Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość mathieu

wyżalenia z dupy

Polecane posty

Gość mathieu

Wybaczcie za temat, ale zdecydowałam sie napisać moją historię na jakimś forum, co jest do mnie zupełnie niepodobne i robię coś takiego pierszy raz w życiu. Nie wiem co mnie ku temu skłoniło, nie wiem też czy ktokolwiek to przeczyta.. Chociaż bardziej zalezy mi na tym żeby, nie wiem, ... znaleźć w tym remedium. Nie oczekuje rad ludzie, dajcie sobie z tym spokój, chce to po prostu z siebie w końcu wyrzucić, a tu mogę zrobić to anonimowo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kitka05
jak narazie nie napisalas nawet o jaki temat chodzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
miało być bez rad... ale taka uwaga: żeby wyrzucić coś z siebie wystarczy kartka i długopis ;) Po co Ci publiczność skoro nie chcesz rad?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kitka05
bo po prostu chce sie z kims podzielic, zeby nie byla sama z tym problemem ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mathieu
Może parę słów o mnie. Jestem maturzystką i o zgrozo zamiast przerabiać szalenie interesujące zagadnienia z parzydełkowców siędzę na tym forum. Być może jestem za młoda żeby się wypowiadać na ten ciężki i rozległy temat "życie", który przeważnie używany przez osoby w moim wieku tym "starszym i bardziej dojrzałym" kojarzy się z gimbazą. Otóż drodzy państwo jeżeli i Wy tak uważacie to tam na górze po lewej stronie macie strzałeczkę skierowaną w lewo, naciśnijcie ją i zobaczcie co się dalej stanie. Dzieciństwo miałam szczęsliwe, wychowywałam się w Krakowie, potem chwilę w Paryżu, aż dotraliśmy z rodzicami do Warszawy. Wszystko się zaczeło psuć kiedy rodzice się rozwodzili - wiecie, rzucanie talerzami itp. Zostałam z matką, z którą mam relacje temperatury Neptuna. Odebrała w sądzie wszelkie prawa mojemu tacie, z racji niewaidomo czego, bodajże wiecie, oddychał za głośno i kiedy nie trzeba było. Matka mną handlowała, byłam jej kartą przetargową, na święta, na wakacje, "dawała mnie" tacie kiedy sama mogła na tym skorzystać. I co tu mówić, nadal to robi a minęło 10 lat. Ojciec indywidualista, trochę za wrazliwy na ten kraj wyjechał hen za morze i zostałam sama z mamą i jej rodziną z Neptuna. Nie pamiętam kolejnych dwóch, trzech lat, mądry pan w białym kitlu rzekłby: TRAUMA! a wszyscy zadrżeli by ze zgrozą. Ale dla mnie to tylko czarna dziura w życiorysie i nie odbieram tego jako tematu tabu, nie mam ataków padaczki i nie leci mi piana z ust kiedy ktoś o tym wspomina. W tym czasie przeprowadziłyśmy się z madre do podwarszawskiej miejscowości, wiecie piękne lasy, duże domy, jeszcze większe samochody i megahiper duże ego każdego dumnego posiadacza takiego majątku podpartego trzema kredytami rozłożonymi na 60 lat. Hej co ja tu robie? Przecież przyjechałam tu ze zwykłego bloku na Bemowie, czy ktoś mi wytłumaczy dlaczego mam bramę wyższą niż okna mojego pokoju na piętrze i dlaczego kiedy ulicą przejeżdża nieznany samochód sąsiedzi drżą w atakach konwulsji? Mniejsza, bo zaczynam bredzić. Może wreszcie przejdę do sedna. Skończyłam podstawówkę, poszłam do prywatnego gimnazjum (mundurki, apele, PRESTIŻ - no bo wysokość bramy za oknem ma się równać cenie płaconej za szkołę, ch*j z efektami) które w sumie