Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

mopster

Co jest nie tak w tym obrazku?

Polecane posty

Małżeństwo z pięcioletnim stażem. On 32 lata, ona 31. Na koncie 7 miesięczne dziecko. Obydwoj***ardzo wygodni. Nigdy nie przemęczali się. Mieli zgodne charaktery. Nie przepadali za towarzystwem innych podobnych im małżeństw. Nigdy nie dbali o relacje z obcymi ludźmi mimo, że on sugerował by ten stan rzeczy zmienić. W planach zawsze było dziecko. Mimo, że on posiadał w miarę dobrą i stabilną pracę, ona nie posiadała wykształcenia i miała tendencję do częstej zmiany pracodawcy. Nigdy nie ukrywała, że praca zawodowa nie jest spełnieniem jej marzeń. On jednak postawił warunek, że dziecko pojawi się dopiero wtedy gdy ona zdobędzie wykształcenie i znajdzie stabilną, dobrze płatną pracę, a ponieważ zawsze miała w życiu szczęście, to przy pomocy osób z zewnątrz udało się ten cel osiągnąć jak zwykle niskim nakładem pracy. Przyszedł wiec czas na spełnienie obietnic. Poczęli dziecko. Poczęcie niemal natychmiastowe mimo zaawansowanego wieku. Ciąża przebiegła bezproblemowo mimo, że ona miała spory problem z systematycznym przyjmowaniem leków i suplementów by zapewnić prawidłowy rozwój płodu. Na szczęście on trzymał rękę na pulsie. Kosztowało go to sporo nerwów jednak doprowadziło do szczęśliwego rozwiązania. Jak to zwykle bywa po porodzie. Uwaga matki skupiła się na dziecku. On poszedł w odstawkę, liczył się jednak z tym, że taki stan rzeczy nastąpi. Naiwnie uważał jednak, że dzięki świadomości konsekwencji uda się niepotrzebnych kryzysów uniknąć. Ona przestała o siebie dbać, szła na łatwiznę, często się denerwowała i obarczała go winą za wszelkie "nieszczęścia" jakie się pojawiają. Jeśli dziecko nie chciało spać, to była to wina taty, bo je rozbudził. Oprócz tego, że musiał chodzić do pracy w dobrym tonie było zajmowanie się dzieckiem, przewijanie, karmienie, zabawa. On widział, że jest jej ciężko, że hormony jeszcze nie ustabilizowały swojego poziomu i dawał z siebie tyle ile mógł. Trzymał nocne dyżury przy dziecku. Ona odmówiła badań po ciąży i dalszego leczenia chorej tarczycy. Nie karmiła też piersią "bo to zbyt wymagające" On nie nalegał, bo wiedział, że nawet gdy ona wybierze się do lekarza, to nie będzie systematycznie przyjmować leków. Z biegiem czasu sytuacja stała się napięta. On na myśl o powrocie do domu po pracy dostawał szczękościsku, bo wiedział, że ona przywita go pretensjami. Gdy bawił się z dzieckiem, to zazwyczaj trzymał je nie tak jak trzeba, gdy płakało to dostawał opr za to, że męczy dziecko, gdy we troje szli na spacer, a dziecko zaczynało płakać, to zabierała mu wózek i biegła do domu byle tylko uspokoić dziecko i nie słyszeć płaczu. Każdy błąd, każde potknięcie było przez nią komentowane i oceniane. Nagle okazało się, że nie mamy z sobą wspólnych tematów poza dzieckiem, a większość wypowiadanych do siebie słów to pretensje. On miał do niej żal o to, że nie potrafi załatwić najprostszych spraw formalnych typu wypełnienie deklaracji podatkowej czy zapisanie dziecka do przychodni. Ona miała pretensje, że za mało czasu spędza z dzieckiem i źle się nim zajmuje. Oprócz tego nie okazuje jej miłości. O seksie nie było nawet mowy. Jeżeli już dochodziło do kontaktu, to na jej twarzy rysował się grymas przymusu co skutecznie zniechęcało go do dalszych działań i wywoływało frustrację. W pewien weekend miarka się przebrała. On trzymał nocny dyżur przy dziecku. Wieczorem wyszedł na chwilę do garażu, bo bardzo bolał go brzuch. Gdy wrócił został poddany przesłuchaniu. Nie zdradził jednak powodu nieobecności, bo chciał by ona mogła się wyspać i odpocząć od dziecka. Na drugi dzień ona od rana miała muchy w nosie. Wywracanie oczu, westchnięcia itp. on próbował poprawić atmosferę z miernym jednak skutkiem. Wybrali się we 3 do pobliskiego kościoła. Tuż przed wejściem do kościoła on postanowił napoić marudzące dziecko co oczywiście spotkało się z manifestacją nerwów z jej strony. Rzuciła bucikami dziecka i poszła na mszę. On został z dzieckiem. Po mszy on z dzieckiem czekał przed kościołem na nią. Nie było jej niestety nigdzie widać. Wszedł więc do środka by jej poszukać. Bez skutku. Bardzo go to zdziwiło, bo mieli razem iść na zakupy. Bardzo zawiedziony pomaszerował do domu. Na klatce schodowej stała ona. On pomyślał, że najwyraźniej pod wpływem nerwów poszła sobie sama do domu zostawiając za sobą dziecko. To go bardzo rozsierdziło. Powiedział jej, że nie zasługuje na to dziecko, na niego ani na skrawek tego co ma. Od tej pory nie rozmawiają z sobą. On ma dość jej zachowania i chętnie by odszedł. Wygląda na to, że uczucie między nimi się wypaliło, a przyjaźni niestety nie ma z braku wspólnych zainteresowań. Co w tym obrazku jest nie tak? Jak to rozwiązać?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×