Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

Dać mu odejść

Polecane posty

Gość gość
Czy moja historia czymś się różni od Twojej? W zasadzie tylko szczegółami - ja gdy poznałam mojego ex miałam 30 lat, więc głupią gąską teoretycznie już nie byłam, niemniej jednak po 3 latach samotności dałam się wtedy ponieść emocjom, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i weszłam w ten "układ" mimo że rozsądek krzyczał żeby uciekać jak najdalej (bo czerwone lampki ostrzegawcze, że coś z tym kolesiem jest nie tak były od samego początku ale pochłonięta jego urokiem i przemożną potrzebą kochania i bycia kochaną bagatelizowałam te sygnały, to fakt). Spędziliśmy ze sobą tylko rok, ale szczerze mówiąc nikt ani wcześniej ani później nie upokorzył mnie przez całe moje życie tak jak on przez jeden tylko rok. Na szczęście (nie-szczęście?) nie mamy ze sobą kontaktu na co dzień. Skasowałam jego nr tel i maila, ale cóż z tego skoro pamiętam ten numer na pamięć i często kusi mnie żeby odświeżyć kontakt pod byle pretekstem. Ja jestem taka że jak coś mnie boli i męczy to muszę to z siebie wyrzucić i tak też zrobiłam - napisałam do niego kilka dłuższych i krótszych maili z opisem mojego stanu emocjonalnego, tłumacząc jak to wszystko wyglądało z mojego punktu widzenia, nawet przeprosiłam go za swoje zachowanie (zdarzało się, że z totalnej bezsilności i rozpaczy mówiłam mu coś przykrego ażeby sprowokować go do jakiejkolwiek otwartej i szczerej rozmowy, wiem że ja też potrafię słowem zranić - jednak zawsze po takich ostrych słowach czuję wyrzuty sumienia i muszę natychmiast przeprosić daną osobę, dlatego czułam potrzebę żeby i jego przeprosić) jednak to nic nie dało ponieważ on nie ma sobie nic do zarzucenia, nie poczuwa się w obowiązku aby przeprosić mnie za swoje raniące zachowanie, a wręcz całą winę za rozpad związku zrzuca na mnie i jeszcze bezczelnie manipuluje prawdą mówiąc że gdybym tylko chciała (wyobrażasz sobie Autorko? - gdybym tylko chciała !!) mogłabym mieć go na zawsze ale ja pogardziłam takim wspaniałym facetem - dżizas co za ohydna manipulacja :( Dlatego tak jak mówisz Autorko żądne pisanie i rozmowy z takimi typami nic tu nie pomogą, po nich to spływa jak po kaczce a tylko my się ośmieszamy. Najlepiej dać spokój i niech sam zobaczy, że teraz jesteś w szczęśliwym związku. Uczucia i emocje co jakiś czas wracają, to prawda. U mnie minęło dopiero pół roku i nie ma dnia żebym o nim nie myślała - emocje pozytywne (bo przecież były też chwile piękne z nim) mieszają się z żalem, urazą, gniewem, poniżeniem itd. Myślę że jedynie modlitwa w intencji wzajemnego przebaczenia może pomóc, bo co innego? dla mnie osobiście to jest zbyt głęboka rana żeby czas coś tutaj zdziałał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Manipulacja ohydna, przyznaję. Ja sobie lata zarzucałam, że mogłam postąpić inaczej, mogłam być lepsza, może brakowało ciut ciut, żeby zostać miłością jego życia. Gdybym tylko dała z siebie więcej, gdybym była lepsza, mniej narzucająca ("wziąłeś sobie koleżankę na ręce? spoko, przecież mnie nie możesz") to by się udało. Guzik, nic by się nie udało. Przestałam gdybać gdy uświadomiłam sobie, że nie mogłam być dla niego lepsza. Owszem, mogłam postąpić tak czy inaczej, ale prawda jest taka, że mu nie wystarczałam i już. Nie zrobiłam nic spektakularnego (no, chyba, że wliczymy w to focha bo miałam powody do zazdrości), ot byłam "za mało". Ale to nie jest kwestia podaży tylko popytu. On mnie nie chciał i już. Ja też dla zdrowia psychicznego lepiej jak wyrzucam. Tu nie mogłam, przynajmniej nie jemu. Za bardzo bolało. Inna sprawa, że rozstając się z nim miałam o nim zdanie jak o półbogu (ideał, któremu do pięt nie dorastam). Za bardzo przywiązałam się do jego zdania o sobie samym ;) Musiałam to odkłamać, nadal muszę :( . Wiesz... gdzieś ostatnio przeczytałam zdanie, że do zapomnienia o jakiejś traumie potrzebna jest jej akceptacja. Nie afirmacja ("to było fajne") tylko akceptacja faktu ("to miało miejsce"). Do dziś nie mogę wybaczyć sobie do końca tego, co zrobiłam, ale staram się przyznać i zaakceptować fakt, że to się stało, miało miejsce, tak, zostawił mnie, tak, zachowałam się jak podrzędna dajka, tak sprzeniewierzyłam się wszystkiemu w co wierzę dla pseudomiłości. Co do Twojej rany. Moja była świeża na tyle, żeby uniemożliwić mi nowy związek przez kilka lat. czas jednak robi swoje. Czas i zmiany. Już nie drgam wewnętrznie na dźwięk jego imienia. Już nie muszę się zastanawiać, jak zachować się "naturalnie".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Gosc z 17.34 zgadzam się w 100%. Trudno to było jasne od zawsze. Tylko po co wszystko ? Po co tyle poświęcać czasu ( czyli czegoś najcenniejszego) komuś kogo się nie zna i nie ma zamiaru poznac?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość dziś Tak samo po co poświęcać czas na paralotnię skoro nie zamierza się być paralotniarzem? Odpowiedź jest prosta i trywialna: czasowa rozrywka, a przy dobrych wiatrach jeszcze mały bonus w postaci babrania się w emocjach zgodnie e swoim odchyłem (ludzie są popaprani za przeproszeniem).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dziękuję za opd. mam nadzieje ze dobrze się bawiłes i dziękuję bo mnie wiele nauczyles.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
To ja od tego manipulanta ;) W ogóle nie ma sensu gdybać a co by było gdybym była milsza, ładniejsza, mniej zrzędliwa, bardziej wyrozumiała, bo takie myślenie prowadzi do zaniżenia poczucia własnej wartości i utrudnia wygrzebanie się z kompleksów, którymi ci faceci nas uraczyli (przynajmniej tak było w moim przypadku - przy nim czułam się jak człowiek gorszej kategorii, prostaczka i roszczeniowa zołza w jednym. Moje kompleksy dodatkowo pogłębiała jego chora potrzeba dominacji i sprawowania nade mną władzy. Oj tak, dominacja, władza, kasa i kontrola to było to co najbardziej go podniecało). My dałyśmy z siebie to co najlepsze, wchodziłyśmy w te relacje z czystymi intencjami wobec tego nie ma mowy o byciu "podrzędną dajką". A to, że oni nie potrafili tego docenić to ich wielka strata. Jeśli to Ciebie pocieszy Autorko to powiem Ci, że mój facet po miesiącu znajomości wyznawał mi miłość, zapewniał że jestem tą jedyną, że szukał mnie latami, że za chwilę mi się oświadczy i co? Po kilku miesiącach oświadczył że już się odkochał, że nie jest pewny czy chce ze mną być, że jestem zachłanna prosząc go o poświęcenie mi więcej czasu niż 2 razy w tygodniu po 3 godziny, że naruszam jego przestrzeń prosząc aby zlikwidował swoje konta na różnych portalach randkowych, że chcę go zdominować prosząc o konsultowanie ze mną decyzji dotyczących jego (naszej) przyszłości, że planuję zamach na jego wolność wspominając o tym że mając 30 lat marzę o dziecku itd. Poczytaj o narcystycznym zaburzeniu osobowości, ja przerobiłam mase książek w tym temacie i dziś jest mi łatwiej to wszystko ogarnąć. Staram się nie zadręczać siebie pytaniami co ja źle zrobiłam, co źle powiedziałam albo czego zabrakło, po prostu wiem że ten typ tak ma - narcyz to człowiek wiecznie niezdecydowany, który potrzebuje coraz to nowych bodźców, to tak jakby 5 latek uwięziony w ciele dorosłego faceta, nikt nigdy nie sprosta jego chorym wymaganiom. Prędzej cie oleje niż zmieni swoje postępowanie, mimo że dzień wcześniej zapewniał o miłości. Co do akceptacji faktu - ja nadal nad tym pracuję :) Zadałam sobie pytanie co takiego pociągało mnie w tym facecie, że mimo iż dogłębnie mnie ranił swoim zachowaniem ja chciałam w tym trwać? Doszłam do banalnego wniosku, że byłam zakochana w wyidealizowanym obrazie jego osoby jaki mi przedstawił na pierwszej randce, po prostu przedstawił fałszywy (a przynajmniej mocno ubarwiony) obraz siebie, dopiero po kilku miesiącach wyszło szydło z worka. Mówiąc krótko kochałam kogoś kto tak naprawdę nie istnieje, kochałam ideał faceta który noszę w swojej głowie a którym on NIGDY NIE BYŁ marne to pocieszenie ale zawsze coś :) Dlatego rozumiem, że i Ty widziałaś w swoim boga i teraz trzeba to odkręcić :) Ja, mimo że jestem w nowym związku, nadal jestem jeszcze na etapie że na dźwięk jego imienia albo na wspomnienie tamtych chwil serce wali jak szalone, ale dzięki Bogu obecny partner jest na tyle wyrozumiały, wie ile nerwów kosztuje mnie ta sytuacja i cierpliwie pomaga mi się z tym uporać, zresztą mój obecny związek to też ciekawa historia :) Moja rada skupmy się raczej na tym co teraz mamy, przede wszystkim doceńmy naszych partnerów którzy są naszym wsparciem, a ex niech sobie żyją swoim życiem. Tak na chłopski rozum za czym tu płakać? za tym, że zawsze byłam na samym końcu w jego życiu, a najważniejsza była kariera, siłownia i jego koleżaneczki? że prosiłam się o każde spotkanie? że żebrałam o każde przytulenie mnie? że prosiłam się o głupią rozmowę? że nawet głupiego kwiatka nie dostałam? prosta analiza + i - jest taka że zdecydowanie więcej jest minusów i tego się trzymajmy :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Na początek sprostowanie. Moje posty z tej strony były o godzinie: , oraz . Jeśli post z uraził przepraszam, nie było to moim celem. Tak odczytuję, również w moim przypadku, chęć "tracenia" czasu na związek ze mną przez mojego ex. Autorka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
gość dziś W moim związku pewnych elementów nie było. On nie chciał (chyba?) nade mną dominować, ale raczej żyć jak Piotruś Pan. Po "dżentelmeńsku" wyszedł ze związku. Żadnych rzucań przez smsa, kłótni. Z klasą pełną normalnie. Tak samo z klasą podchodził do mnie jak chciał jednego. Z czasem widzę, że ta "klasa" to tylko poza, która sprawi, że ktoś z zewnątrz nie zarzuci mu chamstwa i podłości. Co do kompleksów. Mnie też zjadały. Miałam wątpliwości co do swojego charakteru, czy jestem w ogóle godna miłości (!). Mój mąż do dziś parę razy na tydzień słyszy sakramentalne "kochasz mnie jeszcze". Po tylu latach muszę to usłyszeć żeby uwierzyć (na następne ileś dni). Co do "dajki". Widzisz... wchodziłam z nim w relacje intymne nie będąc oficjalnie z nim w związku. Czyli on mógł być z kimś a ja byłam nomen omen zapchajdziurą bez praw (zanim się gromy posypią: praw do korzyści innych niż seksualne czyli spotkań, poza seksualnych czułości, wspólnego budowania czegokolwiek itp.). Choć owszem, moje intencje były czyste. Zresztą jak wchodziłam w tę relację, to byłam na nie. On mnie zdobywał. To go pewnie kręciło. A jak zdobył... to się zrobiło nudno. Pół roku latał za mną i był najbardziej zakochany na świecie. Potem mu przeszło. Poczytam o tym narcyzmie. Mój ex na bank ma coś z narcyza. Choć dla mnie był "pewien własnej wartości". Ehhh, czemu mnie takie osobniki pociągają - nie wiem. Może dlatego, że mi tego brakuje. "narcyz to człowiek wiecznie niezdecydowany, który potrzebuje coraz to nowych bodźców, to tak jakby 5 latek uwięziony w ciele dorosłego faceta, nikt nigdy nie sprosta jego chorym wymaganiom. Prędzej cie oleje niż zmieni swoje postępowanie, mimo że dzień wcześniej zapewniał o miłości." To brzmi baaaaardzo znajomo. "Doszłam do banalnego wniosku, że byłam zakochana w wyidealizowanym obrazie jego osoby jaki mi przedstawił na pierwszej randce, po prostu przedstawił fałszywy (a przynajmniej mocno ubarwiony) obraz siebie, dopiero po kilku miesiącach wyszło szydło z worka. Mówiąc krótko kochałam kogoś kto tak naprawdę nie istnieje, kochałam ideał faceta który noszę w swojej głowie a którym on NIGDY NIE BYŁ marne to pocieszenie ale zawsze coś." Gratuluję Ci tych wniosków. Ja doszłam do podobnych gdy się już przebiłam przez "faceta z klasą". To spore pocieszenie, bo wiem, że w głowie nie tęskniłam za nim, tylko za kimś nieistniejącym. I właśnie z tym kimś nieistniejącym muszę się rozprawić. "Moja rada skupmy się raczej na tym co teraz mamy,..." i wszystko poniżej - zgadzam się w 100%. Jeszcze raz gratuluję szybkiego odkrycia tych prawd i dojścia do konstruktywnych wniosków. Mi to zajęło o wiele dłużej.... :*( Swoją drogą ten tekst z koleżaneczkami jakoś poruszył czułą strunę. Taak. Osiwiałabym przed 40tką, jakbym z nim była.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
"Zresztą jak wchodziłam w tę relację, to byłam na nie. On mnie zdobywał. To go pewnie kręciło. A jak zdobył... to się zrobiło nudno. Pół roku latał za mną i był najbardziej zakochany na świecie. Potem mu przeszło." jak to brzmi dziwnie znajomo.... jaka ja głupia byłam, naiwna, dałam się na to nabrać, choć sama koleżankom powtarzałam, by nie dawały się na to złapać... eh, mam nauczkę, nauczyłam się, odczułam na własnej skórze, wiecej już tego samego błędu nie popełnię, to taka nauczka dla nas na przyszłość

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Bardzo pociesza mnie fakt, że i Twoje i moje doświadczenie mówi, że to nie jest materiał na stały związek. Dobrze, że się rozpadło. Nie miało przyszłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Wracając do głównego tematu, jak sobie układasz w głowie przeszłość i uczucia do niego? Jak sobie tłumaczysz to, co się stało? Masz kontakt ze swoim ex?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Pytasz jak sobie układam w głowie przeszłość? Wiesz ja jestem z natury optymistką, staram się we wszystkim widzieć pozytywne strony, tymi negatywnymi nie zaśmiecam sobie głowy. Zresztą ja w ogóle bardzo szybko zapominam o tym co było złe, a w pamięc****elęgnuję tylko te dobre chwile - życie nauczyło mnie, że każdy jest tylko człowiekiem, ma prawo błądzić, więc po co w nieskończoność wyciągać brudy i się nimi zadręczać? nie lepiej przypomnieć sobie miłe chwile i w myślach uśmiechnąć się do nich? ;) Odpowiadając na Twoje pytanie - nie analizuję przykrych chwil z moim ex, wspominam tylko te miłe momenty w których czułam się przy nim naprawdę szczęśliwa. Związek z nim traktuję jako ciekawe i bardzo cenne doświadczenie. Jakkolwiek naiwnie to zabrzmi - czasami nawet próbuję usprawiedliwiać jego zachowanie, tłumaczę sobie że przecież nic wielkiego się nie stało, że może nieraz to ja przesadziłam, że może to ja jestem przewrażliwiona a inna kobieta na moim miejscu bez problemu by zaakceptowała takiego faceta, że przecież jego obecne zachowanie wynika z silnych kompleksów wyniesionych z dzieciństwa a to w moich oczach jest mocnym argumentem na jego korzyść. Może to głupie podejście, ale mi osobiście daje dużą ulgę właśnie takie doszukiwanie się w każdym człowieku jego zalet jak również wyrozumiałość dla cudzych wad/kompleksów/traum z dzieciństwa itd. Jest coś takiego w psychologii jak proces żałoby przez który trzeba przejść aby dostąpić wewnętrznego uzdrowienia. Ja już sama nie wiem na jakim etapie jestem, mam wrażenie że nie idę do przodu a raczej się cofam w przeszłość. Ja jak na razie opłakuję moje niespełnione marzenia, rozbudzone i brutalnie skradzione nadzieje. To już chyba nawet nie chodzi personalnie o tamtego faceta a właśnie o to bolesne poczucie porażki i świadomość niespełnionych marzeń. Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Być może znajomość z takimi facetami otworzyła w nas nowe obszary wrażliwości? Patrząc tym sposobem to powinnyśmy ich raczej po tyłkach całować za to że się pojawili ;) U mnie to doświadczenie spowodowało całą lawinę ciekawych analiz mojej osobowości, dopiero teraz zaczynam siebie poznawać i to co odkrywam naprawdę mi się podoba. Widzę, że i Ty Autorko masz problem z pytaniem dlaczego akurat takie osobniki Cię pociągają? To jest bardzo dobre pytanie i ja pewnie jeszcze długi czas nie znajdę na nie odpowiedzi :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dziękuję za ten wpis. Wybacz, że tak późno, ale musiałam sobie parę rzeczy przemyśleć. U mnie też to jest "bolesne poczucie porażki i świadomość niespełnionych marzeń". Lepiej godzić się z tym niż z "straciłam miłość mojego życia" (już tak nie uważam, że to był mój motyw przewodni przez wiele lat). Dzięki raz jeszcze. Trochę rzeczy zrozumiałam, niektórych żałuję (np. tego, że jestem pesymistką jeśli chodzi o mnie samą).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
A jak Ty autorko sobie to poukładałaś w ciągu tego czasu? jak reaguje Twój mąż? i dlaczego aż 10 lat się to ciągnie? skoro tak długo o tym myślisz to albo jesteś bardzo wrażliwa, albo tamten facet wiele dla Ciebie znaczył.. Ja powiem Ci szczerze rzadko się zakochuję, właściwie chyba tylko 2 razy w moim 30 letnim życiu mi się to zdarzyło (on i mój obecny facet), ale jeśli już się zakocham to ta osoba jest w moim sercu na zawsze. Nie wiem dlaczego tak mam, dlaczego aż tak mocno przeżywam takie stany. Dlatego obawiam się, że mój ex już na zawsze będzie miał swoje niemałe miejsce w moim sercu, mimo że chyba nie do końca na nie zasłużył :( W takim razie jak żyć mając 2 mężczyzn w jednym sercu i w jednej głowie? Czy to kiedyś minie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
- "gość dziś A jak Ty autorko sobie to poukładałaś w ciągu tego czasu? " Lekko nie było. Walczyłam w swojej głowie z kłamstwami, skutkami życzeniowego myślenia i tąpnięciem psychicznym. Robiłam małe kroki. Najpierw musiałam przyznać się do bólu i do uczuć. Zaakceptować, że są. Potem uczyłam się odróżniać jego samego od wyobrażenia w mojej głowie. To dało mi dużo. Sporo gdybałam, poddawałam w wątpliwość swoją wartość, zarzucałam się poczuciem winy. Sporo pomogła mi wiara, choć jednocześnie była przyczyną aż takich skutków. Z drugiej strony przewrotnie powiem, że może i dobrze się stało, to moja pycha i zadufanie został trochę stępione. Wiem, że moim problemem było też obarczenie jego winą także za moje złe samopoczucie z sobą samą i to, że nie widziałam w sobie siły, tylko bezradność ofiary. Dopiero przełamanie tego impasu, choć w dość niekonwencjonalny sposób, było dla mnie kluczowe. Zaakceptowałam uczucia, że są, nie umiałam się uwolnić od nich. Przeżywałam wiele, do tej pory przeżywam. Ale silnie rozgraniczam uczucia od działań. Akceptuję uczucia, ale nie daję się im wodzić a nos. -"jak reaguje Twój mąż?" Ujmę to tak. Mnie na taką wyrozumiałość nie byłoby stać. Byłam i jestem z nim bezwzględnie szczera jeśli chodzi o moje uczucia to to, co się dzieje. Myślę, że dlatego nie jest to dużym problemem, choć nie jest fajnie usłyszeć, że małżonka (od lat 5ciu) przeżywa jakieś emocje związane z ex. Jest trochę na jego punkcie uczulony. Ja to w pełni rozumiem. - "i dlaczego aż 10 lat się to ciągnie?" To nie tak. Byliśmy półtora roku razem, a potem kolejne 3 w szarpaninie. Problem niewybaczenia sobie i jemu ciągnie się zatem max. 8,5 roku. A czemu? Jestem emocjonalną ekstremistką. Jak się cieszę to całą sobą, jak rozpaczam to też na maxa. Niestety kiepsko to znoszę, dlatego łatwo wypieram uczucia, nie mierzę się z nimi. Taki lęk przed lękiem i bólem. Wyparte uczucia istnieją i dalej robią mi krecią robotę. Po jakimś czasie zacierają się fakty i zostaje przejmujący smutek, ból i takie tam. Ciężko z tym walczyć. -"skoro tak długo o tym myślisz to albo jesteś bardzo wrażliwa, albo tamten facet wiele dla Ciebie znaczył..." Jedno i drugie. Jestem na granicy nadwrażliwości co mi w życiu wychodzi mocno bokiem. A to była moja pierwsza nieplatoniczna miłość, z którą przeżyłam wszystko: pierwsze trzymanie się za rękę, pierwszy pocałunek, pierwszy raz. Jestem chodzącym przykładem prawa pierwszych połączeń. Nigdy nie byłam aż tak pewna, że z tym konkretnie facetem chcę spędzić resztę życia. W dodatku nasze bycie razem przypadło na prawdopodobnie najszczęśliwszy okres mojego życia (wiele wolno, ale niemal brak zobowiązań). Bardziej wryć mi się w pamięć nie mógł. -"Ja powiem Ci szczerze rzadko się zakoch*ję, właściwie chyba tylko 2 razy w moim 30 letnim życiu mi się to zdarzyło (on i mój obecny facet), ale jeśli już się zakocham to ta osoba jest w moim sercu na zawsze. Nie wiem dlaczego tak mam, dlaczego aż tak mocno przeżywam takie stany." Ja ciągle walczę, żeby w moim sercu miejsca zajmował jak najmniej. Też nie jestem kochliwa, za to jestem długoterminowa. Moją pierwszą platoniczną miłość (która nawet nie wiedziała, że jest moją miłością) "kochałam" 8 lat. Potem podobało mi się może 3-4 facetów, a potem był on, potem jeszcze 1 i mój mąż. Dość marny dorobek. Fajne to jest o tyle, że mężczyzn postrzegam jako aseksualnych. Mogę mieć przez to kolegów. Choć jak życie pokazało koledzy mają różnie :( . -"Dlatego obawiam się, że mój ex już na zawsze będzie miał swoje niemałe miejsce w moim sercu, mimo że chyba nie do końca na nie zasłużył smutas.gif " Mój też będzie miał. Ale mam nadzieję sprowadzić go do poziomu wspomnianego przeze mnie 1 platonicznego wtedy uczucia. Na marginesie. Jak się dowiedziałam, że się żeni (platoniczny) to miałam ochotę się upić. Dziś życzę mu szczęścia i wiem, że to było szczeniackie i należy do wspomnień. To jest już przeszłość. I mój ex też jest przeszłością. Tylko serce musi ruszyć dalej, a ja zaakceptować to, co się stało i budować to, co nowe. Wiesz, może właśnie w tym jest odpowiedź. W moim przypadku im lepiej jest w moim małżeństwie tym jego miejsce w moim sercu jest mniejsze. Na szczęście nie ma to przełożenia w drugą stronę. Buduję relacje z innymi na nowo. Wtedy ta stara relacja z nim na starych zasadach nie ma już racji bytu. sama się też zmieniam. To, że jestem matką już sprowadza mnie na ziemię i pokazuje, że przeszłość to przeszłość. Tylko te moje uczucia jeszcze siedzą. Ale myślę, że to już aż tak długo nie potrwa. Jako małe dziecko miałam pewne wydarzenie, które bardzo przeżyłam. Uczucia zamroziłam i schowałam gdzieś głęboko. Wróciły po jakiś 8 latach. Oczyściłam się z nich po jakiś 15 latach. Tu proces idzie szybciej. Pomyślałam właśnie, że może łapię przeszłość, której mi szkoda, że przeminęła. Próbuję zatrzymać czas, którego nie jestem w sanie wrócić. A te uczucia do exa to taka resztka tamtego świata, która została. Tak jak tamto wydarzenie było końcem świata, który znałam. Nie wiem, czy da się mnie dziś zrozumieć. -"W takim razie jak żyć mając 2 mężczyzn w jednym sercu i w jednej głowie? Czy to kiedyś minie? " Na razie żyć i od tego nie uciekać, ale i w to nie uciekać. A potem... myślę, że prędzej czy później to się przetransformuje we wspomnienie, a ex w 1 z osób, które poznałam i które zaważyły na moim życiu. Może i dobrze, że mam z nim kontakt, bo dzięki temu stare uczucia i wspomnienia są nadpisywane przez nowe. To nie będzie mój przyjaciel. Po tym co zrobił to raczej mój nieprzyjaciel (w sensie biblijnym), ale w na pewno jesteśmy sobie bliscy i w razie życiowych zawichrowań to myślę, że rękę bym mu podała.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dziękuję za ten post Autorko. Sporo mi dał do przemyślenia. Szczerze mówiąc aż mnie zatkało, widzę tyle podobieństw. Zaintrygowało mnie Twoje stwierdzenie "moja pycha i zadufanie został trochę stępione" - bardzo głębokie i odważne wyznanie! Ja od czasu rozstania z ex przeżywam dość poważny kryzys wiary. Do tej pory myślałam, że moja wiara jest na tyle silna, że nic nie jest w stanie jej zachwiać, ależ się myliłam... Dziś nie umiem się modlić, nie widzę w tym większego sensu, nawet mi się nie chce. Widzę w Bogu okrutnika i sadystę, który pozwala na takie historie. No bo jak inaczej nazwać Boga, który najpierw pozwala żeby najpiękniejsze marzenie życia zaczynało się spełniać, a po 5 minutach brutalnie to zabiera? - mi się ciśnie na usta słowo OKRUTNIK :( wiem, że kryzysy to naturalny etap rozwoju wiary, ale nie spodziewałam się że akurat ten mój będzie jak zwykle celował w mój najczulszy punkt :( Tłumaczę sobie to tzw. Bożą Mądrością, widocznie Bóg wie lepiej że to moje marzenie w ostatecznym rozrachunku nie dałoby mi szczęścia, ale na ten moment ogarniam to tylko rozumem, a nie sercem :( Kolejna sprawa - "emocjonalny ekstremizm" - ja mam identycznie. Jeśli kocham to do końca życia, jeśli nie lubię to nie ma siły która by wpłynęła na zmianę mojego zdania. Ja również byłam absolutnie przekonana, że ten facet zostanie moim mężem. Poczułam to już na pierwszym spotkaniu, pamiętam ten moment do dziś. Nigdy wcześniej ani później już nie miałam tej pewności. Może to tylko autosugestia, albo magia chwili, a może przykry psikus losu? Nie wiem... Tak jak mówisz Autorko, prawdopodobnie to wypadkowa różnych zdarzeń, okoliczności i emocji wpływa na to, że pewne relacje zapadają aż tak głęboko w pamięć. Bo przecież takie historie nie zdarzają się na co dzień, a być może tylko raz w życiu. Powiem Ci jeszcze, że uważam że masz łatwiej Autorko ponieważ utrzymujecie kontakt. To daje Ci możliwość poukładania sobie wszystkiego, "stare uczucia i wspomnienia są nadpisywane przez nowe" - to znacznie ułatwia powrót do pionu. Ja zostałam sama, zdezorientowana, z mnóstwem pytań bez odpowiedzi, bez