było dosyć szczęśliwą rzeczą w moim życiu. Ale. Miałam przyjaciela, nazwijmy go Bartek. Bartek miał siostrę, hmmm.. niech będzie, Zuzię. Zuzia rok starsza ode mnie, szczęśliwa, ładna, super hiper fajna i lubiana aż tu nagle dramat, trzynastolatka popełnia samobójstwo. Dlaczego? No właśnie. Nie napisała. Bartek się załamał, rodzice powiedzieli mu dowidzenia (miał 16 lat), ponieważ stwierdzili, że to jego wina. Rok później zaczął pić kompot a później i więcej niż kompot. Wiele razy jechałam w środku nocy do niego, w piżamach i taksówką za którą nie miałam jak zapłacić, bo dzwonił i płakał bez słowa, a ja się bałam że dzwony wybiły na jego "złoty strzał". Wiele razy też moje przypuszczenia były bliskie prawdzie i nie raz widziałam go jedną nogą na tamtej stonie. Szczerze to dziwiłam się, że jeszcze nie umarł, w końcu wyniszczał się równo. Niedawno stwierdził że kończy z tym, poznał jakąśtam dziewczyne i chce sobie ułożyć życie. Hahahaha. Jaaasne mordo odstaw to po pięciu latach i hajtnij się z nia, będę waszym świadkiem a na weselu będą tłumy jeżeli by zaprosić wszystkich lekarzy i pielęgniarki z którymi dane mu było obcować. Bartek nie żyje, co w sumie było do przewidzenia od kiedy się urodził, no ale na niego czas przyszedł kiedy miał 21 lat. Ej tak sobie myślę, tu nie ma jakiegoś limitu literek? Bo piszę sobie i piszę, ale lipa jak się okaże że nie mogę tego opublikować, gdyż przekroczyłam limit 250 słów (boże w wypracowaniach na polskim nigdy nie mogę dobić tej magicznej granicy).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mathieu
Dalej. Z madre stosunki ultrabeznadziejne. Ułożona nowoczesna pani domu w eleganckich ubraniach, pachnąca i błyszcząca, robiąca superkarierę i biedna bo przecież sama z dzieckiem. I ta superhiper pani domu jak każdy zwykły szary człowiek miewała ciężkie dni, które często fizycznie odbijały się na mnie. Powiecie oburzeni - trzeba było z tym coś zrobić.! Gówno, zrobiłam, byłam u lekarza zaraz po takim złym dniu maojej madre, lekarz się na mnie wysrał, dostałam od niego śliczną białą karteczkę z jakimiś szlaczkami, pani z recepcji doprawiła swoją kupą a pacjenci w kolejce doprawili ostrością swych spojrzeń. Pięka potrawa z tego wyszła, mówię wam. A na deser miałam powrót do domu. I tak przez 10 lat. Dziwię się że nie mam jakiś skrzywień przez to. A może mam i powychodzą ze mnie później. Ale obiecuje, gdybyście mnie kiedyś przez przypadek poznali, do głowy by wam nie przyszło, że spotkało mnie coś gorszego niż brak kasy na wate cukrową. W trzeciej gimnazjum pojechałam na obóz z moją przyjaciółką. (no w końcu jakieś love story no bo czymże by było jakiekolwiek opowiadanie bez tego) Tam poznałam Pana .. no niech będzie D. Więc Pan D. jest 10 lat starszy ode mnie i był instruktorem na tym obozie. Miałam wcześniej jakieś żałosne zauroczenia ale to mogę nazwać zakochaniem. Nie łączyło nas nic, oprócz mojego wyidealizowanego uczucia. Był dla mnie bardzo miły, czasem rzucił jakieś miłe słowa, czasem rozśmieszałam jego a on mnie, rozmawialiśmy o muzyce i innych pierdach, tłumaczył mi swój punkt widzenia (nie wiem po co, miałam 15 lat a on 25). Trzymało mnie długo i trzyma mnie do teraz mimo, że minęły trzy lata i w trakcie miałam inne związki. Bardzo smutne. Zobaczyłam go dwa razy, raz w