzeba! Pacjentki na górze muszą być ubrane, brać codziennie udział w gimnastyce oraz innych zajęciach terapeutycznych. W świetlicy wijemy przepiękne koszyki z gazety, malujemy na szkle, robimy na drutach i na szydełku. Dzieł mógłby nam pozazdrościć niejeden zawodowy artysta! Mamy fajne warsztaty psychologiczne czy kulinarne, które prowadzą młodzi, energiczni ludzie. W piątki jest muzykoterapia. Chodzimy też na ciekawe prelekcje do szpitalnej biblioteki czy świetlicy. Chętnie czytamy książki, które w szpitalu pozbawionym dostępu do Internetu są wstępem do innego świata. Byliśmy na koncercie rockowym! Dostajemy przepustki. Codziennie również spacerujemy po przepięknym parku i lesie okalającym szpital. I tak nam upływa tydzień. Wyszłam 20 maja, a tydzień później rozpoczęłam codzienną terapię na oddziale dziennym. Dojeżdżam z domu. Okazuje się, że zamknięcie to nie jedyna forma leczenia szpitalnego. Zaletą oddziału dziennego jest właśnie możliwość połączenia terapii szpitalnej z przebywaniem przez większą część doby w środowisku rodzinnym. Jest to ważne zwłaszcza dla osób, które tak jak ja z początku, źle znoszą szpital całodobowy. Nie bez znaczenia jest także aspekt ekonomiczny-oddziały całodobowe wymagają mniejszych nakładów niż całodobowe. Oddział dzienny na ul. Aleksandrowskiej w Łodzi jest koedukacyjny i ma charakter terapeutyczno-readaptacyjny. Bierzemy udział w terapii zajęciowej, chodzimy do kina, muzeum i na spacery. Ja najbardziej lubię zebrania naszej społeczności i obchody lekarskie, kiedy to chwalimy się tym, co nas dobrego spotkało. Zrozumiałam, że nawet w szpitalu psychiatrycznym można się dobrze bawić, poznając fantastycznych ludzi! Ten artykuł dedykuję Paniom Doktor Elizie Groman, ordynator oddziału IVA dr Ewie Kozaneckiej-Murak, Rodzicom, Cioci, Oli, Tomkowi, Joannie, Ewie, Kasi i pacjentkom z Sali nr 1 z góry oraz oddziałowi dziennemu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Wspaniały temat, przeczytałam jednym tchem. Szkoda,że bez odzewu, no ale łatwiej jest pisac tysieczną odpowiedź na bzdety o niczym, niz ustosunkować się do mądrego i ciekawego tekstu.Ja przeczytałam, więc tak całkiem w eter nie poszło. Życze zdrowia. Powodzenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
nawet odwszawianie tam mieliscie? Wow! to rzeczywiscie zachęcające, juz biegnę... :p Firanki w oknach, i lepiliscie zgliny wazoniki? A mieli telewizor z pewexu? Bo jak tak, to ja jutro idę....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pepe le pew
Gratuluje podejścia i wyjścia z problemu. Ja tez chorowałam na nerwice lekową ale pomogły tabletki. Sama nie wiem co bym zrobiła na Pani miejscu. Szpitale psychiatryczne źle się kojarzą i niby wychodzi się jeszcze bardziej chorym niż pierwotnie. Jak widać jest inaczej, poznała Pani ludzi o podobnych problemach. Jeszcze raz gratuluje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×