Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

j4k zr081ć 502 84d 9473w4y w52y57k0 n4 73n 73m47

Polecane posty

Gość gość

7u74j

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Pierwsze dwa tygodnie wakacji zawsze były dla mnie udręką, rodzice wywozili mnie po za miasto do babci. Sami przez ten czas wyjeżdżali na urlop żeby odpocząć od pracy, obowiązków i mnie, w domu zostawiali starsze rodzeństwo. Ja musiałem na swój wiek zostać z osobą dorosłą i odpowiedzialną jak moja babcia. Babcia nie była zła, robiła często moje ulubione frytki oraz kurczaka, do tego kompocik z owoców z jej ogródka. Czasami wieczorami rozpalała w nim grilla, siadaliśmy z pieczonymi na nim szaszłykami na werandzie i słuchałem jej historii o tym co w życiu przeżyła. Czasami opowieści były ciekawe, czasami wyjątkowo nudne, lecz słuchałem żeby nie robić jej przykrości. Dnie mijały nudno, powiedziałbym bardzo nudno. Większość dnia zajmowało mi pomaganie babci w ogródku, chodzeniu z nią do sklepu lub kościoła. Nie pozwalała mi sama chodzić po miasteczku, była bardzo nadopiekuńcza. Po kilku godzinach jazdy gdy byliśmy na miejscu, otwarłem drzwi samochodu , wziąłem swoją walizkę i poszedłem z nią przywitać się z babcią. Babcia siedziała w ogrodzie z sąsiadką znad przeciwka, która przychodziła raz na kiedy na kawę i ciasto. Przywitałem się uściskiem i buziakiem z babcią, oczywiście jak co roku mówiła że urosłem i rośnie ze mnie mężczyzna jak tata. Babcia poinformowała że w tym roku nie będę się nudził, bo do przyjaciółki również przyjeżdża wnuczek Piotr i jest w tym samym wieku. Ucieszyła mnie ta wiadomość, będę miał się z kim bawić przez dwa tygodnie, szybciej czas zleci i wrócę do swoich kolegów. Poszedłem się wykapować do swojego pokoju który miałem na poddaszu, był on za dawnych czasów mojego taty. Zjadłem pyszną kolację frytki z kurczakiem, wykąpałem się , umyłem zęby, przeczytałem magazyn o grach komputerowych o nowym Diablo 2 i poszedłem spać. Rano wstałem obudzony przez promienie słoneczne uderzające moją twarz, podniosłem się z łóżka i poszedłem do toalety się ogarnąć. Pobiegłem po schodach na dół do kuchni i babcia już szykowała dla mnie ulubione płatki z mlekiem, po czym powiedziała żebym zjadł, umył miseczkę bo musimy iść na zakupy. Zjadłem, pomyłem, ubrałem buty, zabrałem z szafy wiklinowy koszyk i poszliśmy na targowisko. Babcia kupiła mi piłkę, żebym miał jakoś spędzać ten czas u niej. Gdy wracaliśmy przed domem stała przyjaciółka babci z chłopakiem o rudych włosach, wzroście i posturze taka jak moja. Przedstawiła go jako swojego wnuczka Piotra, że spędza u niej pierwsze wakacje i że możemy się zakolegować. Ucieszyłem się. Nie z powodu nowego kolegi, a że z kimś szybciej czas zleci i wrócę do domu. Piotr był trochę dziwny mało się odzywał, wypowiadał krótkie zdania tylko gdy go o coś zapytałem. Sam się nie odzywał, miał wiecznie głowę spuszczoną w dół, taką smutną bez wyrazu. Na początku myślałem że nie przypasowało mu moje towarzystwo, lecz powoli zaczynał się sam odzywać a jego twarz nabierała uśmiechu. Do wieczora okazał się fajnym przyjacielem wspólnych zabaw, na koniec dnia mieliśmy już swój własny klan łowców demonów. Następnego dnia rano przed piątą rano obudziło mnie uderzanie czegoś w okno, była to moja piłka na dole stał Piotr. Zapytałem go czy wie która godzina, on skinął głową i powiedział że chce mi coś pokazać. Zeszedłem cicho do ogrodu żeby nie obudzić babci, Piotr stał z wózkiem jego babci jaki brała zawsze na targowisko, prosty wózek składający się z koszyka, dwóch rowerowych kół i rury. Miał w nim butelki po mleku, kamienie i dwie petardy własnej roboty o których mi opowiadał. Powiedział że znalazł wylęgarnie demonów, o której opowiedziała mu jego babcia. I że musimy iść tam z rana bo potem za dużo ludzi i zbyt niebezpiecznie, pomyślałem że zbyt wcześnie na zabawę, że babcia się obudzi i zobaczy że mnie nie ma i będę mieć kłopoty. Powiedziałem że kiedy indziej, Piotr tylko westchnął i poszedł powiedział że będzie popołudniu. Przybiłem mu piątkę z lekkim wyrazem grymasu sam ciągnął wózek, ja wróciłem do pokoju dalej spać. Obudziłem się i jak co rano, ogarnąłem się, zjadłem śniadanie, udałem się z babcią na targ. Wróciliśmy do domu z koszem pełnych owoców, znajomy sprzedał babci po tańszej cenie bo wybiera się na wakacje i chce wyprzedać towar. Po wypakowaniu zakupów i umyciu owoców, babcia zapytała mnie o Piotra. Pytała jak podoba mi się nowy kolega, jak spędza nam się wspólnie czas. Opowiedziałem babci że wszystko w porządku, że z Piotrem spędza mi się fajnie czas i że dziś pewnie też się pobawimy jak przyjdzie. Babcia powiedziała że po obiedzie da mi parę drobnych, oraz pozwoli z kolegą udać się do miasta żebym pograł trochę na automatach lub kupił słodycze. Mam tylko być uważny i pilnować się nawzajem z Piotrem, żeby nie przychodziły nam do głowy głupie pomysły. Obiecałem to babci i podziękowałem za zaufanie, że wszystko będzie dobrze i wrócę do domu o ustalonej porze. Zjadłem pyszne hamburgery z grilla i czekałem na Piotra w ogrodzie, trochę zacząłem się obawiać o niego. Chciałem już babci powiedzieć o porannych odwiedzinach Piotra, lecz wtedy otwarły się drzwi furtki i zobaczyłem rudowłosego kolegę. Powiedział że babcia dała mu drobne i że możemy udać się w miasto, odpowiedziałem że również dostałem parę monet i moja też się zgodziła. Zaproponowałem że najlepszym rozwiązaniem będzie przejechać się rowerami, on powiedział że lepiej udać się pieszo i musi mi coś pokazać. Zgodziłem się. W drodze zapytałem go o wylęgarnie demonów, odpowiedział że właśnie tam zmierzamy i chce mi ją pokazać. Trochę się zaniepokoiłem bo obiecałem babci że nie wpakuje się w żadne kłopoty, jednak Piotr nalegał że tylko zobaczymy i pójdziemy do miasta na lody i automaty. Szliśmy leśną dróżką wydeptaną przez ludzi, mijaliśmy schronisko oraz opuszczoną fabrykę zabawek która znajdowała się przed pożarem jaki ją spotkał. Piotr opowiadał jak próbował się do niej dostać, lecz stare zakładowe drzwi były nie do ruszenia a okna aż do pierwszego piętra zostały zamurowane. Oddaliśmy się od leśnej dróżki co trochę mnie zaniepokoiło, Piotr wytłumaczył że wylęgarnia leży na uboczy. Obeszliśmy geste krzaki i zobaczyłem stary nieczynny zajazd, pamiętam jak była organizowana tu stypa po moim dziadku. Ogromna sala restauracyjna i niewielki hotelik, gdzie spoczywali zmęczeniu podróżą turyści lub kierowcy ciężarówek. Zajazd od kilku lat był zamknięty przez wybudowane autostrady kilkanaście kilometrów dalej, a droga została zamknięta przez co zajazd przestał być opłacalny i popadł w ruinę. Piotr wytłumaczył mi że właśnie tam jest wylęgarnia, mówił że to nie zabawa czy wymysły. Jednak wiedziałem że to kolejna zabawa z naszej serii klan łowców demonów. Z pensjonatu zaczęły dochodzić trzaski i krzyki, Piotr powiedział że właśnie budzą się do życia i żebym dobrze schował się w krzakach. Ukryliśmy i dostrzegaliśmy okna starego hoteliku, gdy nagle jednym z nich ujrzałem postać z obandażowaną twarzą wydającą z siebie dziwne odgłosy. Twarz była zasłonięta brudnym bandażem z miejscowymi śladami krwi, przestraszyłem się i zacząłem uciekać ile sił w nogach do leśnej dróżki. Piotr biegł za mną mówiąc że nas zauważył i żebym biegł ile sił w nogach, biegłem nie patrząc na gęste krzaki, schronisko, odwróciłem się raz na jakiś czas czy jest ze mną Piotr. Dobiegliśmy do miasta, usiedliśmy w miejscowej lodziarni zamówiliśmy dwa małe pucharki lodów. Zdyszani schłodziliśmy się lodami w ciszy, żaden z nas przez kwadrans nie wydusił do siebie ani słowa. Gdy w końcu spytałem go co to było, odpowiedział że właśnie demony z którymi walczył dziś rano. Mówił mi żebym nie wspominał o tym babci bo tak mi nie uwierzy, że poślą nas do zakładu dla obłąkanych jak jego wujka Darka który słyszał głosy demonów. Że tacy ludzie jak my rodzą się z darem do obserwowania takich zjawisk, i że musimy z tym normalnie żyć jak dwunastoletni chłopcy i walczyć z nimi. Trudno mi było uwierzyć w to co mówi, brałem to trochę jak zabawę, trochę jak rzeczywistość. Po powrocie pogadałem trochę z babcią żeby nie zbudzać podejrzeń, położyłem się lecz nie spałem myślałem tylko o stworze w bandażach. Zaplątał mi strasznie umysł widokiem twarzy otulonej w bandaże przesiąknięte krwią. Pomyślałem że może mnie nawiedza, próbuje obezwładnić mój umysł. W końcu zasnąłem. lecz mój sen nie trwał zbyt długo, obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno. Obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno, spojrzałem w dół. Jak poprzedniego ranka był to Piotr, który miał swój wózek pełen szklanych butelek, słoików z jakimś płynem. Powiedział żebym schodził na dół, więc po cichu na paluszkach pokonywałem kolejne stopnie schodów żeby nie obudzić babci. Zapytałem się czy dziś też idzie w to ponure miejsce, odpowiedział że tak i potrzebuje mojej pomocy bo wózek jest ciężki i muszą go w dwóch ciągnąć. Tym razem się zgodziłem było na tyle wcześnie, dodatkowo moja babcia oglądała do późna TCM bo leciał maraton filmów z Bogartem. Mówiła nawet podczas naszej wieczornej pogawędki że pośpimy trochę dłużej, a jakbym wstał to mam ją obudzić lub posiedzieć w ogrodzie. Ubrałem się i wyruszyłem z Piotrem. Latarnie na ulicach jeszcze się paliły, na ulicach nie było żywej duszy. To dobrze nikt nie doniesie mojej babci że widział mnie w okolicy, nie chciałbym żeby było jej przykro lub straciła do mnie zaufanie. Piotr całą drogę się nie odzywał, ciągnął wózek patrząc do przodu. Zapytałem go co znajduje się w słoikach, odparł że jest to środek jaki jego babcia stosowała do usunięcia grzyba z piwnicy. Rozwodnił go pół na pół żeby nie budzić podejrzeń babci lub wujka, a to ma być tylko przed smak przed Armagedonem jaki im zgotujemy przed naszym wyjazdem. Jego głos był trochę dziwny, przerażał mnie bardziej niż wyprawa do miejsca którego zmierzaliśmy. Chciałem go spytać co planuje, lecz skończyła się ścieżka i zostały krzaki. Piotr powiedział że musimy ciągnąć zdecydowanie po nierównym terenie ale cicho żeby nas nie zauważył, od tego zależy czy nam się powiedzie czy nie. Dotarliśmy na miejsce naszej wędrówki, siedzieliśmy w krzakach bardziej gęstych niż ostatnio lecz bliżej okna. Bałem się lecz Piotr położył rękę na moim barku, uświadamiając mnie że robimy dobrze dla świata. Złapał za słoik z cieszą i rzucił go do środka, usłyszałem trzask rozwalającego się szkła słoika i krzyk. Powiedział że mam rzucać zanim się zorientują gdzie jesteśmy, złapałem za słoik i rzuciłem lecz nie trafiłem rozbił się u futrynę drzwi wejściowych. Następnym już nie spudłowałem, trafił idealnie do środka rozbijając się. Zaczęliśmy rzucać resztą zawartości wózka, z wnętrza dobiegały coraz większe krzyki i przekleństwa. Piotr złapał wózek i krzyknął chodu, zaczęliśmy uciekać w stronę starej fabryki. Zapytałem czemu nie kierujemy się w stronę dróżki, opowiedział że oni wiedzą że będziemy uciekać właśnie tam. Miał trochę racji z dróżki można szybko ewakuować się do miasta, do dzielnicy gdzie mieszkały nasze babcie jest jedna droga. Piotr podciągnął siatkę która ogradzała starą fabrykę, powiedział że mam przechodzić bo zna fajny skrót do nas. Przechodząc przez stary plac fabryki patrzeliśmy na boki, zegarek wskazywał że było koło ósmej. Martwiłem się że babcia dowie się o tym co robię, Piotr też nic nie mówił. Dotarliśmy pożegnałem się z Piotrem i otwarłem drzwi furtki, babcia stała w ogrodzie zdziwiona moim wejściem. Spytała gdzie byłem i dlaczego wyszedłem bez jej zgody, odpowiedziałem że byłem na chwile u Piotra. Babcia powiedziała że zawsze jak wychodzę to mam dać jej znać, zakomunikowała też że śniadanie na mnie czeka. Poszedłem zjadłem śniadanie i pomyślałem czy na pewno dobrze robię, czy na pewno to demony czy może moje fantazje. Może Piotr tak na mnie wpływa, zanim go nie spotkałem nie widziałem żadnych demonów. Coraz bardziej znajomość z Piotrem odbija się na mnie, resztę dnia chodziłem przygnębiony, smutny i zdołowany. Podczas obiadu babcia zapytała mnie czy wszystko w porządku, odpowiadałem jej że wszystko dobrze. Nie umiałem znaleźć wytłumaczenia co mnie martwi, sam bałem się powiedzieć prawdę. Babcia wyręczyła mnie mówiąc że pewnie tęsknie za rodzicami i domem, pokiwałem głową bo wydało mi się to najrozsądniejszym rozwiązaniem. Przekonywała mnie że mam się nie martwić, że ma dla mnie zajęcie w postaci uporządkowania piwnicy oraz porządków w ogrodzie. Czas szybciej będzie mi przemijał, i zrobię coś pożytecznego dla babci. Ja widziałem w tym też inny cel, oddalenie się od Piotra i tej całej wylęgarni. Wieczorem gdy spotkałem się z Piotrem, powiedziałem mu że będziemy mniej się spotykać bo muszę pomóc babci. Dziwnym wyrazem twarzy odpowiedział że w porządku, po chwili jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej dziwna. Spojrzał na mnie spod byka w złości, ale cichej i opanowanej powiedział że od tego nie ucieknę. Chciał mnie przekonać że to dopiero się zaczęło, że rozpętaliśmy to piekło i sam nie da rady. Po czym zaczął nazywać mnie tchórzem i nieudacznikiem, i innych obrażających mnie wyzwisk. Odwróciłem się i odszedłem od niego, emanował gniewem grożąc mi że tego pożałuje. Dni wakacji mijały jeden za drugim, przez dzień nie myślałem o tym co spotkało mnie za starą fabryką. Wspomnienia jednak wracały nocą, w snach spotykałem postać która miała owiniętą twarz w bandaże. Z Piotrem kontakt ograniczył się do przywitania i pożegnania, był bardzo zły na mnie. Jednak poczułem małą ulgę gdy się od niego odseparowałem, wylęgarnia demonów była zamkniętym tematem. Podczas porządków w piwnicy znalazłem stary album z fotografiami, obtarłem go z kurzu i postanowiłem że dam babci niespodziankę. Dochodziła już pora obiadu, w piwnicy pozostało mi tylko umyć podłogę. Wychodząc z niej spotkałem Piotra stojącego przed klapą, zapytałem się co tu robi. Piotr powiedział że chce się pogodzić, że powiedział parę słów za dużo i mu przykro. Wyciągnął rękę na zgodę, przyjąłem w końcu każdy popełnia błędy. Zaproponował popołudniowe wyjście do miasta na automaty, że ostatnie dni chciałby spędzić w czyimś towarzystwie. Powiedziałem mu że zapytam babci, i tak uczyniłem zajadając się kurczakiem z frytkami. Babcia się ucieszyła że się pogodziliśmy, zostawiła mi na stoliku parę drobniaków. Po czym usiadła w ogrodzie na swoim leżaku, zagłębiając się w romansidła z miejscowej biblioteki. Piotr stał przed swoim domem, miał swój czerwony plecak z motywami superbohaterów. Spytałem go po co mu plecak, odpowiedział że ma zamiar kupić sobie trochę słodyczy i popcornu. Dziś wieczorem do późnej nocy był w telewizji maraton z horrorami, na który babcia mu pozwoliła. Powędrowaliśmy w stronę miasta, o dziwo nie skręciliśmy w leśną dróżkę na skróty. Spytałem czemu nie wybrał drogi przez starą fabrykę, odpowiedział że nie chce kusić losu. Wiedziałem że chodziło mu o wylęgarnie demonów, dziwiło mnie że nic na ten temat nie wspomina. W salonie gier Piotr był dziwnie spokojny, nie chciał grać w naszą ulubioną bijatykę. Piotr większość czasu spędził na symulatorze motorów, powiedział że idzie kupić słodycze i znikł. Byłem zbyt wciągnięty walka z ostatnim bossem, że nawet nie usłyszałem jak do mnie to mówi. Gdy się zorientowałem go już w salonie nie było, wybiegłem na ulicę. Wychodził z sklepu budowlanego, zapytałem go co tam kupował. Odpowiedział że babcia poprosiła go o zakup środka na krety, zniszczyły jej cały ogródek małe szkodniki. Na koniec odwiedziliśmy sklep którym zakupiliśmy napoje, słodycze i inne przekąski. Gdy Piotr pakował rzeczy do plecaka zauważyłem dziwną butelkę, która znajdowała się na dnie plecaka. W drodze do domu bardziej się rozgadał, wiedziałem że zmierza do jednego tematu. Zapytałem w prost czy chce odwiedzić wylęgarnie demonów, powiedział że chce to uczynić rankiem ostatni