Gość mamanastolatka Napisano Listopad 18, 2013 Witajcie. Moje doświadczenia są bardzo trudne. Często nie wiem co robić, jak zareagować.. Mam 14 letniego syna. Nie jest to łatwe dziecko i nigdy łatwy nie był...Jest bardzo inteligentny, błyskotliwy, uzdolniony plastycznie. Nigdy nie był zainteresowany nauką- otwarcie go nudziła. Interesuje się światem i to co w szkole jest często dla niego... infantylne. Co prowadzi do otwartego nieuctwa. Tak, dokładnie tak. Syn już raz powtarzał rok. Nawet ze szkolną plastyką ma problemy- bo prace są "idiotyczne". Jeśli się na coś uweźmie- nie zrobi tego. Nie pomaga rozmowa, tłumaczenie, cudowne metody kija i marchewki... wizyty u psychologów ( szybko zorientował się o co w tym chodzi i terapia okazała się bezskuteczna...). Ciągle jestem wzywana do szkoły, ciągle się wstydzę... nie za siebie. Jestem załamana. Nie takie wartości mu wpajałam, nie tego go uczyłam! Nie jestem matką-idiotka wymagającą samych 6 ! Może być 3, czy nawet 2, ale stabilna i uczciwa, a nie kombinowanie i szachrajstwo podszyte nieuctwem. Dodam, że jak u każdego nastolatka to świat jest głupi, nauczyciele, ten co wymyślił szkołę... rodzice.. państwo, system nauki, system państwowy...itd, itp... a mój syn jak każdy w tym wieku jest najmądrzejszy!!! najzdolniejszy i w ogóle naj naj... wszyscy rodzice nastolatków to znają. A jak to wpływa na mnie? Ano tak, że nie mogę na niego patrzeć... nie mogę patrzeć jak wychodzi za 5 ósma do szkoły, jak mu czas przecieka przez palce, boje się jak dzwoni telefon- a już ze szkoły.... to cała cierpnę...nie mogę patrzeć jak kursuje tym luźnym krokiem z pokoju na kanapę i z kanapy do lodówki... Przestałam go akceptować. Przestałam go lubić jako człowieka!! jestem do niego pełna niechęci ludzkiej- i rodzicielskiej. Oczywiście rozmawiam, tłumaczę... wyjaśniam- bo co innego mi zostało...Jest mi wiecznie wstyd, bo w oczach ludzi którzy mnie nie znają wyglądamy jak jakaś patologia bez zasad. W poprzedniej szkole nauczyciele wiedzieli jaka jest sytuacja... jak to na prawdę wygląda. Moja rodzina jest normalna. (Mam 2 dzieci. Nasze dzieci nie są rozwydrzone ani wychowywane bezstresowo i pod kloszem!) Tak więc nie jesteśmy ani patologią, ani nie odstajemy w żaden sposób od innych normalnych rodzin. Nowa szkoła traktuje mnie.. co najmniej dziwnie..I wcale się im nie dziwie!! Już nie wiem co robić, jak sobie poradzić z własnymi odczuciami.. niechęcią do syna. Usiłuje go rozumieć, stawiać się w jego sytuacji...i tym bardziej go nie rozumiem! Tym bardziej mi jest źle z moimi odczuciami! zaczynam się od niego opędzać, puszczają mi nerwy kiedy codziennie rano zastaje na kanapie brudne gary po jego kolacyjkach.. noże ( moja córka ma niecałe 3 lata....), jak z jego pokoju śmierdzi brudnymi skarpetami...Nie sprzątam po nim!! absolutnie nie!! nie robię mu prania jeśli ubrania nie trafią do kosza na pranie! nie zbieram skarpet- jak ma nie do pary- jego sprawa!! Skręca mnie w środku kiedy wszystko kwituje wzruszeniem ramion albo pyta- no i co mi zrobisz? Ta ignorancja, chamstwo i jego podłość prowadzą tylko do wzajemnej słownej agresji i w konsekwencji złych słów- złych emocji. Nie jestem w stanie tego zatrzymać. W duchu odliczam dni do jego 18 urodzin, abym mogła otworzyć drzwi i powiedzieć- idź, realizuj swoje mądrości sam, bez nas, bez naszych pieniędzy. Taki ciągle byłeś mądry- to teraz tę mądrość wykorzystuj! Powodzenia... Mąż bardzo długo usiłował do niego dotrzeć, zainteresować go czymś wspólnym.. tak po męsku- nic. spotykała go tylko ignorancja ze strony syna. Ignorancja i finansowe wykorzystywanie sytuacji- słowem cwaniactwo. Nie jestem w stanie opisać tego wszystkiego. To jak wielowarstwowy przekładaniec. Codzienne lizanie ran i "liczenie strat". Sporadycznie sukcesy- te tylko jak syn coś chce... jak mu na czymś zależy... ale jest tego niewiele. Niewiele już ma.. żadnych bajerów... ma postawę ze mu nie zależy...żyje na przeczekanie. A my razem z nim! Porażka. Porażka na całej linii porażka!!! jeśli bym wiedziała, że taką drogę przez piekło macierzyństwa dane będzie mi przejść nigdy bym się nie zdecydowała na dzieci. Już nie ufam losowi, że będzie inaczej z córką, że drugi raz nie będę musiała przez to piekło przechodzić... znowu bosymi stopami. Wiem, że to pewnie są nasze błędy... tylko nie które i kiedy. Moja miłość do syna ewoluowała przez te lata! Kochałam go ogromnie! teraz tez bardzo go kocham... ale moja niechęć do niego, pogarda i strach o jego przyszłość jest większy od miłości. Tak... przyszłość. Bo jak przyszłość sobie wypracowuje mój syn? Marną z mojego punktu widzenia. Poradźcie, co mogę jeszcze zrobić... aby nie oszaleć, aby jakoś naprostować tego młodego człowieka...abym zaczęła o nim myśleć inaczej...Poradźcie. Może tego jeszcze nie robiłam. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach