Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość cherry123

Ciężki rozwód

Polecane posty

Gość cherry123

Witam.Proszę o pomoc.Nie wiem jak rozwiązać mój problem.Wyszłam za mąż w 2010 roku za mężczyznę starszego o 14 lat.Wszyscy mnie ostrzegali,że popełniam błąd ale naiwnie nie słuchałam.Było źle już przed ślubem ale wierzyłam w zapewnienia swojego wybranka,że się zmieni.Niestety zmieniło sie tylko na gorsze.Mój mąż to człowiek z jakimiś problemami emocjonalnymi,ale zbyt późno to dostrzegłam.Zaczeło sie od tego,że znienawidził wszystkich członków mojej rodziny.Mimo,iż nie mieszkaliśmy z nimi,a nawet nie w tym samym mieście,wciąż robił mi awantury o zbyt bliskie kontakty z nimi.Musiałam chować się z telefonem gdy rozmawiałam z mamą,choć nie zdarzało sie to wcale często.Nie zauważyłam żebym zachowywała się względem moich bliskich jakoś dziwnie,inaczej niż inni ludzie.On jednak pragną abym zupełnie zerwała z nimi kontakt.Moja mama bardzo pomagała nam finansowo,bo mąż mimo 38 lat wciąż nie był w stanie stworzyć nam warunków do życia.Ja również pracowałam,ale na umowę zlecenie i studiując jednocześnie nie zarabiałam wiele.Zamysł był taki,że moja matka będzie przelewać pieniądze na konto i dostarczać fury jedzenia,a my nie będziemy utrzymywać z nią żadnych kontaktó.Kiedy chciałam pojechać na weekend do domu wybuchała awantura.Mąż nie oszczędzał nikogo,nawet mojego6 letniego wówczas brata.Wściekał się kiedy chciałam się z nim pobawić.Z moich dziadków drwił i opowiadał niestworzone historie jacy są okrutni i zepsuci do szpiku kości.Jako,że mąż jest osoba bardzo wierząca i należy do jakiejś wspólnoty,często słyszałam też,że moja rodzina jest opętana i to diabły w najczystszej postaci.Próbował zmuszać mnie do brania udziału w spotkaniach jego wspólnoty,ale było to dla mnie nie do zniesienia.Nie mogłam wytrzymać kiedy siadałam w kręgu obcych mi osób i słuchałam i wynurzeń na temat nie moich problemów.Nie jestem przeciwniczka kościoła.Nic podobnego,ale forma,w której dodatkowo zaczęto mi wmawiać,ze po ślubie należy zerwać kontakty z bliskimi bo od teraz najbliższą rodziną jest maż,była dla mnie czymś obrzydliwym.Mąż ma apodyktyczny charakter.Wszystko musi być tak jak powie,więc kiedy zaczęłam odmawiać udziału w spotkaniach jego wspólnoty i ze znajomymi,którzy również do niej należą,wybuchały karczemne awantury.Godzinami leżałam i wyłam z rozpaczy,a on stał nade mna i prawił morały.Tłumaczył,że jestem zła i chce mi pomóc.Zaczeło mnie to wykańczać.Zerwałam pod jego naciskiem wszystkie kontakty ze znajomymi,nie miałam w nikim pocieszenia.Jako,że musiałam spełniać obowiązki żony,a zabezpieczenie to ciężki grzech,zaszłam w ciąże.Niestety wbrew mojej nadziei niczego to nie zmieniło.W 3 miesiącu ciąży nie wytrzymałam i twardo orzekłam,ze pora się przeprowadzić.Powody były dwa.Po pierwsze nie miałam sumienia wciąż mieszkać w mieszkaniu,za które płaciła moja mama.Wiedziałam,że kiedy urodzi się dziecko koszty urosną,a ja nie mogę tak doić moich rodziców w sytuacji gdy mąż traktuje ich jak najgorsze zło.Po drugie,miałam świadomosć,że nie wytrzymam tego psychicznie.Na szczęście u męza w domu rodzinnym nie było warunków do zamieszkania i przeprowadziliśmy się do moich dziadków.To było piekło.Nie było chwili żeby mnie nie dręczył.Kiedy babcia weszła na chwilę do naszego pokoju,wybuchała awantura.Wściekał się nawet kiedy słychać ja było na korytarzu,kiedy szła do łazienki.Nie dawałam rady słuchać ciągłych obelg.Musze zaznaczyć jeszcze jedną rzecz.Mąż jest typem człowieka,który nie potrafi pokłócic się i dać pokój.On chodzi za mna krok w krok i sączy jad do ucha.Nie daje odetchnąć.Robi to do momentu aż wybuchnę,aż dostanę spazmów od płaczu.Wtedy się uspokaja.Kiedy ja się uspokoję.Zaczyna się od nowa.To dręczyciel.Nie ma przed nim ucieczki.W pewnym momencie przeniosłam się do innego pokoju i zaczełam nawet zamykać drzwi na noc,bo przychodził w ciemności,stawał nade mną i deklamował swoje okrutne wywody.Nie oszczędził mnie nawet pod koniec ciąży.Stał nade mną i spokojnie patrzył jak wielki brzuch trzęsie mi się od płaczu.Zero litości.Nigdy tego nie zapomnę.I tego jak którejś zimowej nocy uciekałam do rodziców w zaawansowanej ciąży,bo czułam,ze jesli zostanę z nim jeszcze chwilę to ze sobą skończę.Wreszcie urodziłam.Ale znów było tylko gorzej.Moja rodzina miała zakaz zbliżania się do dziecka.U innych ludzi jest tak,ze młodej mamie na początku pomaga mama czy babcia i nikomu to nie przeszkadza.Ja miałam awanturę kiedy matka chciała mi pomóc przy pierwszej kąpieli,zwłaszcza,że byłam po cięzkim porodzie,kóry trwał 31 godzin,a skończył się krwotokiem i cesarskim cięciem.Tak wyglądała moja codzienność.I dodatkowo zero pieniędzy.Mąż robił zakupy i trzymał pieniądze w kieszeni.Mnie podpaski kupowała mama...W końcu nie wytrzymałam nękania i uciekłam do rodziców.Spełnił się jego największy koszmar.Mąż nigdy z nami nie zamieszkał.Wpadał tylko na weekendy i wolne od pracy dni.Mieszkał u swoich rodziców w innym mieście.Wykręcał się dojazdami,ponieważ to inne miasta,ale znam mnóstwo osób,które nie mają problemów z dojazdem ze Stalowej Woli do Rzeszowa.Poza tym można było poszukać pracy na miejscu ale on po prostu tego nie chciał bo nienawidził mojej rodziny.Zaznaczam od razu,że ani moja mama,ani nikt inny nigdy nie powiedział przeciwko niemu nawet pół słowa.Czasami nawet miałam żal do bliskich,że w sytuacji kiedy on pastwi się nade mną nikt nie stanie w mojej obronie,ale oni nie chcieli się wtrącać.Od momentu kiedy zamieszkałam u rodziców troszeczkę mi sie poprawiło.Nadal walczyłam z ciągłymi awanturami,znosiłam jad który sączył przy każdej możliwej okazji ale czułam się tam bezpieczna z dzieckiem.Czułam,że mam jakieś oparcie.I tak mijały lata.Kiedy mąż wpadał na weekend trwały awantury,ciągle się o wszystko czepiał i dręczył do skutku,aż doprowadzał mnie do skraju wytrzymałości.Nawet gdybym usilnie chciała się z nim porozumieć,nie było na to sposobu.Prosze mi uwierzyć,że on zawsze ma jakiś problem,a ja zawsze jestem zła i trzeba mnie nauczać i karać.Mąż nigdy nie czuł się w obowiązku żeby dokładać się do życia czy rachunków w domu moich rodziców,który sam traktuje jako hotel.Mnie i moje dziecko długo utrzymywali rodzice.On wpadał jako gość nie ukrywając niechęci.W końcu doszło do tego,że kiedy się zjawiał,moja mama chowała się po kątach jak przestępca i unikała ze mna kontaktów.Zięć zjadł,wyspał się,pokręcił się,poawanturowała się i pojechał.Ulga.Za tydzień powtórka.I tak minęło prawie 6 lat.Przez ten czas znalazłam sobie źródło dochodu i obecnie stać mnie na zaspokojenie podstawowych potrzeb,swoich i dziecka.Mój synek za rok idzie do szkoły i wreszcie będę mogła podjąć prawdziwą pracę.Czuję,że zła passa się kończy i wyjdziemy na prosto.Męża nie kocham już od dawna.W zasadzie zabił wszystko co do niego czułam niedługo po ślubie.Żałuję,że wcześniej nie odważyłam się od niego odejść,tylko przechodziłam przez to wszystko.Rok temu poznałam wspaniałego człowieka,który jest dla mnie i dla mojego synka bardzo dobry.Na początku naszej znajomości byłam zdziwiona,że ktoś w ogóle może mnie tak dobrze traktować,że może dogadywać sie z moja rodziną.Ciągle trwałam w gotowości na cios,ale nigdy nie nadszedł.Nie usłyszałam od niego złego słowa.Nawet gdy sie nie zgadzamy,nie ma awantur,tylko w jakiś niewymuszony sposób potrafimy sie dogadać.Nie ma zwycięzców i przegranych.Kocham go za to i podziwiam,bo przeszłam psychiczne piekło z mężem.Najgorsze były momenty kiedy mój synek przybiegał do mnie i krzyczał: Zostaw moją mamusię.Nie dokuczaj jej.Niestety mąż miał to w nosie i choć twierdzi,że bardzo go kocha,nie szczędził mu podobnych sytuacji.Jedyne czego pragnę to uwolnić się już od tyrana i życ spokojnie w normalnej atmosferze.I żeby mój synek nie musiał więcej się bać i być świadkiem awantur.Niestety mąż zapowiedział,że nigdy nie da mi rozwodu.Podobno z powodów religijnych,ale ja wiem,ze to urażona duma i czysta złośliwość.Od niemal 6 lat nie sypiamy ze sobą.Nie mamy wspólnego gospodarstwa i nie wiążą nas absolutnie żadne więzi emocjonalne,poza tym,że wciąż mnie zadręcza.Żałuję,że nie odeszłam od niego zaraz po ślubie.Nie wiem na co liczyłam głupia.Nie ukrywam przed mężem swojego nowego partnera,bo i poco?Nie chcę się bawić w potajemne romanse.Chcę odejść,bo to małżeństwo jest od początku martwe i chore.Proszę go byśmy rozstali się spokojnie,bez walki,bo tej już było wystarczająco dużo.Nie chcę mu ograniczać kontaktu z dzieckiem.Ono i tak juz dużo przeszło.Niestety mąż nie odpuszcza,walczy aż zagryzie.Przysięga,że nie spocznie dopóki nie odbierze mi dziecka,choć wie,że to by naszego synka zabiło.Jesteśmy od początku razem.Jaś jest ze mną związany jak z nikim innym.Świata poza mną nie widzi,a ja bez niego nie mam po co żyć.To jakiś koszmar.Jak można chcieć tak skrzywdzić własne dziecko,oderwać je od ukochanej matki,tylko po to by zrobić komuś na złość i być górą?I w dodatku wszystko to pod gładką otoczką wiary.Wiem,ze kiedy dojdzie do rozmowy kuratora z dzieckiem,od razu wyjdzie na jaw,że jestem w tym momencie najważniejsza osoba dla mojego synka,a swojego ojca zbytnio nie lubi.Unika go nawet kiedy yen wpada na weekend.Zaznaczam od razu,że dziecko nigdy nie było buntowane,ale jest mądre i myslę,że obserwując ataki męża wyrobiło sobie zdanie.W każdym razie jestem w wielkim strachu.zwłaszcza,ze pozew rozwodowy miałam juz przygotowany i moja mama miała być świadkiem,opowiedzieć jak wygladało moje życie przy tym człowieku.Widziała to przy każdej możliwej okazji.Niestety to jakieś fatum,bo wykryto u niej tętniaka mózgu i nie mogę prosić jej o uczestnictwo w rozprawie.To zbyt duży stres.Jestem u kresu sił.Z jednej strony cudowny człowiek,spokojny,ciepły,taki zwyczajny i szansa na normalność,a z drugiej podły,zawzięty,idący po trupach socjopata,który na koniec stwierdził,że sama wymuszam na nim gniew.On jest niewinny.Nie mam sily żyć.Najbardziej boje się że mógłby mi odebrać dziecko.Mój synek tego nie przeżyje.On go zmarnuje i zafunduje mu ogromna traumę.Co mam zrobić?Czy mam spędzić resztę życia w fikcyjnym małżeństwie i żyć od weekendu do weekendu i znosić po cichu nękanie?Nawet teraz kiedy mąz przyjeżdża na weekend,musze zamykać się w pokoju żeby nie słuchać jego okrutnych wywodów i unikać kłótni.W nocy potrafi godzinami stukać w drzwi i wsuwać pod nie karteczki,albo wychodzi na balkon i robi to samo.Mam dość.Czy walczyć?I jak? Prosze o jakąś wskazówkę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gośćcherry123
jak wyglądało moje życie,ale wykryto u niej tętniaka mózgu i nie mogę narażać jej na taki stres.Bardzo się boję.Pragne tylko normalnie żyć,w spokoju.Czy naprawdę musze spędzić resztę życia w taki sposób?Jak to zakończyć?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×