Gość Gość11111111 Napisano Styczeń 1, 2016 Cześć wszystkim, Powiem tak jestem młodym 24 letnim facetem i zapewne padną zdania typu,że jeszcze dużo przede mną,że powinienem się ogarnąć i wrócić do życia,ale... Ten 24letni facet stracił 2 lata temu ukochaną w wypadku,2 lata byłem wyłączony z życia nie potrafiłem się pozbierać...w końcu poznałem fenomenalną kobietę, myślałem,że wszystko znowu się zmieni,że będę mógł być znów szczęśliwy,ale niestety przyszedł dzień w którym po 2 miesiącach objaw za napieraniem dziewczyny poszedłem do lekarza po kilku wizytach + gastroskopia,kolonoskopia itp itd dowiedziałem się,że mam raka jelita grubego, złośliwego... Jestem w trakcie leczenia,czekam na chemie po prostu robię co mogę...przechodząc do sedna sprawy...Gdy już i ja i Ona po cichu podejrzewaliśmy co to może być,ale nie rozmawialiśmy o tym zaczęło się psuć i to po tak ważnych słowach jak "Kocham Cię i nie chcę by się już cokolwiek między nami zmieniało" koniec końców doszło do tego,że rozstaliśmy się ponieważ nie chciała mnie kiedykolwiek zawieść,bała się tego wszystkiego z jednej strony rozumiem,ciężka sytuacja i wszystko trzeba sobie poukładać,ale kurcze jeśli kogoś się faktycznie kocha i zaczyna się z tą osobą myśleć o znacznie dalszej przyszłości to czemu nie można walczyć w duecie tylko dobijać tą osobę....Ona jest osobą która w sumie w życiu nie przeżyła nic strasznego,a ja mam trochę na odwrót bo zawsze coś złego mnie spotykało i długo bolało,ale nie przelewałem tego na inne osoby nigdy,zawsze chciałem być blisko i być jak najlepszym dla owych osób,a jak zwykle dostałem "po d***e" za nic no okay czasami był zgrzyty,nie mówiłem o swojej byłej która zginęła w wypadku bo się bałem jak takowa osoba może na mnie patrzeć,że będę ją może porównywał do Niej bądź Bóg wie co jeszcze,ale nie miałem takiego zamiaru jak i nie miałem zamiaru jej nigdy skrzywdzić po prostu się bałem...Gdy się o tym dowiedziała nasz kontakt się zerwał,nie rozmawiamy ze sobą, a ja po odejściu moich bliskich zostałem sam,mieszkam sam już kilka lat w życiu radzę sobie sam i terz z chorobą znowu przystało mi się zmierzyć samemu bo odeszła Ona i z czego wszystkiego aż mi się codziennie łzy na oczy cisną i to wygląda tak jak ja bym był wszystkiemu winny tylko za co? za to ,że ją kocham nad życie oddałbym swoje za jej,za to,że była ze mną szczęśliwa i nic jej nie brakowało (jej słowa)? Nie ptorafię sobie z tym wszystkim poradzić,nie mam nawet do kogo się przytulić,uronić łzę,nic kompletnie nic,zostałem sam i ostatnio myślę tylko i wyłącznie o tym by zaprzestać leczenia bo nie widzę sensu życia i nie zmieniają mojego nastawienia słowa typu jesteś młody,dużo przed Tobą,znajdziesz kobietę życia,spokojnie to mnie w ogóle nie rusza bo jestem już tym wszystkim przeświadczony,nie mam ochoty na nic jestem chodzącym wrakiem człowieka i jedyne co ostatnio chcę to żeby mnie samochó potrącił albo coś innego się wydarzyło...Chciałbym wrócić do normy,pokochać i być szczęśliwym móc walczyć z chorobą nie tylko dla siebie(ale przede wszystkim),ale i dla drugiej osoby,pokazać jaki chcę być dla niej silnyi być przede wszystkim zawsze,nie starać się tylko na początku tylko całe życie,ale choroba jest ogromną przeszkodą bo bądźmy szczerzy 90% ludzi jak nie więcej nie wchodziłaby w takowy związek z takimi problemami już na starcie...to wszystko jest tak okropne i tak straszne... Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach