Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zaloguj się, aby obserwować  
Gość gość

Opinia nt. Polsko, ojczyzno moja, wstęp

Polecane posty

Gość gość

Zapraszam do oceny wstępu do książki, która opowiadać miałaby o życiu na emigracji. Nie wiem czy pisać dalej, dlatego też proszę o opinię. - Ten mecz to dla mnie sprawa życia i śmierci! Musimy go wygrać! – powiedziałam do Agi, mojej współlokatorki, tuż po zajęciu miejsc na przeciwko wielkiego telewizora w zacisznym, londyńskim pubie. Z żartobliwym uśmiechem, mającym sprawić wrażenie, że to tylko dowcip, wskazałam jej uniesione do góry kciuki. Tylko ja wiedziałam, ze nie był to żart, a sarkastyczna przenośnia. Moje życie naprawdę zależało od tego meczu. Często zakładałam się sama ze sobą o rożne ważne, lub mniej ważne sprawy. Tym razem stawka była wysoka – jeśli wygramy i wyjdziemy z grupy, to zostaję w Anglii. W przeciwnym wypadku kończę na dobre z tym padołem łez i rozpoczynam przygotowania do powrotu do Polski. Planowałam to zrobić od miesięcy, żeby nie powiedzieć, że od lat. Niestety zawsze brakowało mi bodźca, który pozwoliłby mi na podjecie ostatecznej decyzji. Wciąż znajdowało się coś, co sprawiało, ze dawałam temu krajowi jeszcze jedną szansę. Coś, co zmuszało mnie do pozostania tutaj przez kolejnych kilka miesięcy, pomimo wszelkich przeciwności. Dzisiaj reprezentacja Polski, jako gospodarz mistrzostw Europy, poprzez mecz z Czechami, miała wybrać za mnie. Zostawiłam swój los w ich nogach. Ta rozgrywka była bardzo ważna dla Polaków. Wszyscy pokładali w niej nadzieję, zwłaszcza my, na obczyźnie. Wygranie tego meczu miało być dla nas tarczą ochronną, służącą do obrony przed zarzutami, że Polska w ogóle nie liczy się w Europie oraz że nie ma w sobie niczego cennego. Zwycięstwo miało być naszą chlubą. Miało być czymś, czym moglibyśmy udowodnić tubylcom, że my tez mamy się czym chwalić. Miało nas zwyczajnie dowartościować. Pierwsza połowa meczu upłynęła w iście wzniosłej atmosferze. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak to jest możliwe, że w takich sytuacjach potrafimy się zjednoczyć jako naród. W tej uroczystej chwili większość Polaków marzyła o tym samym. Moje rozmyślania, po kilku minutach od rozpoczęcia drugiej polowy meczu, zostały brutalnie przerwane przez wrzask nowo poznanego kolegi, siedzącego po mojej prawej stronie, Piotrka. Do boju, do boju, do boju Polska gol! Do boju, do boju, do boju Polska gol! Polska gola! Polska gola! – ochoczo dołączyła się reszta towarzystwa, klaszcząc przy tym rytmicznie w dłonie. Widocznie nie tylko dla mnie tak ważna była wygrana. Nieodgadnioną tajemnicą na zawsze pozostanie dla mnie to, w jaki sposób mielibyśmy dopomóc nasza drużynę poprzez wrzask skierowany na telewizor. Nie zważając na bezsens swoich czynów, dołączyłam się żwawo, wierząc że krzyki pozwolą na chwilę zapomnieć o mętliku w głowie i możliwym, nadciągającym nieszczęściu - Dawać! Dawaaaać chlopaaaakiiiii! – donośny wrzask kolejnego, świeżo poznanego kolegi, o mało wzbudzającej zaufanie ksywie “Diabeł”, wzbił się ponad inne glosy i sprawił, że podskoczyłam na swoim krześle. Spojrzałam na niego wymownie, dając tym samym znak, że jeśli już niezaproszony uparł się, żeby usiąść po mojej lewicy, to niech chociaż uszanuje fakt, że moje bębenki posiadają granice wytrzymałości. - Wyluzuj blondyna. Chcesz browara? – odkrzyknął niezrażony. Jego ciemne oczy zwęziły się w uśmiechu a w jego policzkach powstały słodkie dołki. W całym jego zachowaniu i postawie można było jak w otwartej książce wyczytać, że szuka pocieszenia. Niezależnie od wyniku meczu, za to koniecznie tylko na jedna noc. Dzięki, jeszcze mam – odpowiedziałam, udając, że kompletnie nie zrozumiałam jego zalotów. Minuty mijały, a ja wspólnie z resztą