jakichkolwiek wyjaśnień, z głową pełną domysłów i nadinterpretacji - paskudne uczucie. Gdyby mój ex chociaż krótko postarał się wytłumaczyć mi swoją decyzję, niech to będzie nawet banalne "Nie jesteś w moim typie", to byłoby mi łatwiej to zaakceptować, a tak... do dziś nie rozumiem co tak naprawdę się stało. Nie mamy kontaktu, on nie raczył nawet odpisać na mojego maila (często mu się to zdarzało, bywało że na jego smsa z odpowiedzią czekałam i pół dnia - oczywiście standardowa wymówka "byłem zajęty"). Myślę, że robi to umyślnie, chce przynajmniej w taki sposób nade mną górować zostawiając mnie z moimi domysłami. Szczytem świństwa jest właśnie takie pozbawianie wyjaśnień kobiety, którą rzekomo się kochało. Zawsze powtarzałam, że najciemniej pod latarnią - takie emocje zafundował mi gorliwy obrońca wiary, wyobrażasz sobie Autorko? :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Polecam w takiej sytuacji pomoc tarocistki . Ja systematycznie korzystam w sprawach pracy, uczuciowych a nawet intymnych. Napisala mi o tym gdzie powinnam szukac pracy i znalazlam w tym miejscu o ktorym napisala.Odpowiada konkretnie na pytania i nie musze dlugo czekac na odpowiedzi. Maksymalnie do 24godzin. Jestem megazadowolona tarocistkasofii@wp.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Fajnie, że się odezwałaś. Co do kryzysu wiary. Ja też miałam, ale raczej w kategorii "niegodna" i "odrzucona". Wybaczanie sobie było tu podstawą. A co do rozwoju wiary. Wiesz, że są próby, które wyciągają nas z płycizny. Pamiętam, że w wieku 16 lat wiedziałam wszystko, byłam wyrocznią, na wszystko miałam odpowiedź. Ułożyłam sobie świat w schematy. Błędne, czasem nieludzkie, piętnujące, osądzające i takie, których znaczenia i przeznaczenia nie rozumiałam. Słowem, postrzegałam świat a przez to i siebie w sposób nieprawdziwy. Czy dobra jest dla człowieka taka stagnacja? Nieprawdziwość?Bynajmniej. Czasem trzeba coś zburzyć, aby zbudować się w bardziej prawdziwy sposób. Z czasem człowiek jest intelektualnie przygotowany na życie ze sprzecznościami, że ktoś może być dobry i zły jednocześnie, że nie jest postacią idealną albo w pełni spaczoną. Wiem, że to doświadczanie czasem idzie nie tak. Ludzie mają kryzys, jak np. ja, i popadają w rozpacz. Ale nie oszukujmy się, te złe efekty zawdzięczam głównie swojej woli i swoim uczynkom, a dokładnie takiemu nie innemu wyborowi, który niemal samodzielnie podjęłam. Czemu niemal? To, że dziecko podczas nauki chodzenia skręci nogę nie obarcza odpowiedzialnością ani matki ani dziecka. Czas był ku temu żeby zacząć chodzić, ale czasem zło się po prostu dzieje. Jak przejechanie kogoś. Jak utrata pracy bo się coś palnęło w najmniej odpowiednim momencie. A czemu? Nie zapomnieliśmy o kimś, o mącicielu i złodzieju? Właśnie. Nie wszystko, co się dzieje jest wolą Boga. Zły ciągle ingeruje i naszą wolną wolą się nie przejmuje jak Bóg, namawiając nas do zła ile wlezie. Ale, wracając do tematu, też uważam, że te doświadczenia są nam potrzebne, choć bez niektórych naprawdę mogłabym się obejść (a może nie? Któż to wie?). Ludzie, którzy stają nam na drodze i których wybieramy do bliższej znajomości zmieniają nas, są naszą życiową szkołą. Każdy czegoś nas uczy, a to umiejętności ustąpienia, a to nawiązywania kontaktu wzrokowego, parzenia herbaty czy poprawnego składania swetra. Takie bliskie znajomości coś w nas otwierają, coś burzą, coś budują, coś zamykają, coś wzmacniają i coś usuwają, a przed wszystkim czegoś uczą. Porównaj siebie teraz do tej dziewczyny sprzed. Kim się stałaś? Co się w Tobie zmieniło? Czy oprócz trudnych uczuć coś w Tobie zmieniło się na lepsze. Wiem, że stąpam tu po cienkim lodzie, bo jest jeszcze opcja "Hiob", czyli cierpienie, które jest próbą, które nie uszlachetnia, nie naprawia, nie wzbogaca. Które trzeba po prostu przeżyć. Może było nam dane to uczucie w połączeniu z niewłaściwym człowiekiem po to, żebyśmy pozbyły się pewnego romantycznego spojrzenia, konieczności motyli w brzuchu itp. bo mężczyzna, którego wybierzemy bez takich oczekiwań będzie dla nas lepszy? Teraz takie szaleństwo emocjonalne nie kojarzy mi się dobrze mimo, iż jestem pewna, że kiedyś nie wyobrażałabym sobie bez tego związku. A mi, w moim obecnym związku jest po prostu dobrze. Nie przeżyłam tąpnięcia gdy chemia się skończyła. Jest spokojnie, trochę nudno i idealnie tak, jak być powinno. Bez moich przeżyć nie doceniłabym męża, o ile w ogóle zostałby moim mężem, może chciałabym przeżyć jakąś przygodę, może marzyłabym o czymś więcej, o jakimś mrocznym cyniku, który mnie porwie w emocjonalne szaleństwo dusz i ciał. Może popełniłabym w związku z tym jakiś błąd, i zorientowała się, że w bramce, którą wybrałam jest zonk? Piszesz, "widocznie Bóg wie lepiej że to moje marzenie w ostatecznym rozrachunku nie dałoby mi szczęścia, ale na ten moment ogarniam to tylko rozumem, a nie sercem". Takie rzeczy widzi się dopiero z dystansu. Zobacz