szeroko znanych ZT w Warszawie (ach nie wspomniałam, ze nie jest z Warszawy ani okolic - tych bliżych i dalszych) co się skończyło moim szokiem i obłąkańczym bezcelowym włuczeniem się po Warszawie, a drugi raz niedawno, biegłam spóźniona na kurs doszkalający z wiedzy o euglenach zielonych i jelitach zwierząt, aż tu nagle wpadłam na niego. Przywitaliśmy się, zachowywałam się jak człowiek, a w środku krzyczałam : BOŻE, nie wierze w Ciebie ale zrób coś, proszę. No i zrobił, Pan D się mną zachwycił, stwierdził, że się zmieniłam i że z chęcią, gdybym chciała, nie miała innych panów no i ten tego, jakbym no tak się nudziła że aż zaczęła wydłubywać mech z chodników, by się ze mną spotkał . Zgodziałm się. Umówiliśmy się (jeszcze w moim ulubionym miejscu - boże ja głupia), a ja stałam w drzwiach i patrzyłam się na niego po czym wyszłam. Kocham go ale to nie ma sensu. Błagam on jest 10 lat starszy, nie małolaty mu w głowie, w wieku 28 lat zakłada się rodzine... Niech będzie szczęśliwy ale beze mnie. Ja sobie poradzę, jak zwykle. Kolejna sprawa. (jak ktoś dotrwał do teraz to gratulacje, ja bym zasneła po zrobieniu sobie trzeciej kanapki czyli jakoś po czwartej linijce) Miałam półtoraroczny związek z M. Hmm.. nie wiem jak to nazwać, byłam z kimś kogo nie znałam jak się teraz okazuje. M.- ultra SWAG, imprezki, fajeczki, piwko i Wisła w piąteczek, a znajomi prawdziwi jak cycki Anderson. Chodziliśmy razem do klasy w liceum, po paru miesiącach nagle on sie zakochał po moich nieudanych próbach zrobienia coś ku temu zebyśmy byli razem. W dniu kiedy się zeszliśmy miał wypadek, potrącił go samochód. Chodziłam do niego do szpitala, potem ładnie pchałam wózek czekając aż z niego zejdzie. Zszedł i byliśmy razem, przytuleni w deszczu i takie tam. I wtedy zaczeło się moje szlone życie o którym on do końca nie wiedział, w końcu byłam ja, moje kilka masek a potem jego gruba warstwa ochronna i gdzieś pod tym on, więc moża by rzec, ze ze sobą nigdy nie byliśmy. Chodziłam w nocy na jakieś dziwne imprezy do dziwnych ludzi, czasem i w środku tygodnia. Dziwne rzeczy się działy na tych imprezach, właśnie przed czymś takim przestrzegają rodzice. Ale tak to jest, bogate dzieci mające wszystko i aż za dużo. Wtedy też poznałam co to znaczy być kozłem ofiranym. Nie doświadczyłam nigdy czegoś takiego, byłam lubiana i nikt o mnie nigdy nic złego nie mówił. Ale trafiłam na przeinteligentną bandę dziewczynek mentalnie stojących w gimnazjum. Zaczęła się dziwna masa plotek na mój temat. Na początku kiedy je słyszałam, samiałam się, bo były tak durne. Zastanawiałam się jakie ameby mogą w to wierzyć, jak bardzo trzeba być pozbawionym mózgu. Ale nie doceniłam kwiatu młodzieży polskiej, uwierzyli w to wszyscy. Nie mogłam przejść spokojnie korytarzem, czułam na sobie ich spojrzenia, słyszałam czasem nawet co dokładnie mówią, nigdzie nie chodziłam, bo zawsze na jakiejś imprezie znalał się ktoś kto o mnie "słyszał" przez co z automatu stawałam się dziwką i jakies napalone schlane osobniki płci brzydkiej wierząc, że wedle informacji zrobię za 40, ulżą sobie. Został przy mnie M. (czemu się dziwiłam, bo to były jego koleżanki, ale teraz i tak wrócił do przyjaźni z nimi) i dwie dziewczyny z mojej klasy (ja szalona w klasie matematycznej o powalajacej liczbie dziewczyn - 