raz. Potem rozjedziemy się do domów, i zapomnimy o tym jakby to był sen. Z jednej strony wiedziałem że to złe, z drugiej chciałem zamknąć ten rozdział. Pomyślałem że ostatnia wyprawa utwierdzi mnie w przekonaniu, że człowiek w bandażach to wymysł mojej wyobraźni przez co łatwiej będzie mi zapomnieć. Zaproponował żebym przyszedł do niego na noc, powiem babci że znajduje się u niego i oglądamy horrory będzie dobrą wymówką. Zgodziłem się. Po powrocie zapytałem babci o seans u Piotra, odpowiedziała że spyta się jego babci czy na to przystaje. Po krótkiej rozmowie telefonicznej, powiedziała że naszykuje mi parę smakołyków. Była godzina koło dwudziestej, pożegnałem się z babcią i przeszedłem do Piotra. Usiedliśmy w dużym pokoju naprzeciwko wielkiego telewizora, poprzynosił miseczki do których wsypywaliśmy zawartość różnych przekąsek. Duże prawie litrowe kubki leżały na tacy, takie zabezpieczenie przed wylaniem na dywan. Babcia Piotra przesiedziała z nami do połowy pierwszego filmu, potem tabletki nasenne jakie brała dawały znać. Wychodząc powiedziała że mamy nie siedzieć zbyt długo, oraz że mamy być grzeczni i nie wpadać na głupie pomysły. Po zatrzaśnięcie się jej pokoju na górze, Piotr powiedział że musimy jeszcze posiedzieć pół godziny. Po tym czasie będzie spała jak zabita, a my będziemy mogli się przygotować do podróży naszego życia. Minęło pół godziny, Paweł wyłączył telewizor i powiedział że idziemy do piwnicy. Zeszliśmy po ciemnych schodach w dół od strony podwórka, na dole Piotr podszedł do płachty pod którą znajdował się stary samochód wujka. Pociągnął ją i otworzył bagażnik, w którym znajdował się arsenał na wyprawę. W skład wchodziło pięć słoików z benzyną, dwie z rozwodnioną trudną na krety i szczury, butelka zakupiona w sklepie z oderwaną naklejką, noga od starego stołu nabita gwoździami, zapałki, stare szmaty oraz stary metalowy krzyż. Spakowaliśmy wszystko na wózek, popatrzyliśmy na siebie i ruszyliśmy w drogę. Byliśmy już przy starej fabryce, Piotr powiedział że przy tak zakrojonej akcji musimy mieć jakaś bazę. Zanim ruszymy musimy mieć miejsce, do którego będziemy kierować się w razie pościgu lub otoczenia. Tak na wszelki wypadek bo pewnie oczekują nas dopiero nad ranę, nie spodziewają się nocnego ataku. Piotr uniósł drut od strony ogromnych krzaków, przecięcie go w takim miejscu zajęło mu kilka dni. Po przejściu odsłonił starą deskę która prowadziła w dół, zakomunikował że musimy szybko wchodzić i zakrywać miejsce ucieczki. Prowadził mnie w dół, do jakiegoś pomieszczania w starej fabryce. Znajdowały się tam ukryte przez niego bandaże, zgrzewka wody oraz duża ilość słodyczy. Na wypadek jak mieliśmy przesiedzieć tutaj kilkanaście godzin, w starej szafie znajdowały się również petardy jego produkcji oraz dwie siekiery. Siekiery znalazł przeczesując fabrykę, znajdowały się w pomieszczeniu socjalnym. Spojrzał na mnie i zapytał czy jestem gotowy, odpowiedziałem czym szybciej to się skończy tym lepiej. Wyszliśmy na zewnątrz, złapałem wózek z krzaków. Chwilę myśleliśmy z której strony podejść, powiedzieliśmy że z takim arsenałem zaatakujemy od środka. Piotr szedł z przodu, w jednej ręce trzymając nogę od stołu, w drugiej słoik z benzyną. Ja z tyłu ciągnąłem wózek zresztą amunicji, niespokojnie odwracając się do tyłu. Byliśmy już przy starym hoteliku, metalowe drzwi dzieliły nad od środka. Piotr pewnym szarpnięciem otworzył drzwi, po czym skłonem głowy pokazał że wchodzimy. W środku śmierdziało tak bardzo, że o mało nie zwymiotowałem. Piotr ciągle pryskał żebym się uspokoił, bo robię za dużo hałasu. Smród, śmieci, resztki jedzenia, krew i resztki zwierząt oraz odchody dawały poczucie przerażenia i bezsilności. W środku dużego pokoju znajdował się ogromny materac, na nim leżała wyziębnięta, brudna, cuchnąca i odrażająca starsza osoba. Piotr powiedział że to demon, ja wiedziałem że to osoba bezdomna. Powiedziałem że to tylko bezdomni tutaj mieszkają, i lepiej jak z stąd pójdziemy. Przyznał mi racje i powiedział żebym kierował się do wyjścia, nic tu po nas. Wyszedłem z tego pokoju i kierowałem się w stronę wyjścia, po chwili spostrzegłem że Piotr nie wyszedł. Zostawiłem wózek i wróciłem do środka, Piotr okładał bezdomną staruszkę kijem po głowie, gwoździe wbijały jej się w twarz. Zamurowało mnie, podbiegłem i szarpnąłem go krzycząc co wyprawia. Kazał mi się zamknąć, powiedział że to właśnie wypędzanie i zanim odkryją zwłoki nas już nie będzie. Uderzyłem go z całej siły w twarz, lecz za słaby byłem żeby zrobić na nim jakieś wrażenie. Uśmiechnął się, wylewając zawartość benzyny na zwłoki i podpalając. Zaszokowany zacząłem uciekać w stronę drzwi, Piotr biegł za mną. Otwarłem drzwi i poczułem uderzenie, przewróciłem się myśląc że Piotr chce mnie zabić. Lecz to było coś gorszego, twarz napastnika była cała w bandażach. Powiedział że co im zrobiliśmy że go okaleczyliśmy słoikami z żrącymi środkami, i teraz podpaliliśmy pomieszczenie gdzie śpi jego żona. Po chwili oczy napastnika stały się puste, ręce osłabły a ciało upadło na bok. Piotr zadał mu śmiertelną raną wbijając kij z gwoździami w potylice, potem mi podziękujesz powiedział. Musieliśmy się pozbyć ciała, więc zawlekliśmy do pokoju gdzie płonęło już jedno. I rzuciliśmy ważącego około 70 kg mężczyznę, i obserwowaliśmy jak ciało staje w płomieniach. Dla podsycenia płomienia rzucaliśmy w ognisko słoiki z benzyną, przez chwile łzy w moich oczach prawie zaczęły się wylewać. Piotr złapał mnie za ramie i spokojnym głosem, oznajmił że musieliśmy tak postąpić. Po chwili ogień chwycił się stropu, zaraz ogień zacznie się bardziej rozpowszechniać i obejmie cały budynek. Wtedy ktoś zaalarmuje straż i nie wytłumaczymy się dlaczego przebywamy o tej porze, wychodząc usłyszeliśmy krzyki wypowiadające imię Horst i zapytanie co się tam dzieje. Piotr powiedział że musimy się czym szybciej wymknąć do domu, tłumacząc że jakby policja pytała to nic nie wiemy. Ślady znajdujące się w starej fabryce, są jakby co z zabaw jakie prowadziliśmy w poprzednim tygodniu. Idąc do domu ciągnąc za sobą stary wózek, przy wyjściu z lasu już było widać jasny błysk palącego się zajazdu. Gdy byliśmy już w domu babci Piotra dobiegała już północ, przysięgliśmy sobie że to co nas spotkało zostanie między nami. Że nie możemy mówić tego nawet naszym znajomym jak przyjedziemy, powiedział że jak się wyda zamkną nas w więzieniu i już nigdy z niego nie wyjdziemy. Piotr jakby nic się nie stało złapał miskę chipsów, włączył tv i oglądał. Mnie ciągle przechodziły koszmarne myśli, wizji spędzenia kilku lat w więzieniu. Uważałem Piotra za człowieka obdartego z uczuć, ale sam nie byłem lepszy. Nie martwiłem się o tych pokrzywdzonych ludzi, lecz co może spotkać mnie. Zasnąłem na dywanie obudziłem się rano przez babcie Piotra, która poinformowała nas o ogromnym pożarze w lesie. Pożar objął cały zajazd, fabrykę i sporą część lasu, popołudniu miejscowa policja i straż mają wydać oświadczenie w tej sprawie. Cały dzień chodziłem struty, babcia myślała że to pewnie bez zarwaną noc. Przyrządziła kurczaka z frytkami, mówiąc że to mój ostatni. Przeraziłem się, trochę bladnąc oraz wyjękując dlaczego ostatni. Opowiedziała z uśmiechem na ustach, że jutro przyjadą po mnie rodzice bo ojciec musi wrócić do pracy trochę wcześniej. Pukanie do drzwi rozległo się po całym domu, strach że policja już wie. Zbiegłem szybko na dół otwierając drzwi, stał w nich Piotr. Przyszedł się pożegnać, oraz przypomnieć o obietnicy jaką złożyliśmy. Pogroził również w łagodnych słowach, że nie był sam i wszystko będzie na nas dwóch jakby co. Podałem mu rękę, choć wolałem mu nią przyłożyć w twarz. Zamknąłem drzwi wróciłem do babci, zjadłem obiad i powiedziałem że udam się do pokoju się zdrzemnąć. Nie spałem, męczyły mnie wizje palących się zwłok, oraz uchodzącego życia z osobnika w bandażach. Obudziłem się późnym popołudniem, przyszedłem do kuchni po szklankę czegoś do picia. Babcia słuchała uważnie radia o przyczynach pożaru, powiedziała że przyczyną byli bezdomni zamieszkujący zajazd. Z śledztwa wynika że rozpalili ognisko w środku, a potem usnęli a płomień objął wszystko wkoło. Do wieczora grałem z babcią w ogródku w karty, podsumowując wakacje spędzone u niej. Obiecała mi że na święta przyjedzie, zrobi pyszną pieczeń z śliwkami i rolady. Gdy już zrobiło się ciemno, wróciliśmy do środka. Komary nie dawały życia w tak późnych porach, umyłem się i położyłem się w łóżku. Rano obudził mnie ojciec wchodzący do pokoju, pytając się jak minęły wakacje i czy tęskniłem. Przywiózł mi pistolet na śruty, od razu informując że tylko do zabaw pod jego nadzorem. Powiedział że zjemy obiad, wypiją kawę, posiedzą chwile z babcią i wyjeżdżamy. Przypomniało mi się o albumie który znalazłem w piwnicy, który na pewno uszczęśliwi babcie. Pobiegłem do piwnicy i złapałem za niego, ponownie rękawem obtarłem kurz na nim. Lecz dam dopiero po obiedzie, przeglądniemy wspólnie w salonie. Pewnie będzie masa niesamowitych opowieści, które przyćmią to co dzieje się w mojej głowie. Po obiedzie siedzieliśmy w salonie, rodzice pili kawę jedząc ciasto, ja zajadałem się lodami. Opowiadali o wakacjach które spędzili wspólnie, babcia znowu mówiła że byłem bardzo grzeczny, bawiłem się w wnukiem sąsiadki. Po skończonych lodach zaniosłem pucharek do kuchni, wróciłem z albumem mówiąc babci że znalazłem go w piwnicy. Babcia uśmiechnęła się, rodzice trochę zmarkotnieli. Babcia otworzyła album wyjaśniając, każde zdjęcie po kolei, po chwili powiedziała że tutaj mój tata i mój wujek jak grają w piłkarzyki na wakacjach w Bułgarii. Zapytałem o jakiego wujka chodzi, przecież tata nie ma brata. Tata powiedział że długa historia i za młody jestem, babcia wtrąciła się że odpowiedni wiek i żebym się w końcu dowiedział. Mój tata miał brata, byli jak dwie krople wody, zawsze nierozłączni. Gdy tata poznał mamę kontakt z bratem się urwał, ten mieszkał u babci i nie chciał się usamodzielniać mimo dorosłego wieku. Pewnego wieczora wyszedł z domu i nigdy już nie wrócił, minęło już dwanaście lat. Policja sprawę zamknęła z poszlak wynikało, że wyjechał do Niemiec Zachodnich. Tata powiedział że z niemieckim imieniem pewnie łatwo było mu się tak zaaklimatyzować, babcia wtrąciła że nie wiadomo czy tam przebywa. Powiedziała również że boli ją jako matkę, że musi się z tym zmagać co noc. Powiedziała również że drzwi nigdy nie będą zamknięte, dla Horsta. Pierwsze dwa tygodnie wakacji zawsze były dla mnie udręką, rodzice wywozili mnie po za miasto do babci. Sami przez ten czas wyjeżdżali na urlop żeby odpocząć od pracy, obowiązków i mnie, w domu zostawiali starsze rodzeństwo. Ja musiałem na swój wiek zostać z osobą dorosłą i odpowiedzialną jak moja babcia. Babcia nie była zła, robiła często moje ulubione frytki oraz kurczaka, do tego kompocik z owoców z jej ogródka. Czasami wieczorami rozpalała w nim grilla, siadaliśmy z pieczonymi na nim szaszłykami na werandzie i słuchałem jej historii o tym co w życiu przeżyła. Czasami opowieści były ciekawe, czasami wyjątkowo nudne, lecz słuchałem żeby nie robić jej przykrości. Dnie mijały nudno, powiedziałbym bardzo nudno. Większość dnia zajmowało mi pomaganie babci w ogródku, chodzeniu z nią do sklepu lub kościoła. Nie pozwalała mi sama chodzić po miasteczku, była bardzo nadopiekuńcza. Po kilku godzinach jazdy gdy byliśmy na miejscu, otwarłem drzwi samochodu , wziąłem swoją walizkę i poszedłem z nią przywitać się z babcią. Babcia siedziała w ogrodzie z sąsiadką znad przeciwka, która przychodziła raz na kiedy na kawę i ciasto. Przywitałem się uściskiem i buziakiem z babcią, oczywiście jak co roku mówiła że urosłem i rośnie ze mnie mężczyzna jak tata. Babcia poinformowała że w tym roku nie będę się nudził, bo do przyjaciółki również przyjeżdża wnuczek Piotr i jest w tym samym wieku. Ucieszyła mnie ta wiadomość, będę miał się z kim bawić przez dwa tygodnie, szybciej czas zleci i wrócę do swoich kolegów. Poszedłem się wykapować do swojego pokoju który miałem na poddaszu, był on za dawnych czasów mojego taty. Zjadłem pyszną kolację frytki z kurczakiem, wykąpałem się , umyłem zęby, przeczytałem magazyn o grach komputerowych o nowym Diablo 2 i poszedłem spać. Rano wstałem obudzony przez promienie słoneczne uderzające moją twarz, podniosłem się z łóżka i poszedłem do toalety się ogarnąć. Pobiegłem po schodach na dół do kuchni i babcia już szykowała dla mnie ulubione płatki z mlekiem, po czym powiedziała żebym zjadł, umył miseczkę bo musimy iść na zakupy. Zjadłem, pomyłem, ubrałem buty, zabrałem z szafy wiklinowy koszyk i poszliśmy na targowisko. Babcia kupiła mi piłkę, żebym miał jakoś spędzać ten czas u niej. Gdy wracaliśmy przed domem stała przyjaciółka babci z chłopakiem o rudych włosach, wzroście i posturze taka jak moja. Przedstawiła go jako swojego wnuczka Piotra, że spędza u niej pierwsze wakacje i że możemy się zakolegować. Ucieszyłem się. Nie z powodu nowego kolegi, a że z kimś szybciej czas zleci i wrócę do domu. Piotr był trochę dziwny mało się odzywał, wypowiadał krótkie zdania tylko gdy go o coś zapytałem. Sam się nie odzywał, miał wiecznie głowę spuszczoną w dół, taką smutną bez wyrazu. Na początku myślałem że nie przypasowało mu moje towarzystwo, lecz powoli zaczynał się sam odzywać a jego twarz nabierała uśmiechu. Do wieczora okazał się fajnym przyjacielem wspólnych zabaw, na koniec dnia mieliśmy już swój własny klan łowców demonów. Następnego dnia rano przed piątą rano obudziło mnie uderzanie czegoś w okno, była to moja piłka na dole stał Piotr. Zapytałem go czy wie która godzina, on skinął głową i powiedział że chce mi coś pokazać. Zeszedłem cicho do ogrodu żeby nie obudzić babci, Piotr stał z wózkiem jego babci jaki brała zawsze na targowisko, prosty wózek składający się z koszyka, dwóch rowerowych kół i rury. Miał w nim butelki po mleku, kamienie i dwie petardy własnej roboty o których mi opowiadał. Powiedział że znalazł wylęgarnie demonów, o której opowiedziała mu jego babcia. I że musimy iść tam z rana bo potem za dużo ludzi i zbyt niebezpiecznie, pomyślałem że zbyt wcześnie na zabawę, że babcia się obudzi i zobaczy że mnie nie ma i będę mieć kłopoty. Powiedziałem że kiedy indziej, Piotr tylko westchnął i poszedł powiedział że będzie popołudniu. Przybiłem mu piątkę z lekkim wyrazem grymasu sam ciągnął wózek, ja wróciłem do pokoju dalej spać. Obudziłem się i jak co rano, ogarnąłem się, zjadłem śniadanie, udałem się z babcią na targ. Wróciliśmy do domu z koszem pełnych owoców, znajomy sprzedał babci po tańszej cenie bo wybiera się na wakacje i chce wyprzedać towar. Po wypakowaniu zakupów i umyciu owoców, babcia zapytała mnie o Piotra. Pytała jak podoba mi się nowy kolega, jak spędza nam się wspólnie czas. Opowiedziałem babci że wszystko w porządku, że z Piotrem spędza mi się fajnie czas i że dziś pewnie też się pobawimy jak przyjdzie. Babcia powiedziała że po obiedzie da mi parę drobnych, oraz pozwoli z kolegą udać się do miasta żebym pograł trochę na automatach lub kupił słodycze. Mam tylko być uważny i pilnować się nawzajem z Piotrem, żeby nie przychodziły nam do głowy głupie pomysły. Obiecałem to babci i podziękowałem za zaufanie, że wszystko będzie dobrze i wrócę do domu o ustalonej porze. Zjadłem pyszne hamburgery z grilla i czekałem na Piotra w ogrodzie, trochę zacząłem się obawiać o niego. Chciałem już babci powiedzieć o porannych odwiedzinach Piotra, lecz wtedy otwarły się drzwi furtki i zobaczyłem rudowłosego kolegę. Powiedział że babcia dała mu drobne i że możemy udać się w miasto, odpowiedziałem że również dostałem parę monet i moja też się zgodziła. Zaproponowałem że najlepszym rozwiązaniem będzie przejechać się rowerami, on powiedział że lepiej udać się pieszo i musi mi coś pokazać. Zgodziłem się. W drodze zapytałem go o wylęgarnie demonów, odpowiedział że właśnie tam zmierzamy i chce mi ją pokazać. Trochę się zaniepokoiłem bo obiecałem babci że nie wpakuje się w żadne kłopoty, jednak Piotr nalegał że tylko zobaczymy i pójdziemy do miasta na lody i automaty. Szliśmy leśną dróżką wydeptaną przez ludzi, mijaliśmy schronisko oraz opuszczoną fabrykę zabawek która znajdowała się przed pożarem jaki ją spotkał. Piotr opowiadał jak próbował się do niej dostać, lecz stare zakładowe drzwi były nie do ruszenia a okna aż do pierwszego piętra zostały zamurowane. Oddaliśmy się od leśnej dróżki co trochę mnie zaniepokoiło, Piotr wytłumaczył że wylęgarnia leży na uboczy. Obeszliśmy geste krzaki i zobaczyłem stary nieczynny zajazd, pamiętam jak była organizowana tu stypa po moim dziadku. Ogromna sala restauracyjna i niewielki hotelik, gdzie spoczywali zmęczeniu podróżą turyści lub kierowcy ciężarówek. Zajazd od kilku lat był zamknięty przez wybudowane autostrady kilkanaście kilometrów dalej, a droga została zamknięta przez co zajazd przestał być opłacalny i popadł w ruinę. Piotr wytłumaczył mi że właśnie tam jest wylęgarnia, mówił że to nie zabawa czy wymysły. Jednak wiedziałem że to kolejna zabawa z naszej serii klan łowców demonów. Z pensjonatu zaczęły dochodzić trzaski i krzyki, Piotr powiedział że właśnie budzą się do życia i żebym dobrze schował się w krzakach. Ukryliśmy i dostrzegaliśmy okna starego hoteliku, gdy nagle jednym z nich ujrzałem postać z obandażowaną twarzą wydającą z siebie dziwne odgłosy. Twarz była zasłonięta brudnym bandażem z miejscowymi śladami krwi, przestraszyłem się i zacząłem uciekać ile sił w nogach do leśnej dróżki. Piotr biegł za mną mówiąc że nas zauważył i żebym biegł ile sił w nogach, biegłem nie patrząc na gęste krzaki, schronisko, odwróciłem się raz na jakiś czas czy jest ze mną Piotr. Dobiegliśmy do miasta, usiedliśmy w miejscowej lodziarni zamówiliśmy dwa małe pucharki lodów. Zdyszani schłodziliśmy się lodami w ciszy, żaden z nas przez kwadrans nie wydusił do siebie ani słowa. Gdy w końcu spytałem go co to było, odpowiedział że właśnie demony z którymi walczył dziś rano. Mówił mi żebym nie wspominał o tym babci bo tak mi nie uwierzy, że poślą nas do zakładu dla obłąkanych jak jego wujka Darka który słyszał głosy demonów. Że tacy ludzie jak my rodzą się z darem do obserwowania takich zjawisk, i że musimy z tym normalnie żyć jak dwunastoletni chłopcy i walczyć z nimi. Trudno mi było uwierzyć w to co mówi, brałem to trochę jak zabawę, trochę jak rzeczywistość. Po powrocie pogadałem trochę z babcią żeby nie zbudzać podejrzeń, położyłem się lecz nie spałem myślałem tylko o stworze w bandażach. Zaplątał mi strasznie umysł widokiem twarzy otulonej w bandaże przesiąknięte krwią. Pomyślałem że może mnie nawiedza, próbuje obezwładnić mój umysł. W końcu zasnąłem. lecz mój sen nie trwał zbyt długo, obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno. Obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno, spojrzałem w dół. Jak poprzedniego ranka był to Piotr, który miał swój wózek pełen szklanych butelek, słoików z jakimś płynem. Powiedział żebym schodził na dół, więc po cichu na paluszkach pokonywałem kolejne stopnie schodów żeby nie obudzić babci. Zapytałem się czy dziś też idzie w to ponure miejsce, odpowiedział że tak i potrzebuje mojej pomocy bo wózek jest ciężki i muszą go w dwóch ciągnąć. Tym razem się zgodziłem było na tyle wcześnie, dodatkowo moja babcia oglądała do późna TCM bo leciał maraton filmów z Bogartem. Mówiła nawet podczas naszej wieczornej pogawędki że pośpimy trochę dłużej, a jakbym wstał to mam ją obudzić lub posiedzieć w ogrodzie. Ubrałem się i wyruszyłem z Piotrem. Latarnie na ulicach jeszcze się paliły, na ulicach nie było żywej duszy. To dobrze nikt nie doniesie mojej babci że widział mnie w okolicy, nie chciałbym żeby było jej przykro lub straciła do mnie zaufanie. Piotr całą drogę się nie odzywał, ciągnął wózek patrząc do przodu. Zapytałem go co znajduje się w słoikach, odparł że jest to środek jaki jego babcia stosowała do usunięcia grzyba z piwnicy. Rozwodnił go pół na pół żeby nie budzić podejrzeń babci lub wujka, a to ma być tylko przed smak przed Armagedonem jaki im zgotujemy przed naszym wyjazdem. Jego głos był trochę dziwny, przerażał mnie bardziej niż wyprawa do miejsca którego zmierzaliśmy. Chciałem go spytać co planuje, lecz skończyła się ścieżka i zostały krzaki. Piotr powiedział że musimy ciągnąć zdecydowanie po nierównym terenie ale cicho żeby nas nie zauważył, od tego zależy czy nam się powiedzie czy nie. Dotarliśmy na miejsce naszej wędrówki, siedzieliśmy w krzakach bardziej gęstych niż ostatnio lecz bliżej okna. Bałem się lecz Piotr położył rękę na moim barku, uświadamiając mnie że robimy dobrze dla świata. Złapał za słoik z cieszą i rzucił go do środka, usłyszałem trzask rozwalającego się szkła słoika i krzyk. Powiedział że mam rzucać zanim się zorientują gdzie jesteśmy, złapałem za słoik i rzuciłem lecz nie trafiłem rozbił się u futrynę drzwi wejściowych. Następnym już nie spudłowałem, trafił idealnie do środka rozbijając się. Zaczęliśmy rzucać resztą zawartości wózka, z wnętrza dobiegały coraz większe krzyki i przekleństwa. Piotr złapał wózek i krzyknął chodu, zaczęliśmy uciekać w stronę starej fabryki. Zapytałem czemu nie kierujemy się w stronę dróżki, opowiedział że oni wiedzą że będziemy uciekać właśnie tam. Miał trochę racji z dróżki można szybko ewakuować się do miasta, do dzielnicy gdzie mieszkały nasze babcie jest jedna droga. Piotr podciągnął siatkę która ogradzała starą fabrykę, powiedział że mam przechodzić bo zna fajny skrót do nas. Przechodząc przez stary plac fabryki patrzeliśmy na boki, zegarek wskazywał że było koło ósmej. Martwiłem się że babcia dowie się o tym co robię, Piotr też nic nie mówił. Dotarliśmy pożegnałem się z Piotrem i otwarłem drzwi furtki, babcia stała w ogrodzie zdziwiona moim wejściem. Spytała gdzie byłem i dlaczego wyszedłem bez jej zgody, odpowiedziałem że byłem na chwile u Piotra. Babcia powiedziała że zawsze jak wychodzę to mam dać jej znać, zakomunikowała też że śniadanie na mnie czeka. Poszedłem zjadłem śniadanie i pomyślałem czy na pewno dobrze robię, czy na pewno to demony czy może moje fantazje. Może Piotr tak na mnie wpływa, zanim go nie spotkałem nie widziałem żadnych demonów. Coraz bardziej znajomość z Piotrem odbija się na mnie, resztę dnia chodziłem przygnębiony, smutny i zdołowany. Podczas obiadu babcia zapytała mnie czy wszystko w porządku, odpowiadałem jej że wszystko dobrze. Nie umiałem znaleźć wytłumaczenia co mnie martwi, sam bałem się powiedzieć prawdę. Babcia wyręczyła mnie mówiąc że pewnie tęsknie za rodzicami i domem, pokiwałem głową bo wydało mi się to najrozsądniejszym rozwiązaniem. Przekonywała mnie że mam się nie martwić, że ma dla mnie zajęcie w postaci uporządkowania piwnicy oraz porządków w ogrodzie. Czas szybciej będzie mi przemijał, i zrobię coś pożytecznego dla babci. Ja widziałem w tym też inny cel, oddalenie się od Piotra i tej całej wylęgarni. Wieczorem gdy spotkałem się z Piotrem, powiedziałem mu że będziemy mniej się spotykać bo muszę pomóc babci. Dziwnym wyrazem twarzy odpowiedział że w porządku, po chwili jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej dziwna. Spojrzał na mnie spod byka w złości, ale cichej i opanowanej powiedział że od tego nie ucieknę. Chciał mnie przekonać że to dopiero się zaczęło, że rozpętaliśmy to piekło i sam nie da rady. Po czym zaczął nazywać mnie tchórzem i nieudacznikiem, i innych obrażających mnie wyzwisk. Odwróciłem się i odszedłem od niego, emanował gniewem grożąc mi że tego pożałuje. Dni wakacji mijały jeden za drugim, przez dzień nie myślałem o tym co spotkało mnie za starą fabryką. Wspomnienia jednak wracały nocą, w snach spotykałem postać która miała owiniętą twarz w bandaże. Z Piotrem kontakt ograniczył się do przywitania i pożegnania, był bardzo zły na mnie. Jednak poczułem małą ulgę gdy się od niego odseparowałem, wylęgarnia demonów była zamkniętym tematem. Podczas porządków w piwnicy znalazłem stary album z fotografiami, obtarłem go z kurzu i postanowiłem że dam babci niespodziankę. Dochodziła już pora obiadu, w piwnicy pozostało mi tylko umyć podłogę. Wychodząc z niej spotkałem Piotra stojącego przed klapą, zapytałem się co tu robi. Piotr powiedział że chce się pogodzić, że powiedział parę słów za dużo i mu przykro. Wyciągnął rękę na zgodę, przyjąłem w końcu każdy popełnia błędy. Zaproponował popołudniowe wyjście do miasta na automaty, że ostatnie dni chciałby spędzić w czyimś towarzystwie. Powiedziałem mu że zapytam babci, i tak uczyniłem zajadając się kurczakiem z frytkami. Babcia się ucieszyła że się pogodziliśmy, zostawiła mi na stoliku parę drobniaków. Po czym usiadła w ogrodzie na swoim leżaku, zagłębiając się w romansidła z miejscowej biblioteki. Piotr stał przed swoim domem, miał swój czerwony plecak z motywami superbohaterów. Spytałem go po co mu plecak, odpowiedział że ma zamiar kupić sobie trochę słodyczy i popcornu. Dziś wieczorem do późnej nocy był w telewizji maraton z horrorami, na który babcia mu pozwoliła. Powędrowaliśmy w stronę miasta, o dziwo nie skręciliśmy w leśną dróżkę na skróty. Spytałem czemu nie wybrał drogi przez starą fabrykę, odpowiedział że nie chce kusić losu. Wiedziałem że chodziło mu o wylęgarnie demonów, dziwiło mnie że nic na ten temat nie wspomina. W salonie gier Piotr był dziwnie spokojny, nie chciał grać w naszą ulubioną bijatykę. Piotr większość czasu spędził na symulatorze motorów, powiedział że idzie kupić słodycze i znikł. Byłem zbyt wciągnięty walka z ostatnim bossem, że nawet nie usłyszałem jak do mnie to mówi. Gdy się zorientowałem go już w salonie nie było, wybiegłem na ulicę. Wychodził z sklepu budowlanego, zapytałem go co tam kupował. Odpowiedział że babcia poprosiła go o zakup środka na krety, zniszczyły jej cały ogródek małe szkodniki. Na koniec odwiedziliśmy sklep którym zakupiliśmy napoje, słodycze i inne przekąski. Gdy Piotr pakował rzeczy do plecaka zauważyłem dziwną butelkę, która znajdowała się na dnie plecaka. W drodze do domu bardziej się rozgadał, wiedziałem że zmierza do jednego tematu. Zapytałem w prost czy chce odwiedzić wylęgarnie demonów, powiedział że chce to uczynić rankiem ostatni raz. Potem rozjedziemy się do domów, i zapomnimy o tym jakby to był sen. Z jednej strony wiedziałem że to złe, z drugiej chciałem zamknąć ten rozdział. Pomyślałem że ostatnia wyprawa utwierdzi mnie w przekonaniu, że człowiek w bandażach to wymysł mojej wyobraźni przez co łatwiej będzie mi zapomnieć. Zaproponował żebym przyszedł do niego na noc, powiem babci że znajduje się u niego i oglądamy horrory będzie dobrą wymówką. Zgodziłem się. Po powrocie zapytałem babci o seans u Piotra, odpowiedziała że spyta się jego babci czy na to przystaje. Po krótkiej rozmowie telefonicznej, powiedziała że naszykuje mi parę smakołyków. Była godzina koło dwudziestej, pożegnałem się z babcią i przeszedłem do Piotra. Usiedliśmy w dużym pokoju naprzeciwko wielkiego telewizora, poprzynosił miseczki do których wsypywaliśmy zawartość różnych przekąsek. Duże prawie litrowe kubki leżały na tacy, takie zabezpieczenie przed wylaniem na dywan. Babcia Piotra przesiedziała z nami do połowy pierwszego filmu, potem tabletki nasenne jakie brała dawały znać. Wychodząc powiedziała że mamy nie siedzieć zbyt długo, oraz że mamy być grzeczni i nie wpadać na głupie pomysły. Po zatrzaśnięcie się jej pokoju na górze, Piotr powiedział że musimy jeszcze posiedzieć pół godziny. Po tym czasie będzie spała jak zabita, a my będziemy mogli się przygotować do podróży naszego życia. Minęło pół godziny, Paweł wyłączył telewizor i powiedział że idziemy do piwnicy. Zeszliśmy po ciemnych schodach w dół od strony podwórka, na dole Piotr podszedł do płachty pod którą znajdował się stary samochód wujka. Pociągnął ją i otworzył bagażnik, w którym znajdował się arsenał na wyprawę. W skład wchodziło pięć słoików z benzyną, dwie z rozwodnioną trudną na krety i szczury, butelka zakupiona w sklepie z oderwaną naklejką, noga od starego stołu nabita gwoździami, zapałki, stare szmaty oraz stary metalowy krzyż. Spakowaliśmy wszystko na wózek, popatrzyliśmy na siebie i ruszyliśmy w drogę. Byliśmy już przy starej fabryce, Piotr powiedział że przy tak zakrojonej akcji musimy mieć jakaś bazę. Zanim ruszymy musimy mieć miejsce, do którego będziemy kierować się w razie pościgu lub otoczenia. Tak na wszelki wypadek bo pewnie oczekują nas dopiero nad ranę, nie spodziewają się nocnego ataku. Piotr uniósł drut od strony ogromnych krzaków, przecięcie go w takim miejscu zajęło mu kilka dni. Po przejściu odsłonił starą deskę która prowadziła w dół, zakomunikował że musimy szybko wchodzić i zakrywać miejsce ucieczki. Prowadził mnie w dół, do jakiegoś pomieszczania w starej fabryce. Znajdowały się tam ukryte przez niego bandaże, zgrzewka wody oraz duża ilość słodyczy. Na wypadek jak mieliśmy przesiedzieć tutaj kilkanaście godzin, w starej szafie znajdowały się również petardy jego produkcji oraz dwie siekiery. Siekiery znalazł przeczesując fabrykę, znajdowały się w pomieszczeniu socjalnym. Spojrzał na mnie i zapytał czy jestem gotowy, odpowiedziałem czym szybciej to się skończy tym lepiej. Wyszliśmy na zewnątrz, złapałem wózek z krzaków. Chwilę myśleliśmy z której strony podejść, powiedzieliśmy że z takim arsenałem zaatakujemy od środka. Piotr szedł z przodu, w jednej ręce trzymając nogę od stołu, w drugiej słoik z benzyną. Ja z tyłu ciągnąłem wózek zresztą amunicji, niespokojnie odwracając się do tyłu. Byliśmy już przy starym hoteliku, metalowe drzwi dzieliły nad od środka. Piotr pewnym szarpnięciem otworzył drzwi, po czym skłonem głowy pokazał że wchodzimy. W środku śmierdziało tak bardzo, że o mało nie zwymiotowałem. Piotr ciągle pryskał żebym się uspokoił, bo robię za dużo hałasu. Smród, śmieci, resztki jedzenia, krew i resztki zwierząt oraz odchody dawały poczucie przerażenia i bezsilności. W środku dużego pokoju znajdował się ogromny materac, na nim leżała wyziębnięta, brudna, cuchnąca i odrażająca starsza osoba. Piotr powiedział że to demon, ja wiedziałem że to osoba bezdomna. Powiedziałem że to tylko bezdomni tutaj mieszkają, i lepiej jak z stąd pójdziemy. Przyznał mi racje i powiedział żebym kierował się do wyjścia, nic tu po nas. Wyszedłem z tego pokoju i kierowałem się w stronę wyjścia, po chwili spostrzegłem że Piotr nie wyszedł. Zostawiłem wózek i wróciłem do środka, Piotr okładał bezdomną staruszkę kijem po głowie, gwoździe wbijały jej się w twarz. Zamurowało mnie, podbiegłem i szarpnąłem go krzycząc co wyprawia. Kazał mi się zamknąć, powiedział że to właśnie wypędzanie i zanim odkryją zwłoki nas już nie będzie. Uderzyłem go z całej siły w twarz, lecz za słaby byłem żeby zrobić na nim jakieś wrażenie. Uśmiechnął się, wylewając zawartość benzyny na zwłoki i podpalając. Zaszokowany zacząłem uciekać w stronę drzwi, Piotr biegł za mną. Otwarłem drzwi i poczułem uderzenie, przewróciłem się myśląc że Piotr chce mnie zabić. Lecz to było coś gorszego, twarz napastnika była cała w bandażach. Powiedział że co im zrobiliśmy że go okaleczyliśmy słoikami z żrącymi środkami, i teraz podpaliliśmy pomieszczenie gdzie śpi jego żona. Po chwili oczy napastnika stały się puste, ręce osłabły a ciało upadło na bok. Piotr zadał mu śmiertelną raną wbijając kij z gwoździami w potylice, potem mi podziękujesz powiedział. Musieliśmy się pozbyć ciała, więc zawlekliśmy do pokoju gdzie płonęło już jedno. I rzuciliśmy ważącego około 70 kg mężczyznę, i obserwowaliśmy jak ciało staje w płomieniach. Dla podsycenia płomienia rzucaliśmy w ognisko słoiki z benzyną, przez chwile łzy w moich oczach prawie zaczęły się wylewać. Piotr złapał mnie za ramie i spokojnym głosem, oznajmił że musieliśmy tak postąpić. Po chwili ogień chwycił się stropu, zaraz ogień zacznie się bardziej rozpowszechniać i obejmie cały budynek. Wtedy ktoś zaalarmuje straż i nie wytłumaczymy się dlaczego przebywamy o tej porze, wychodząc usłyszeliśmy krzyki wypowiadające imię Horst i zapytanie co się tam dzieje. Piotr powiedział że musimy się czym szybciej wymknąć do domu, tłumacząc że jakby policja pytała to nic nie wiemy. Ślady znajdujące się w starej fabryce, są jakby co z zabaw jakie prowadziliśmy w poprzednim tygodniu. Idąc do domu ciągnąc za sobą stary wózek, przy wyjściu z lasu już było widać jasny błysk palącego się zajazdu. Gdy byliśmy już w domu babci Piotra dobiegała już północ, przysięgliśmy sobie że to co nas spotkało zostanie między nami. Że nie możemy mówić tego nawet naszym znajomym jak przyjedziemy, powiedział że jak się wyda zamkną nas w więzieniu i już nigdy z niego nie wyjdziemy. Piotr jakby nic się nie stało złapał miskę chipsów, włączył tv i oglądał. Mnie ciągle przechodziły koszmarne myśli, wizji spędzenia kilku lat w więzieniu. Uważałem Piotra za człowieka obdartego z uczuć, ale sam nie byłem lepszy. Nie martwiłem się o tych pokrzywdzonych ludzi, lecz co może spotkać mnie. Zasnąłem na dywanie obudziłem się rano przez babcie Piotra, która poinformowała nas o ogromnym pożarze w lesie. Pożar objął cały zajazd, fabrykę i sporą część lasu, popołudniu miejscowa policja i straż mają wydać oświadczenie w tej sprawie. Cały dzień chodziłem struty, babcia myślała że to pewnie bez zarwaną noc. Przyrządziła kurczaka z frytkami, mówiąc że to mój ostatni. Przeraziłem się, trochę bladnąc oraz wyjękując dlaczego ostatni. Opowiedziała z uśmiechem na ustach, że jutro przyjadą po mnie rodzice bo ojciec musi wrócić do pracy trochę wcześniej. Pukanie do drzwi rozległo się po całym domu, strach że policja już wie. Zbiegłem szybko na dół otwierając drzwi, stał w nich Piotr. Przyszedł się pożegnać, oraz przypomnieć o obietnicy jaką złożyliśmy. Pogroził również w łagodnych słowach, że nie był sam i wszystko będzie na nas dwóch jakby co. Podałem mu rękę, choć wolałem mu nią przyłożyć w twarz. Zamknąłem drzwi wróciłem do babci, zjadłem obiad i powiedziałem że udam się do pokoju się zdrzemnąć. Nie spałem, męczyły mnie wizje palących się zwłok, oraz uchodzącego życia z osobnika w bandażach. Obudziłem się późnym popołudniem, przyszedłem do kuchni po szklankę czegoś do picia. Babcia słuchała uważnie radia o przyczynach pożaru, powiedziała że przyczyną byli bezdomni zamieszkujący zajazd. Z śledztwa wynika że rozpalili ognisko w środku, a potem usnęli a płomień objął wszystko wkoło. Do wieczora grałem z babcią w ogródku w karty, podsumowując wakacje spędzone u niej. Obiecała mi że na święta przyjedzie, zrobi pyszną pieczeń z śliwkami i rolady. Gdy już zrobiło się ciemno, wróciliśmy do środka. Komary nie dawały życia w tak późnych porach, umyłem się i położyłem się w łóżku. Rano obudził mnie ojciec wchodzący do pokoju, pytając się jak minęły wakacje i czy tęskniłem. Przywiózł mi pistolet na śruty, od razu informując że tylko do zabaw pod jego nadzorem. Powiedział że zjemy obiad, wypiją kawę, posiedzą chwile z babcią i wyjeżdżamy. Przypomniało mi się o albumie który znalazłem w piwnicy, który na pewno uszczęśliwi babcie. Pobiegłem do piwnicy i złapałem za niego, ponownie rękawem obtarłem kurz na nim. Lecz dam dopiero po obiedzie, przeglądniemy wspólnie w salonie. Pewnie będzie masa niesamowitych opowieści, które przyćmią to co dzieje się w mojej głowie. Po obiedzie siedzieliśmy w salonie, rodzice pili kawę jedząc ciasto, ja zajadałem się lodami. Opowiadali o wakacjach które spędzili wspólnie, babcia znowu mówiła że byłem bardzo grzeczny, bawiłem się w wnukiem sąsiadki. Po skończonych lodach zaniosłem pucharek do kuchni, wróciłem z albumem mówiąc babci że znalazłem go w piwnicy. Babcia uśmiechnęła się, rodzice trochę zmarkotnieli. Babcia otworzyła album wyjaśniając, każde zdjęcie po kolei, po chwili powiedziała że tutaj mój tata i mój wujek jak grają w piłkarzyki na wakacjach w Bułgarii. Zapytałem o jakiego wujka chodzi, przecież tata nie ma brata. Tata powiedział że długa historia i za młody jestem, babcia wtrąciła się że odpowiedni wiek i żebym się w końcu dowiedział. Mój tata miał brata, byli jak dwie krople wody, zawsze nierozłączni. Gdy tata poznał mamę kontakt z bratem się urwał, ten mieszkał u babci i nie chciał się usamodzielniać mimo dorosłego wieku. Pewnego wieczora wyszedł z domu i nigdy już nie wrócił, minęło już dwanaście lat. Policja sprawę zamknęła z poszlak wynikało, że wyjechał do Niemiec Zachodnich. Tata powiedział że z niemieckim imieniem pewnie łatwo było mu się tak zaaklimatyzować, babcia wtrąciła że nie wiadomo czy tam przebywa. Powiedziała również że boli ją jako matkę, że musi się z tym zmagać co noc. Powiedziała również że drzwi nigdy nie będą zamknięte, dla Horsta. Pierwsze dwa tygodnie wakacji zawsze były dla mnie udręką, rodzice wywozili mnie po za miasto do babci. Sami przez ten czas wyjeżdżali na urlop żeby odpocząć od pracy, obowiązków i mnie, w domu zostawiali starsze rodzeństwo. Ja musiałem na swój wiek zostać z osobą dorosłą i odpowiedzialną jak moja babcia. Babcia nie była zła, robiła często moje ulubione frytki oraz kurczaka, do tego kompocik z owoców z jej ogródka. Czasami wieczorami rozpalała w nim grilla, siadaliśmy z pieczonymi na nim szaszłykami na werandzie i słuchałem jej historii o tym co w życiu przeżyła. Czasami opowieści były ciekawe, czasami wyjątkowo nudne, lecz słuchałem żeby nie robić jej przykrości. Dnie mijały nudno, powiedziałbym bardzo nudno. Większość dnia zajmowało mi pomaganie babci w ogródku, chodzeniu z nią do sklepu lub kościoła. Nie pozwalała mi sama chodzić po miasteczku, była bardzo nadopiekuńcza. Po kilku godzinach jazdy gdy byliśmy na miejscu, otwarłem drzwi samochodu , wziąłem swoją walizkę i poszedłem z nią przywitać się z babcią. Babcia siedziała w ogrodzie z sąsiadką znad przeciwka, która przychodziła raz na kiedy na kawę i ciasto. Przywitałem się uściskiem i buziakiem z babcią, oczywiście jak co roku mówiła że urosłem i rośnie ze mnie mężczyzna jak tata. Babcia poinformowała że w tym roku nie będę się nudził, bo do przyjaciółki również przyjeżdża wnuczek Piotr i jest w tym samym wieku. Ucieszyła mnie ta wiadomość, będę miał się z kim bawić przez dwa tygodnie, szybciej czas zleci i wrócę do swoich kolegów. Poszedłem się wykapować do swojego pokoju który miałem na poddaszu, był on za dawnych czasów mojego taty. Zjadłem pyszną kolację frytki z kurczakiem, wykąpałem się , umyłem zęby, przeczytałem magazyn o grach komputerowych o nowym Diablo 2 i poszedłem spać. Rano wstałem obudzony przez promienie słoneczne uderzające moją twarz, podniosłem się z łóżka i poszedłem do toalety się ogarnąć. Pobiegłem po schodach na dół do kuchni i babcia już szykowała dla mnie ulubione płatki z mlekiem, po czym powiedziała żebym zjadł, umył miseczkę bo musimy iść na zakupy. Zjadłem, pomyłem, ubrałem buty, zabrałem z szafy wiklinowy koszyk i poszliśmy na targowisko. Babcia kupiła mi piłkę, żebym miał jakoś spędzać ten czas u niej. Gdy wracaliśmy przed domem stała przyjaciółka babci z chłopakiem o rudych włosach, wzroście i posturze taka jak moja. Przedstawiła go jako swojego wnuczka Piotra, że spędza u niej pierwsze wakacje i że możemy się zakolegować. Ucieszyłem się. Nie z powodu nowego kolegi, a że z kimś szybciej czas zleci i wrócę do domu. Piotr był trochę dziwny mało się odzywał, wypowiadał krótkie zdania tylko gdy go o coś zapytałem. Sam się nie odzywał, miał wiecznie głowę spuszczoną w dół, taką smutną bez wyrazu. Na początku myślałem że nie przypasowało mu moje towarzystwo, lecz powoli zaczynał się sam odzywać a jego twarz nabierała uśmiechu. Do wieczora okazał się fajnym przyjacielem wspólnych zabaw, na koniec dnia mieliśmy już swój własny klan łowców demonów. Następnego dnia rano przed piątą rano obudziło mnie uderzanie czegoś w okno, była to moja piłka na dole stał Piotr. Zapytałem go czy wie która godzina, on skinął głową i powiedział że chce mi coś pokazać. Zeszedłem cicho do ogrodu żeby nie obudzić babci, Piotr stał z wózkiem jego babci jaki brała zawsze na targowisko, prosty wózek składający się z koszyka, dwóch rowerowych kół i rury. Miał w nim butelki po mleku, kamienie i dwie petardy własnej roboty o których mi opowiadał. Powiedział że znalazł wylęgarnie demonów, o której opowiedziała mu jego babcia. I że musimy iść tam z rana bo potem za dużo ludzi i zbyt niebezpiecznie, pomyślałem że zbyt wcześnie na zabawę, że babcia się obudzi i zobaczy że mnie nie ma i będę mieć kłopoty. Powiedziałem że kiedy indziej, Piotr tylko westchnął i poszedł powiedział że będzie popołudniu. Przybiłem mu piątkę z lekkim wyrazem grymasu sam ciągnął wózek, ja wróciłem do pokoju dalej spać. Obudziłem się i jak co rano, ogarnąłem się, zjadłem śniadanie, udałem się z babcią na targ. Wróciliśmy do domu z koszem pełnych owoców, znajomy sprzedał babci po tańszej cenie bo wybiera się na wakacje i chce wyprzedać towar. Po wypakowaniu zakupów i umyciu owoców, babcia zapytała mnie o Piotra. Pytała jak podoba mi się nowy kolega, jak spędza nam się wspólnie czas. Opowiedziałem babci że wszystko w porządku, że z Piotrem spędza mi się fajnie czas i że dziś pewnie też się pobawimy jak przyjdzie. Babcia powiedziała że po obiedzie da mi parę drobnych, oraz pozwoli z kolegą udać się do miasta żebym pograł trochę na automatach lub kupił słodycze. Mam tylko być uważny i pilnować się nawzajem z Piotrem, żeby nie przychodziły nam do głowy głupie pomysły. Obiecałem to babci i podziękowałem za zaufanie, że wszystko będzie dobrze i wrócę do domu o ustalonej porze. Zjadłem pyszne hamburgery z grilla i czekałem na Piotra w ogrodzie, trochę zacząłem się obawiać o niego. Chciałem już babci powiedzieć o porannych odwiedzinach Piotra, lecz wtedy otwarły się drzwi furtki i zobaczyłem rudowłosego kolegę. Powiedział że babcia dała mu drobne i że możemy udać się w miasto, odpowiedziałem że również dostałem parę monet i moja też się zgodziła. Zaproponowałem że najlepszym rozwiązaniem będzie przejechać się rowerami, on powiedział że lepiej udać się pieszo i musi mi coś pokazać. Zgodziłem się. W drodze zapytałem go o wylęgarnie demonów, odpowiedział że właśnie tam zmierzamy i chce mi ją pokazać. Trochę się zaniepokoiłem bo obiecałem babci że nie wpakuje się w żadne kłopoty, jednak Piotr nalegał że tylko zobaczymy i pójdziemy do miasta na lody i automaty. Szliśmy leśną dróżką wydeptaną przez ludzi, mijaliśmy schronisko oraz opuszczoną fabrykę zabawek która znajdowała się przed pożarem jaki ją spotkał. Piotr opowiadał jak próbował się do niej dostać, lecz stare zakładowe drzwi były nie do ruszenia a okna aż do pierwszego piętra zostały zamurowane. Oddaliśmy się od leśnej dróżki co trochę mnie zaniepokoiło, Piotr wytłumaczył że wylęgarnia leży na uboczy. Obeszliśmy geste krzaki i zobaczyłem stary nieczynny zajazd, pamiętam jak była organizowana tu stypa po moim dziadku. Ogromna sala restauracyjna i niewielki hotelik, gdzie spoczywali zmęczeniu podróżą turyści lub kierowcy ciężarówek. Zajazd od kilku lat był zamknięty przez wybudowane autostrady kilkanaście kilometrów dalej, a droga została zamknięta przez co zajazd przestał być opłacalny i popadł w ruinę. Piotr wytłumaczył mi że właśnie tam jest wylęgarnia, mówił że to nie zabawa czy wymysły. Jednak wiedziałem że to kolejna zabawa z naszej serii klan łowców demonów. Z pensjonatu zaczęły dochodzić trzaski i krzyki, Piotr powiedział że właśnie budzą się do życia i żebym dobrze schował się w krzakach. Ukryliśmy i dostrzegaliśmy okna starego hoteliku, gdy nagle jednym z nich ujrzałem postać z obandażowaną twarzą wydającą z siebie dziwne odgłosy. Twarz była zasłonięta brudnym bandażem z miejscowymi śladami krwi, przestraszyłem się i zacząłem uciekać ile sił w nogach do leśnej dróżki. Piotr biegł za mną mówiąc że nas zauważył i żebym biegł ile sił w nogach, biegłem nie patrząc na gęste krzaki, schronisko, odwróciłem się raz na jakiś czas czy jest ze mną Piotr. Dobiegliśmy do miasta, usiedliśmy w miejscowej lodziarni zamówiliśmy dwa małe pucharki lodów. Zdyszani schłodziliśmy się lodami w ciszy, żaden z nas przez kwadrans nie wydusił do siebie ani słowa. Gdy w końcu spytałem go co to było, odpowiedział że właśnie demony z którymi walczył dziś rano. Mówił mi żebym nie wspominał o tym babci bo tak mi nie uwierzy, że poślą nas do zakładu dla obłąkanych jak jego wujka Darka który słyszał głosy demonów. Że tacy ludzie jak my rodzą się z darem do obserwowania takich zjawisk, i że musimy z tym normalnie żyć jak dwunastoletni chłopcy i walczyć z nimi. Trudno mi było uwierzyć w to co mówi, brałem to trochę jak zabawę, trochę jak rzeczywistość. Po powrocie pogadałem trochę z babcią żeby nie zbudzać podejrzeń, położyłem się lecz nie spałem myślałem tylko o stworze w bandażach. Zaplątał mi strasznie umysł widokiem twarzy otulonej w bandaże przesiąknięte krwią. Pomyślałem że może mnie nawiedza, próbuje obezwładnić mój umysł. W końcu zasnąłem. lecz mój sen nie trwał zbyt długo, obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno. Obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno, spojrzałem w dół. Jak poprzedniego ranka był to Piotr, który miał swój wózek pełen szklanych butelek, słoików z jakimś płynem. Powiedział żebym schodził na dół, więc po cichu na paluszkach pokonywałem kolejne stopnie schodów żeby nie obudzić babci. Zapytałem się czy dziś też idzie w to ponure miejsce, odpowiedział że tak i potrzebuje mojej pomocy bo wózek jest ciężki i muszą go w dwóch ciągnąć. Tym razem się zgodziłem było na tyle wcześnie, dodatkowo moja babcia oglądała do późna TCM bo leciał maraton filmów z Bogartem. Mówiła nawet podczas naszej wieczornej pogawędki że pośpimy trochę dłużej, a jakbym wstał to mam ją obudzić lub posiedzieć w ogrodzie. Ubrałem się i wyruszyłem z Piotrem. Latarnie na uli

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