ile tu topików" mam 18 lat i straciłem miłość mojego życia", "przegrałem życie, bo nie dostałem się na studia" itp. Za 10 lat u tych ludzi to we wspomnieniach może wyglądać zupełnie inaczej niż dziś, gdy nie wiedzą jak potoczą się ich losy. Podobnie i my, może za 10 lat stwierdzimy, że dobrze, że był z nami taki ktoś. Bo korzystałyśmy z uroków młodości w pełni (właściwy czas i miejsce), bo czegoś się nauczyłyśmy, co ochroniło nas przed krytycznymi błędami w przyszłości, bo dzięki temu wyborowi wiedziałyśmy kogo się wystrzegać, czego nam trzeba itp. Wiesz, nigdy nie spojrzałam na to, że czasem się widujemy jako na zaletę. Przeciwnie. W myśl zasady "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal" uważałam, że to jedna z przyczyn, dla których trwa to tak długo. Ale ja też nie pogadałam z byłym o tym, co się stało. Przyczyny rozstania znam pobieżnie, choć teraz parę rzeczy też rozumiem bardziej (dosłownie w zeszłym miesiącu parę elementów układanki znalazło się na właściwym miejscu), co ułatwia mi proces wybaczenia. Pamiętam, że jak byłam w okresie narzeczeństwa ok. roku, to strasznie chciałam się z nim spotkać, zamknąć ten rozdział i wyjaśnić sobie wszystko. Miałam tak głęboką potrzebę i prosiłam Boga, żeby tak się stało. Tak się nie stało. Niemal nie miałam z nim kontaktu przez ten rok, przez kolejny też nie. Trochę miałam o to pretensji do Szefa, ale teraz myślę, może to było za wcześnie, może bym się rozmyśliła i spaprała sobie przyszłość? Pierwsze jaskółki tego, że może coś sobie wyjaśnimy pojawiły się rok temu. Pociągnął wtedy temat, ale jako, że mnie zaskoczył, to szybko się zniechęcił monologiem. Może kiedyś to pojednanie nastąpi. Nie zależy mi na nim aż tak bardzo i może dlatego jest to właściwy moment. Myślę, że zostawienie kobiety bez tłumaczenia jest nie fair. Właśnie zdałam sobie sprawę, że sama coś podobnego zrobiłam z moim byłym, nazwijmy go ex2. Wtedy wyszłam z założenia, że czego oczy nie widzą... Zaraz po rozstaniu napisał, że za mną tęskni. Odpisałam, że wszystko już skończone. I to był nasz ostatni kontakt. Teraz wiem, że to był błąd i że należało zrobić to inaczej. Co oznacza, że sama też popełniam błędy, nie tylko ex... I to bez złych intencji. Ale, z mojego doświadczenia, jeśli Cię olał, tak jak ja kogoś "olałam" to świadczyć to może o tym, że po prostu nie zależało mu na Tobie. Zresztą to stoi u podstaw większości rozstań. Ale to broń obosieczna. Dziś z chęcią bym z ex2 porozmawiała i wytłumaczyła co i jak, zamknęła tę sprawę. Brakuje mi tego trochę (wyrzuty sumienia się odzywają). Ale nie wyskoczę teraz jak Filip z konopi. On też nie wyskoczy. Może kiedyś jakiś przypadek sprawi, że będziemy mieć szansę o tym pogadać. Ktoś mi kiedyś pięknie powiedział, że nic tak faceta nie boli jak obojętność. Myślę, że może kiedyś on sam zatęskni za kontaktem z Tobą i pożałuje, że nie załatwił tego inaczej. A jak poczuje obojętność i brak pragnienia kontaktu z Twojej strony to uderzy go to w ego mocno. Ale zemsta to nie jest najlepszy powód do działania w takim nie innym kierunku. Rozwój dobra jest. Może ten brak kontaktu to najlepsze, co mogło Ci się przydarzyć? Potrzebujesz czasu, a może kontakt przyjdzie, jak Ty będziesz już gotowa, co nie koniecznie będzie wtedy, gdy TY tak uznasz. Może z czasem ta potrzeba wyjaśnień nie będzie dla Ciebie priorytetem. Nauczysz się z tym żyć i przyjmować w pokorze sytuacje, na które nie masz wpływu. Będziesz żyć dalej i ułożysz swoje życie po swojemu, czyli bez niego. Nie daj się wciągnąć w jego zagrywki. To, że pogrywa z Tobą nie oznacza, że masz to w milczeniu znosić i zgadzać się na taką wizję siebie. Od nazwania Cię przez żebraka "kierowniczą" nie staniesz się kierowniczką, choć może takie miano dodałoby Ci to skrzydeł, tak jak czyjeś "tam Twoje miejsce" nie musi sprowadzać Cię do parteru. On już nie ma obiektywnego wpływu na Twoje życie. Jedyny wpływ jaki ma uzyskuje od Ciebie, Twoich emocji, zawiedzionych marzeń i nadziei. Co do obrońców wiary... Mój ex też zaliczał się do katolików, kościółek co niedziela itp. Cóż... Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie nadążam z analizą Twoich cennych uwag Autorko, dziękuję :) "Nauczysz się z tym żyć i przyjmować w pokorze sytuacje, na które nie masz wpływu" - ja właśnie nienawidzę takich sytuacji, po prostu od środka mnie rozwala kiedy nie mogę nad czymś zapanować, rozwiązać po swojemu, szlag mnie wtedy trafia. Dlatego tak przeżywam ten jego olewający stosunek do mnie, ponieważ wiem że nawet gdybym na rzęsach stanęła to i tak nic tu nie poradzę, to dzieje się jakby poza mną. Już pal licho tego dupka, ale tutaj ucierpiało moje ego - zostałam odrzucona, pozostawiona bez wyjaśnień, powoli dochodzi do mnie prawda że rzeczywiście jednak nie zależało mu na mnie, że widocznie nie byłam taka dobra żeby na niego zasłużyć, taka gorzka prawda bardzo boli. No ale cóż.. przede mną lekcja pokory do odrobienia. Tutaj wracamy do Twojego pierwszego posta Autorko - Dać mu odejść, wybaczyć sobie, Bogu i jemu - trudna to droga...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
