Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

czekoladowesłowa

a w mojej głowie krajobraz postapo

Polecane posty

Mam ochotę krzyczeć, ale zwykle milczę. Sytuacja jest dramatyczna. Pomoc rodziny potęguje we mnie poczucie winy. Lęk o przyszłość jest wszechogarniający. Nie dogadujemy się. On zamyka się w swoim świecie, ja już nie umiem do niego dotrzeć. Tęsknię za nim i drażni mnie do granic możliwości. Z tą swoją apatią, brakiem działania, odizolowaniem się, cierpieniem z powodu konieczności robienia rzeczy niezbędnych, krytycyzmem i tym traktowaniem mnie jak rozhisteryzowanego bachora. Moje słowa odbijają się od muru, jaki wokół niego powstał. Tak bardzo mi go brak. Jestem jak wygłodniały miłości szczeniaczek. Poza sypialnią, bo tam jestem kłodą, która nie czuje już nic. Nie umiem się z nim porozumieć. Zwykle nawet na mnie nie patrzy gdy mówię. Jaki ojciec, taki syn. X1 jest... dziwny, uparty, wybuchowy, leniwy, niezgrabny, natrętny, inteligentny, męczący i życie z nim to ciągła walka. A X2? X2 jest słodki, przyznaję to z bólem, ale to chyba jedyna normalna osoba w tym domu. I jako jedyny daje miłość bez kosztów. Ona po prostu spływa, rozsiewa ją wokół siebie, a ja czerpię z tego źródła wygłodniała. Bardzo pilnuję się, żeby kochać dzieci jednakowo i traktować na równi. Jednak cokolwiek napiszę, nie będzie prawdą, jeśli nie przyznam, że ja już bardzo niewiele czuję. To znaczy niewiele tych dobrych emocji. Przysięgam, że jedyne ukłucia szczęścia, nasączone bólem i poczuciem straty, czuje kiedy przytulam młodsze dziecko. A potem jest już tylko pustynia i otchłań i bezmiar desperacji. Jakby ostatni zryw został we mnie zgaszony przez kataklizm covidu. Tyle ciężkiej pracy, dobrej pracy, dobrego planu i to fatum, które zawsze mnie dopada. Nie mogę powiedzieć, że mam już dość, że szarpie mną ból nie do opisania. Tylko tyle i aż tyle, że codzienne w mojej głowie dziesiątki razy kołacze się myśl: Uciec, przestać myśleć, przestać odbierać myśli, koniec z szarpaniną, koniec z goryczą, z udręką, z rozczarowaniem, przestać być. I nie mogę! Nie dlatego, że bym nie mogła, ale dlatego, że nie mogę ich zostawić. Moje pryśnięcie od nich pogorszyłoby tylko sprawę. A ja CHCĘ PRZESTAĆ BYĆ!!! Bycie jest ponad moje siły. Bycie jest koszmarem, z którego pragnę się obudzić. Bycie to codzienna udręka, to gonitwa myśli, to strach przed pozostawaniem z nimi sam na sam. Raz jeden mając ostrze w ręku, przesunęłam nim po skórze, ale nie tak aby choćby zaszczypało. Ot taka próba- nie próba, na zimno. I nagle poczułam ekscytację, ten skok, to wszystko co jest ponad wywłaszczonymi uczuciami. I alkohol, w niewielkich ilościach, ale pomaga wieczorem przetrawić dzień. I ja wiem, że brak mi dwóch kroków, alby kaprys stał się nałogiem. Już teraz mnie ciągnie, ale jeszcze umiem sobie odmówić. Tylko czym się tu przejmować? Przyszłości nie będzie, mojej przynajmniej. Nie, nie mam planów, to raczej przeczucie. Przede mną jest nic, we mnie jest otchłań, za mną jest spalona ziemia. Jestem głodna, tyję, czekolada potrafi opanować moje myśli, a rzeczywistość jest bezwzględnie zła. Okazuje się, że próba brania się z nią za barki i odmiany losu skutkuje jedynie pogorszeniem owego losu. Mam ochotę wyć, a siedzę spokojna. Tylko ten ból brzucha, który budzi mnie skoro świt. I już na nic pieniędzy nie ma, ani czasu. Tylko praca, praca, praca, przez cały tydzień. Tylko strach, strach, strach, prze całą dobę. I ból, gdy przeszłe lata wracają. Oczywiście wszystko powyższe nie może być traktowane poważnie. Ot, pisanina. Uznajmy ją za żart

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×