SCENA I Ophelia siedzi na trawiastej wysepce pomiędzy dwoma stronami kilkupasmowych ulic. Naprzeciwko niej jest drewniany krzyż, a pod nim zwiędłe kwiaty. Za nią i wokół niej wszędzie jeżdżą samochody, ona nie zwraca na nie uwagi. Wpatruje się tylko w krzyż jakby była zahipnotyzowana. SCENA II Gabinet psychologa urządzony w starym stylu. Za dębowym biurkiem siedzi psycholog. Naprzeciwko niego Ophelia. PSYCHOLOG: Spałaś chodź raz od czasu wypadku? OPHELIA: Czasami drzemię trochę nad ranem, ale trudno to nazwać snem. PSYCHOLOG: A co z lekami na bezsenność, które ci przypisałem? OPHELIA: Nie biorę ich. Leczą objawy, a nie przyczyny. Potrafi pan pozbyć się przyczyn? PSYCHOLOG: Być może, ale wszystko w swoim czasie. Chciałbym się teraz cofnąć do naszych pierwszych sesji, abyśmy razem mogli ustalić, co udało nam się wypracować, dobrze? OPHELIA: (wzruszając ramionami) To pan tu jest lekarzem. PSYCHOLOG: A więc opowiedz mi swoją sytuację od początku. Dlaczego tutaj jesteś? OPHELIA: Moi rodzice i brat zginęli w wypadku samochodowym, a ja zostałam sama. Mam osiemnaście lat a rodzice byli dość bogaci. Kuratorium uznało, że mogę zamieszkać sama pod warunkiem, że poddam się pod opiekę psychologa. PSYCHOLOG: No właśnie jestem ciekaw czy nadal uważasz, że te sesje są ci zupełnie nie potrzebne? OPHELIA: Są mało praktyczne, ale ja i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc nie mam nic przeciwko nim.. PSYCHOLOG: Cieszę się. Przynajmniej tutaj widać jakiś postęp. A powiedz mi, jak jest z twoim samopoczuciem? Nie czujesz się samotna? Wiem, że właśnie skończyłaś liceum i wszyscy twoi koledzy rozeszli się po świecie... OPHELIA: (po chwili milczenia) Samotność też ma swoje dobre strony. PSYCHOLOG: Cieszę się z twojego optymizmu. Rozwiniesz ten temat? Ophelia mówi, a na tle jej słów widać przebitki na to co opisuje. OPHELIA: Mogę wracać do domu bardzo późno i nikt na mnie nie krzyczy... Nikt nie czeka. Nikt się nie martwi... Ophelia wchodzi do mieszkania. Na dworze jest już bardzo ciemno. Wchodzi no ogromnego salonu, gdzie stoi między innymi stół bilardowy. Pali się tam tylko jedna lampka. Rozgląda się po tym pokoju i wzdycha ciężko. Mogę pić mleko prosto z butelki... Ophelia podchodzi nonszalancko do lodówki i wypija mleko prosto z kartonu. Natychmiast wypluwa je do zlewu. ..i kupować tylko takie jedzenie jakie jest mi potrzebne. Gdy w lodówce jest za dużo rzeczy trudniej jest utrzymać dobrą linię. Ophelia podchodzi do lodówki z dużą torbą z zakupami. Otwiera ją- jest zupełnie pusta. Kładzie tam pięć bloczków sera topionego. Przygląda im się przez chwilę, znów wzdycha głęboko i zamyka lodówkę. Poza tym mogę zostawiać swoje rzeczy tam gdzie chcę i nikt się o nie, nie potyka. Ophelia wchodzi do mieszkania i rzuca swoją torbę na podłogę. Wychodzi z kadru, po chwili znów wraca... Oprócz mnie rzecz jasna... Spada w dół znikając z kadru. PSYCHOLOG: Ophelio nie zrozum mnie źle, ale muszę ci zadać to pytanie. Widzisz, często pracuję z młodzieżą, która straciła kogoś bliskiego. Ty straciłaś rodzinę zaledwie pół roku temu, a nie widzę w tobie typowych oznak załamania. Możesz mi coś o tym opowiedzieć? OPHELIA: Chodzi panu o to, że nie płaczę i nie wpadam w histerię? PSYCHOLOG: Może nie dosłownie, ale sama rozumiesz, że można spodziewać się po tobie innych reakcji. OPHELIA: Rozumiem, co ma pan na myśli... Niegdyś zdarzało mi się płakać w najdziwniejszych momentach mojego życia. Na przykład wtedy, gdy usłyszałam w wiadomościach jakąś bardzo złą informację... Kiedyś rozpłakałam się, bo napotkałam w podręczniku od historii takie zdanie: „II wojna światowa zabrała ze sobą 6 850 000 ofiar śmiertelnych”. W czasie II wojny światowej zmarło 6 850 000 osób, zostawiając po sobie miliony wdów, wdowców, sierot, matek bez synów... Pomyślałam sobie, że to całe cierpienie wygląda bardzo okrutnie, streszczone w jednym krótkim zdaniu. W jednej kilkucyfrowej liczbie... Czasami są z kolei sytuacje zupełnie odwrotne. Słyszę o czymś bardzo złym i okrutnym, a w ogóle mnie to nie obchodzi. Gdy słyszę o bezrobotnych, myślę, żeby poszukali sobie pracy. Gdy widzę żebrzących pod kościołem myślę, że ktoś powinien ich aresztować za zakłócanie porządku publicznego. Podobnie jest w doświadczeniach osobistych. Kiedy kończyłam szkołę zorganizowali nam bal pożegnalny. Pod koniec tej imprezy wszyscy płakali. Wszyscy oprócz mnie. Ja stałam z boku i patrzyłam jak wszyscy rzucają się sobie w ramiona i łkają. Myślałam sobie wtedy- „No i co z tego, że nigdy więcej ich już nie zobaczę? Przecież na świecie są miliony innych ludzi, co w nich miałoby być takiego wyjątkowego?”. Pamiętam wzrok tamtych żegnających się ze sobą osób. Uważali, że jestem okrutna i nie mam uczuć. Ja też tak się wtedy czułam- „okrutna i bez uczuć” PSYCHOLOG: Przeszkadza ci to jak o tobie myśleli? OPHELIA: Rzecz polega na tym, że nic mnie nie obchodzą inni ludzie. SCENA III To samo miejsce. Ophelia jest ubrana inaczej siedzi na fotelu bokiem, tak, że nogi zwisają jej zza oparcia. Wpatruje się w okno ze znudzoną miną. PSYCHOLOG: W związku z twoją samotnością, to nie myślałaś o tym żeby kupić sobie jakieś zwierzątko? OPHELIA: Nie. Jestem zbyta mało odpowiedzialna, żeby mieć zwierzątko. To zbyt duża odpowiedzialność. Trzeba pamiętać, żeby je karmić i sprzątać po nim... PSYCHOLOG: I kochać je? OPHELIA: No właśnie. Ja bym go nie kochała. PSYCHOLOG: Skąd ta pewność? OPHELIA: Z doświadczenia. Nie potrafię przywiązywać się do ludzi, jak więc mogłabym przywiązać się do małego i nic nie znaczącego zwierzątka? PSYCHOLOG: Myślę że powinnaś spróbować. OPHELIA: Nie. Tylko bym potem miała wyrzuty sumienia jakbym go zapomniała nakarmić i by zdechło. PSYCHOLOG: Rozumiem twoje obawy, ale mam dla ciebie wspaniałe rozwiązanie. OPHELIA: Tak? Jakie? PSYCHOLOG: Zwierzątko, które jest bardzo odporne na brak opieki. Możesz zapomnieć go karmić nawet przez tydzień a i tak będzie żyć dalej. Czekaj, zaraz ci go pokażę... Psycholog zaczyna szukać czegoś w biurku. Wzbudza to lekkie zainteresowanie Opheli. OPHELIA: Proszę pana, ja tutaj przychodzę, bo postawiono mi taki warunek. Naprawdę nie jestem stuknięta... PSYCHOLOG: Ja nie żartuję. Zobacz. Psycholog wyciąga z szuflady żółwia, który ospale wyciąga łepek spod skorupy i rozgląda się bez większego zainteresowania... OPHELIA: żółw? PSYCHOLOG: Aha. Podoba ci się? OPHELIA: (z uśmiechem) A ma pan tam jeszcze jakieś inne kolory? PSYCHOLOG: Nie, mam tylko jednego i nie mam co z nim zrobić. OPHELIA: Znalazł go pan i nie chcę zatrzymać? PSYCHOLOG: Niezupełnie. To jest żółw mojego syna... Widzisz te spękania na jego skorupie? OPHELIA: Jej! Faktycznie. Co mu się stało? PSYCHOLOG: Spadł z balkonu na piątym piętrze... Na beton. OPHELIA: Au... PSYCHOLOG: No właśnie. OPHELIA: I co, pana syn już nie chcę takiego „zepsutego” żółwia? PSYCHOLOG: To nie zupełnie tak... Widzisz ten żółw spadł trochę z mojej winy. Zapomniałem go przypilnować. Kiedy się już zorientowałem, natychmiast wybiegłem na balkon. Kiedy zauważyłem, że żółwia tam nie ma, zrozumiałem, że już po nim. Wpadłem w panikę. Co robić? Żółw nie żyje, z mojej winy, a mój syn go uwielbia. Pierwsze co zrobiłem to zszedłem na dół. Chciałem uprzątnąć to co z niego zostało, zanim mój syn go zobaczy, ale... żółw znikną. Nie zdziwiło mnie to bardzo. Pomyślałem, że pewnie jakiś kot go zabrał, albo jakimś cudem upadek nie zabił go natychmiast i odszedł by zginąć w spokoju w krzakach. To jednak nie rozwiązało mojego problemu. Wiedziałem, że nie mogę powiedzieć synkowi prawdy. Wiesz co zrobiłem? OPHELIA: (po chwili namysłu i z lekkim rozbawieniem) Znalazł pan podobnego żółwia? PSYCHOLOG: Tak. Długo jeździłem po całym mieście przeszukując najróżniejsze sklepy zoologiczne aż w końcu udało mi się znaleźć odpowiednio wyglądające zwierze. OPHELIA: I synek się nie zorientował? PSYCHOLOG: On ma tylko pięć lat... OPHELIA: Aha... PSYCHOLOG: W każdym razie, ta historia miała miejsce prawie rok temu. Już prawie zapomniałem o tym żółwiu, aż do wczoraj wieczorem. Moja sąsiadka go znalazła. Pamiętała, że mój syn miał takie zwierzątko, więc przyniosła go do mnie. Nie mogłem go zatrzymać bo wydałaby się moja podmiana sprzed roku. OPHELIA: Rozumiem.... PSYCHOLOG: Pomyślałem, że ty mogłabyś się nim zająć. Bardzo mi ciebie przypomina. OPHELIA: Dlaczego? PSYCHOLOG: Spadł z piątego piętra. Wydawałoby się, że tego nie przeżyje, a on przeżył to jak gdyby nigdy nic. Ty też przeżyłaś coś, co powinno było przełamać najgrubszą skorupę, może nawet cię zabić, a mimo to trzymasz się całkiem nieźle... Więc jak? Weźmiesz go? OPHELIA: Ma pan jakieś pudełko? SCENA IV Ophelia idzie przez miasto z czerwonym pudełkiem w rękach. Ophelia siedzi w autobusie, patrzy przez okno. Z pudełka na jej kolanach słychać stukanie. Kobieta siedząca naprzeciwko przygląda mu się podejrzliwie. Ophelia dostrzega wzrok kobiety, odwraca się z powrotem, lecz gdy chwilę później w jej stronę zwraca się więcej osób, uchyla wieko pudełka i zagląda do niego. OPHELIA: Ciiii! Ludzie się na ciebie gapią. (do przyglądającej się jej kobicie) -żółw. W domu- stawia czerwone pudełko na stole. W kuchni. Z siatki z zakupami wyjmuje sałatę i kładzie ją w lodówce obok serka topionego. SCENA V PSYCHOLOG: Co robisz podczas dnia? OPHELIA: Nic ciekawego. Czytam, oglądam telewizję, czasem włóczę się po mieście... Piszę... PSYCHOLOG: Piszesz? OPHELIA: Trochę... Głównie wiersze, ale nie chcę o nich na razie rozmawiać. PSYCHOLOG: W porządku. A czy nadal odwiedzasz to miejsce? OPHELIA: Czasami... PSYCHOLOG: Po co to robisz? OPHELIA: Jak każdy kto odwiedza groby swoich bliskich- żeby wspominać. PSYCHOLOG: Ophelio, ty nie odwiedzasz ich grobu. Ty odwiedzasz miejsce w którym umarli. Nie sądzisz, że to różnica? OPHELIA: Nie... PSYCHOLOG: Chcesz wiedzieć jak to wygląda z mojej strony? OPHELIA: Nie. PSYCHOLOG: Masz wyrzuty sumienia z powodu straty bliskich. Nie przeżywasz tego tak jak inni ludzie. Nie, ty nigdy nie przeżywasz niczego jak inni ludzie. Wydaje ci się, że powinnaś płakać. Rozpaczać. W filmach ludzie po stracie bliskich tak właśnie robią. Ale nie ty. Czujesz się inna. Dziwna, odmienna. Wydaje ci się, że nie masz uczuć. Masz w związku z tym wyrzuty sumienia. To dlatego nie możesz spać... Chwila przerwy i przebitka na Ophelię. Chciałabyś płakać jak każdy człowiek. Wiesz, że tak powinno być, ale nie potrafisz. I właśnie dlatego, wciąż odwiedzasz tamto miejsce, dlatego wciąż przeglądasz rzeczy swoich rodziców i brata. Próbujesz się zadręczyć wspomnieniami. Wciąż masz nadzieję, że za którymś razem w końcu to do ciebie dotrze, że w końcu poczujesz ból i zrzucisz z siebie ciężar wyrzutów. OPHELIA: Czasami czuję się tak jakby życie było filmem, do którego tylko ja nie dostałam scenariusza. Wszyscy ludzie są aktorami. Każdy wie, kiedy ma płakać, śmiać się, oburzać.... Tylko ja nie wiem. Myślę, że to nie fair. To najbardziej niesprawiedliwa rzecz, jaka może kogoś spotkać. Kiedy człowiek rodzi się bez ręki, nogi lub chory psychicznie, wszyscy wiedzą, że jest ułomny i że czegoś mu brakuje do pełnej definicji słowa „człowiek”. Ja również jestem ułomna. Brak mi pierwiastka ludzkiego. PSYCHOLOG: Ophelio, spójrz na mnie. Wcale nie jesteś ułomna. Po prostu przeżywasz wszystko inaczej. Tacy ludzie naprawdę istnieją. OPHELIA: Nigdy się o nich nie mówi, nie pisze. Nigdy kogoś takiego nie spotkałam. Jestem tylko ja. Tylko ja. Zupełnie sama. A na liście kontrargumentów mojego istnienia cała reszta ludzkości. Niech pan na mnie spojrzy i powie, że nie uważa mnie pan za wybryk natury- Potrafi pan to zrobić? PSYCHOLOG: Nie. OPHELIA: O, to ciekawe... Spodziewałam się, że pan zaprzeczy. PSYCHOLOG: Ophelio, jesteś inna. Jesteś dziwna. Ale oprócz tego bardzo inteligenta i twórcza. To prawda, że ludzie wokół ciebie są inni niż ty, ale kto w dzisiejszych czasach nie jest dziwny? Pomyśl, może kwestią twojej inności nie jest fakt, że urodziłaś się odmieńcem. Może po prostu urodziłaś się w złym środowisku. Kto wie? W niewłaściwych czasach, albo kraju... OPHELIA: Albo planecie... PSYCHOLOG: Cieszę się że nie tracisz poczucia humoru. Ophelio, psychologia jest bardzo trudną dziedziną, która każe nam- psychologom, porządkować ludzi w szufladkach. Ty jesteś najlepszym dowodem na to, że to jest bez sensu! Jesteś najciekawszym przypadkiem w mojej karierze, co więcej- Jesteś najciekawszym przypadkiem, o jakim w życiu słyszałem. Na ciebie nie ma szufladki. Dlatego jestem tak bardzo zaszczycony tym, że to właśnie ja mogłem z tobą pracować. Wiele mnie nauczyłaś o ludziach i o moim własnym zawodzie. Znów długie milczenie. PSYCHOLOG: (już zupełnie innym tonem niż poprzednia kwestia) Jak ci idzie opieka nad żółwiem? OPHELIA: Dobrze.... Tylko raz o mało co go nie utopiłam... PSYCHOLOG: Przywiązałaś się do niego? OPHELIA: Nie wiem... To tylko żółw, ale... Biorę za niego odpowiedzialność. Wcześniej nigdy nie miałam żadnego zwierzątka. Nie opiekowałam się nawet młodszym bratem. Właściwie, patrząc z perspektywy czasu uważam, że rodzice mnie rozpieszczali. Teraz mam szanse się usamodzielnić. Jestem bardziej niezależna. PSYCHOLOG: I dobrze ci z tym? OPHELIA: Tak.... PSYCHOLOG: I nie brak ci niczego? OPHELIA: Nie.... SCENA VI Ophelia leży w łóżku nie śpi. Wstaje i schodzi na dół. pije wodę. Podchodzi do stołu bilardowego i wbija bile, tworząc duży hałas. Przy jednym z wbić spogląda w stronę stojącego na stole czerwonego pudełka. Wbija dalej. Znów patrzy na pudełko. Znów wbija i znów patrzy. Po którymś wbiciu słychać ciche skrobanie.. Chwila przerwy. Ophelia zastanawia się i składa się do następnego uderzenia. Ostatnią bilę wbija bardzo cicho i delikatnie, jakby bała się, że kogoś obudzi. Odkłada kij na miejsce i podchodzi do pudełka. Zagląda do środka. OPHELIA: (czułym szeptem) Idź spać... Już nie będę hałasować... Idź spać. Ja też pójdę. I wiesz co? Zamierzam zasnąć. Tym razem naprawdę. A kiedy rano się obudzę, już nie będę czuć się winna za to kim jestem. Już nigdy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
SCENA I Ophelia siedzi na trawiastej wysepce pomiędzy dwoma stronami kilkupasmowych ulic. Naprzeciwko niej jest drewniany krzyż, a pod nim zwiędłe kwiaty. Za nią i wokół niej wszędzie jeżdżą samochody, ona nie zwraca na nie uwagi. Wpatruje się tylko w krzyż jakby była zahipnotyzowana. SCENA II Gabinet psychologa urządzony w starym stylu. Za dębowym biurkiem siedzi psycholog. Naprzeciwko niego Ophelia. PSYCHOLOG: Spałaś chodź raz od czasu wypadku? OPHELIA: Czasami drzemię trochę nad ranem, ale trudno to nazwać snem. PSYCHOLOG: A co z lekami na bezsenność, które ci przypisałem? OPHELIA: Nie biorę ich. Leczą objawy, a nie przyczyny. Potrafi pan pozbyć się przyczyn? PSYCHOLOG: Być może, ale wszystko w swoim czasie. Chciałbym się teraz cofnąć do naszych pierwszych sesji, abyśmy razem mogli ustalić, co udało nam się wypracować, dobrze? OPHELIA: (wzruszając ramionami) To pan tu jest lekarzem. PSYCHOLOG: A więc opowiedz mi swoją sytuację od początku. Dlaczego tutaj jesteś? OPHELIA: Moi rodzice i brat zginęli w wypadku samochodowym, a ja zostałam sama. Mam osiemnaście lat a rodzice byli dość bogaci. Kuratorium uznało, że mogę zamieszkać sama pod warunkiem, że poddam się pod opiekę psychologa. PSYCHOLOG: No właśnie jestem ciekaw czy nadal uważasz, że te sesje są ci zupełnie nie potrzebne? OPHELIA: Są mało praktyczne, ale ja i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc nie mam nic przeciwko nim.. PSYCHOLOG: Cieszę się. Przynajmniej tutaj widać jakiś postęp. A powiedz mi, jak jest z twoim samopoczuciem? Nie czujesz się samotna? Wiem, że właśnie skończyłaś liceum i wszyscy twoi koledzy rozeszli się po świecie... OPHELIA: (po chwili milczenia) Samotność też ma swoje dobre strony. PSYCHOLOG: Cieszę się z twojego optymizmu. Rozwiniesz ten temat? Ophelia mówi, a na tle jej słów widać przebitki na to co opisuje. OPHELIA: Mogę wracać do domu bardzo późno i nikt na mnie nie krzyczy... Nikt nie czeka. Nikt się nie martwi... Ophelia wchodzi do mieszkania. Na dworze jest już bardzo ciemno. Wchodzi no ogromnego salonu, gdzie stoi między innymi stół bilardowy. Pali się tam tylko jedna lampka. Rozgląda się po tym pokoju i wzdycha ciężko. Mogę pić mleko prosto z butelki... Ophelia podchodzi nonszalancko do lodówki i wypija mleko prosto z kartonu. Natychmiast wypluwa je do zlewu. ..i kupować tylko takie jedzenie jakie jest mi potrzebne. Gdy w lodówce jest za dużo rzeczy trudniej jest utrzymać dobrą linię. Ophelia podchodzi do lodówki z dużą torbą z zakupami. Otwiera ją- jest zupełnie pusta. Kładzie tam pięć bloczków sera topionego. Przygląda im się przez chwilę, znów wzdycha głęboko i zamyka lodówkę. Poza tym mogę zostawiać swoje rzeczy tam gdzie chcę i nikt się o nie, nie potyka. Ophelia wchodzi do mieszkania i rzuca swoją torbę na podłogę. Wychodzi z kadru, po chwili znów wraca... Oprócz mnie rzecz jasna... Spada w dół znikając z kadru. PSYCHOLOG: Ophelio nie zrozum mnie źle, ale muszę ci zadać to pytanie. Widzisz, często pracuję z młodzieżą, która straciła kogoś bliskiego. Ty straciłaś rodzinę zaledwie pół roku temu, a nie widzę w tobie typowych oznak załamania. Możesz mi coś o tym opowiedzieć? OPHELIA: Chodzi panu o to, że nie płaczę i nie wpadam w histerię? PSYCHOLOG: Może nie dosłownie, ale sama rozumiesz, że można spodziewać się po tobie innych reakcji. OPHELIA: Rozumiem, co ma pan na myśli... Niegdyś zdarzało mi się płakać w najdziwniejszych momentach mojego życia. Na przykład wtedy, gdy usłyszałam w wiadomościach jakąś bardzo złą informację... Kiedyś rozpłakałam się, bo napotkałam w podręczniku od historii takie zdanie: „II wojna światowa zabrała ze sobą 6 850 000 ofiar śmiertelnych”. W czasie II wojny światowej zmarło 6 850 000 osób, zostawiając po sobie miliony wdów, wdowców, sierot, matek bez synów... Pomyślałam sobie, że to całe cierpienie wygląda bardzo okrutnie, streszczone w jednym krótkim zdaniu. W jednej kilkucyfrowej liczbie... Czasami są z kolei sytuacje zupełnie odwrotne. Słyszę o czymś bardzo złym i okrutnym, a w ogóle mnie to nie obchodzi. Gdy słyszę o bezrobotnych, myślę, żeby poszukali sobie pracy. Gdy widzę żebrzących pod kościołem myślę, że ktoś powinien ich aresztować za zakłócanie porządku publicznego. Podobnie jest w doświadczeniach osobistych. Kiedy kończyłam szkołę zorganizowali nam bal pożegnalny. Pod koniec tej imprezy wszyscy płakali. Wszyscy oprócz mnie. Ja stałam z boku i patrzyłam jak wszyscy rzucają się sobie w ramiona i łkają. Myślałam sobie wtedy- „No i co z tego, że nigdy więcej ich już nie zobaczę? Przecież na świecie są miliony innych ludzi, co w nich miałoby być takiego wyjątkowego?”