Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

jak sobie radzicie z codziennymi problemami i ciezkimi chwilami?

Polecane posty

Gość gość
Alkohol pomaga

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Codzienne problemy jakoś dzierżę, przechodzę z nimi do porządku dziennego. Tłumaczę sobie, że takie jest życie i nie ma co się przejmować, to przeważnie jakieś błahostki. Gorzej z prawdziwymi, cięższymi problemami a takich mam sporo z córką. I tutaj, po kilkunastu latach jestem na etapie wyjałowienia. Kiedyś strasznie przeżywałam, płakałam, nic nie jadłam kilka dni, nie spałam, nie mogłam normalnie funkcjonować. Teraz czasem popłynie mi łza ale myślę sobie "będzie co ma być". Straciłam zdrowie i optymizm. A jeśli chodzi o inne cięższe problemy niedotyczące mojej córki - podchodzę bardzo zadaniowo, od razu działam, nie rozczulam się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja czekam tylko do weekendów żeby napić się z mężem wina, usiąść wieczorem na kanapie, wtulić się w niego, obejrzeć film i nie myśleć o niczym. Rzeczywistość mnie przytłacza, gdyby nie rachunki, kasa, itd siedziałabym 24/7 w domu żeby nie stykać się z ludźmi i problemami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Niczym sie nie przejmuje. Po prostu niczym. Kiedys interesowalam sie co mysla o mnie ludzie,przejmowalam sie wszystkim,najmniejszą kłótnią. A teraz ? Mam to gdzieś.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Modlę się, czytam ewangelie i tam szukam rady, sposobu na poradzenie sobie z problemami. Jeśli nie widzę rozwiązania to oddaję to Jezusowi. Odkąd zaczęłam tak robić dzieją się rzeczy niezwykłe.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
12:10 Najwidoczniej ciężkich problemów w życiu nie miałaś, tylko pozazdrościć. Nie da się niestety przejść przez życie z zasadą "mam to w dópie".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Choroba i smierć rodzica to najgorsze co przeżyłam , niestety odbiło sie to na moich dzieciach i relacjach z mężem. Czasu nie cofnę, żałuje tylko ze nie miałam wtedy pomocy od bliskich ze strony męża, było mi naprawdę wtedy ciezko i żyć mi sie nie chciało. A oni nie zaproponowali żadnej pomocy przy dzieciach itp...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Z biegiem lat wiem już co pomaga! Co jednocześnie utrzymuje mnie przy super zdrowiu - OLEWAM! Po prostu OLEWAM! :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Nie mam jakiś większych problemów chyba, które spędzały by mi sen z powiek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Gosc 12:32 I tu sie mylisz. Pochodze z rodziny patologicznej,w wieku 17 lat wyjechalam za granice do pracy. Maly wlos a zostalabym juz prostytutka,bo nie mialam gdzie mieszkac itp... Wyszlam za maz dosc szybko,bylam zakochana,ale czar prysl gdy pierwszy raz dostalam za to,ze odwazylam sie podwazyc jego zdanie,odeszlam,okazalo sie ze jestem w ciazy. Jakos skleilismy to wszystko,ale latwo nie bylo.. Potem maz zaczal pic i wtedy bił mnie. Odeszlam znowu,wrocilam do Polski gdzie czekal na mnie juz dom ktory kupilismy.. Znowu okazalo sie ze jestem w ciazy. Ale do dziada nie wrocilam,aleee pierdyknał mu kregoslup,wrocil do polski,zamieszkal w naszym domu. Operacja,zmienil sie ,bo jakie mial wyjscie. I musialam sie nim opiekowac,bo nikt nie wiedzial jakie z nim pieklo przeszlam,bo wlasnie balam sie co ludzie o mnie powiedza,by gadali ze jak choroba to go zostawilam. Zylam w ciaglym stresie,bylo mi ciezko.. Teraz juz rozwiodlam sie i nie mieszkam z nim. Cala.rodzina odwrocila sie ode mnie. Mam tylko i aż tylko dzieci. Przezylam i skrajna biede,bo nie bylo 500+,mialam tyle alimentow co kot naplakal a dziecmi nie zajmowal sie wcale. Caly czas tylko ja. Teraz dzieci są juz duze,nie martwie sie juz o nic. Dosyc tego,za duzo stracilam zycia na nerwy,myslenie..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gośćlaura
Smutno mi kiedy czytam o czyjejs niedoli,kazdy ma wiem,kazdy pragnie czegos innego,ja zyje z dzieckiem z autymem brak mi wstydu,ze chce nastepne,nie oczekuje cudow,przeszlam i osiagnelam sukces,ale nastepnego nie mam,narazie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
O matko, z tym mężem faktycznie koszmarna sytuacja... Ja mam trochę pod górkę, z jednej strony nauczyłam się z tym żyć i cieszyć z tego co mam, z drugiej- miałam już od cholery i trochę kryzysów. Zwłaszcza jakieś 2-3 lata temu, objadałam się, nieraz sięgałam po alkohol, najchętniej nie wychodziłabym z domu, większość spacerów z dzieckiem odwalał mąż, a ja tyle co po lekarzach, terapeutach itd. Jakoś się wygrzebuję, mam drugie, zdrowe dziecko, wróciłam do szkoły i zwłaszcza to daje mi mega powera. Zaczęłam ćwiczyć regularnie, staram się lepiej jeść, wyglądam lepiej (chociaż jeszcze mi trochę brakuje do dawnej figury). Na szczęście mąż był zawsze przy mnie "w doli i niedoli", jak widział że się łamię ogarniał co trzeba a ja mogłam wyjść i po prostu pobyć sama jak potrzebowałam, choćby padał na twarz po pracy. Ale momentami miałam wrażenie że oszaleję i chodziły mi po głowie myśli samobójcze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
To ja ta od męża alkoholika i patologii w domu. Mysli samobojcze to ja mialam od 13 roku zycia. Raz nawet chcialam zabic sie,ale nie udalo sie. Bylam molestowana a wtedy nie bylo niebieskich linii,pomocy,w szkole wiedzieli ze rodzice pija ale nie reagowali ,nie te czasy. Moja matka wiedziala,ze sasiad kaze mi sciągać majtki.. Mialam wtedy 7 lat. Powiedzialam sobie ze moje dzieci takiego zycia miec nie bedą. Chronilam je za wszelką cenę. Do dzis tak jest. Chodz na terapie,wychodz do ludzi,bo zje Cie to wszystko od srodka. Zazdroszcze męża,ja nie mialam oparcia. Ale mino wszystko jestem z siebie dumna. Dałam rade w zyciu;-) i Wy dacie,nie zamykajcie sie w domu a jak raz Was uderzył,pchnął,sponiewierał: nie czekajcie na drugi raz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
moj sposob: jem zupę z k****ielu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Jak gość wyżej - olewam. Mam w nosie i idę dalej. Nie przejmuję się i dryfuję do przodu. Raz szybciej, raz wolniej, ale zawsze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ja też olewam, szkoda psychiki. Dawniej się przejmowałam, teraz wiem że nie warto.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja łykam ziołowe tabletki i popijam kroplami uspokajającymi. Diagnozuję i rehabilituję dziecko. Małżeństwo się sypie. Teściowa i siostra męża dolewają oliwy do ognia. Wspiera mnie moja siostra. Rodziców już nie mam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Odkąd traktuję moją egzystencję jako jeden wielki niekończący się żart to z***biscie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja pije jestem samotnym lekarzem ortopedą, 32 lata. Mam nadzieję, że to się niedługo skończy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja przejmuje się każdą pierdołą i wszystko przeżywam i martwię się na zapas. Najgorsze jest to, że przejmuje się opinią innych na swój temat. To mnie niszczy. Niby nie mam wielkich problemów, ale ja w zasadzie ciągle jestem w jakimś napięciu :/ ciągle czyms się stresuje. Takie życie jest nie za fajne, bo nie potrafię cieszyć się drobnostkami. W sumie to niczym się nie cieszę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×