Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

BlackJackRose

Niedojrzały facet? Moja wina?

Polecane posty

Witam Was drogie Panie! Zapewne moja historia nie będzie jakaś wyjątkowa, nowa, ale uważam, że przyda mi się świeże, obiektywne spojrzenie na pewne problemy. Trzy tygodnie temu rozstałam się z chłopakiem. Byliśmy ze sobą niecały rok. To była wspaniała miłość: płomienna, gorąca, spontaniczna, niektórzy mówili, że taka miłość zdarza się tylko w filmach. Zaiskrzyło między nami na Sylwestrze, który mój były chłopak robił w akademiku razem z kolegami. Nawiązałam nie tylko świetny kontakt z nim, ale także z tymi chłopcami. Dodam, że obydwoje mamy 23 lata. Od marca oficjalnie byliśmy razem, od czerwca razem mieszkaliśmy - dostaliśmy mieszkanie od mojego taty, który się wyprowadził, aby ułatwić nam start - jak same widzicie, start idealny. Warunkiem wyprowadzki mojego taty było to, że musimy sami się utrzymać. Zaakceptowaliśmy to. Od czerca do początku października mieszkaliśmy z tatą, od początku października do zerwania w połowie listopada sami. Moja mama była alkoholiczką, jestem dzieckiem DDA i kobietą, która "kocha za mocno"... Teraz to wiem. Zakochałam się w Michale do szaleństwa, zresztą on we mnie też. Z tym, że ja, jako osoba z bardzo niską samooceną, nie tylko byłam w nim zakochana, ale wręcz wdzięczna, że pokochał kogoś takiego jak ja. Dawałam z siebie wszystko - wzięłam dziekankę, poszłam do pracy, o dziwo w zawodzie. Mieliśmy fajny kontakt z kolegami, często u nas gościli. Mieszkanie. Wydawałoby się, że nic nam więcej nie potrzeba. Do tego rewelacyjny seks. Bajka. Niestety, były też ciemne strony związku - kiedy poznałam Michała, miał problem z marihuaną. Palili z kolegami bardzo dużo, potrafili tydzień, dwa chodzić naćpani. Oczywiście twierdzili, że problemu nie ma. Postawiłam sprawę jasno-nie będę tego tolerować. jeśli już, od święta, ale na pewno nie w takiej ilości, jak dotychczas. Pierwszy raz mnie zawiódł, kiedy mieliśmy umówione spotkanie, a on się zjarał. Ja musiałam to spotkanie odwoływać, a potem, zamiast trzasnąć drzwiami, wyjśc do domu i czekać na jego ruch, zostałam, przebaczyłam. Mniejsza o to. Ogólnie dawałam mu 4,5 szans na zmianę, bo mi na nim zależało. I faktycznie zaczął się zmieniać. Powoli, ale jednak. Już nie palił tak dużo. Wprowadził się do mnie w czerwcu, znaleźliśmy pracę i było super - zakochani na maksa. Nie byliśmy w stanie przeżyć bez siebie dnia. On był pierwszą osobą, która pokochała mnie, taką jaka jestem-mówił mi, że jestem piękna,pożądał mnie. Pierwsza kłótnia wybuchła 26 października, po powrocie z weekendu. Zastałam w domu taki syf, że nie wiedziałam w co włożyć ręce. Wybuchłam. Wkurzyło mnie, że ja pracuję - Michał się zwolnił, stwierdził, że nie pogodzi studiów dziennych z pracą, w ogóle się nie widujemy, i że weźmie kasę od rodziców - a nawet nie mam pomocy w domu. Michał się zdenerwował, powiedział, że skoro chcę byś samowystarczalna, to spoko, spakował rzeczy, pojechał do siostry... Po pierwszej kłótni... Ala namówiłam go jakoś na powrót. Muszę wspomnieć, że przez długi czas Michał tłumaczył się życiem w akademiku, że tam nie musiał sprzątać, że jest nauczony czegoś innego. Ok, tydzień, miesiąc, ale pół roku...? Powiedział mi, że jeśli chcę, żeby coś zrobił, to mam mu powiedzieć, bo on jako facet sam się nie domyśli - co nie jest prawdą. Niemniej po tej kłótni znów było cudownie. Do 13 listopada... Wtedy przychodziły do mnie koleżanki na babski wieczór, więc mój chłopak stwierzdził, że nie będzie z nami siedział, tylko pójdzie do kolegów - ogólnie spoko, nie miałam nic przeciwko, tylko poprosiłam, żeby wrócił wieczorem. Do tego parę dni wcześniej byli u nas jego koledzy, których po prostu zaprosił, nie pytając mnie nawet o zdanie, i jak ja chciałam wyjść na miasto, to się obraził mówiąc, że jak goście przychodzą to się nie wychodzi. Mniejsza z tym. Wyszedł, do mnie przyszły koleżanki, które wyszły około północy - napisałam do niego, że może wracać, że czekam. Napisał, że pójdą z kolegami na kluby, pobawią się i wracają - trochę się zdenerwowałam, mówił, że wróci, zresztą potem wyszło, że sprawa z klubami zaszła spontanicznie, nikt niczego nie planował. Ze mną na kluby nie chodził, bo twierdził, że już z tego wyrósł, że już mu się nie chce. Stwierdziłam, że skoro on idzie się pobawić, to ja też mogę, nie będę siedzieć w domu. Wyszłam z domu sama, wiedział o tym. Pierwszy sms jaki od niego dostałam, był po dwóch godzinach. Kiedyś potrafił przygalopować za mną na drugi koniec miasta, teraz, kiedy dowiedział się, że jestem na mieście, napisał tylko, że on jest tu i tu, kiedy powiedziałam, że nie wiem, gdzie jest ten klub i nie będę biegać po mieście i go szukać i idę gdzie indziej, napisał OK. Żadnego chociaż "uważaj na siebie". Poczułam się odrzucona, tak, jakby nikt się mną nie interesował. Napisałam mu to. Obraził się. W piątek rano nie chciał ze mną rozmawiać, na moje słowa, że poczułam się, jakby kompletnie się mną nie interesował, powiedział, że to chyba jasne, że skoro nie napisał, to nie miał powodu, ufał mi, a poza tym chyba nikt wtedy nie gwałcił mnie na środku rynku. Po czym powiedział, że idzie się przejść. Wyszedł i nie dawał znaku życia przez kilka godzin. Nie odpisywał na smsy. W końcu zadzwoniłam do niego, poweidział z łaską, że jest u kumpli w akademiku, a jak będzie to wróci. Takim tonem nie mówi się do koleżanki,a co dopiero do ukochanej ponoć kobiety... Pojechałam po niego, znalazłam go... I tu zaczyna się komplikować. Jestem przekonana, że był wtedy zjarany, choć koledzy i on upierają się, że wtedy akurat był pijany. Ale ja znam Michała pijanego i zjaranego... Mniejsza, oddałam pierścionek, taki nasz, nie zaręczynowy i wyszłam. Nie wrócił do domu. Sobotę i niedzielę spędził u siostry, i to ja martwiąc się, musiałam sie dowiadywać, gdzie jest, bo oczywiście sam z siebie nie napisał. Nie zareagował na moje prośby, żeby wrócił porozmawiać. Mało tego - siostra ponoć, zamiast go wykopać i kazać załatwiać swoje sprawy po męsku, miała powiedzieć, że mu się nie dziwi i że może u niej zostać. Przyjechał po rzeczy w poniedziałek. Co prawda wysłuchał tego, co mam do powiedzenia, ale przyjechał z juz podjętą decyzją - rozstajemy się. Prosiłam, ale był nieugięty. Na koniec jedynie doszliśmy do wniosku, że kontakt chcemy mieć. W tamtym tygodniu przyjechał do mnie w środę, poprosił, żebym pomogła mu w nauce do kolokwium. Zgodziłam się. Spaliśmy potem w jednym łóżku, ale do niczego nie doszło. Następnego dnia rano zaczął mnie głaskać, dotykać, powiedział, jak wielką ma na mnie ochotę, że pieprzy rozsądek.Nie kochaliśmy sie, ale tak mnie przytulał, gryzł, łapał za włosy... Jak kiedyś. Musiał jechać na zajecia, zostawił komputer, powiedział, że wpadnie wieczorem, i od razu napijemy się grzańca, bo obydwoje byliśmy chorzy. Odprowadziłam go na przystanek, było super. Nie wrócił jednak wieczorem, napisał, że ma coś do załatwienia. Kobieca intuicja podpowiada mi, że duży wpływ mieli na niego koledzy, ale on nie chce się oczywiście do tego przyznać. Ogólnie to są ludzie fajni na imprezę, zajarać skręta, ale żadnych ambicji. Ja nie chciałam Michała zmieniać. Chciałam mu pokazać, że życie to nie tylko skręt czy piwo,ale że można w tym życiu zrobić coś więcej. Zastanawia mnie kilka rzeczy: za każdym razem, kiedy spotkaliśmy się po rozstaniu mówił, że miłość została, ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Pytałam trzy razy, czy damy sobie szansę. NIE. Kiedy zabierał rzeczy, powiedział, że mnie kocha, ale kieruje się rozumem, nie ma siły walczyć, nie zależy mu i chce świętego spokoju. Jak można kochać i tak łatwo rezygnować...? Oczywiście całe oburzenie jego znajomych spadło na mnie, na to, jak zachowałam się z pierścionkiem - a nikt nie popatrzył, dlaczego tak zrobiłam. Zresztą, odszedł po pierwszej poważnej kłótni, pierwszej... czy to znaczy, że nie był na tyle dojrzały, by stawić czoło problemom? Dopóki nasz związek opierał się na imprezach, wspólnym piciu alkoholu, spotykaniu się głównie z jego znajomymi, i widzeniu się trzy razy w tygodniu, było super. Kiedy zamieszkaliśmy razem, kiedy zaczęły się poważne problemy, stało się to, co sie stało. Wydaje mi się, że chciał pogodzić kolegów i mnie, dorosłe życie, ale tak się nie da. Nie zajmował się w życiu niczym innym ponad studia dzienne kilka razy w tygodniu, a ja pracowałam, uczyłam się języków, ogarniałam codzienne sprawy. Mało tego, zawsze wracając z pracy czy z miasta, kupowałam jakiś mały upominek, czekoladę, breloczek, drobne gesty, żeby widział, że mi na nim zależy. Ja nie dostawałam nic. Kiedy wzięłam dziekankę, by iść do pracy - i w dużej mierze zarobić pieniądze na nasze życie - zamiast słów "spoko, ale wiesz jak jest, możesz nie wrócić potem na studia", powiedział "przecież wiesz, że już na studia nie wrócisz?". Podziękowałam, że we mnie wierzy, uśmiechnął się ironicznie. Kiedy chciałam psa ze schroniska, usłyszałam nie - on nie będzie układał swojego życia i rezygnował z niego, żeby gonić do domu wyprowadzić psa. Zgodziłam sie, z bólem serca, ale jednak. Kiedy chciałam zacząć nowy język, usłyszałam, czy dam radę wszystko pogodzić. Keidy chciałam jechać na weekend, słyszałam, że przecież wiem, że on nie ma kasy, a rodziców o więcej prosił nie będzie - gryzłam się w język, żeby nie powiedzieć, że może przecież iść do pracy. Ale miłość, kocham go, nie powiem tego, że się obrazi. Bardzo łatwo się obrażał, mało tego - jego znajomy na początku naszej znajomości ostrzegł mnie, że Michał to człowiek, który nie popełnia błędów - jest uparty i ma zawsze rację. Kiedy się rozstawaliśmy, przeprosiłam za to, co było złe z mojej strony - sama słowa przepraszam nie usłyszalam. Mało tego, mimo, że on zawsze twierdzi, że wina jest po obu stronach, mam wrażenie, że nadal jest przekonany, że rozpadu związku winna jestem ja. Dopuszczając do głowy rozum, widzę, ze to nie ma sensu. Zresztą on mi poweidział, ze nie wroci - bo dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Nie wiem, już, co do niego czuję. Przeżyłam rozstanie strasznie, on też mówił, że nie było mu łatwo, lekko i przyjemnie. Mało tego, przyznał mi, że nie ma nikogo na horyzoncie - u mnie zaczynają się pojawiać... To była taka pierwsza miłość, gorąca, spontaniczna, nieprzemyślana, ze wspaniałym seksem. Ale właśnie, co mam teraz robić? Czy facet, który stanowczo mówi NIE jest w stanie za jakiś czas znów się odezwać? Czy może za jakiś czas, nie za miesiąc czy dwa, ale za rok, kiedy zobaczy, że życie to nie tylko kasa od rodziców, skręt i impreza, ale niestety - pewne priorytet - wróci? Będzie chciał spróbować jeszcze raz? Walczę ze sobą. Z jednej strony powiedziałam sobie, że nie będę go prosić po raz kolejny, z drugiej - mam jednak gdzieś głęboko nadzieję, że jednak się zejdziemy za jakiś czas. Teraz to raczej niemożliwe, on to cały czas powtarza. Niemniej kontakt mamy, chcemy go obydwoje, nie jakiś częsty, sporadyczny, ale jest. On ma wciąż klucze do mojego mieszkania, z moim domu jest jeszcze część rzeczy. Jak po jednej kłótni mogło rozsypać się coś, co miało być na zawsze? I czy moja intuicja mnie nie myli, że duży wpływ mają koledzy? Że kochał mnie, ale chciał też życia tak jak oni, bez zmartwień, obowiązków, stresów? Co robić?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
przykro mi ale na migi nie kumam :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×