Gość Anioły Upadłe Napisano Marzec 18, 2016 zastanawiałam się czy napisać, ale znajduję się w sytuacji, która nie daje mi spokoju. Prawie 3 lata temu poznałam przez wspólnych znajomych ok 10 lat starszego od siebie faceta, z którym zaczęliśmy się spotykać. Wspólne koncerty, wypady do kina, spotkania z przyjaciółmi. Czułam, że facet mnie zdobywa, powoli zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Po jakichś 3 mies.naszych spotkań postanowiliśmy spróbować być razem. Nasza relacja nabierała tempa, zaczynałam coś czuć, było naprawdę fajnie. Aż do czasu, kiedy pewna sytuacja zmusiła go do przyznania się, że ma problemy z alkoholem. Do tego doszła nowa praca (nowi znajomi) oraz jego pasja - motory, wypady z przyjaciółmi w długie trasy - nie mam nic przeciwko, sama lubię takie życie, ale w tym wszystkim przestał dostrzegać mnie. Czułam się tym wszystkim przygnieciona, o swoim problemie nie chciał rozmawiać. Czułam, że we mnie coś pęka, że czuję żal do niego, a moje uczucie wcale się nie rozpala. Po około roku naszego związku poznałam kogoś w kim zauroczyłam się bez reszty, poprzedni związek zerwałam. Były - bo tak go wtedy nazywałam - dowiadując się o tym wszystkim płakał, wyznając miłość do mnie (poraz pierwszy), przepraszał za to że nie doceniał osoby, którą miał u boku, prosił o drugą szansę. A ja pozostawałam nieugięta, zostawiłam go dla nowej miłości, której koniec niestety nastąpił po pół roku (obiekt moich westchnień nic do mnie nie poczuł - życie...) W trakcie jeszcze jego trwania, były niejednokrotnie pytał jak mi się układa, czy jestem szczęśliwa. Kilka razy spotkaliśmy się na kawie/piwie/spacerze. Wyczuwałam od niego alkohol - nie radząc sobie z rozstaniem wrócił do picia. Po rzuceniu przez nowy obiekt byłam całkowicie załamana. Może to egoistyczne, ale pocieszenia szukałam u...byłego. Był wtedy najbliższą mi osobą, z którą mogłam szczerze pogadać. Prosił o drugą szansę, starał się i po upływie ok miesiąca uległam przełamując w sobie żal i niechęć spowodowaną alkoholem. Czułam, że nie do końca robię dobrze, czuję że się lituję, a jednocześnie bardzo mi go brakowało. Poszliśmy do łóżka i zaczęliśmy się regularnie spotykać. Wspólne spacery, wypady w różne miejsca i rozmowy coraz głębsze zaczęły nas do siebie zbliżać. Tylko o alko nie chciał rozmawiać, nie chciał się przyznać do problemu, mówił że nie jest alkoholikiem tylko czasem zdarza mu się wypić. Do tego doszły uczucia - jego wyznania miłości i moje nic-nie-czucie o czym doskonale wiedział i wie. Tyle razy mu to tłumaczyłam, powtarzałam ale zawsze w zamian dostawałam odpowiedź, że boi się odejść, bo ja mogę mieć kiedyś o to żal do niego i że czasami miłość rodzi się latami, także on ma wciąż nadzieję że coś do niego poczuję. I tak to trwa do dziś czyli ponad rok od naszego "zejścia" ponownego. Spotykamy się, jest najbliższą mi obecnie osobą, przyjacielem, na którego pomoc zawsze mogę liczyć, tym bardziej że mieszkam sama i czasami naprawdę jest ciężko... On mnie kocha, ja mu ufam, jest dla mnie bardzo ważny i tu tkwi problem - ja go nie kocham, on o tym wie. Ale ani on (akurat nie ma się czemu dziwić) ani nawet ja, nie potrafimy tego przerwać. Mam świadomość tego, że zabieram mu szansę na poznanie kogoś kto go pokocha, tę samą szansę na wielką miłość zabieram również sobie. Często zastanawiam się nawet czy on wywoływaniem wyrzutów sumienia i litości, nie manipuluje mną? Boję się, że to za daleko zabrnęło. Boję się zerwać (bo znowu się zapije i co powie jego rodzina- wiem na to patrzeć nie powinnam), z drugiej strony jest niż nom dobrze. Nie wiem co robić... Proszę o obiektywne ocenienie tej sytuacji, bez złośliwych komentarzy. Czasami czyjś punkt widzenia pozwala nam dostrzec rzeczy, których my sami nie dostrzegamy... Pozdrawiam Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach