Gość cicha10 Napisano Wrzesień 10, 2016 Witajcie. Nie będzie to jedna z typowych śmiesznych historii, czy też smutnych, które potrafią doprowadzić do łez. Moja będzie zwyczajna, z małą prośbą o pomoc. Zacznę od początku. Jestem nieśmiałą osobą, zmagam się z tym od najmłodszych lat. Na początku po prostu się nie odzywałam, a jak już to rzadko. Już wtedy próbowałam z tym walczyć, opowiedziałam o wszystkim mamie, siostrze, przyjaciółce. Zignorowali to, argumentując, że 'taka moja natura'. Okej, pomyślałam, że w sumie może i racja i z czasem mi to przejdzie. Odpuściłam i nie walczyłam. Nie sądziłam, że z czasem będzie gorzej. Poszłam do gimnazjum, straciłam przyjaciółkę, zamknęłam się w sobie. Przeżyłam pierwszą miłość - jak każda nastoletnia dziewczyna. Jednakże mocno się to na mnie odbiło. Do dziś nie mogę o nim zapomnieć i wiem, że nikogo nie pokocham tam mocno i wyjątkowo. Ale nie o tym. Wtedy zaczęło się samookaleczanie, myśli samobójcze, zamykanie się w domu i nie wychodzenie do ludzi. Przez te sytuacje zrobiłam się jeszcze bardziej nieśmiała, ale jakoś wychodziłam do ludzi. Nikomu o tym nie powiedziałam, stwierdziłam, że nie ma to sensu, bo i tak każdy to zignoruje i powie, że jak każda nastolatka mam problemy. Dziś mam piętnaście lat, chodzę do 3 klasy gimnazjum. Nie okaleczam się, miewam myśli samobójcze. Nieśmiałość i wszystko co z nią powiązane jest moją obsesją. Boję się wychodzić i rozmawiać z ludźmi. W dużym tłumie jestem zestresowana, robi mi się gorąco, serce bije szybciej. Wychodzenie do sklepu jest dla mnie udręką. Ponadto ze stresu zmienia mi się barwa głosu, dlatego wolę nic nie mówić. Nie mam koleżanek, znajomych, nikogo. Dlaczego? Nie rozmawiam. Uważają mnie za dziwną osobę, bo tylko kiwam głową. W szkole przerwy spędzam sama, na lekcjach boję się odezwać. Mimo wszystko nie poddaje się i walczę na własną rękę. Poniekąd widzę zmiany, lecz w przeciągu roku są one baardzo małe. Dodatkowo z dnia na dzień tracę energię do życia, nawet chodzić mi się nie chce. Wychodzę do ludzi, staram się. Ale to na nic. Tracę wiarę we wszystko. Jest mi tak ciężko. Wspomniałam mamie tylko o tym, że mam trudności z rozmawianiem. Co znów usłyszałam? 'Taka twoja natura'. Chciałabym, aby wzięła mnie do psychologa, ale ona tego nie zrozumie. Nie wiem co mam robić, to wszystko mnie tak męczy, przeszkadza w realizowaniu planów. W dodatku mam niską samoocenę, brak pewności siebie... Przypuszczam, że przez to wszystko i ogólnie łapię jakąś depresję. Chciałabym wkroczyć w progi nowej szkoły pewna siebie i przede wszystkim prawdziwa ja. Nigdy nią nie byłam, poza towarzystwem mamy i siostry. Dziękuję za przeczytanie, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was i mi pomożecie. Miłego dnia, kochani. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach