Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

obrażalski narzeczony

Polecane posty

Gość gość

Piszę tu bo już sama zaczynam tracić rozeznanie czy problem jest we mnie bo nie umiem postępować ze swoim facetem czy w nim bo jest jaki jest. Mam 35 lat i od prawie 5 lat jestem w związku z 33 letnim mężczyzną. Od 2,5 roku jesteśmy zaręczeni ale ciągle brak konkretnych planów na ślub i szczerze mówiąc mam coraz większe wątpliwości czy powinniśmy razem budować przyszłość. Otóż mój narzeczony Marek to dobry człowiek, gdyby czegoś nam brakowało to wolałby dać mnie niż przygarnąć dla siebie, ale jednocześnie jest osobą o trudnym charakterze. Jest malkontentem obrażającym się o głupoty. Z równowagi potrafi go wyprowadzić np. oczekiwanie na autobus, na kelnera w restauracji, w kolejce do okienka sklepowego, to ze zmarzł, to że jest za gorąco, to że w pracy ktoś krzywo na niego spojrzał, to że ktoś powiedział coś innego niż by on oczekiwał. Moje odmienne zdanie na jakiś temat jest powodem do kłótni, bo ja powinnam go wspierać a wg niego oznacza to, że zawsze powinnam mieć takie zdanie jak on. I żeby było jasne, nie wytykam mu błędów przy innych. Jak zostajemy sami to mówię: "nie miałeś tu racji bo to czy tamto". Wg niego jako jego partnerka powinnam zawsze i wszędzie mieć takie zdanie jak on. Nie należę do osób, które będą przytakiwać gdy uważają że partner nie ma racji a to prowadzi do kłótni między nami. Niestety mój narzeczony nie lubi rozmów wyjaśniających np różne punkty widzenia. Wg niego są one niepotrzebne i bardzo rzadko udaje mi się go wciągnąć w taką rozmowę. Kiedyś mieszkaliśmy razem a obecnie z pewnych powodów już nie. Ostatnimi czasy, gdy ma do mnie przyjechać, to zaczynam chodzić cała podenerwowana niepewnością w jakim humorze się u mnie zjawi. Często przyjeżdża naburmuszony a mnie momentalnie udziela się jego humor i wewnętrznie "staję do walki"z jego humorkami. Jestem... byłam optymistką, zwykle w dobrym nastroju a przy nim ten nastrój potrafi wyparować w jednej sekundzie gdy zobaczę jego skwaszoną minę przekraczającą próg mojego mieszkania. Odechciewa mi się wszystkiego bo mam już dość łagodzenia jego humorków (wg niego powinnam). Czasem odwiedza mnie brat z bardzo żywym i trudnym do opanowania synkiem. Fakt, siedmiolatek bywa bardzo męczący ale to chyba nie powód by mój narzeczony natychmiast stawał się zły, naburmuszony i mrukliwy bo dziecko chce się bawić. Potrafi wyjść za mną do kuchni i powiedzieć tak by inni nie słyszeli że on k... już nie wytrzyma albo w towarzystwie trąca mnie np nogą żebym coś z dzieckiem zrobiła bo on ma dość, do tego wymownie cicho wzdycha tak bym zareagowała. Wykańcza mnie to psychicznie. Nie mogę się cieszyć wizytą bo wiem, że obok mnie siedzi mój partner wgapiając się we mnie z wyrzutem że nie uspokoiłam swojego bratanka. To nie moje dziecko, zwrócę dziecku od czasu do czasu uwagę ale co ja mogę więcej. Marek bardzo rzadko się uśmiecha, twierdzi że nie ma powodów. Zaczynam tęsknić za pozytywną partnerską relacją, pełną radości. Taką w której nie muszę się martwić o stany emocjonalne partnera i to w jakim nastroju go ujrzę. Marek potrafi stracić humor gdy np wybiorę film, który mu się nie spodoba, ostentacyjnie bierze wtedy telefon do ręki i serfuje po necie. Starałam się nie zwracać uwagi na jego humorki ale na niewiele to pomogło. Ja nie potrafię też zbyt długo wytrwać w udawaniu, że nie widzę jego naburmuszonej miny. Wewnętrznie staję się podenerwowana i muszę ten stres wyrzucić z siebie. Setki razy mowiłam mu że więcej nie zniosę jego obrażalstwa, obiecywał kiedyś że będzie nad sobą pracował ale obecnie odpowiada tylko że taki juz jest. Przy nim staję się kłebkiem nerwów, przed jego wizytą zaczynam czuć stres jak dawno temu przed egzaminem do ktorego się słabo przygotowałam. W takich chwilach chciałabym trzasnać drzwiami i pojśc gdzies daleko od wszystkiego i wszystkich. Jego humory udzielają się mi bo nie potrafię sie od nich odseparować. Bardzo bym chciała je olewać ale nie potrafię mimo wielu, wielu prób. Żeby nie było, są też fajne chwile, które nas przy sobie trzymają i daja nadzieję na lepszą przyszłość. Chwile te jednak pryskają gdy Marek znów przybiera skwaszoną minę bo np coś nieprzyjemnego mu się przyśniło. Coraz blizej mi do zakończenia tego związku, który ostatnio daje mi więcej rozczarowań niż radości. Rzadkie są chwile, kiedy czuję się przy nim szczęśliwa. Wiem jednak że te momenty radości niedługo zostaną przyćmione przez jego fochy i narzekania. Czy można się nauczyć tak żyć? Czy ktoś się nauczył? Czy jest sens?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
jest toksyczny, zostaw go, bo będzie tylko gorzej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
"Chwile" dobra nie wystarczą, żeby wytrzymać z nim. Zreszta małżeństwo to nie powinno byc zaciskanie zębów i wytrzymaywanie na siłę. Oddalacie się i tak trzymać. To wampir energetyczny i fochata księżniczka w jednym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Fakt, oddalamy się. Tylko tych straconych lat mi żal.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×