Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

magia80

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez magia80

  1. drugaszanso, kasiu,daisy , czekajeczko, pysiaczku - super, że jesteście kochane... no mam nadzieję, że zaraz lualby-li i Azja wskoczą, co byśmy razem mogły się cieszyć waszym szczęściem:) czekajka- paskudo kochana bardzo często o Tobie myślałam, bo zaginęłaś gdzieś w akcji ale rozumiem jak jest... oby teraz ciąża przebiegała bez problemów i abyś pocieszyła się tym czasem który ci został- bo to taki wspaniały okres. Martwic się pewnie będziesz jak każda z nas ale z nutką szczęscia:) Witam jeszcze raz:)) daisy- powoli sie ogarniesz i na pewno nas polubisz- bo na tym forum jest super i bardzo rodzinnie. A do tego kobiety to skarbnica wiedzy... maja- oj ciągle problemy jak widzę, ale jesteś dzielną mamusią i nie załamuj się skarbie bo co jak co ale ty jesteś córeczce najbardziej potrzebna. Mam nadzieję, że lekarz się pozna na chorobie i ustali sposób leczenia bo już wystarcająco się majeczka nacierpiała. Eh trzymaj się i wierzę, że wszystko się musi jakoś ułożyć. rybciu- czekamy zatem na dobre wieści a teraz ciesz się ta ciążą, musi być dobrze :) mamo urwisa- kiedy ty na to wszystko znajdujesz czasi do tego jeszcze tutaj mimo dwójki dzieci udzielasz się bardziej niż pewnie reszta razem. Wniosek powinnaś zdecydować się na trzecie maleństwo... heheh:) wesoła- ja mam do ucha, ale zadowolona nie jestem bo też pokazuje różne temperatury;/ To masz przechlapane z tymi chorobami- pewnie to że dzieciątka są dwa tez ma tutaj wpływ. A jak dzisiaj się miewają? kasiu- czyli jeszcze chwila i będzie wiadomo ile szkrabów masz pod sercem? Cały czas o was myślę i już czekamy, co by nazywać cię naszym grubaskiem jak nabędziesz krągłości...:) A jak się czujesz? Żadnych mdłości? Tym razem zaplanowałaś więcej odpoczynku...ty mały pracoholiku? Ja wróćiłam do pracy od pierszego lutego- póki co mała ma nianie po 7 godzin dziennie a w piątki tylko 5. Jest ok, narzekać nie mogę bo uwielbiam to co robię a w końcu szczęśliwa mama to również spełniona mama... Za to lenka przepada za swoją nianią i wygląda na szczęśliwą. Czasem z racji tego, że pracuję w domu wsykoczę do nich na piętro zobaczyć jak się mieiwają, co by nauczyć lenkę że mama jest w pobliżu ale jak jest niania to jest z nią. Zobaczymy jak to będzie:) emmi- z tym nutramigenem to masakra jakaś widzę, ale u nas pediatra wypisuje nie wiedziałam że są takie problemy gdzieś indziej. Spacerówka powiadasz- ja nadal używam gondoli,ale rozważam spacerówkę za tydzień czy dwa znieść i sprawdzić jak sie lenka będzie w niej czuła... Kurcze musimy się kiedyś w ty wrocławiu zgadać, może na jakąś kawkę czy pisko bo wpadam raz na miesiąc, ale zawsze mam napięty grafik a fanie by było was poznać:) Iwi- ząbków u was sporo jak widzę, pogratulować. Kochana z tym odstawianiem karmienia nocnego to ciężka sprawa sama też to przechodzę... ale jeszcze chwila i mam nadzieję, że nam się wszystko unormuje... Nie wiem co to znaczy, ze dziecko leci na lewo- u nas słabo to sprawdzają w przychodni niestety. Też się cieszę, że ciepło i na spacerek można mykać:) drugaszanso- super, że udało się do nas dołączyć:) Jak się miewasz, jakieś ciążowe dolegliwości? Zdróweczka dla was. olafasola- a ty gdzie jesteś? na pewno podczytujesz, liczę że napiszesz co uwas:) kulfonik- twoj termin porodu to dzień moich urodzin- fajna data, hehe no cos sie malej spieszy- to leż, leniuchuj i bardzo dbaj o siebie. Znaczy się, że dziecię z charakterem będzie- skoro już robi co chce:) Akif, Ewcia13 czarnulla, nadzieja - a wy babeczki? Gdzie się pochowałyście? A u nas troche problemów- bo jak się okazało mam półpaśca i nie wiem jak to wpłynie na lenkę, oby się nie zaraziła:( Nie wiem jeszcze czy to bardzo zaraża- dopiero dowiem się od lekarki jak już sie tam dostanę. Mam go po raz drugi, dlatego wiem co to jest i wówczas się nie musiałam martwić maluszkiem- ale teraz:( A lenka jest wspaniałym urwisem, który już pięknie siada- szczególnie lubi siedzieć pod ławą w naszym salonie- jak tylko położę ja na podłogę zaraz raczkuje pod ławę i tam się bawi:) Hehe wszystko fajnie, tylko ława niska i niedługo nie będzie się mieścić... Raczkuje, pełza i dotrze wszędzie gdzie chce ten mały urwis. A do tego od kilku dni staje sama w łóżeczku czy też w kojcu- pora opuścić spanko, co by nam nie wypadła:) Jest takim małym wesołym promyczkiem, który się dużo uśmiecha ale jak się ze złości to za dwóch (krzyki, łzy i kopanie to standard) :D Niestety nadal nie mamy żąbków... ciekawe kiedy się pojawią. Mała za to uwielbia chrupki i wcina sama tak fajnie, przy okazji np. mama może spokojnie z jeść obiad:) A dawałyście maluchom kubki doidy? Lenka ma i uczy się z niego pić- bo ogólnie uwielbia jak dajemy jej pić z kubka:) pozdrawiam wszystkie niewymienione, ale pracuję i tylko na chwilę do was wyskoczyłam.
  2. Blog o tytule - JAK WYCHOWAĆ NIEJADKA>>> o jak co, ale ekspert wam to powie Błędów żywieniowych zrobiłam mnóstwo. W ogóle błędów jako takich popełniłam na tony, ale żywieniowe darzę szczególną estymą. Dziś więc nie mądrzy się teoretyk. Dziś zapodaje praktyk. Wiele wskazuje na to, że niejadkowość nie jest uwarunkowana genetycznie, tylko sami ją sobie solennie wypracowujemy. Owszem, zdarza się, że odmowa jedzenia jest symptomem choroby i chorobę zawsze należy wykluczyć, ale w zdecydowanej większości przypadków kręcenie nosem na żarełko jest efektem tego, że pozwalamy sobie wejść na głowę, tudzież skutkiem postawy typu „niech zje cokolwiek, byle by tylko zjadło. Czyli jak? Czyli lecimy z tym koksem. Kolejność błędów i wypaczeń przypadkowa. Dokarmianie między posiłkami. Może już zgłodniał? Od obiadu minęła godzina, a do podwieczorku jeszcze trochę brakuje. Nie jest powiedziane, że nie wolno tego robić, musimy jednak liczyć się z tym, że jeśli junior wtranżoli chrupki, poprawi biszkopcikiem (a cóż to jest biszkopcik! To nie ciastko tylko taki, no, niewinny biszkopcik właśnie), popije Kubusiem (przecież musi przyjmować jakąś postać marchewki, skoro nie chce normalnie), to nie będzie chciał zjeść niczego konkretnego. Nam się wydaje, że przecież tylko skubnął tego i owego, ale zapominamy, że żołądek dziecka jest znacznie mniejszy niż nasz. Na nas biszkopcik podziała jak zapach nurka na rekina w Szczękach 6, ale dziecko może się nim nasycić. Niech sobie coś zje tak na szybko, bo nie wyrobię się z obiadem. Dajemy więc progeniturze coś, co najczęściej jest ach, ach chrupką, biszkopcikiem, kanapką, lizakiem, cukierkiem (ej no, mały, niewinny cukierek!), owocem itp. i to dlatego, że ryczy w niebogłosy, bo głodna. Stajemy na rzęsach, rozwijamy naddźwiękową przy garach, parujący obiad wędruje na stół i zero zainteresowania. Znowu zapominamy o pojemności dziecięcego żołądka. Lepiej przeczekać. Nie umrze z głodu, jeśli przetrzymamy jeszcze godzinę. A że ryczy? Wiem, ciężko to wytrzymać i mało kto jest w stu procentach odporny, ale robimy to dla dobra juniora, choć on tego nie rozumie. Niech sobie wypije soczek. Soczki schodzą litrami. Słodkie i treściwe soczki. Dobry soczek nie jest zły, ale trzeba pamiętać, że po wypiciu takowego poziom cukru idzie w górę i pojawia się poczucie sytości. Chwilowej, ale to wystarczy, żeby te 20 minut później nie spojrzeć na obiad. Oczywiście potem młode głodnieje, a my dla uratowania sytuacji i doczekania do kolacji (rym-cym-cym) ratujemy sprawę biszkopcikiem. Za mamusię, za tatusia. Jeden z najczęstszych błędów. W ten sposób wciskałam pierworodnej kaszkę. Wiecie jaki jest efekt? Na dźwięk słowa „kaszka wieje, gdzie pieprz rośnie. Nienawidzi. Uczciwie na to zapracowałam. Najczęściej nakładamy dzieciom na talerz za dużo. One tego nie dojadają, bo nie są w stanie, więc wciskamy na siłę i/lub podstępem. Jedzenie zaczyna kojarzyć się z męczarnią, następuje więc bunt. Opcja druga nie dojadają, ponieważ wcześniej wpierniczyły pierniczka (patrz punkt 2.) Nic się nie stanie, jeśli zje mniej. Jeśli zobaczysz, że nadal głodne, po prostu dołożysz i tyle. Lepsze to niż zmuszanie do zjedzenia mega-porcji. Ścigany. To najczęściej koronna konkurencja babć. Slalom gigant między meblami z kanapką w ręce. Babcia niczym rasowy śledczy dopada ściganego w najmniej spodziewanym przez niego momencie i z zaskoczenia zapodaje mu gryza. Jest w stanie w ten sposób wcisnąć ze trzy kanapki. Pełen profesjonalizm. Młody obiadu potem oczywiście nie ruszy. Sporo już zjadł. Po powrocie z pracy usłyszycie, że się musiała babcia ostro za młodym nalatać, tak nie chciał jeść. I że nic nie można w domu zrobić, bo się trzeba za nim uganiać. Nie latać, zostawić w spokoju. Niech się nauczy, że jemy w sposób cywilizowany, czyli przy stole i niech wie, że na jedzenie jest określona pora. Zagadywanie podczas jedzenia. W ogóle taktyka jedzenia z zaskoczenia jest błędem. Jedzenia powinno się być świadomym. Możemy dochrapać się sytuacji, kiedy bez opowiedzenia niesamowitej historii młode nie będzie raczyło zerknąć na talerz. Obdarzeni weną twórczą mają łatwiej, ale reszta ostro ciągnie pod górę. Zabawianie podczas jedzenia. Tona zabawek na stole nie jest dobrym pomysłem. Raz, że się uwalają w żarciu, a dwa, że odwracają uwagę od jedzenia, które z zaskoczenia i potajemnie zapodajemy. Wiel-błąd. Wiem, bo sama to praktykowałam. Zrezygnowałam, przemęczyłam się i stwierdzam, że kiedy na stole jest pusto, jedzenie idzie o wiele lepiej. Oglądanie bajek podczas jedzenia. Biję się w pierś mą wątłą, też próbowałam, na szczęście szybko mi przeszło. Wypracujemy sobie to, że bez bajki ani rusz. Szantaż. Jeśli kochasz mamusię, to zjedz. Nie zjesz? Acha, to mnie nie kochasz? A to mamusi będzie smutno. No cóż, to jest chwyt poniżej pasa. Statystyki pokazują, że na szantażu najgorzej wychodzi sam szantażysta. Opcja „jeśli nie zjesz, nie pójdziemy na spacer też jest błędna. Po pierwsze nie działa, bo koniec końców i tak na spacer idziemy (no jak to, miałby nie zaczerpnąć świeżego powietrza? Przecież budujemy odporność!), po drugie co ma piernik do wiatraka? Przymuszanie do jedzenia. W Afryce dzieci głodują, a ty nie chcesz skończyć kotlecika! Wstydź się! Masz zjeść wszystko, inaczej nie wstaniesz od stołu. Nie wiem jak wy, ale w moim dzieciństwie takich sytuacji było bardzo mało. Wszystkie, które jednak się zdarzyły, wspominam jako traumę. Monotonia posiłków. Ja rozumiem, że żurek jest w dechę, ale jedzenie go piąty dzień z rzędu może się znudzić. To też mój błąd, często gotuję za dużo. Zupę trzeba potem wylewać, bo nikt nie chce na nią patrzeć. Gotowanie codzienne nie wchodzi w grę (nie wyrobię, bez szans), ale optymalne wydaje się raz na dwa dni. Niebranie pod uwagę dziecięcych preferencji żywieniowych. Dziecko też człowiek. Jeśli ja nienawidzę miodu, a z kolei szaleję na punkcie makaronu, to można przypuszczać, że moje dzieci też mają swoje gusta i guściki. I to niekoniecznie zbieżne z moimi. Młody czegoś może po prostu nie lubić i nic nie pomoże przekonywanie, że to takie zdrowe i takie dobre, bo mamusia robiła. Podawanie kompletu zupa + drugie danie. I cały czas pamiętamy, że nakładamy na talerz za dużo. I że wcześniej wchłonęło chrupki.Nie ma bata, nie zje. Musi być przerwa. W przedszkolu mojego dziecka jest taki system, że o 12.00 młodzież siorbie zupkę, potem mają dwie godziny przerwy (chyba idą wtedy na spacer, ale pewności nie mam) i dopiero potem drugie danie. Wiecie co, mnie samej rzadko kiedy udaje się wmłócić jedno zaraz po drugim. Nic dziwnego, że dzieciom też jest ciężko. Zbyt długie serwowanie dokładnie przemielonych papek. Nawet gdy dziecko ma już pierwsze zęby i z powodzeniem może uczyć się gryźć. Młode po prostu widzi, że ono dostaje coś zupełnie innego niż rodzice, a chciałoby zjeść to, co inni. Pierworodna z uwagi na to, że pierwszy ząb wyszedł jej w 16. miesiącu (!) życia, długo szamała przecierki i to być może zaważyło. Pomna tego, co było, bliźniaczkom możliwie wcześnie dawałam rzeczy wyglądające jak nasze (np. makaron z sosem itp.). Jedzą wszystko. No świetnie, błędy są, ale co robić, jak żyć? Kilka propozycji z mojego własnego podwórka. Uczcie się na moich błędach Obiad rodzinne wydarzenie. Często się to nie udaje ze względu na system pracy i fakt, że młoda je w przedszkolu, ale o ile to możliwe, staramy się do stołu siadać wszyscy. Jemy my i dzieci. Korzyści są takie, że młodzież widzi, że obiad to coś ważnego, skoro robią to wszyscy i to jednocześnie, a dwa jedzenie w grupie pomaga. Grupa wpływa stymulująco Stałe pory posiłków. Jadzia w przedszkolu i mamy z głowy, ale chodzi o bliźniaczki. Zależy mi na tym, żeby obiad był zawsze mniej więcej o tej samej porze. Efekt jak pieski Pawłowa, w okolicach 14.00 wskazują na lodówkę Grupowo. Zbawienne dla niejadkowości Jadzi okazało się przedszkole. Wpiernicza wszystko, aż jej się uszy trzęsą. Wystarczy, że widzi, że inne dzieci też jedzą. Konkurencja okazuje się nieoceniona. No i w przedszkolu nie podjada między posiłkami. Patent do przetestowania: młode nie chce jeść skumać się z sąsiadką i zapodać wspólny posiłek latoroślom. Ciekawe, co będzie. Przeczekanie. Głodne są (to znaczy bliźniaczki są głodne, bo pierworodna stosuje chyba fotosyntezę), ale jeśli poczekają jeszcze 20 minut do obiadu, nic się nie stanie. Ryczą i to jest trudne, ale nagrodą jest normalne zjedzenie obiadu. Żadnych przegryzajek na szybko. Soczki won. Jeśli chcemy, żeby niejadek zgłodniał, ograniczmy cukry. W soczkach jest ich od piernika i trochę. Warto zastąpić soczki wodą. Teraz, owszem, soczki piją, ale był czas dla pierworodnej, że piła tylko wodę. Przegryzajki won. Rozwijać nie trzeba, wiadomo. Jeśli już, to raczej owoc niż biszkopcik. Nie zmuszać do jedzenia, nie gonić, nie podawać z zaskoczenia. Nie chce, to nie. Ale uwaga: do następnego posiłku musi wytrzymać, bo nie dostanie nic. Jak jest teraz? Pierworodna, głównie dzięki przedszkolu, wychodzi z niejadkowości. Cały czas je mało, ale przynajmniej obiad najczęściej wsunie. W miarę normalnie je również śniadania i kolacje. Czas, kiedy żywiła się powietrzem, mamy za sobą. Jest chuda i wysoka, ale ten typ pewnie tak ma. Przy bliźniaczkach unikaliśmy błędów popełnianych przy Jadzi. Poprosiłam moją mamę (wielokrotnie, ekhm), żeby nie dawała im żadnych słodyczy, bo miała zwyczaj startować do nich z pączkiem. Bliźniaczki nie są niejadkami. To raczej odkurzacze Głodnieją w przepisowej porze, około 14.00, zjadają obiad, jest OK. Dostają w dzień jogurty i/lub serki, bo piją bardzo mało mleka (niecałe 250 ml na dobę). Rozwijają się prawidłowo. Wszystkie trzy zresztą. No i wsio. Może komuś pomogło.
  3. kachna- witamy i tym razem zostań z nami, bo tęsknimy...:)
  4. hej kobietki:) no cisza.... na maksa- pochowałycie się? Pochwalę się, że moje dziecię już kilka razy samodzielnie usiadło:) I jest w tym coraz lepsza, chociaż sposób na siadanie według mnie ma dziwny... a do tego w weekend zrobiło kilka raczkowych kroczków, zatem do raczkowania juz pewnie niedaleko:) Dumna mama opwiada, a co tam... No i gdzie jest wiosna? Chce na spacer bez obawy, że mi odmarznie tyłek czy też, że zaskoczy nas deszcz....:(
  5. Artykuł, który mnie zainetersował: Jak kradnie matka Polka Na usuwanie szkód po powodzi potrzeba 8 mld zł. Ale to i tak prawie pięć razy mniej, niż rząd dopłaci w tym roku do ZUS. M.in. na zasiłki dla ciężarnych oszustek. Matki Polki wykorzystują stan błogosławiony do wyłudzania gigantycznych zasiłków macierzyńskich. Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest bezradny. Jak twierdzi Przemysław Przybylski, rzecznik ZUS, jest to cwaniactwo, ale zgodne z przepisami. MAJĄTEK ZA DWIE STÓWY Oto opis procederu. Załóżmy, że bezrobotna od wielu lat pani Hania niespodzianie zaciążą. Co ma, biedna, począć? Sytuacja wydaje się bez wyjścia, bo skrobanka droga, „okno życia do dupy Lecz wyjście jest. Musi tylko: 1. założyć firmę; 2. opłacić jedną składkę z tytułu ubezpieczenia chorobowego; 3. urodzić. Po wykonaniu tych trzech czynności niewiasta będzie co miesiąc dostawać zasiłek macierzyński w wysokości 5738 zł! Na łapkę i przez 5 miesięcy, czyli łącznie 28 690 zł! Pod jednym tylko warunkiem: że zadeklaruje najwyższą kwotę ubezpieczenia chorobowego i zapłaci adekwatną do tej deklaracji składkę. To niecałe 200 zł. Niestety to prawda mówi Przybylski. Niestety, bo to niesprawiedliwe, zwłaszcza w odniesieniu do ubezpieczonych, którzy przez dziesięciolecia odprowadzają składki, a nabywają prawa do świadczeń w znacznie