" ja właśnie nienawidzę takich sytuacji, po prostu od środka mnie rozwala kiedy nie mogę nad czymś zapanować, rozwiązać po swojemu, szlag mnie wtedy trafia. Dlatego tak przeżywam ten jego olewający stosunek do mnie, ponieważ wiem że nawet gdybym na rzęsach stanęła to i tak nic tu nie poradzę, to dzieje się jakby poza mną. Już pal licho tego dupka, ale tutaj ucierpiało moje ego - zostałam odrzucona, pozostawiona bez wyjaśnień, powoli dochodzi do mnie prawda że rzeczywiście jednak nie zależało mu na mnie, że widocznie nie byłam taka dobra żeby na niego zasłużyć, taka gorzka prawda bardzo boli. " U mnie było DOKŁADNIE to samo. I myślę, że to właśnie ta zadra (podpisana imieniem "ja", nie "on") powoduje, że jeszcze coś mnie tam gryzie. Nie umiałam się pogodzić z tym, że mnie to spotkało. Też wydawało mi się, że ten facet to był szczyt moich możliwości. Że nic lepszego mnie już nie spotka. Ale teraz wiem, że to MOJA projekcja jego osoby. On też ma swoje wady, lęki i problemy. Choć na zewnątrz - błyskotliwa kariera i powodzenie. Ostatnio odkrywam, że on też jest człowiekiem. Brzmi śmiesznie, ale czy ten Twój to też nie jest jakiś facet idealny, jedyny i niepowtarzalny, jakiego nigdy więcej nie dane będzie Ci spotkać? A może to tylko image, kreowany (przez niego i nasz mózg kochany) jak modelka z Photoshopa? Dopiero uświadomienie sobie, że nic nie jestem w stanie zrobić i jako takie pogodzenie się z tym otworzyły mnie na spokój i nowe rzeczy. Zadra pozostała ("jak on mógł? Mnie?"), ale całokształt już odchodzi do przeszłości. Tylko czasem takie przebłyski pokazują jak ta zadra głęboko siedzi. Propos akceptacji. Fajny link, który był dla mnie trochę jak objawienie: http://wolnemedia.net/zdrowie/akceptacja-rzeczywistosci-kluczowym-elementem-zakonczenia-psychicznego-bolu/

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie będzie mnie przez ok. 2 tyg. Ale zajrzę na topik. Jeśli odpiszesz ja też odpiszę. Dzięki za wszystko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Polecam w takiej sytuacji pomoc tarocistki . Ja systematycznie korzystam w sprawach pracy, uczuciowych a nawet intymnych. Napisala mi o tym gdzie powinnam szukac pracy i znalazlam w tym miejscu o ktorym napisala.Odpowiada konkretnie na pytania i nie musze dlugo czekac na odpowiedzi. Maksymalnie do 24godzin. Jestem megazadowolona tarocistkasofii@wp.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja w sytuacjach trudnych zawsze proszę o ich rozjasnienie dobrej tarocistki. Za taką uwazam Sofii, ktora wróży emailowo i jest konkretna i rzeczowa. Jesli potrzebujecie takiej porady piszcie do niej na email tarocistkasofii@wp.pl . Wróży odpłatnie ale jest tego warta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jarek
Dnia ‎2015‎-‎06‎-‎08 o 13:06, Gość gość napisał:

gość dziś To, co mi zrobił nie jest tak naprawdę istotne, ale proszę bardzo. Byłam dziewczyną z zasadami. Spotkaliśmy się jak miałam ponad 20 lat. Rozkochał mnie w sobie. zaczął mówić o ślubie, dzieciach, snuć plany na przyszłość. Potem zaczął się wycofywać emocjonalnie. Tym sposobem namówił mnie do seksu, co wiedział, że jest sprzeczne moimi zasadami. "Obiecuję, że nigdy nie będziesz tego żałować." Aha... Wiedział, co to dla mnie znaczy. Zaczęłam robić mu uwagi na temat jego zachowania względem innych kobiet (całowanie ich, branie na ręce itp. nie mieści się w mojej normie). Stwierdził, że lepiej nam będzie osobno. I mnie rzucił. Jak chciałam się odciąć od przeszłości (zerwać z nim kontakt, żeby dojść do siebie) zmanipulował mnie żebym tego nie zrobiła. Dzięki temu usychałam z tęsknoty. To taki narcystyczny typ, który czerpie dużo z zainteresowania i uwagi innych, dlatego była mu na rękę kochająca go dziewczyna, która ciągle patrzy w niego zakochanymi ślepiami, a on może robić sobie co chce. Potem najwyraźniej brakowało mu jeszcze czegoś dlatego zaczął mnie adorować. Skończyło się na łóżku. A on przestał się odzywać. Czułam się jak .... Pół roku później to samo. Wypaliłam się. Stwierdził, ok, niech tak będzie, jestem szmatą, będę się szmacić. Tę masochistyczną gierkę udało mi się w końcu przerwać i wylądować w nowym związku. Wiem, że jak się to czyta, to nie ma tu nic strasznego. Nie zrobił mi nic więcej, niż przeciętny d**ek. Problemem są moje uczucia. On mnie skrzywdził obiektywnie, choć może tego nie widać w moim opisie. Ale krzywda subiektywna jest tu o niebo większa. Nikt w moim życiu nie zbliżył się nawet do tego poziomu zła w moim życiu, choć jego konkurencja wcale nie była słaba.

Każdy ma takie przeżycia - nic specjalnego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ewelina
49 minut temu, Gość Jarek napisał:

Każdy ma takie przeżycia - nic specjalnego.

Dokładnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×