kibiców błagałam wszelkie moce o to, aby Polacy oddali Czechom ta stracona bramkę. Zaczęłam obserwować tłum, chociaż tłum to zdecydowanie zbyt wielkie słowo. Niewielki, angielski pub na Hammersmith pomieścił co najwyżej sześćdziesiąt osób, z czego około czterdzieści ubrane było w znajome barwy. Ponownie zaczęłam zastanawiać się nad niesamowitością tego zjawiska, jacy potrafimy być dla siebie mili kiedy łączy nas wspólny cel. Każdy ze sobą rozmawia, wszyscy czekają na to samo, uśmiechają się do siebie. Niecodzienne zjawisko, niestety. Trudno powiedzieć kiedy straciłam nadzieje na powodzenie. Myślę, że dużo wcześniej niż reszta mojego towarzystwa. W jakiś dziwny sposób potrafię przewidywać takie rzeczy. Entuzjazm tych najbardziej gorliwych zaczął opadać dopiero na 15 minut przed końcem rozgrywki. Glosy i krzyki w barze przycichły, Polska emigracja przestała liczyć na cud. Moje serce zaczęło tłuc się w piersi. Jak to - przegramy? Przecież wszyscy mówili że wygramy? Co się stało? Gdzie był błąd? Po co ja się zakładałam sama ze sobą? Po co prosiłam Boga o znak? I dlaczego odbieram to tak poważnie i osobiście? Może już pora? - Co jest? Uśmiechnij się! Jeszcze wszystko możne się zdarzyć! – Aga spojrzała na mnie zatroskana, kiedy zobaczyła moja przerażona minę. Prawdopodobnie pomyślała, że jestem zapaloną kibicką. Chociaż znamy się dopiero od dwóch miesięcy a nasze kontakty ograniczają się do pozdrowień w drodze z kuchni do łazienki, bardzo ja polubiłam. Zaproszenie do pubu przyjęłam z radością, z tym że nie od niej i że to nie tak miało być - Cholera jasna! Czy nam się choć raz nie może coś udać? – odpowiedziałam zaciekle, możne nawet zbyt bardzo. Aga w odpowiedzi zaniosła się swoim donośnym śmiechem, pomimo tego, że ja w tej sytuacji nie zauważyłam ani szczypty humoru. Na moment zawiesiłam wzrok na Adze. “Co ona ma takiego w sobie, czego ja nie mam?” pomyślałam chyba po raz setny. “Uspokój się, nie czas i nie pora na twoje słabości”, samodyscyplina na pierwszym miejscu, taki jest plan. Otrząsnęłam się z czarnych myśli i ponownie skupiłam się na przebiegu meczu. - Don’t worry, it’s only football! – Siedzący w pobliżu Brytyjczyk starał się nas pocieszyć. Łatwo mu mówić, kiedy jego drużyna wciąż gra w mistrzostwach. - I know, but it is still sad. We will get over it by tomorrow – odpowiedziałam bardziej z grzeczności niż z chęci socjalizacji z przedstawicielem brytyjskiego społeczeństwa. Akurat Anglik był teraz ostatnią osobą, od której potrzebowałam litości. - Jak tam? Damy radę? – naiwnie zapytał Diabeł, chyba bojąc się o to, że zbyt dużo uwagi poświeciłam Anglikowi. Wyglądało na to, że próbował powiedzieć cokolwiek, byle tylko zwrócić uwagę z powrotem na siebie. Bo dla wszystkich logiczne już było, że nie damy rady. Moje spojrzenie ponownie musiało starczyć mu za odpowiedź. Po jego zmienionej mimice twarzy poznałam natychmiast, że czuje się urażony. Ostentacyjnie powrócił wzrokiem do telewizora. Ostatnie minuty meczu minęły w nastroju wręcz żałobnym W miejscu entuzjastycznych krzyków i przyśpiewek pojawiły się westchnienia oraz przekleństwa. Kiedy rozległ się gwizdek kończący mecz, w pubie zapanowała grobowa cisza. Nikt nie patrzył nikomu w oczy. Po pierwszym szoku, dorośli mężczyźni wciąż spoglądali na ekran z niedowierzaniem i ze łzami w oczach, tak jakby wierzyli, że ktoś zaraz powie, że ten mecz to był tylko żart a za chwile zaczniemy grać na poważnie. Przez cale moje dwudziestosześcioletnie życie nie myślałam, że doczekam chwili, kiedy zobaczę publicznie płaczących mężczyzn. Jakże się myliłam! - To co? Gdzie idziemy dalej? Nie ma czasu do stracenia, noc jest krotka. Trzeba to jakoś zapomnieć – Diabeł spoglądał na mnie zadziornie, obejmując mnie ramieniem, na co oczywiście nie dostał przyzwolenia. Widocznie już mi przebaczył. Jego ciemne włosy i wysoka, dobrze zbudowana sylwetka automatycznie nasuwała mi na myśl pewnego, dobrze znanego polskiego aktora. - Dzięki za propozycje. Naprawdę kuszące, ale ja chyba już pójdę do domu. Jakoś nie jestem w nastroju do balowania – odpowiedziałam, zgrabnie wywijając się z jego uścisku. Moja wrodzona skłonność do bycia nieśmiałym i robienia wszystkiego tak, aby tylko kogoś nie urazić, znowu dala o sobie znać. Inne kobiety wiedziałyby co powiedzieć, żeby poszło mu w piety. Ale ja oczywiście udawałam, że wcale mnie nie razi jego nachalność. Ile bym dała, żeby mieć choć połowę odwagi i zadziorności Dagmary, mojej najbliższej przyjaciółki. Już ona by wiedziała jak wybić mu z głowy ten oklepany podryw. Właściwie dość często, patrząc na innych, zazdrościłam im cech charakteru oraz łatwości nawiązywania kontaktów. Niestety mnie zawsze przychodziło to z trudem. Nierzadko zastanawiałam się, dlaczego nie nadaje na tych samych falach co inni. Może coś jest ze mną nie tak? Poza tym czułam się naprawdę przygnębiona, i to wcale nie tak bardzo tym, że mój kraj właśnie odpadł z mistrzostw Europy, a tym, że przegrałam zakład, a co za tym idzie, wracam do Polski. Tymczasem Diabeł postanowił się nie poddawać. - Jest tu niedaleko kilka polskich barów. Możemy wpaść i zobaczyć jak nastroje. - Myślę, że wiem, jak nastroje. Nie muszę na to patrzeć, aby poznać odpowiedź. Lepiej już pójdę. Dzięki – odpowiedziałam może trochę zbyt szybko. Mogło to wyglądać tak, jakbym miała gotowa odpowiedź. Chociaż nie sądzę, aby w obecnym stanie Diabeł był najlepszym obserwatorem. - To może pójdziemy do POSK-u, co myślisz? Jest tam dość spokojnie – rzucił kolejną propozycją Diabeł. Czy niektórzy ludzie naprawdę nie mają za grosz wyczucia i nie potrafią wydedukować, że ktoś po prostu nie ma ochoty na ich towarzystwo? Nawet jeśli z wyglądu przypominają sławnego aktora? - Musze już iść, naprawdę – ucięłam krótko, gdyż wiedziałam, że gdzie jak gdzie, ale do POSK-u na pewno nie pójdę. Wszędzie tylko nie tam. Wiedziałam, że tam prawdopodobnie wciąż jest Kuba lub że spotkam go po drodze. A moje serce od dwóch lat nie biło dla nikogo tak mocno, jak dla niego. I nie potrzebowało takiej tortury, zwłaszcza dzisiejszego wieczoru, kiedy zapadła decyzja o moim powrocie. Nie teraz, kiedy moim sercem i rozumem targały tak sprzeczne i niepoukładane uczucia. Kiedy w mojej pamięci powracały wszelkie wspomnienia, te dobre i te złe. Nie teraz, kiedy szumiało mi w głowie po wypitym chmielu i kiedy mój mózg powoli zaczął oswajać się z wizją powrotu. Kiedy zaczynałam powoli wierzyć, że może tak będzie lepiej. O tak, tak! To jest moje lekarstwo! Powrót do domu, do korzeni, do ludzi, do zapachów. Powrót do pór roku i poczucia przynależności. Do miejsca, które pomimo tego, że dało mi tak niewiele, jest dla mnie najcudowniejszym miejscem na ziemi. Miejsca, które tak jak matka, choćby była najgorsza w oczach całego świata, w oczach dziecka zawsze będzie jedyna i niezastąpiona. W głowie kłębiły mi się wciąż te same, natarczywe pytania. Czy to był błąd że wyjechałam? Gdybym 6 lat temu wiedziała to wszystko, co wiem teraz, czy podjęłabym tą samą decyzję? Czy wiedząc o tym, co mam przejść, wciąż wsiadłabym w samolot po raz pierwszy w życiu? Czy to, co dała mi Anglia było warte tego, co straciłam w Polsce? Nie chcąc chwilowo znać odpowiedzi, chwyciłam swoja marynarkę i wyszłam z baru rzucając zdawkowe “Bye” i ignorując zdziwioną niepowodzeniem minę Diabla. No cóż, będzie musiał jakoś z tym żyć. Adze wytłumaczę się jutro. Przecież nie mogę ryzykować, że wciąż tu będę, kiedy w końcu przyjdzie Kuba. A zjawi się na pewno, przecież przyjdzie do niej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować  

×