. Pamiętam wzrok tamtych żegnających się ze sobą osób. Uważali, że jestem okrutna i nie mam uczuć. Ja też tak się wtedy czułam- „okrutna i bez uczuć” PSYCHOLOG: Przeszkadza ci to jak o tobie myśleli? OPHELIA: Rzecz polega na tym, że nic mnie nie obchodzą inni ludzie. SCENA III To samo miejsce. Ophelia jest ubrana inaczej siedzi na fotelu bokiem, tak, że nogi zwisają jej zza oparcia. Wpatruje się w okno ze znudzoną miną. PSYCHOLOG: W związku z twoją samotnością, to nie myślałaś o tym żeby kupić sobie jakieś zwierzątko? OPHELIA: Nie. Jestem zbyta mało odpowiedzialna, żeby mieć zwierzątko. To zbyt duża odpowiedzialność. Trzeba pamiętać, żeby je karmić i sprzątać po nim... PSYCHOLOG: I kochać je? OPHELIA: No właśnie. Ja bym go nie kochała. PSYCHOLOG: Skąd ta pewność? OPHELIA: Z doświadczenia. Nie potrafię przywiązywać się do ludzi, jak więc mogłabym przywiązać się do małego i nic nie znaczącego zwierzątka? PSYCHOLOG: Myślę że powinnaś spróbować. OPHELIA: Nie. Tylko bym potem miała wyrzuty sumienia jakbym go zapomniała nakarmić i by zdechło. PSYCHOLOG: Rozumiem twoje obawy, ale mam dla ciebie wspaniałe rozwiązanie. OPHELIA: Tak? Jakie? PSYCHOLOG: Zwierzątko, które jest bardzo odporne na brak opieki. Możesz zapomnieć go karmić nawet przez tydzień a i tak będzie żyć dalej. Czekaj, zaraz ci go pokażę... Psycholog zaczyna szukać czegoś w biurku. Wzbudza to lekkie zainteresowanie Opheli. OPHELIA: Proszę pana, ja tutaj przychodzę, bo postawiono mi taki warunek. Naprawdę nie jestem stuknięta... PSYCHOLOG: Ja nie żartuję. Zobacz. Psycholog wyciąga z szuflady żółwia, który ospale wyciąga łepek spod skorupy i rozgląda się bez większego zainteresowania... OPHELIA: żółw? PSYCHOLOG: Aha. Podoba ci się? OPHELIA: (z uśmiechem) A ma pan tam jeszcze jakieś inne kolory? PSYCHOLOG: Nie, mam tylko jednego i nie mam co z nim zrobić. OPHELIA: Znalazł go pan i nie chcę zatrzymać? PSYCHOLOG: Niezupełnie. To jest żółw mojego syna... Widzisz te spękania na jego skorupie? OPHELIA: Jej! Faktycznie. Co mu się stało? PSYCHOLOG: Spadł z balkonu na piątym piętrze... Na beton. OPHELIA: Au... PSYCHOLOG: No właśnie. OPHELIA: I co, pana syn już nie chcę takiego „zepsutego” żółwia? PSYCHOLOG: To nie zupełnie tak... Widzisz ten żółw spadł trochę z mojej winy. Zapomniałem go przypilnować. Kiedy się już zorientowałem, natychmiast wybiegłem na balkon. Kiedy zauważyłem, że żółwia tam nie ma, zrozumiałem, że już po nim. Wpadłem w panikę. Co robić? Żółw nie żyje, z mojej winy, a mój syn go uwielbia. Pierwsze co zrobiłem to zszedłem na dół. Chciałem uprzątnąć to co z niego zostało, zanim mój syn go zobaczy, ale... żółw znikną. Nie zdziwiło mnie to bardzo. Pomyślałem, że pewnie jakiś kot go zabrał, albo jakimś cudem upadek nie zabił go natychmiast i odszedł by zginąć w spokoju w krzakach. To jednak nie rozwiązało mojego problemu. Wiedziałem, że nie mogę powiedzieć synkowi prawdy. Wiesz co zrobiłem? OPHELIA: (po chwili namysłu i z lekkim rozbawieniem) Znalazł pan podobnego żółwia? PSYCHOLOG: Tak. Długo jeździłem po całym mieście przeszukując najróżniejsze sklepy zoologiczne aż w końcu udało mi się znaleźć odpowiednio wyglądające zwierze. OPHELIA: I synek się nie zorientował? PSYCHOLOG: On ma tylko pięć lat... OPHELIA: Aha... PSYCHOLOG: W każdym razie, ta historia miała miejsce prawie rok temu. Już prawie zapomniałem o tym żółwiu, aż do wczoraj wieczorem. Moja sąsiadka go znalazła. Pamiętała, że mój syn miał takie zwierzątko, więc przyniosła go do mnie. Nie mogłem go zatrzymać bo wydałaby się moja podmiana sprzed roku. OPHELIA: Rozumiem.... PSYCHOLOG: Pomyślałem, że ty mogłabyś się nim zająć. Bardzo mi ciebie przypomina. OPHELIA: Dlaczego? PSYCHOLOG: Spadł z piątego piętra. Wydawałoby się, że tego nie przeżyje, a on przeżył to jak gdyby nigdy nic. Ty też przeżyłaś coś, co powinno było przełamać najgrubszą skorupę, może nawet cię zabić, a mimo to trzymasz się całkiem nieźle... Więc jak? Weźmiesz go? OPHELIA: Ma pan jakieś pudełko? SCENA IV Ophelia idzie przez miasto z czerwonym pudełkiem w rękach. Ophelia siedzi w autobusie, patrzy przez okno. Z pudełka na jej kolanach słychać stukanie. Kobieta siedząca naprzeciwko przygląda mu się podejrzliwie. Ophelia dostrzega wzrok kobiety, odwraca się z powrotem, lecz gdy chwilę później w jej stronę zwraca się więcej osób, uchyla wieko pudełka i zagląda do niego. OPHELIA: Ciiii! Ludzie się na ciebie gapią. (do przyglądającej się jej kobicie) -żółw. W domu- stawia czerwone pudełko na stole. W kuchni. Z siatki z zakupami wyjmuje sałatę i kładzie ją w lodówce obok serka topionego. SCENA V PSYCHOLOG: Co robisz podczas dnia? OPHELIA: Nic ciekawego. Czytam, oglądam telewizję, czasem włóczę się po mieście... Piszę... PSYCHOLOG: Piszesz? OPHELIA: Trochę... Głównie wiersze, ale nie chcę o nich na razie rozmawiać. PSYCHOLOG: W porządku. A czy nadal odwiedzasz to miejsce? OPHELIA: Czasami... PSYCHOLOG: Po co to robisz? OPHELIA: Jak każdy kto odwiedza groby swoich bliskich- żeby wspominać. PSYCHOLOG: Ophelio, ty nie odwiedzasz ich grobu. Ty odwiedzasz miejsce w którym umarli. Nie sądzisz, że to różnica? OPHELIA: Nie... PSYCHOLOG: Chcesz wiedzieć jak to wygląda z mojej strony? OPHELIA: Nie. PSYCHOLOG: Masz wyrzuty sumienia z powodu straty bliskich. Nie przeżywasz tego tak jak inni ludzie. Nie, ty nigdy nie przeżywasz niczego jak inni ludzie. Wydaje ci się, że powinnaś płakać. Rozpaczać. W filmach ludzie po stracie bliskich tak właśnie robią. Ale nie ty. Czujesz się inna. Dziwna, odmienna. Wydaje ci się, że nie masz uczuć. Masz w związku z tym wyrzuty sumienia. To dlatego nie możesz spać... Chwila przerwy i przebitka na Ophelię. Chciałabyś płakać jak każdy człowiek. Wiesz, że tak powinno być, ale nie potrafisz. I właśnie dlatego, wciąż odwiedzasz tamto miejsce, dlatego wciąż przeglądasz rzeczy swoich rodziców i brata. Próbujesz się zadręczyć wspomnieniami. Wciąż masz nadzieję, że za którymś razem w końcu to do ciebie dotrze, że w końcu poczujesz ból i zrzucisz z siebie ciężar wyrzutów. OPHELIA: Czasami czuję się tak jakby życie było filmem, do którego tylko ja nie dostałam scenariusza. Wszyscy ludzie są aktorami. Każdy wie, kiedy ma płakać, śmiać się, oburzać.... Tylko ja nie wiem. Myślę, że to nie fair. To najbardziej niesprawiedliwa rzecz, jaka może kogoś spotkać. Kiedy człowiek rodzi się bez ręki, nogi lub chory psychicznie, wszyscy wiedzą, że jest ułomny i że czegoś mu brakuje do pełnej definicji słowa „człowiek”. Ja również jestem ułomna. Brak mi pierwiastka ludzkiego. PSYCHOLOG: Ophelio, spójrz na mnie. Wcale nie jesteś ułomna. Po prostu przeżywasz wszystko inaczej. Tacy ludzie naprawdę istnieją. OPHELIA: Nigdy się o nich nie mówi, nie pisze. Nigdy kogoś takiego nie spotkałam. Jestem tylko ja. Tylko ja. Zupełnie sama. A na liście kontrargumentów mojego istnienia cała reszta ludzkości. Niech pan na mnie spojrzy i powie, że nie uważa mnie pan za wybryk natury- Potrafi pan to zrobić? PSYCHOLOG: Nie. OPHELIA: O, to ciekawe... Spodziewałam się, że pan zaprzeczy. PSYCHOLOG: Ophelio, jesteś inna. Jesteś dziwna. Ale oprócz tego bardzo inteligenta i twórcza. To prawda, że ludzie wokół ciebie są inni niż ty, ale kto w dzisiejszych czasach nie jest dziwny? Pomyśl, może kwestią twojej inności nie jest fakt, że urodziłaś się odmieńcem. Może po prostu urodziłaś się w złym środowisku. Kto wie? W niewłaściwych czasach, albo kraju... OPHELIA: Albo planecie... PSYCHOLOG: Cieszę się że nie tracisz poczucia humoru. Ophelio, psychologia jest bardzo trudną dziedziną, która każe nam- psychologom, porządkować ludzi w szufladkach. Ty jesteś najlepszym dowodem na to, że to jest bez sensu! Jesteś najciekawszym przypadkiem w mojej karierze, co więcej- Jesteś najciekawszym przypadkiem, o jakim w życiu słyszałem. Na ciebie nie ma szufladki. Dlatego jestem tak bardzo zaszczycony tym, że to właśnie ja mogłem z tobą pracować. Wiele mnie nauczyłaś o ludziach i o moim własnym zawodzie. Znów długie milczenie. PSYCHOLOG: (już zupełnie innym tonem niż poprzednia kwestia) Jak ci idzie opieka nad żółwiem? OPHELIA: Dobrze.... Tylko raz o mało co go nie utopiłam... PSYCHOLOG: Przywiązałaś się do niego? OPHELIA: Nie wiem... To tylko żółw, ale... Biorę za niego odpowiedzialność. Wcześniej nigdy nie miałam żadnego zwierzątka. Nie opiekowałam się nawet młodszym bratem. Właściwie, patrząc z perspektywy czasu uważam, że rodzice mnie rozpieszczali. Teraz mam szanse się usamodzielnić. Jestem bardziej niezależna. PSYCHOLOG: I dobrze ci z tym? OPHELIA: Tak.... PSYCHOLOG: I nie brak ci niczego? OPHELIA: Nie.... SCENA VI Ophelia leży w łóżku nie śpi. Wstaje i schodzi na dół. pije wodę. Podchodzi do stołu bilardowego i wbija bile, tworząc duży hałas. Przy jednym z wbić spogląda w stronę stojącego na stole czerwonego pudełka. Wbija dalej. Znów patrzy na pudełko. Znów wbija i znów patrzy. Po którymś wbiciu słychać ciche skrobanie.. Chwila przerwy. Ophelia zastanawia się i składa się do następnego uderzenia. Ostatnią bilę wbija bardzo cicho i delikatnie, jakby bała się, że kogoś obudzi. Odkłada kij na miejsce i podchodzi do pudełka. Zagląda do środka. OPHELIA: (czułym szeptem) Idź spać... Już nie będę hałasować... Idź spać. Ja też pójdę. I wiesz co? Zamierzam zasnąć. Tym razem naprawdę. A kiedy rano się obudzę, już nie będę czuć się winna za to kim jestem. Już nigdy. SCENA I Ophelia siedzi na trawiastej wysepce pomiędzy dwoma stronami kilkupasmowych ulic. Naprzeciwko niej jest drewniany krzyż, a pod nim zwiędłe kwiaty. Za nią i wokół niej wszędzie jeżdżą samochody, ona nie zwraca na nie uwagi. Wpatruje się tylko w krzyż jakby była zahipnotyzowana. SCENA II Gabinet psychologa urządzony w starym stylu. Za dębowym biurkiem siedzi psycholog. Naprzeciwko niego Ophelia. PSYCHOLOG: Spałaś chodź raz od czasu wypadku? OPHELIA: Czasami drzemię trochę nad ranem, ale trudno to nazwać snem. PSYCHOLOG: A co z lekami na bezsenność, które ci przypisałem? OPHELIA: Nie biorę ich. Leczą objawy, a nie przyczyny. Potrafi pan pozbyć się przyczyn? PSYCHOLOG: Być może, ale wszystko w swoim czasie. Chciałbym się teraz cofnąć do naszych pierwszych sesji, abyśmy razem mogli ustalić, co udało nam się wypracować, dobrze? OPHELIA: (wzruszając ramionami) To pan tu jest lekarzem. PSYCHOLOG: A więc opowiedz mi swoją sytuację od początku. Dlaczego tutaj jesteś? OPHELIA: Moi rodzice i brat zginęli w wypadku samochodowym, a ja zostałam sama. Mam osiemnaście lat a rodzice byli dość bogaci. Kuratorium uznało, że mogę zamieszkać sama pod warunkiem, że poddam się pod opiekę psychologa. PSYCHOLOG: No właśnie jestem ciekaw czy nadal uważasz, że te sesje są ci zupełnie nie potrzebne? OPHELIA: Są mało praktyczne, ale ja i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc nie mam nic przeciwko nim.. PSYCHOLOG: Cieszę się. Przynajmniej tutaj widać jakiś postęp. A powiedz mi, jak jest z twoim samopoczuciem? Nie czujesz się samotna? Wiem, że właśnie skończyłaś liceum i wszyscy twoi koledzy rozeszli się po świecie... OPHELIA: (po chwili milczenia) Samotność też ma swoje dobre strony. PSYCHOLOG: Cieszę się z twojego optymizmu. Rozwiniesz ten temat? Ophelia mówi, a na tle jej słów widać przebitki na to co opisuje. OPHELIA: Mogę wracać do domu bardzo późno i nikt na mnie nie krzyczy... Nikt nie czeka. Nikt się nie martwi... Ophelia wchodzi do mieszkania. Na dworze jest już bardzo ciemno. Wchodzi no ogromnego salonu, gdzie stoi między innymi stół bilardowy. Pali się tam tylko jedna lampka. Rozgląda się po tym pokoju i wzdycha ciężko. Mogę pić mleko prosto z butelki... Ophelia podchodzi nonszalancko do lodówki i wypija mleko prosto z kartonu. Natychmiast wypluwa je do zlewu. ..i kupować tylko takie jedzenie jakie jest mi potrzebne. Gdy w lodówce jest za dużo rzeczy trudniej jest utrzymać dobrą linię. Ophelia podchodzi do lodówki z dużą torbą z zakupami. Otwiera ją- jest zupełnie pusta. Kładzie tam pięć bloczków sera topionego. Przygląda im się przez chwilę, znów wzdycha głęboko i zamyka lodówkę. Poza tym mogę zostawiać swoje rzeczy tam gdzie chcę i nikt się o nie, nie potyka. Ophelia wchodzi do mieszkania i rzuca swoją torbę na podłogę. Wychodzi z kadru, po chwili znów wraca... Oprócz mnie rzecz jasna... Spada w dół znikając z kadru. PSYCHOLOG: Ophelio nie zrozum mnie źle, ale muszę ci zadać to pytanie. Widzisz, często pracuję z młodzieżą, która straciła kogoś bliskiego. Ty straciłaś rodzinę zaledwie pół roku temu, a nie widzę w tobie typowych oznak załamania. Możesz mi coś o tym opowiedzieć? OPHELIA: Chodzi panu o to, że nie płaczę i nie wpadam w histerię? PSYCHOLOG: Może nie dosłownie, ale sama rozumiesz, że można spodziewać się po tobie innych reakcji. OPHELIA: Rozumiem, co ma pan na myśli... Niegdyś zdarzało mi się płakać w najdziwniejszych momentach mojego życia. Na przykład wtedy, gdy usłyszałam w wiadomościach jakąś bardzo złą informację... Kiedyś rozpłakałam się, bo napotkałam w podręczniku od historii takie zdanie: „II wojna światowa zabrała ze sobą 6 850 000 ofiar śmiertelnych”. W czasie II wojny światowej zmarło 6 850 000 osób, zostawiając po sobie miliony wdów, wdowców, sierot, matek bez synów... Pomyślałam sobie, że to całe cierpienie wygląda bardzo okrutnie, streszczone w jednym krótkim zdaniu. W jednej kilkucyfrowej liczbie... Czasami są z kolei sytuacje zupełnie odwrotne. Słyszę o czymś bardzo złym i okrutnym, a w ogóle mnie to nie obchodzi. Gdy słyszę o bezrobotnych, myślę, żeby poszukali sobie pracy. Gdy widzę żebrzących pod kościołem myślę, że ktoś powinien ich aresztować za zakłócanie porządku publicznego. Podobnie jest w doświadczeniach osobistych. Kiedy kończyłam szkołę zorganizowali nam bal pożegnalny. Pod koniec tej imprezy wszyscy płakali. Wszyscy oprócz mnie. Ja stałam z boku i patrzyłam jak wszyscy rzucają się sobie w ramiona i łkają. Myślałam sobie wtedy- „No i co z tego, że nigdy więcej ich już nie zobaczę? Przecież na świecie są miliony innych ludzi, co w nich miałoby być takiego wyjątkowego?”. Pamiętam wzrok tamtych żegnających się ze sobą osób. Uważali, że jestem okrutna i nie mam uczuć. Ja też tak się wtedy czułam- „okrutna i bez uczuć” PSYCHOLOG: Przeszkadza ci to jak o tobie myśleli? OPHELIA: Rzecz polega na tym, że nic mnie nie obchodzą inni ludzie. SCENA III To samo miejsce. Ophelia jest ubrana inaczej siedzi na fotelu bokiem, tak, że nogi zwisają jej zza oparcia. Wpatruje się w okno ze znudzoną miną. PSYCHOLOG: W związku z twoją samotnością, to nie myślałaś o tym żeby kupić sobie jakieś zwierzątko? OPHELIA: Nie. Jestem zbyta mało odpowiedzialna, żeby mieć zwierzątko. To zbyt duża odpowiedzialność. Trzeba pamiętać, żeby je karmić i sprzątać po nim... PSYCHOLOG: I kochać je? OPHELIA: No właśnie. Ja bym go nie kochała. PSYCHOLOG: Skąd ta pewność? OPHELIA: Z doświadczenia. Nie potrafię przywiązywać się do ludzi, jak więc mogłabym przywiązać się do małego i nic nie znaczącego zwierzątka? PSYCHOLOG: Myślę że powinnaś spróbować. OPHELIA: Nie. Tylko bym potem miała wyrzuty sumienia jakbym go zapomniała nakarmić i by zdechło. PSYCHOLOG: Rozumiem twoje obawy, ale mam dla ciebie wspaniałe rozwiązanie. OPHELIA: Tak? Jakie? PSYCHOLOG: Zwierzątko, które jest bardzo odporne na brak opieki. Możesz zapomnieć go karmić nawet przez tydzień a i tak będzie żyć dalej. Czekaj, zaraz ci go pokażę... Psycholog zaczyna szukać czegoś w biurku. Wzbudza to lekkie zainteresowanie Opheli. OPHELIA: Proszę pana, ja tutaj przychodzę, bo postawiono mi taki warunek. Naprawdę nie jestem stuknięta... PSYCHOLOG: Ja nie żartuję. Zobacz. Psycholog wyciąga z szuflady żółwia, który ospale wyciąga łepek spod skorupy i rozgląda się bez większego zainteresowania... OPHELIA: żółw? PSYCHOLOG: Aha. Podoba ci się? OPHELIA: (z uśmiechem) A ma pan tam jeszcze jakieś inne kolory? PSYCHOLOG: Nie, mam tylko jednego i nie mam co z nim zrobić. OPHELIA: Znalazł go pan i nie chcę zatrzymać? PSYCHOLOG: Niezupełnie. To jest żółw mojego syna... Widzisz te spękania na jego skorupie? OPHELIA: Jej! Faktycznie. Co mu się stało? PSYCHOLOG: Spadł z balkonu na piątym piętrze... Na beton. OPHELIA: Au... PSYCHOLOG: No właśnie. OPHELIA: I co, pana syn już nie chcę takiego „zepsutego” żółwia? PSYCHOLOG: To nie zupełnie tak... Widzisz ten żółw spadł trochę z mojej winy. Zapomniałem go przypilnować. Kiedy się już zorientowałem, natychmiast wybiegłem na balkon. Kiedy zauważyłem, że żółwia tam nie ma, zrozumiałem, że już po nim. Wpadłem w panikę. Co robić? Żółw nie żyje, z mojej winy, a mój syn go uwielbia. Pierwsze co zrobiłem to zszedłem na dół. Chciałem uprzątnąć to co z niego zostało, zanim mój syn go zobaczy, ale... żółw znikną. Nie zdziwiło mnie to bardzo. Pomyślałem, że pewnie jakiś kot go zabrał, albo jakimś cudem upadek nie zabił go natychmiast i odszedł by zginąć w spokoju w krzakach. To jednak nie rozwiązało mojego problemu. Wiedziałem, że nie mogę powiedzieć synkowi prawdy. Wiesz co zrobiłem? OPHELIA: (po chwili namysłu i z lekkim rozbawieniem) Znalazł pan podobnego żółwia? PSYCHOLOG: Tak. Długo jeździłem po całym mieście przeszukując najróżniejsze sklepy zoologiczne aż w końcu udało mi się znaleźć odpowiednio wyglądające zwierze. OPHELIA: I synek się nie zorientował? PSYCHOLOG: On ma tylko pięć lat... OPHELIA: Aha... PSYCHOLOG: W każdym razie, ta historia miała miejsce prawie rok temu. Już prawie zapomniałem o tym żółwiu, aż do wczoraj wieczorem. Moja sąsiadka go znalazła. Pamiętała, że mój syn miał takie zwierzątko, więc przyniosła go do mnie. Nie mogłem go zatrzymać bo wydałaby się moja podmiana sprzed roku. OPHELIA: Rozumiem.... PSYCHOLOG: Pomyślałem, że ty mogłabyś się nim zająć. Bardzo mi ciebie przypomina. OPHELIA: Dlaczego? PSYCHOLOG: Spadł z piątego piętra. Wydawałoby się, że tego nie przeżyje, a on przeżył to jak gdyby nigdy nic. Ty też przeżyłaś coś, co powinno było przełamać najgrubszą skorupę, może nawet cię zabić, a mimo to trzymasz się całkiem nieźle... Więc jak? Weźmiesz go? OPHELIA: Ma pan jakieś pudełko? SCENA IV Ophelia idzie przez miasto z czerwonym pudełkiem w rękach. Ophelia siedzi w autobusie, patrzy przez okno. Z pudełka na jej kolanach słychać stukanie. Kobieta siedząca naprzeciwko przygląda mu się podejrzliwie. Ophelia dostrzega wzrok kobiety, odwraca się z powrotem, lecz gdy chwilę później w jej stronę zwraca się więcej osób, uchyla wieko pudełka i zagląda do niego. OPHELIA: Ciiii! Ludzie się na ciebie gapią. (do przyglądającej się jej kobicie) -żółw. W domu- stawia czerwone pudełko na stole. W kuchni. Z siatki z zakupami wyjmuje sałatę i kładzie ją w lodówce obok serka topionego. SCENA V PSYCHOLOG: Co robisz podczas dnia? OPHELIA: Nic ciekawego. Czytam, oglądam telewizję, czasem włóczę się po mieście... Piszę... PSYCHOLOG: Piszesz? OPHELIA: Trochę... Głównie wiersze, ale nie chcę o nich na razie rozmawiać. PSYCHOLOG: W porządku. A czy nadal odwiedzasz to miejsce? OPHELIA: Czasami... PSYCHOLOG: Po co to robisz? OPHELIA: Jak każdy kto odwiedza groby swoich bliskich- żeby wspominać. PSYCHOLOG: Ophelio, ty nie odwiedzasz ich grobu. Ty odwiedzasz miejsce w którym umarli. Nie sądzisz, że to różnica? OPHELIA: Nie... PSYCHOLOG: Chcesz wiedzieć jak to wygląda z mojej strony? OPHELIA: Nie. PSYCHOLOG: Masz wyrzuty sumienia z powodu straty bliskich. Nie przeżywasz tego tak jak inni ludzie. Nie, ty nigdy nie przeżywasz niczego jak inni ludzie. Wydaje ci się, że powinnaś płakać. Rozpaczać. W filmach ludzie po stracie bliskich tak właśnie robią. Ale nie ty. Czujesz się inna. Dziwna, odmienna. Wydaje ci się, że nie masz uczuć. Masz w związku z tym wyrzuty sumienia. To dlatego nie możesz spać... Chwila przerwy i przebitka na Ophelię. Chciałabyś płakać jak każdy człowiek. Wiesz, że tak powinno być, ale nie potrafisz. I właśnie dlatego, wciąż odwiedzasz tamto miejsce, dlatego wciąż przeglądasz rzeczy swoich rodziców i brata. Próbujesz się zadręczyć wspomnieniami. Wciąż masz nadzieję, że za którymś razem w końcu to do ciebie dotrze, że w końcu poczujesz ból i zrzucisz z siebie ciężar wyrzutów. OPHELIA: Czasami czuję się tak jakby życie było filmem, do którego tylko ja nie dostałam scenariusza. Wszyscy ludzie są aktorami. Każdy wie, kiedy ma płakać, śmiać się, oburzać.... Tylko ja nie wiem. Myślę, że to nie fair. To najbardziej niesprawiedliwa rzecz, jaka może kogoś spotkać. Kiedy człowiek rodzi się bez ręki, nogi lub chory psychicznie, wszyscy wiedzą, że jest ułomny i że czegoś mu brakuje do pełnej definicji słowa „człowiek”. Ja również jestem ułomna. Brak mi pierwiastka ludzkiego. PSYCHOLOG: Ophelio, spójrz na mnie. Wcale nie jesteś ułomna. Po prostu przeżywasz wszystko inaczej. Tacy ludzie naprawdę istnieją. OPHELIA: Nigdy się o nich nie mówi, nie pisze. Nigdy kogoś takiego nie spotkałam. Jestem tylko ja. Tylko ja. Zupełnie sama. A na liście kontrargumentów mojego istnienia cała reszta ludzkości. Niech pan na mnie spojrzy i powie, że nie uważa mnie pan za wybryk natury- Potrafi pan to zrobić? PSYCHOLOG: Nie. OPHELIA: O, to ciekawe... Spodziewałam się, że pan zaprzeczy. PSYCHOLOG: Ophelio, jesteś inna. Jesteś dziwna. Ale oprócz tego bardzo inteligenta i twórcza. To prawda, że ludzie wokół ciebie są inni niż ty, ale kto w dzisiejszych czasach nie jest dziwny? Pomyśl, może kwestią twojej inności nie jest fakt, że urodziłaś się odmieńcem. Może po prostu urodziłaś się w złym środowisku. Kto wie? W niewłaściwych czasach, albo kraju... OPHELIA: Albo planecie... PSYCHOLOG: Cieszę się że nie tracisz poczucia humoru. Ophelio, psychologia jest bardzo trudną dziedziną, która każe nam- psychologom, porządkować ludzi w szufladkach. Ty jesteś najlepszym dowodem na to, że to jest bez sensu! Jesteś najciekawszym przypadkiem w mojej karierze, co więcej- Jesteś najciekawszym przypadkiem, o jakim w życiu słyszałem. Na ciebie nie ma szufladki. Dlatego jestem tak bardzo zaszczycony tym, że to właśnie ja mogłem z tobą pracować. Wiele mnie nauczyłaś o ludziach i o moim własnym zawodzie. Znów długie milczenie. PSYCHOLOG: (już zupełnie innym tonem niż poprzednia kwestia) Jak ci idzie opieka nad żółwiem? OPHELIA: Dobrze.... Tylko raz o mało co go nie utopiłam... PSYCHOLOG: Przywiązałaś się do niego? OPHELIA: Nie wiem... To tylko żółw, ale... Biorę za niego odpowiedzialność. Wcześniej nigdy nie miałam żadnego zwierzątka. Nie opiekowałam się nawet młodszym bratem. Właściwie, patrząc z perspektywy czasu uważam, że rodzice mnie rozpieszczali. Teraz mam szanse się usamodzielnić. Jestem bardziej niezależna. PSYCHOLOG: I dobrze ci z tym? OPHELIA: Tak.... PSYCHOLOG: I nie brak ci niczego? OPHELIA: Nie.... SCENA VI Ophelia leży w łóżku nie śpi. Wstaje i schodzi na dół. pije wodę. Podchodzi do stołu bilardowego i wbija bile, tworząc duży hałas. Przy jednym z wbić spogląda w stronę stojącego na stole czerwonego pudełka. Wbija dalej. Znów patrzy na pudełko. Znów wbija i znów patrzy. Po którymś wbiciu słychać ciche skrobanie.. Chwila przerwy. Ophelia zastanawia się i składa się do następnego uderzenia. Ostatnią bilę wbija bardzo cicho i delikatnie, jakby bała się, że kogoś obudzi. Odkłada kij na miejsce i podchodzi do pudełka. Zagląda do środka. OPHELIA: (czułym szeptem) Idź spać... Już nie będę hałasować... Idź spać. Ja też pójdę. I wiesz co? Zamierzam zasnąć. Tym razem naprawdę. A kiedy rano się obudzę, już nie będę czuć się winna za to kim jestem. Już nigdy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Pierwsze dwa tygodnie wakacji zawsze były dla mnie udręką, rodzice wywozili mnie po za miasto do babci. Sami przez ten czas wyjeżdżali na urlop żeby odpocząć od pracy, obowiązków i mnie, w domu zostawiali starsze rodzeństwo. Ja musiałem na swój wiek kunazostać z osobą dorosłą i odpowiedzialną jak moja babcia. Babcia nie była zła, robiła często moje ulubione frytki oraz kurczaka, do tego kompocik z owoców z jej ogródka. Czasami wieczorami rozpalała w nim grilla, siadaliśmy z pieczonymi na nim szaszłykami na werandzie i słuchałem jej historii o tym co w życiu przeżyła. Czasami opowieści były ciekawe, czasami wyjątkowo nudne, lecz słuchałem żeby nie robić jej przykrości. Dnie mijały nudno, powiedziałbym bardzo nudno. Większość dnia zajmowało mi pomaganie babci w ogródku, chodzeniu z nią do sklepu lub kościoła. Nie pozwalała mi sama chodzić po miasteczku, była bardzo nadopiekuńcza. Po kilku godzinach jazdy gdy byliśmy na miejscu, otwarłem drzwi samochodu , wziąłem swoją walizkę i poszedłem z nią przywitać się z babcią. Babcia siedziała w ogrodzie z sąsiadką znad przeciwka, która przychodziła raz na kiedy na kawę i ciasto. Przywitałem się uściskiem i buziakiem z babcią, oczywiście jak co roku mówiła że urosłem i rośnie ze mnie mężczyzna jak tata. Babcia poinformowała że w tym roku nie będę się nudził, bo do przyjaciółki również przyjeżdża wnuczek Piotr i jest w tym samym wieku. Ucieszyła mnie ta wiadomość, będę miał się z kim bawić przez dwa tygodnie, szybciej czas zleci i wrócę do swoich kolegów. Poszedłem się wykapować do swojego pokoju który miałem na poddaszu, był on za dawnych czasów mojego taty. Zjadłem pyszną kolację frytki z kurczakiem, wykąpałem się , umyłem zęby, przeczytałem magazyn o grach komputerowych o nowym Diablo 2 i poszedłem spać. Rano wstałem obudzony przez promienie słoneczne uderzające moją twarz, podniosłem się z łóżka i poszedłem do toalety się ogarnąć. Pobiegłem po schodach na dół do kuchni i babcia już szykowała dla mnie ulubione płatki z mlekiem, po czym powiedziała żebym zjadł, umył miseczkę bo musimy iść na zakupy. Zjadłem, pomyłem, ubrałem buty, zabrałem z szafy wiklinowy koszyk i poszliśmy na targowisko. Babcia kupiła mi piłkę, żebym miał jakoś spędzać ten czas u niej. Gdy wracaliśmy przed domem stała przyjaciółka babci z chłopakiem o rudych włosach, wzroście i posturze taka jak moja. Przedstawiła go jako swojego wnuczka Piotra, że spędza u niej pierwsze wakacje i że możemy się zakolegować. Ucieszyłem się. Nie z powodu nowego kolegi, a że z kimś szybciej czas zleci i wrócę do domu. Piotr był trochę dziwny mało się odzywał, wypowiadał krótkie zdania tylko gdy go o coś zapytałem. Sam się nie odzywał, miał wiecznie głowę spuszczoną w dół, taką smutną bez wyrazu. Na początku myślałem że nie przypasowało mu moje towarzystwo, lecz powoli zaczynał się sam odzywać a jego twarz nabierała uśmiechu. Do wieczora okazał się fajnym przyjacielem wspólnych zabaw, na koniec dnia mieliśmy już swój własny klan łowców demonów. Następnego dnia rano przed piątą rano obudziło mnie uderzanie czegoś w okno, była to moja piłka na dole stał Piotr. Zapytałem go czy wie która godzina, on skinął głową i powiedział że chce mi coś pokazać. Zeszedłem cicho do ogrodu żeby nie obudzić babci, Piotr stał z wózkiem jego babci jaki brała zawsze na targowisko, prosty wózek składający się z koszyka, dwóch rowerowych kół i rury. Miał w nim butelki po mleku, kamienie i dwie petardy własnej roboty o których mi opowiadał. Powiedział że znalazł wylęgarnie demonów, o której opowiedziała mu jego babcia. I że musimy iść tam z rana bo potem za dużo ludzi i zbyt niebezpiecznie, pomyślałem że zbyt wcześnie na zabawę, że babcia się obudzi i zobaczy że mnie nie ma i będę mieć kłopoty. Powiedziałem że kiedy indziej, Piotr tylko westchnął i poszedł powiedział że będzie popołudniu. Przybiłem mu piątkę z lekkim wyrazem grymasu sam ciągnął wózek, ja wróciłem do pokoju dalej spać. Obudziłem się i jak co rano, ogarnąłem się, zjadłem śniadanie, udałem się z babcią na targ. Wróciliśmy do domu z koszem pełnych owoców, znajomy sprzedał babci po tańszej cenie bo wybiera się na wakacje i chce wyprzedać towar. Po wypakowaniu zakupów i umyciu owoców, babcia zapytała mnie o Piotra. Pytała jak podoba mi się nowy kolega, jak spędza nam się wspólnie czas. Opowiedziałem babci że wszystko w porządku, że z Piotrem spędza mi się fajnie czas i że dziś pewnie też się pobawimy jak przyjdzie. Babcia powiedziała że po obiedzie da mi parę drobnych, oraz pozwoli z kolegą udać się do miasta żebym pograł trochę na automatach lub kupił słodycze. Mam tylko być uważny i pilnować się nawzajem z Piotrem, żeby nie przychodziły nam do głowy głupie pomysły. Obiecałem to babci i podziękowałem za zaufanie, że wszystko będzie dobrze i wrócę do domu o ustalonej porze. Zjadłem pyszne hamburgery z grilla i czekałem na Piotra w ogrodzie, trochę zacząłem się obawiać o niego. Chciałem już babci powiedzieć o porannych odwiedzinach Piotra, lecz wtedy otwarły się drzwi furtki i zobaczyłem rudowłosego kolegę. Powiedział że babcia dała mu drobne i że możemy udać się w miasto, odpowiedziałem że również dostałem parę monet i moja też się zgodziła. Zaproponowałem że najlepszym rozwiązaniem będzie przejechać się rowerami, on powiedział że lepiej udać się pieszo i musi mi coś pokazać. Zgodziłem się. W drodze zapytałem go o wylęgarnie demonów, odpowiedział że właśnie tam zmierzamy i chce mi ją pokazać. Trochę się zaniepokoiłem bo obiecałem babci że nie wpakuje się w żadne kłopoty, jednak Piotr nalegał że tylko zobaczymy i pójdziemy do miasta na lody i automaty. Szliśmy leśną dróżką wydeptaną przez ludzi, mijaliśmy schronisko oraz opuszczoną fabrykę zabawek która znajdowała się przed pożarem jaki ją spotkał. Piotr opowiadał jak próbował się do niej dostać, lecz stare zakładowe drzwi były nie do ruszenia a okna aż do pierwszego piętra zostały zamurowane. Oddaliśmy się od leśnej dróżki co trochę mnie zaniepokoiło, Piotr wytłumaczył że wylęgarnia leży na uboczy. Obeszliśmy geste krzaki i zobaczyłem stary nieczynny zajazd, pamiętam jak była organizowana tu stypa po moim dziadku. Ogromna sala restauracyjna i niewielki hotelik, gdzie spoczywali zmęczeniu podróżą turyści lub kierowcy ciężarówek. Zajazd od kilku lat był zamknięty przez wybudowane autostrady kilkanaście kilometrów dalej, a droga została zamknięta przez co zajazd przestał być opłacalny i popadł w ruinę. Piotr wytłumaczył mi że właśnie tam jest wylęgarnia, mówił że to nie zabawa czy wymysły. Jednak wiedziałem że to kolejna zabawa z naszej serii klan łowców demonów. Z pensjonatu zaczęły dochodzić trzaski i krzyki, Piotr powiedział że właśnie budzą się do życia i żebym dobrze schował się w krzakach. Ukryliśmy i dostrzegaliśmy okna starego hoteliku, gdy nagle jednym z nich ujrzałem postać z obandażowaną twarzą wydającą z siebie dziwne odgłosy. Twarz była zasłonięta brudnym bandażem z miejscowymi śladami krwi, przestraszyłem się i zacząłem uciekać ile sił w nogach do leśnej dróżki. Piotr biegł za mną mówiąc że nas zauważył i żebym biegł ile sił w nogach, biegłem nie patrząc na gęste krzaki, schronisko, odwróciłem się raz na jakiś czas czy jest ze mną Piotr. Dobiegliśmy do miasta, usiedliśmy w miejscowej lodziarni zamówiliśmy dwa małe pucharki lodów. Zdyszani schłodziliśmy się lodami w ciszy, żaden z nas przez kwadrans nie wydusił do siebie ani słowa. Gdy w końcu spytałem go co to było, odpowiedział że właśnie demony z którymi walczył dziś rano. Mówił mi żebym nie wspominał o tym babci bo tak mi nie uwierzy, że poślą nas do zakładu dla obłąkanych jak jego wujka Darka który słyszał głosy demonów. Że tacy ludzie jak my rodzą się z darem do obserwowania takich zjawisk, i że musimy z tym normalnie żyć jak dwunastoletni chłopcy i walczyć z nimi. Trudno mi było uwierzyć w to co mówi, brałem to trochę jak zabawę, trochę jak rzeczywistość. Po powrocie pogadałem trochę z babcią żeby nie zbudzać podejrzeń, położyłem się lecz nie spałem myślałem tylko o stworze w bandażach. Zaplątał mi strasznie umysł widokiem twarzy otulonej w bandaże przesiąknięte krwią. Pomyślałem że może mnie nawiedza, próbuje obezwładnić mój umysł. W końcu zasnąłem. lecz mój sen nie trwał zbyt długo, obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno. Obudził mnie dźwięk uderzanej piłki o okno, spojrzałem w dół. Jak poprzedniego ranka był to Piotr, który miał swój wózek pełen szklanych butelek, słoików z jakimś płynem. Powiedział żebym schodził na dół, więc po cichu na paluszkach pokonywałem kolejne stopnie schodów żeby nie obudzić babci. Zapytałem się czy dziś też idzie w to ponure miejsce, odpowiedział że tak i potrzebuje mojej pomocy bo wózek jest ciężki i muszą go w dwóch ciągnąć. Tym razem się zgodziłem było na tyle wcześnie, dodatkowo moja babcia oglądała do późna TCM bo leciał maraton filmów z Bogartem. Mówiła nawet podczas naszej wieczornej pogawędki że pośpimy trochę dłużej, a jakbym wstał to mam ją obudzić lub posiedzieć w ogrodzie. Ubrałem się i wyruszyłem z Piotrem. Latarnie na ulicach jeszcze się paliły, na ulicach nie było żywej duszy. To dobrze nikt nie doniesie mojej babci że widział mnie w okolicy, nie chciałbym żeby było jej przykro lub straciła do mnie zaufanie. Piotr całą drogę się nie odzywał, ciągnął wózek patrząc do przodu. Zapytałem go co znajduje na SCENA I Ophelia siedzi na trawiastej wysepce pomiędzy dwoma stronami kilkupasmowych ulic. Naprzeciwko niej jest drewniany krzyż, a pod nim zwiędłe kwiaty. Za nią i wokół niej wszędzie jeżdżą samochody, ona nie zwraca na nie uwagi. Wpatruje się tylko w krzyż jakby była zahipnotyzowana. SCENA II Gabinet psychologa urządzony w starym stylu. Za dębowym biurkiem siedzi psycholog. Naprzeciwko niego Ophelia. PSYCHOLOG: Spałaś chodź raz od czasu wypadku? OPHELIA: Czasami drzemię trochę nad ranem, ale trudno to nazwać snem. PSYCHOLOG: A co z lekami na bezsenność, które ci przypisałem? OPHELIA: Nie biorę ich. Leczą objawy, a nie przyczyny. Potrafi pan pozbyć się przyczyn? PSYCHOLOG: Być może, ale wszystko w swoim czasie. Chciałbym się teraz cofnąć do naszych pierwszych sesji, abyśmy razem mogli ustalić, co udało nam się wypracować, dobrze? OPHELIA: (wzruszając ramionami) To pan tu jest lekarzem. PSYCHOLOG: A więc opowiedz mi swoją sytuację od początku. Dlaczego tutaj jesteś? OPHELIA: Moi rodzice i brat zginęli w wypadku samochodowym, a ja zostałam sama. Mam osiemnaście lat a rodzice byli dość bogaci. Kuratorium uznało, że mogę zamieszkać sama pod warunkiem, że poddam się pod opiekę psychologa. PSYCHOLOG: No właśnie jestem ciekaw czy nadal uważasz, że te sesje są ci zupełnie nie potrzebne? OPHELIA: Są mało praktyczne, ale ja i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc nie mam nic przeciwko nim.. PSYCHOLOG: Cieszę się. Przynajmniej tutaj widać jakiś postęp. A powiedz mi, jak jest z twoim samopoczuciem? Nie czujesz się samotna? Wiem, że właśnie skończyłaś liceum i wszyscy twoi koledzy rozeszli się po świecie... OPHELIA: (po chwili milczenia) Samotność też ma swoje dobre strony. PSYCHOLOG: Cieszę się z twojego optymizmu. Rozwiniesz ten temat? Ophelia mówi, a na tle jej słów widać przebitki na to co opisuje. OPHELIA: Mogę wracać do domu bardzo późno i nikt na mnie nie krzyczy... Nikt nie czeka. Nikt się nie martwi... Ophelia wchodzi do mieszkania. Na dworze jest już bardzo ciemno. Wchodzi no ogromnego salonu, gdzie stoi między innymi stół bilardowy. Pali się tam tylko jedna lampka. Rozgląda się po tym pokoju i wzdycha ciężko. Mogę pić mleko prosto z butelki... Ophelia podchodzi nonszalancko do lodówki i wypija mleko prosto z kartonu. Natychmiast wypluwa je do zlewu. ..i kupować tylko takie jedzenie jakie jest mi potrzebne. Gdy w lodówce jest za dużo rzeczy trudniej jest utrzymać dobrą linię. Ophelia podchodzi do lodówki z dużą torbą z zakupami. Otwiera ją- jest zupełnie pusta. Kładzie tam pięć bloczków sera topionego. Przygląda im się przez chwilę, znów wzdycha głęboko i zamyka lodówkę. Poza tym mogę zostawiać swoje rzeczy tam gdzie chcę i nikt się o nie, nie potyka. Ophelia wchodzi do mieszkania i rzuca swoją torbę na podłogę. Wychodzi z kadru, po chwili znów wraca... Oprócz mnie rzecz jasna... Spada w dół znikając z kadru. PSYCHOLOG: Ophelio nie zrozum mnie źle, ale muszę ci zadać to pytanie. Widzisz, często pracuję z młodzieżą, która straciła kogoś bliskiego. Ty straciłaś rodzinę zaledwie pół roku temu, a nie widzę w tobie typowych oznak załamania. Możesz mi coś o tym opowiedzieć? OPHELIA: Chodzi panu o to, że nie płaczę i nie wpadam w histerię? PSYCHOLOG: Może nie dosłownie, ale sama rozumiesz, że można spodziewać się po tobie innych reakcji. OPHELIA: Rozumiem, co ma pan na myśli... Niegdyś zdarzało mi się płakać w najdziwniejszych momentach mojego życia. Na przykład wtedy, gdy usłyszałam w wiadomościach jakąś bardzo złą informację... Kiedyś rozpłakałam się, bo napotkałam w podręczniku od historii takie zdanie: „II wojna światowa zabrała ze sobą 6 850 000 ofiar śmiertelnych”. W czasie II wojny światowej zmarło 6 850 000 osób, zostawiając po sobie miliony wdów, wdowców, sierot, matek bez synów... Pomyślałam sobie, że to całe cierpienie wygląda bardzo okrutnie, streszczone w jednym krótkim zdaniu. W jednej kilkucyfrowej liczbie... Czasami są z kolei sytuacje zupełnie odwrotne. Słyszę o czymś bardzo złym i okrutnym, a w ogóle mnie to nie obchodzi. Gdy słyszę o bezrobotnych, myślę, żeby poszukali sobie pracy. Gdy widzę żebrzących pod kościołem myślę, że ktoś powinien ich aresztować za zakłócanie porządku publicznego. Podobnie jest w doświadczeniach osobistych. Kiedy kończyłam szkołę zorganizowali nam bal pożegnalny. Pod koniec tej imprezy wszyscy płakali. Wszyscy oprócz mnie. Ja stałam z boku i patrzyłam jak wszyscy rzucają się sobie w ramiona i łkają. Myślałam sobie wtedy- „No i co z tego, że nigdy więcej ich już nie zobaczę? Przecież na świecie są miliony innych ludzi, co w nich miałoby być takiego wyjątkowego?”. Pamiętam wzrok tamtych żegnających się ze sobą osób. Uważali, że jestem okrutna i nie mam uczuć. Ja też tak się wtedy czułam- „okrutna i bez uczuć” PSYCHOLOG: Przeszkadza ci to jak o tobie myśleli? OPHELIA: Rzecz polega na tym, że nic mnie nie obchodzą inni ludzie. SCENA III To samo miejsce. Ophelia jest ubrana inaczej siedzi na fotelu bokiem, tak, że nogi zwisają jej zza oparcia. Wpatruje się w okno ze znudzoną miną. PSYCHOLOG: W związku z twoją samotnością, to nie myślałaś o tym żeby kupić sobie jakieś zwierzątko? OPHELIA: Nie. Jestem zbyta mało odpowiedzialna, żeby mieć zwierzątko. To zbyt duża odpowiedzialność. Trzeba pamiętać, żeby je karmić i sprzątać po nim... PSYCHOLOG: I kochać je? OPHELIA: No właśnie. Ja bym go nie kochała. PSYCHOLOG: Skąd ta pewność? OPHELIA: Z doświadczenia. Nie potrafię przywiązywać się do ludzi, jak więc mogłabym przywiązać się do małego i nic nie znaczącego zwierzątka? PSYCHOLOG: Myślę że powinnaś spróbować. OPHELIA: Nie. Tylko bym potem miała wyrzuty sumienia jakbym go zapomniała nakarmić i by zdechło. PSYCHOLOG: Rozumiem twoje obawy, ale mam dla ciebie wspaniałe rozwiązanie. OPHELIA: Tak? Jakie? PSYCHOLOG: Zwierzątko, które jest bardzo odporne na brak opieki. Możesz zapomnieć go karmić nawet przez tydzień a i tak będzie żyć dalej. Czekaj, zaraz ci go pokażę... Psycholog zaczyna szukać czegoś w biurku. Wzbudza to lekkie zainteresowanie Opheli. OPHELIA: Proszę pana, ja tutaj przychodzę, bo postawiono mi taki warunek. Naprawdę nie jestem stuknięta... PSYCHOLOG: Ja nie żartuję. Zobacz. Psycholog wyciąga z szuflady żółwia, który ospale wyciąga łepek spod skorupy i rozgląda się bez większego zainteresowania... OPHELIA: żółw? PSYCHOLOG: Aha. Podoba ci się? OPHELIA: (z uśmiechem) A ma pan tam jeszcze jakieś inne kolory? PSYCHOLOG: Nie, mam tylko jednego i nie mam co z nim zrobić. OPHELIA: Znalazł go pan i nie chcę zatrzymać? PSYCHOLOG: Niezupełnie. To jest żółw mojego syna... Widzisz te spękania na jego skorupie? OPHELIA: Jej! Faktycznie. Co mu się stało? PSYCHOLOG: Spadł z balkonu na piątym piętrze... Na beton. OPHELIA: Au... PSYCHOLOG: No właśnie. OPHELIA: I co, pana syn już nie chcę takiego „zepsutego” żółwia? PSYCHOLOG: To nie zupełnie tak... Widzisz ten żółw spadł trochę z mojej winy. Zapomniałem go przypilnować. Kiedy się już zorientowałem, natychmiast wybiegłem na balkon. Kiedy zauważyłem, że żółwia tam nie ma, zrozumiałem, że już po nim. Wpadłem w panikę. Co robić? Żółw nie żyje, z mojej winy, a mój syn go uwielbia. Pierwsze co zrobiłem to zszedłem na dół. Chciałem uprzątnąć to co z niego zostało, zanim mój syn go zobaczy, ale... żółw znikną. Nie zdziwiło mnie to bardzo. Pomyślałem, że pewnie jakiś kot go zabrał, albo jakimś cudem upadek nie zabił go natychmiast i odszedł by zginąć w spokoju w krzakach. To jednak nie rozwiązało mojego problemu. Wiedziałem, że nie mogę powiedzieć synkowi prawdy. Wiesz co zrobiłem? OPHELIA: (po chwili namysłu i z lekkim rozbawieniem) Znalazł pan podobnego żółwia? PSYCHOLOG: Tak. Długo jeździłem po całym mieście przeszukując najróżniejsze sklepy zoologiczne aż w końcu udało mi się znaleźć odpowiednio wyglądające zwierze. OPHELIA: I synek się nie zorientował? PSYCHOLOG: On ma tylko pięć lat... OPHELIA: Aha... PSYCHOLOG: W każdym razie, ta historia miała miejsce prawie rok temu. Już prawie zapomniałem o tym żółwiu, aż do wczoraj wieczorem. Moja sąsiadka go znalazła. Pamiętała, że mój syn miał takie zwierzątko, więc przyniosła go do mnie. Nie mogłem go zatrzymać bo wydałaby się moja podmiana sprzed roku. OPHELIA: Rozumiem.... PSYCHOLOG: Pomyślałem, że ty mogłabyś się nim zająć. Bardzo mi ciebie przypomina. OPHELIA: Dlaczego? PSYCHOLOG: Spadł z piątego piętra. Wydawałoby się, że tego nie przeżyje, a on przeżył to jak gdyby nigdy nic. Ty też przeżyłaś coś, co powinno było przełamać najgrubszą skorupę, może nawet cię zabić, a mimo to trzymasz się całkiem nieźle... Więc jak? Weźmiesz go? OPHELIA: Ma pan jakieś pudełko? SCENA IV Ophelia idzie przez miasto z czerwonym pudełkiem w rękach. Ophelia siedzi w autobusie, patrzy przez okno. Z pudełka na jej kolanach słychać stukanie. Kobieta siedząca naprzeciwko przygląda mu się podejrzliwie. Ophelia dostrzega wzrok kobiety, odwraca się z powrotem, lecz gdy chwilę później w jej stronę zwraca się więcej osób, uchyla wieko pudełka i zagląda do niego. OPHELIA: Ciiii! Ludzie się na ciebie gapią. (do przyglądającej się jej kobicie) -żółw. W domu- stawia czerwone pudełko na stole. W kuchni. Z siatki z zakupami wyjmuje sałatę i kładzie ją w lodówce obok serka topionego. SCENA V PSYCHOLOG: Co robisz podczas dnia? OPHELIA: Nic ciekawego. Czytam, oglądam telewizję, czasem włóczę się po mieście... Piszę... PSYCHOLOG: Piszesz? OPHELIA: Trochę... Głównie wiersze, ale nie chcę o nich na razie rozmawiać. PSYCHOLOG: W porządku. A czy nadal odwiedzasz to miejsce? OPHELIA: Czasami... PSYCHOLOG: Po co to robisz? OPHELIA: Jak każdy kto odwiedza groby swoich bliskich- żeby wspominać. PSYCHOLOG: Ophelio, ty nie odwiedzasz ich grobu. Ty odwiedzasz miejsce w którym umarli. Nie sądzisz, że to różnica? OPHELIA: Nie... PSYCHOLOG: Chcesz wiedzieć jak to wygląda z mojej strony? OPHELIA: Nie. PSYCHOLOG: Masz wyrzuty sumienia z powodu straty bliskich. Nie przeżywasz tego tak jak inni ludzie. Nie, ty nigdy nie przeżywasz niczego jak inni ludzie. Wydaje ci się, że powinnaś płakać. Rozpaczać. W filmach ludzie po stracie bliskich tak właśnie robią. Ale nie ty. Czujesz się inna. Dziwna, odmienna. Wydaje ci się, że nie masz uczuć. Masz w związku z tym wyrzuty sumienia. To dlatego nie możesz spać... Chwila przerwy i przebitka na Ophelię. Chciałabyś płakać jak każdy człowiek. Wiesz, że tak powinno być, ale nie potrafisz. I właśnie dlatego, wciąż odwiedzasz tamto miejsce, dlatego wciąż przeglądasz rzeczy swoich rodziców i brata. Próbujesz się zadręczyć wspomnieniami. Wciąż masz nadzieję, że za którymś razem w końcu to do ciebie dotrze, że w końcu poczujesz ból i zrzucisz z siebie ciężar wyrzutów. OPHELIA: Czasami czuję się tak jakby życie było filmem, do którego tylko ja nie dostałam scenariusza. Wszyscy ludzie są aktorami. Każdy wie, kiedy ma płakać, śmiać się, oburzać.... Tylko ja nie wiem. Myślę, że to nie fair. To najbardziej niesprawiedliwa rzecz, jaka może kogoś spotkać. Kiedy człowiek rodzi się bez ręki, nogi lub chory psychicznie, wszyscy wiedzą, że jest ułomny i że czegoś mu brakuje do pełnej definicji słowa „człowiek”. Ja również jestem ułomna. Brak mi pierwiastka ludzkiego. PSYCHOLOG: Ophelio, spójrz na mnie. Wcale nie jesteś ułomna. Po prostu przeżywasz wszystko inaczej. Tacy ludzie naprawdę istnieją. OPHELIA: Nigdy się o nich nie mówi, nie pisze. Nigdy kogoś takiego nie spotkałam. Jestem tylko ja. Tylko ja. Zupełnie sama. A na liście kontrargumentów mojego istnienia cała reszta ludzkości. Niech pan na mnie spojrzy i powie, że nie uważa mnie pan za wybryk natury- Potrafi pan to zrobić? PSYCHOLOG: Nie. OPHELIA: O, to ciekawe... Spodziewałam się, że pan zaprzeczy. PSYCHOLOG: Ophelio, jesteś inna. Jesteś dziwna. Ale oprócz tego bardzo inteligenta i twórcza. To prawda, że ludzie wokół ciebie są inni niż ty, ale kto w dzisiejszych czasach nie jest dziwny? Pomyśl, może kwestią twojej inności nie jest fakt, że urodziłaś się odmieńcem. Może po prostu urodziłaś się w złym środowisku. Kto wie? W niewłaściwych czasach, albo kraju... OPHELIA: Albo planecie... PSYCHOLOG: Cieszę się że nie tracisz poczucia humoru. Ophelio, psychologia jest bardzo trudną dziedziną, która każe nam- psychologom, porządkować ludzi w szufladkach. Ty jesteś najlepszym dowodem na to, że to jest bez sensu! Jesteś najciekawszym przypadkiem w mojej karierze, co więcej- Jesteś najciekawszym przypadkiem, o jakim w życiu słyszałem. Na ciebie nie ma szufladki. Dlatego jestem tak bardzo zaszczycony tym, że to właśnie ja mogłem z tobą pracować. Wiele mnie nauczyłaś o ludziach i o moim własnym zawodzie. Znów długie milczenie. PSYCHOLOG: (już zupełnie innym tonem niż poprzednia kwestia) Jak ci idzie opieka nad żółwiem? OPHELIA: Dobrze.... Tylko raz o mało co go nie utopiłam... PSYCHOLOG: Przywiązałaś się do niego? OPHELIA: Nie wiem... To tylko żółw, ale... Biorę za niego odpowiedzialność. Wcześniej nigdy nie miałam żadnego zwierzątka. Nie opiekowałam się nawet młodszym bratem. Właściwie, patrząc z perspektywy czasu uważam, że rodzice mnie rozpieszczali. Teraz mam szanse się usamodzielnić. Jestem bardziej niezależna. PSYCHOLOG: I dobrze ci z tym? OPHELIA: Tak.... PSYCHOLOG: I nie brak ci niczego? OPHELIA: Nie.... SCENA VI Ophelia leży w łóżku nie śpi. Wstaje i schodzi na dół. pije wodę. Podchodzi do stołu bilardowego i wbija bile, tworząc duży hałas. Przy jednym z wbić spogląda w stronę stojącego na stole czerwonego pudełka. Wbija dalej. Znów patrzy na pudełko. Znów wbija i znów patrzy. Po którymś wbiciu słychać ciche skrobanie.. Chwila przerwy. Ophelia zastanawia się i składa się do następnego uderzenia. Ostatnią bilę wbija bardzo cicho i delikatnie, jakby bała się, że kogoś obudzi. Odkłada kij na miejsce i podchodzi do pudełka. Zagląda do środka. OPHELIA: (czułym szeptem) Idź spać... Już nie będę hałasować... Idź spać. Ja też pójdę. I wiesz co? Zamierzam zasnąć. Tym razem naprawdę. A kiedy rano się obudzę, już nie będę czuć się winna za to kim jestem. Już nigdy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×