Wykładowca... co robić? (i nie, nie zakochałam się w nim)

Witajcie, Piszę bo... mam chyba trochę niecodzienny problem i to nie jest troll. Mam problem z moim wykładowcą. Oceńcie tę sytuację. Mam zajęcia z pewnym wykładowcą, który żywi do mnie coś więcej niż tylko zwykłą sympatię. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Gdy mieliśmy jeszcze z nim zajęcia to bardzo żywiołowo i z uśmiechem reagował na moje dzień dobry. W czasie zajęć uśmiechał się do mnie, gdy tylko na niego spojrzałam. Na konsultacjach (zażyczył sobie obowiązkowe, indywidualne konsultacje z każdym ze studentów) zawsze przysuwał się tak blisko mnie, potrafił nawet tak blisko głowę przybliżyć do mojej głowy gdy się o coś pytał, że aż było mi niezręcznie. W końcu nadszedł dzień egzaminu pisemnego. Na egzaminie przez cały czas się na mnie patrzył (koleżanki nawet mi to powiedziały). No i koniec końców - oblał mnie z przedmiotu. Tylko mnie. I tu mi się zapaliła czerwona lampka ostrzegawcza. Czy on się zakochał? Przecież ja go nie uwodziłam ani on mi się nie podoba. Krępuje mnie ta sytuacja i nie wiem, co z tym robić. Wydaje mi się, że mnie oblał tylko po to, by jeszcze raz zobaczyć mnie na poprawce. Co sądzicie? Co mam zrobić? Tylko bez głupich komentarzy proszę.

Czy on się zakochał? x zawsze jesteś taka romantyczna?:D jak nie odwzajemniasz jego sympatii to ignoruj to, gorzej, jak to go właśnie w Tobie intryguje:) że nie zwracasz na niego uwagi:) że nie może Cię mieć:) wcześniej niż na poprawce na biurku:-p:D

Obawiam się właśnie, że im dalej się z nim nie spoufalam, tym częściej się do mnie przymila

Albo raczej 'im dalej się z nim nie spoufalałam, tym częściej się do mnie przymilał' bo zajęcia w tym roku już się skończyły.