Zabrałam kotka matce...

Na osiedlu mamy znane "kocie mieszkanie" - na parterze, okna są cały czas otwarte na oścież, na balkonie armia stu tysięcy misek. Koty włażą do mieszkania i wyłażą z niego kiedy tylko chcą, na stałe mieszka tam jakieś 7-8 kotów. Pewnego dnia szlam z psem i zauważyłam, ze na parapecie, obok otwartego okna, leży kotka z wtulonym do niego kociakiem, podrośniętym, może 2 miesięcznym. Podeszłam, koty nie bały się ani mnie, ani psa i capnęłam kociaka. Kotka zeskoczyła i rozpaczliwie próbowała się bronić - padło na psa, na którego skakała i drapała, pies piszczał i był przerażony tym wszystkim. "Spacer" z kotką trwał do momentu, aż nie zeszłam z trawnika, przy krawężniku kotka stanęła i tylko patrzyła, jak się oddalam. Kociak nie bronił się, tylko był wystraszony sytuacją, a później wejściem do domu, ale już pod koniec tego samego dnia jakby o wszystkim zapomniał i zaczął zwiedzać mieszkanie. Teraz ma rok i zachowuje się jak mój cień, a kiedy wyjde z nim choćby na balkon dostaje ataku paniki i jest najbardziej uczlowieczonym kotem, jakiego znałam.

jak mogłaś

p******a debilka

jak mogłaś matce zabrać kotka

Gratuluje bezdennej glupoty.No z tym to juz trzeba urodzic sie.

się tak głupki nie jarajcie losem kotka. już zjedzony dawno i wydalony

Jak chciałaś mieć kota to trzeba było go zabrać razem z matka takiego malucha nie odrywa sie od kocicy! durna babo ciebie ta kocica powinna pojechać pazurami nie psa