4). Zaczęły się też plotki o M. przez co skończyło się rumakowanie w piateczki nad Wisłą. Wtedy byłam im szalenie wdzięczna. Dobra zmęczyłam się, pisze to juz godzine i mam dosyć, nie wiedziałam, że pisanie autobiografii może być takie męczące :p W domu było gorzej, do szkoły bałam się chodzić, z M. mi nie szło - pod warstwą masek okazał się strasznie słaby i nijaki, musiałam być facetem w tym związku ale ile można słuchac jego płaczu kiedy ja mam swoje problemy i nie mogę się z nich wyżalić. Jak był jakiś syf w naszych relacjach to zamiast się jego pozbyć, "pudrowaliśmy" go zadowoleni, że go nie widać. Ale przyszedł czas zmywania tapety. W kwietniu tego roku nie wytrzymałam (też nie opisuję wszystkiego co się u mnie działo dlatego nie myślcie sobie że chciałam to zrobić, bo popsuły mi się rolki, to była decyzja przemyślana i przekalkulowana kilka razy na chłodno w trakcie paru miesięcy). Nabrałam tyle tabletek ile się dało, popiłam cydrem, z iPoda leciał Haydn, piękna muzyka do umierania. Przeszłam przez moją duża bramę i wyszłam na łąkę w lesie, bardzo magiczne miejsce. Położyłam sie na niej i zapatrzyłam w gwiazdy, była wyjątkowo piękna noc. Tak sobie leżałam, żałując, że nigdy już więcej nic nie namaluję i ze nie będzie mi dane poznać fizyki i dowiedziec się więcej o kosmosie, lub np rozkroić cżłowieka i dowiedzieć się dokładnie co w nim siedzi (mam dziwne zainteresowania). Żałowałam wielu rzeczy ale stwierdziałm, ze tam po srudiej stronie też mnie coś czeka (moje poglądy oparte po części na dualiźmie świata) ale po prostu w innej formie. Zakładając, że OOBE jest prawdziwe to chyba umrze tylko moja materialna częśc, czyż nie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mathieu
Ale nie udało się, mój nieżyjący już Bartek, wyczuł nie wiem jakim sposobem, ze coś jest nie w porządku. Wsiadł na swój motor (o, tego też żałowałam!) i do mnie przyjechał, znalazł, po czym zawlókł do domu. Żygałam jak kot ale się udało. Odratował mnie. Nie chciało mi się z nim gadać, chciałam umrzeć a już wykorzystałam limit odwagi na jeden raz. Z resztą kto był w pełni świadomy, ze w ciągu najbliżych kilku minut umrze i kto musiał się na to przygotować psychicznie, a potem nagle jak gdyby nigdy nic wrócił do codziennych spraw, wie jak to jest. Po prostu brak sił. Nikt oprócz niego nie wiedział, nawet M., nawet mój tata z którym jestem blisko (choć daleko, bo aż 2 tys kilometrów). Potem kolejne smutne dni, nie chciało mi się wstawać nigdzie, zdażało sie że przeleżałam cały dzień w łóżku rozmyślając o swej beznadziejności. Tak jak napisałam, nie ma tutaj wszystkiego. Jeszcze miałam epizod z szantażem, kiedy musiałam wybierać pomiędzy kimś dla mnie ważnym a zupełnym upodleniem siebie, z czymś co mi zostało do teraz. Codziennie biorę prysznic przez pół godziny mając nadzieję że to z siebie zmyję ale sie nie da. Jeszcze epizod z dziwnymi smsami o 3:33, rozsyłającymi się do różnych ludzi z mojego numeru kiedy ja słodko spałam a telefon był wyłączony i rozniesiony w częściach po całym domu. Sprawa ucichła po tym gdy zgłosilismy to na policję, ale nie wykryli niczego. Kolejne akcje ratunkowe Bartka, kiedy już mówiliśmy sobie ostatnie słowa a on zostawiał mi cały swój majątek. Powroty do domu gdzie madre wracała po złych dniach. Wszechobecna niesprawiedliwość i obojętność, to też mnie dobijało. I wiele innych rzeczy. Aż tu nagle poznałam kogoś. Powiedzmy ze X. Jest dwa lata starszy ode mnie. Poznaliśmy się przez moją przyjaciółkę i to że tak się w ogóle stało było zupełnym przypadkiem. Przywrócił mi wiarę we wszystko co straciłam, zmieniłam szkołę, zerwałam z cyckami Pameli Anderson, ponieważ z M. przerzucili się na mnie. Z madre nie zamieniamy żadnych słów oprócz jakiegoś warczenia (niezła patologia co nie?) i przesłodkich słów gdy odwiedzają ją ważni goście i się mną chwali lub zupełnej ciszy gdy wyjeżdża na długie konfernecje za granicę. Widujemy się rzadko i bardzo dobrze, chociaz ona cierpi bardzo nad brakiem kontroli nade mną. Ale niech sie przyzwyczaja, niedługo od niej uciekam. Od zerowej asertywności dzięki X. dotarłam na w miarę prosty poziom, już nie jestem ziarkiem kurzu które ktoś moze zdmuchnąć byle pierdnięciem. Pozbywam się swoich barier, powoli wybaczam różnym osobom z przeszłości i uczę się szanować samą siebie. Wiem, że lęczę też X. z jego własnych problemów. Uczymy się żyć z drugim cżłowiekiem, jemu tez nie jest łatwo ale uczymy się doceniać, tego czego na codzien się nie dostrzega. Zaczynam świadome życie. Bez Pana D., bez M., bez wszystkich którzy mnie kiedyś zranili i bez pretensji do samej siebie. Ojej ale mi lekko jak to z siebie wyrzuciłam. Ludzie nie czytajcie tego to bez sensu, jak ktoś dobrnął dotąd to może w moim imieniu poklepać sie po ramieniu i postawić sobie piwo. I tak zapomnicie o mojej hostorii ale nie o to mi chodziło żebyście ją pamiętali, ja to pisałam dla siebie. Już druga za chwilkę a ja na 8 do szkoły. Biologia nie zrobiona a reszta prac domowych siedzi smutna na moim biurku, ale co tam raz na jakieś sto lat nie odobię pracy domowej. Dziękuję, dobranoc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
w*********j

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Alena 1234
E, dłużej się nie dało?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Fajna dziewczyna jesteś. Z przeszłością...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Długie, ale bardzo przejmujące. Nie musicie czytać, idźcie sobie spać, tłuczki kartoflane.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Alena 1234
Przebrnęłam. No fajna dziewczyna jesteś. Wszyskiego dobrego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
wariatka, narcystka, psychopatka, esencja kobiecosci jednym slowem, dobrze sie czyta;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
przebrnelam, ale tak naprawde to nie wiem o co ci chodzi, nie rozumiem czemu chcialas popelnic samobojstwo, jawisz sie jako zupelnie niedojrzala emocjonalnie osoba na poziomie gimnazjum. nie pisze tego po to zeby cie obrazic.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
zabijanie sie z rozpaczy jest zalosne, samobojstwo od niechcenia, to jest cos!:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
może nie chodzi o to że dziewczyna jest niedojrzała emocjonalnie, napisała że nie zawarła w tej histori wszystkiego ;) świetnie się czyta, kojarzy mi się troche z sala samobójców. trzymam kciuki, bo według mnie właśnie przez takie cierpienia uczy się życia :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
xD

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×