niższej wysokości. Pamiętajmy, że pracownicy, w przeciwieństwie do pracodawców, nie mają możliwości wyboru kwoty ubezpieczenia. Jak to możliwe, że wkładając do kasy raptem dwie stówy, baba wyciąga z niej taką górę szmalu? TABLICZKA MNOŻENIA Z wyjaśnień ZUS wyłania się obraz następujący. Ludzie prowadzący działalność gospodarczą prawo do zasiłku macierzyńskiego nabywają po odprowadzeniu przynajmniej jednej składki z tytułu ubezpieczenia chorobowego. Wysokość składki zależna jest od zadeklarowanej kwoty stanowiącej podstawę wymiaru, przy czym musi się ona mieścić w przedziale między 1888 zł (60 proc. przeciętnego wynagrodzenia) a 8109 zł (250 proc. przeciętnego wynagrodzenia; obie wartości brutto). Składka na ubezpieczenie chorobowe to 2,45 proc. podstawy. W przypadku minimalnej zadeklarowanej kwoty 1888 zł jest to 46 zł miesięcznie. Jeśli zaś właścicielka zdecyduje się opłacać składki od maksymalnej kwoty (8109 zł), co miesiąc zobowiązana jest odprowadzić 199 zł. Ustawa mówi, że wysokość zasiłku wynosi 100 proc. kwoty stanowiącej podstawę naliczania. Czyli płacąc minimalną składkę, kobieta otrzymuje zasiłek macierzyński w wysokości 1336 zł, a odprowadzając maksymalną, nabywa prawo do zasiłku macierzyńskiego w wysokości 8109 zł brutto, czyli 5738 netto. Zasiłek zwykle wypłacany jest przez 20 tygodni. Wobec tego otrzymujemy: 5 razy 5738 zł równa się 28 690 zł. NIESPRAWIEDLIWOŚĆ DZIEJOWA - Prawo do otrzymania świadczenia w tej wysokości może nabyć kobieta, która przez ostatnie 20 lat w ogóle nie odprowadzała składek twierdzi Przybylski. Bywa więc, że dotąd bezrobotna pani nagle w trzecim trymestrze ciąży przeistacza się w bizneswoman i zaczyna prowadzić działalność gospodarczą. Głównie polegającą na tym, że odprowadza składki uprawniające do otrzymywania zasiłku. Owszem, jeśli nabierzemy podejrzeń, że działalność gospodarcza ma charakter fikcyjny, możemy zakwestionować tytuł do ubezpieczenia. W takim wypadku możliwe jest wstrzymanie wypłaty zasiłku, a wpłacane przez ubezpieczonego składki są zwracane. Ale udowodnić, że biznes był markowany, jest niezmiernie trudno. Dotychczas udało się to bodajże tylko raz. Teraz kilka słów o niesprawiedliwości dziejowej. Załóżmy, że w ciążę z szefem zaszła szparka-sekretarka z 20-letnim stażem pracy, a jej wynagrodzenie to 2 tys. zł brutto. Przez 20 lat z tytułu opłacania składek na chorobowe wniosła ona do systemu 11 760 zł (2000 x 2,45 proc. x 12 x 20). W zamian co miesiąc otrzyma zasiłek macierzyński w wysokości 1415 zł netto. Przez 5 miesięcy 7075 zł. Wspomniana już bezrobotna pani Hania, która nigdy nie płaciła składek, ale w ósmym miesiącu ciąży przeistoczyła się w kobietę interesu i zapłaciła jedną składkę za chorobowe od maksymalnej podstawy, czyli wniosła niecałe 200 zł, dostanie zasiłek ponad 4-krotnie większy niż sekretarka. Pani Hania podczas urlopu macierzyńskiego ma prawo zawiesić działalność i nie płacić w ogóle składek, gdy zaś dostanie ostatnią transzę należności, firmę może najzwyczajniej w świecie zamknąć. I tak się zazwyczaj dzieje. 150 CIĄŻ Przemysław Przybylski nie wie, jaki jest rozmiar zjawiska polegającego na wyłudzaniu zasiłków macierzyńskich. Ale proceder z pewnością doskwiera ZUS-owi, gdyż stara się on kwestionować takie działania ubezpieczonych. Tymczasem w kwietniu tego roku Sąd Najwyższy orzekł, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie jest uprawniony do kwestionowania kwoty zadeklarowanej przez osobę prowadzącą pozarolniczą działalność jako podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia społeczne, jeżeli mieści się ona w granicach określonych ustawą. Wiele wskazuje na to, że wyciąganie z ZUS zawyżonych zasiłków staje się sprawnie zorganizowanym biznesem. Np. pewna firma w Otwocku zatrudniła 150 kobiet w ciąży. Teoretycznie niewiasty miały jakiś zakres obowiązków, ale to była tylko przykrywka. W istocie szło o to, że pracodawca na papierze zawyżał im pensje, by damy nabrały uprawnień do wyższych zasiłków macierzyńskich. Co z tego miał? Otóż panie odpalały mu połowę zasiłków oraz dzieliły się z nim pensją. Rzecznik Przybylski twierdzi, że nie da się ukrócić kombinowania z ciążami bez zmian przepisów. Zwłaszcza że media zawsze murem stają za zapłodnionymi kobietami, bo przecież żaden news tak dobrze się nie sprzeda, jak gwałcona przez bezduszny system ciężarna. Tymczasem gdyby nie dotacje z budżetu państwa (w tym roku 37 mld zł), ZUS nie miałby pieniędzy na wypłaty rent i emerytur. Zapłodnione dymają więc nas wszystkich. Warto wspomnieć, że mechanizm stosowany do zawyżenia macierzyńskiego sprawdza się również w przypadku zasiłku chorobowego i bez litości wykorzystywany jest przez właścicieli firm różnej płci. (Zakładasz firmę, płacisz składkę od najwyższej kwoty, idziesz na chorobowe, kasujesz ponad 5 patyków miesięcznie itd.). Bo przecież nie tylko samice umieją liczyć, co jest argumentem przemawiającym za tym, że równość płci obowiązuje również w Polsce.
  6. oczywiście to kopia bloga którego czytam:)
  7. dziś też dla mamusiek... Plan opieki prenatalnej i plan porodu należą się nam jak psu micha! śr, 07 mar 2012 Opublikowane w Ciąża i rozwój płodu, Poród i po porodzie Wystawcie sobie, że coś takiego naprawdę istnieje. O tytule mowa, czyli o planie opieki prenatalnej i planie porodu. Istnienie w sensie prawnym mam na myśli. Jest sobie rozporządzenie ministra zdrowia (zabijcie, nie wiem którego i jaki jest numer rozporządzenia, posiłkuję się cytatem z pisma parentingowego, o którym potem), które wyraźnie mówi, że jedno i drugie POWINNO być sporządzone w porozumieniu z ciężarną. Co więcej, to żadna łacha, bo na plan porodu i plan opieki prenatalnej, znaczy na sporządzenie ich, jest przewidziana odpowiednia procedura NFZ. Nie wiem, cholera, może za mało ciąż miałam, ale o jednym i drugim dowiaduję się właśnie teraz. Plan opieki prenatalnej to coś innego niż karta ciąży. W karcie ciąży, jak wiadomo, zapisujemy wszystkie wizyty, na których się zjawiamy, wykonane badania, aktualną wagę i ciśnienie, jest tam podany pierwszy dzień ostatniej miesiączki i przypuszczalny termin porodu (przypuszczalny, bo nie zapominajmy, że tylko 5% dzieci rodzi się w wyznaczonym dniu). Tu chodzi bardziej o coś w rodzaju harmonogramu ciąży. Lekarz (lekarz, ha, ha!) spisuje (spisuje, ha, ha!) z ciężarną krok po kroku (krok po kroku, ha, ha!) plan, według którego jej ciąża będzie prowadzona. W tym i tym czasie wykonamy takie to a takie badania, potem takie a takie USG, potem zrobimy to i to. I tak od pierwszej wizyty potwierdzającej ciążę po uwaga ustalenie szpitala, w którym się będzie rodzić. Oryginał planu zachowuje lekarz, kopię dostaje ciężarna. Ha, ha. Uryczałam się po pachy, czytając o tym, ale faktycznie w rozporządzeniu stoi niby, co następuje: Podczas opieki prenatalnej osoba sprawująca opiekę oraz ciężarna ustalają plan opieki prenatalnej oraz plan porodu. Plan opieki prenatalnej obejmuje wszystkie procedury medyczne związane z opieką prenatalną wraz z określeniem czasu ich wykonania. Plan porodu obejmuje wszystkie elementy postępowania medycznego podczas porodu i miejsce porodu. Zarówno plan opieki prenatalnej, jak i plan porodu może być modyfikowany odpowiednio do sytuacji zdrowotnej ciężarnej w trakcie sprawowania opieki. (cytat za M jak Mama nr 1/2012 str. 50, wytłuszczenie moje). Nakładając łopatą, lekarz ginekolog prowadzący ciążę oraz położna mają za zadanie przeprowadzić ciężarną przez ciążę i przygotować ją do porodu. Mało tego, mają ustalić, gdzie junior przyjdzie na świat i dlaczego właśnie tam. Niezłe jaja, nie? Czułyście się przygotowywane do porodu? Bo może ja kiepsko trafiłam, ale jakoś nie bardzo. Miało być dobrze, wyszło jak zawsze. Efekt rozporządzenia ministra zdrowia jest taki, że jak sama sobie nie napiszesz planu porodu, to mieć go nie będziesz. A nawet jak mieć będziesz, to idę o zakład mało kto będzie go brał na poważnie. Lepiej się na to psychicznie przygotować i nie oczekiwać zbyt wiele. Tym nie mniej warto taki plan sobie skombinować. Dlaczego? Przyczyna jest prosta jak płytkowy test ciążowy. Przygotowując się do porodu poznasz kolejne jego etapy i sama więcej się o nim dowiesz. Koniec końców nawet gdyby personel szpitala skwitował podstawienie im pod nos kartki z planem porodu zbiorowym rżeniem i zapodał coś w rodzaju radosnych przysiupów z tarzaniem się po ziemi (plus obowiązkowe pukanie się w czółko), ty nie będziesz iść kompletnie w ciemno. A to z kolei pozwoli ci upomnieć się o to czy owo, jeśli oczywiście starczy ci asertywności (bo ja na przykład chronicznie niedomagam), bo będziesz przynajmniej teoretycznie wiedzieć, jak taki poród wygląda i co się może dziać potem. Jasne, że rzeczywistość pisze swoje scenariusze i wpływ na to często mamy znikomy, ale to jest tak, jak z jechaniem gdzieś po raz pierwszy. Mam zwyczaj najpierw obczajać trasę internetowo, a dopiero potem siadać za kółko. Dzięki temu nawet jeśli nie mam możliwości zapytać kogoś o drogę, a okolicy na oczy wcześniej nie widziałam, i tak trafiam. Tak samo jest z porodem. No dobrze, co zatem taki plan porodu obejmuje? Same ważne sprawy: sposoby wywoływania porodu (twój stosunek do podawania oksytocyny i stosowanie metod alternatywnych stymulacja brodawek, chodzenie itp.) znieczulenie (chcesz czy nie chcesz zzo i innych form uśmierzania bólu) przygotowanie do porodu (golimy czy nie, lewatywa czy nie, uzgadnianie wszystkich procedur z tobą) poród (kwestia parcia, słuchania tętna dziecka jak często, okoliczności przyrody typu oświetlenie, możliwość picia wody, obecność osoby towarzyszącej, wybór pozycji porodowej, zgoda lub jej brak na obecność studentów i stażystów) krocze (zgoda lub brak na nacięcie, kwestia znieczulenia przy zszywaniu) czynności po porodzie (możliwość przecięcia pępowiny przez osobę towarzyszącą, zdeponowanie krwi pępowinowej, możliwość położenia dziecka na brzuchu tuż po narodzinach) opieka nad noworodkiem i karmienie (podawać lub nie mleko modyfikowane i/lub glukozę, podawać lub nie smoczek, kwestia karmienia zaraz po porodzie, kwestia karmienia bądź niekarmienia piersią, kwestia rzetelnego poinformowania na temat karmienia piersią) Inaczej mówiąc w planie porodu ma być to, czego sobie życzysz bądź też nie życzysz odnośnie samego procesu rodzenia, tego, co przed, i tego, co potem. W tym miejscu chciałabym wszystkie ciężarne rozczarować. Na obecnym etapie rozwoju naszej krajowej (podkreślam, bo to ważne) opieki medycznej najczęściej będą mieli głęboko w zadzie twoje preferencje. I jeszcze się wkurwią, że im taka świadoma się trafiła, co na ręce patrzy i spokojnie pracować nie można. Nie ma też najczęściej co liczyć na to, że poinformują cię, co teraz będą robić, tak abyś mogła się jakoś wobec tych poczynań określić. Dlatego właśnie dobrze coś takiego sobie napisać. Dla samej siebie. Niekoniecznie pod nos podstawiać personelowi na porodówce, ale mieć świadomość, co może się dziać i jaki masz na to wpływ. Nie wszystkie preferencje można będzie uwzględnić z medycznego punktu widzenia. Każdy poród jest inny i czasami przebiega tak szybko, że nie masz czasu myśleć, a czasami tak powoli, że sama masz w dupie wszelkie plany i marzysz tylko o tym, żeby było już po wszystkim. A czasami zdarzają się rozmaite sprawy, które przewracają wszystkie plany na plecy (np. cesarka w znieczuleniu ogólnym i kwestię obecności małżonka czy też położenie dziecka na piersi możesz sobie wsadzić). Plan porodu, przygotowanie go, ma jednak jedną podstawową zaletę: wiesz, co się z tobą dzieje. Mniej więcej. Raczej w kierunku mniej. Ale to zawsze lepiej niż nie wiedzieć nic. Życzę sobie tak przyszłościowo ponad poziomy wylatam żeby moje trzy córki, kiedy już wpadną na pomysł, by obdarzyć mnie wnukami, były profesjonalnie prowadzone przez całą ciążę, miały wybrane miejsce porodu i zaklepaną miejscówkę tamże. Oby nigdy nie poczuły się jak jedna z procedur NFZ a nie jak konkretny człowiek. Czego sobie i wam, dziadkowie in spe, he he
  8. kropka- mój test jakoś 6 dnia po wyglądał podobnie - zatem pewnie zostaniesz mamą:)
  9. dzisaj cos dla przyszłych mamusiek znaczy się ciężaróweczek;) PORÓD JAK ZE SNU.... tego wam życzę:) Rodzę. No dobra, prawie rodzę, bo jeszcze nie zdążyłam wybyć z chałupy, ale dzieje się już sporo. Skurcze regularne, czop śluzowy poszedł won, ból zaczyna być konkretny. Reanimuję mentalnie płeć brzydszą (on udaje, że się dzielnie trzyma, ja udaję, że w to wierzę), zostawiam ostatnie wskazówki babci zostającej z resztą dziecińca, zabieram torbę spakowaną miesiąc wcześniej (to znaczy on ją niesie, a ja obieram azymut) i ruszamy. Skurcze coraz częstsze i młode podczas stania w korkach wyraźnie dało znać, że zależy mu na czasie i ono to właściwie już, więc dlaczego my jeszcze nie. Docieramy na izbę przyjęć. Dla rodzących i w ogóle dla kobiet w ciąży jest wyznaczone inne miejsce załatwiania procedur. Co zresztą mówić o załatwianiu. - Dzień dobry, co się dzieje? pyta recepcjonistka. - Wygląda na to, że rodzimy - Proszę mi dać dowód osobisty, spiszę pani dane. Resztę formalności załatwimy, jak pani urodzi. Będzie pani musiała wypełnić pewien formularz. No i trzeba się przebrać. Ma pani jakieś rzeczy ze sobą? - Jasne! - To proszę przygotować koszulę i szlafrok. Za chwilę przyjdzie lekarz i panią zbada. Lekarz faktycznie zjawia się w ciągu dwóch minut i w ten sposób mojej uwadze skutecznie umknął fakt, że miejsca w szpitalu w ogóle są, a ja nie muszę szlajać się po całym mieście. Słowem, słowa piosenki „nie było miejsca dla Ciebie nie odnoszą się tym razem do mnie. Lekarz delikatnie przeprowadza badanie w czystym i dobrze wyposażonym gabinecie ginekologicznym, po czym zadecyduje, że biorą mnie na górę i przechodzimy od słów do czynów. Przebieram się w koszulę, nakładam szlafrok, co jest oczywiście działaniem tymczasowym, bo wiem, że na oddziale dostanę szpitalne szmatki. Po przybyciu na oddział pytają mnie, czy mam przy sobie plan porodu. Nie mam. Zadają mi więc kilka podstawowych pytań, dotyczących między innymi podania oksytocyny, obecności męża przy porodzie i czy chciałabym, żeby zaraz po porodzie położono mi dziecko na piersi. No ba! Jasne, że chciałabym! Do pracy, rodacy, do dzieła kobito. Z przedstawionych mi kilku możliwych opcji wybieram poród w wodzie. Bezpłatny oczywiście. Proces cały czas jest na bieżąco monitorowany. Lekarz pojawia się i znika, ale cały czas towarzyszy nam położna, od której wali profesjonalizmem na kilometr. Piszę „nam, bo mąż jest oczywiście przy mnie i nikomu nie przyszło do głowy, że mogłyby być z tym jakieś problemy. Lekko nie było (w końcu to poród, a nie dentysta), ale w końcu na świecie wśród gigantycznego wrzasku pojawia się czwarta córka. Wstępnie oporządzone i kompletnie mokre dziecko przytulam do nie mniej mokrej piersi mej nadobnej i trzymam przez jakiś czas. Potem oddaję je w ręce zwartych i gotowych pielęgniarek, a sama idę do poporodowego serwisowania. Dwadzieścia minut później przynoszą mi dziecko do karmienia i pytają, czy mam siłę otworzyć bar mleczny, czy też mają sobie poradzić erzacami. Siłę mam (tak przynajmniej mi się wydaje), zaczynam więc karmić. Położne jak krowie na rowie tłumaczą i pokazują jak przystawić, żeby noworodek ssał możliwie najefektywniej. Dostaję obrazkową instrukcję obsługi karmienia piersią. Ale, ale, momencik. Leżę w jednoosobowej sali z łazienką. Oddział jest czysty i schludny, choć kopara nie opada, jeśli chodzi o wyposażenie. Przyznam jednak szczerze, że łazienki zazdroszczę i sama bym chciała sobie taką machnąć. Przy łóżku mam przycisk i coś w rodzaju mini-pilota. Dzwonię i chwilę potem pojawia się położna i to o każdej porze dnia i nocy. Uprzejmym tonem udziela fachowych porad. Jest dobrze. Jedzenie. Jedzenie jest przystosowane dla matek karmiących, urozmaicone, ładnie podane i smaczne. I można? Można. Na trzeci dzień wychodzimy. Lekarz podczas standardowych badań już wyjaśnił, co i jak z dzieckiem (wszystko OK). Dostajemy jeszcze rozmaite próbki i gadżety, jak to zwykle bywa. Na koniec dostaję do wypełnienia (anonimowo) ankietę. Podobał mi się szpital? Jeśli nie , to co mogłabym zmienić. Alternatywna wersja rzeczywistości. Ale pomarzyć można, prawda? no cóż kobietki... po prostu uważajcie, że tak własne jest:)
  10. rybciu- ja miałam 1,4- zatem nie pomogę, bo nawet nie wiem jakie są normy:( I szczere współczucie z powodu jednego aniołka:( mamo urwisa- w sumie nie wiem czemu lekarka kazała podawać witaminę d i stwierdziła że chyba mała ma za mało. Tam pytałam o potliwość, bo małej sie główka poci i tyle... ale wczesniej dawałam dawke 400 j a lenka jest spora to pewnie też ją zasugerowało... teraz daje 2 krople D po 500 j. Laski czy wasze dzieciatka jakoś reagowały na szczepionki. Mała miała w piątek podaną hexę i prevenal na pneumokoki. Widać było w sobotę, że nóżki ją bolały bo podkurczała... a teraz ma tam lekkie zgrubienia w miejsu kłucia...
  11. akif a jakie to badanie? nie wiedziałam, że jest...Możesz mi powiedzieć co się bada.
  12. akif- moja mała ma według lekarza niedobór witaminy D, ale taki niewielki i lekarz kazał mi zmienić. Dawałam taką w wyciskanych kapsułkach, teraz daje w kroplach- ale chyba kupie jej w sprayu. A ty jaką dajesz i w jakiej dawce? Mała jest dużym dzieckiem i waży pewnie ok 10-11 kg stą dawka 400 była za mała.
  13. a teraz chwila o nas- przepraszam, że wszystkiego nie nadrobię ale staram się od czasu do czasu w wolnej chwili czytać:) Jak wiecie od miesiąca pracuję... i jest mi z tym na prawdę dobrze:) fakt trochę się zapyziałam przez ten ostatni czas...i dużo nauki przede mną, ale nie narzekam tylko wkuwam to co się zmieniło przez ostatnie miesiące. Lenka z dnia na dzień coraz bardziej nas zaskakuje, ale pewnie tak jak każdy maluch swoich rodziców. Od dwóch dni dostaje od nas chrupki, takie zwykłe kukurydziane i jest ich wielką fanką- pewnie na FB nacisnęła by lubię to:) Pełza już świetnie do przodu i do tyłu, powoli zaczyna stawać na czworaka i jakiś jeden kroczek od czasu do czasu uda się jej zrobić- mama mega dumna ;p Nie siada sama, ale jak ma się czego złapać to daje sobie radę- mały spryciarz, zatem w wózku nie mogę już jej zostawić bo jest w stanie wypaść:( Na szczęscie jest kojec i siedzonko do jedzenia przypinane na pasy. A jutro kolejna dawka szczepionek...potem dopiero po roku. To tyle u nas... Kasiu- super, że wypoczęłaś:) W końcu reset każdemu od czasu do czasu się należy... i tylko pozazdrościć miejsc które widzieliście. Rozumiem, że opalona, zadowolona i zwarta i gotowa do transferu? Tylko dlaczego nie przywiozłaś nam trochę słoneczka?:) Dziękuję ci kochana za odpowiedz, bo właśnie nie wiedziałam czy trzeba się jakoś specjalnie przygotowywać i coś brać. A ty już za tydzień- oby to był własnie ten raz:) Nie wiesz czasem co u LONISŁAWY? Nie jestem biegła w forum o inseminacji i ciekawa jestem, czy jeszcze tam pisze... Ja najchętniej teraz podeszłabym do criotransferu- bo bardzo mi osobiście ciąży to, że w klinice czekają na nas te 2 zarodki i ja mam zamiar oba odebrać. Uda się bądź się nie uda, ale nie chcę aby tam leżały za długo. Niestety musimy jeszcze poczekać i pewnie podejdziemy do crio gdzieś za rok. Powodów kilka w tym praca, którą chcę zachować i muszę dać szefowi odpocząć, chociaż pierwszą ciążę zniósł dzielnie (a pracuje w bardzo mało popularnej branży i raczej nie mam szans na podobne stanowisko w innej firmie) : ) A poza tym chcę poświęcić lence te dwa latka tak tylko dla niej... Akif- ja podaję teraz hippa biocombiotic i jestem bardzo zadowolona, a lenka też wygląda na osóbkę, której mleczko bardzo smakuje. Sama zdecydowałam, że to będzie to mleko bo rady lekarzy były według mnie za ostre... sabiba- musze tego odplamiacza spróbować, bo na nasze kupowe plamy nic nie pomaga.. Nawet jakiś odplamiacz z amwaya zamówiłam- i dupa... nic nie pomógł plama jak była tak była. część rzeczy można wygotować, ale nie wszystko jak wiemy:( Zatem spróbuje.. Mamo urwisa- jaką kochana dajesz witaminę D? Nie wiem, czy pytałam ale muszę znaleźć jakąś inną i sprawdzam co dajecie:) A kojec to super sprawa, ja co prawda mam taki kwadratowy ale póki co lenka lubi się w nim bawić i jest do niego przyzwyczajona... A jak wasze zdróweczko, wraca do normy? Moje dziecię też śpi na klinie i zachwalam bo jak coś zawsze jest pod kontem... Buziale dla tych co nie napisałam, ale musze wracać do pracy:)
  14. hej kobietki, najpierw z racji nadchodzącej wiosny maly blog o spaceróweczkach... SPACERÓWKA IDEALNA>>> Przychodzi taka chwila, kiedy gondoli mówimy żegnaj, żegnaj, oooo, bye, bye. Zapobiegliwi byliśmy niezwykle, dlatego zainwestowaliśmy w wózek kombajn, czyli gondola, spacerówka i fotelik samochodowy w jednym. I co? No i przesiadamy się na spacerówkę. Przesiedliśmy się i kurde. Coś nasza spacerówka nie teges. Niby się nadaje, nie to, że nie, jeździ, działa, ale wszystko jest nieco inaczej niż sobie to wyobrażaliśmy. Sięgam, gdzie wzrok nie sięga, i dochodzę do wniosku, że nie znam rodzica, który pomimo posiadania wózka-kombajnu nie zainwestował w inną spacerówkę. Taką spacerówkę spacerówkową, sto procent spacerówki w spacerówce. Co jest nie tak ze spacerówką kombajnową? Pokuszę się o wskazanie najczęstszych przyczyn niekompatybilności z rodzicem. jest za duża jest za szeroka jest za ciężka brak skrętnych kółek (zdarza się nawet w XXI wieku) po złożeniu zajmuje powierzchnię boiska piłkarskiego kiepsko rokuje w kontekście potrzeby spakowania maneli i wyruszenia na wczasy z dzieckiem Znalazło by się jeszcze to i owo. Dzieje się więc tak, że człowiek do szczęścia potrzebuje dwóch wózków. Wózka właściwego i spacerówki, na którą może się przestawić, kiedy junior osiągnie wiek ku temu słuszny. No i teraz po przydługim wstępie zawijamy do meritum. Jakie cechy powinna posiadać spacerówka idealna? Jedziemy z tym koksem. Skrętne kółka warunek sine qua non. W spacerówce ciężar rozkłada się inaczej niż przy zastosowaniu gondoli. Inaczej się taki wózek podbija, inaczej się nim manewruje. Mała waga z czołgiem już chodziliśmy, potrzebujemy czegoś lżejszego, bo i dziecku kilogramów nie ubywa, a wręcz przeciwnie. Składanie przyjazne użytkownikowi spacerówka zgodnie z nazwą służy nam na spacery. Ma się składać szybko, łatwo i przyjemnie. Spacerówkę często zabieramy na rozmaite wypady i istnieje potrzeba umieszczenia jej w środku lokomocji. Środek lokomocji zawsze jest, kurza twarz, za mały na nasze potrzeby, jakie by one nie były. Im spacerówa mniej miejsca zajmuje po złożeniu, tym lepiej. Siedzisko z regulacją nachylenia powiem szczerze: spacerówka bez możliwości rozłożenia siedzenia (prawie) na płasko to pomyłka tych gabarytów, co wybór Joanny Muchy na ministrę (< yes) sportu. Dziecko na spacerze potrzebuje sobie kimnąć, co witamy oberaskiem z przytupami. Dzięki kimnięciu bezboleśnie oblecimy najbliższy market, zgarniając z półek wałówę, czy zwalimy cztery litery na ławkę, żeby wreszcie odpocząć. Kółka przystosowane do jazdy w terenie po równym i płaskim chodniku można przejechać nawet na kółkach kwadratowych, żaden wyczyn. Spróbuj pojeździć po alejkach parkowych nasiąkniętych od kilkudniowych deszczów. Umiesz rządzisz Ja nie umiem. Małe kółeńka to zło, dużych nie złożysz w sposób cywilizowany. Ból i dylemat nierozwiązywalny. Szeleczki właściwie wspominać nie ma sensu, bo każda spacerówka to ma. Nie muszą być nie wiem jakie wypasione i kosmiczne, grunt, że są. I że nie tak prosto je odpiąć, bo dziecię z pewnością będzie próbować. Budka rozmiarów rozsądnych daszkowi szerokości papieru toaletowego mówimy stanowcze nie. To nie ozdoba i designerski bajer, tylko ochrona. Niech zakryje lico, jeśli młode śpi. Można oczywiście dokupić parasolkę, ale ideałem jest taka budka, która spełni swe zadanie solo. Okienko w budce rozsądne rozmiary sprawiają, że żeby zobaczyć, co się z dzieckiem dzieje, musimy wykonywać mini-akrobacyjki. Wizjerek dużo ułatwia, dużo. Hamulec mniej więcej tak jak w przypadku szeleczek. Trudno, żeby go nie było. Siedzisko, które można ściągnąć i wyprać w pralce docenicie ludzie, wierzcie mi. Dzieci w spacerówce wsuwają najrozmaitszą materię organiczną, od lodów, przez ciasteczka, bułki, jabłka, banany i setki innych produktów. Z czasem siedzisko przypomina obraz nędzy i rozpaczy. Jeśli, załóżmy, jesteś na tyle zdeterminowana, że chcesz je wyczyścić, to niech to nie wiąże się z traumą. W obydwu spacerówkach, które mam, i pojedynczej, i bliźniaczej, można siedzisko szast, prast odczepić, wyprać i założyć ponownie. Cudo! Kosz na zakupy będziemy łazić też po sklepach, nie ma innej opcji! Folia przeciwdeszczowa i moskitiera O ile pierwsza to oczywista oczywistość, to do drugiej producenci dopiero dojrzewają. Jeśli dziecko ma już spać w tym parku, to niech śpi niezżerane przez mikroorganizmy. Tylko tyle i aż tyle. Kiedy już rodzic postanowi spacerówkę zakupić, staje przed kolejnym dylematem: spacerówka „normalna czy spacerówka-parasolka? Obydwa typy mają swoje wady i zalety. Jestem fanką spacerówek-parasolek. Jadzia miała wózek firmy Coneco . Zalety parasolek? Proszę bardzo: lekkie bardzo zwrotne można je składać i rozkładać właściwie jedną ręką (dobra, noga też się przyda, ale wiecie, o co chodzi) zajmują malutko miejsca w samochodzie i świetnie nadają się na wakacyjne wypady można je rozmontować na części pierwsze i zmontować z powrotem można odpinać budkę, ściągać siedzisko i wszystko można bez problemu wyprać w pralce, po czym założyć ponownie. jest kosz na zakupy można rozkładać siedzisko do pozycji leżącej (i w Coneco, i w bliźniaczej Inglesinie jest to możliwe) cena wózka najczęściej jest niższa niż spacerówki „normalnej Wady spacerówki-parasolki też mają, a i owszem: małe kółeczka możemy sobie wsadzić, jeśli na dworze jest błoto lub śnieg. Nie przejedziesz. kosz na zakupy najczęściej jest malutki i niefunkcjonalny budka często wielkości symbolicznej i tak-tylko-aby-coś-było czasami odnosi się wrażenie, że wózek zaraz się rozleci (skutek lekkiej, ażurowej konstrukcji) jeśli jesteś w sklepie i masz ubłocone kółka wózka, a podłoga jest mokra, kółka nie kręcą się, tylko ślizgają i wózkiem ciężko jest manewrować, bo traci swoją rewelacyjną skrętność Przebrnęli przez notkę? No. Chwała temu, kto dotarł do tego miejsca, he he Niedługa moja rodzicielska kariera, ale na podstawie tego, co przeżyłam, mogę powiedzieć jedno: idealna spacerówka nie istnieje. Wybierając zawsze decydujesz się na mniejsze zło. W wersji dla optymistów większe dobro.
  15. micholihol- ja na początku kąpałam w oilatum soft, do smarowania od samego początku używam zwykłej oliwki bambino i jestem mega zadowolona. teraz kąpie albo w hippie albo w Nivea i po każdym kąpaniu oliwka... lenka ma sliczną cerkę bez żadnych krostek i suchych miejsc:)
  16. Kochane babeczki, głównie mamusie kolejny wpsi z bloga który mi osobiście bardzo się podoba: PLAN DNIA MALUSZKA>>> Ordnung muss sein mówią nasi bracia Germanie i racyję mają świętą. Są jednostki, które lubią iść na żywioł, a spontan jest ich drugim imieniem, a są takie koniska kieratowe jak ja, które od do funkcjonować muszą, a jeśli już spontan, to kontrolowany i najlepiej wzmiankowany z wyprzedzeniem. Nasze dzieci też lubią kieracik. Co więcej, one potrzebują tego, by codziennie otrzymywać rzeczy powtarzalne i przewidywalne. Wiedzą, że tak ma być, i lepiej w ten sposób dostosowują się do nowego środowiska, w którym przyszło im bytować. Nic dziwnego, że każdy szanujący się portal rodzicielski i każda gazetka zapodaje coś w rodzaju planu dnia maluszka. Co robić, jak robić, kiedy robić, żeby robić dobrze, jak na wzorową matkę przystało. Swoją propozycję planu dnia młodego człowieka przestawia też a jakże! pismo „Twój Maluszek (nr 01/2010) w artykule „Zaplanuj dzień maluszka. Jak stworzyć najlepszy harmonogram zajęć dla maleństwa. To co? To lecimy z tym koksem. Pisarze, do piór, Kruszyzno, do cytatów! Ocaliwszy hasła, wyrzuciwszy opisy, plan dnia maluszka prezentuje się. Godz. 7.00 7.30 pobudka i mycie Godz. 7.30 8.00 pierwsze śniadanie Godz. 8.00 9.00 samodzielna zabawa Godz. 9.00 9.30 drugie śniadanie Godz. 9.30 11.00 dłuższa drzemka Godz. 11.00 12.00 pobudka i spacer Godz. 12.00 12.30 obiad Godz. 12.30 14.00 spokojna zabawa Godz. 14.00 15.00 krótsza drzemka Godz. 15.00 15.30 podwieczorek Godz. 15.30 17.00 drugi spacer Godz. 17.00 19.00 powrót i zabawa z tatą Godz. 19.00 19.30 smaczna kolacja Godz. 19.30 20.00 przytulanki, kołysanki Godz. 20.00 maluszek słodko śpi. Takie to, kurde, proste, co nie? Z lotu ptaka zupełnie przyzwoicie, ale zlećmy nieco niżej i wniknijmy w szczegóły. Pominę milczeniem pobudkę i przyjmuję, że znakomita większość społeczeństwa jest bardziej dopieszczona przez los niż ja, bo odkąd bliźniaczki są na świecie, nie pamiętam, bym wstała później niż 5.50. Ale OK, w końcu to maluszek się budzi w tym harmonogramie, nie mamusia. Mamusia skrzywiona codziennym kieracikiem może sobie wstawać nawet o 5.15, dlaczego by nie. Nie przyczepię się też do śniadanka, choć w opisie czytam, by starszakowi „zaproponować pożywny posiłek, który da mu energię na cały dzień, co jest żywym przykładem siły oddziaływania reklamy na autorki artykułów parentingowych (dla niemających telewizorni to tekst z reklamy ciasteczek Petitki Lu Go). Zlituję się również nad przedziałem czasowym między 8.00 a 9.00 poświęconym na samodzielną zabawę. Fakt, moje juniorki (i nie o butach mówię) najbardziej do życia są właśnie w godzinach porannych. Włazić na meble zaczynają dopiero potem, a i częstotliwość rękoczynów w porze popołudniowej dramatycznie wzrasta. Podejrzewam jednak nieśmiało, że ta godzina przewidziana jest dla dzieci jeszcze niemobilnych, ponieważ czytam: Młodsze niemowlę możesz ułożyć z grzechotką w leżaczku lub na edukacyjnej macie. Starszaka wsadź do kojca lub posadź na dywanie i połóż obok niego kilka ulubionych zabawek. Jeślibym miała kojec (a mam, tyle że w piwnicy stoi), bliźniaczki siedziałyby w nim przez góra dwie minuty, po czym a) wylazłyby górą, b) wyrąbałyby dziurę bokiem, c) zawisłyby w czasie przechodzenia, d) w ramach siostrzanej kooperacji wdrapałyby się po kojcu na regał. Może też mam dziwne dzieci, bo im dalej sięgam pamięcią, tym bardziej jestem pewna, że za cholerę nie wyleżały na macie edukacyjnej dłużej niż 20 minut, kiedy jeszcze nie umiały się przemieszczać. Trzy- i czterolatki to inna kategoria wagowa. Dla nich samodzielna zabawa może oznaczać odpalenie kompa i mamy z głowy. A zresztą i tak o tej porze najczęściej demolują przedszkole. Śniadanie więc przełknę, pobudkę przemilczę, na zabawę zgodzę się z jękiem, ale spaceru nie daruję. Od 11.00 do 12.00, przy czym o 12.00 już jest obiad, a o 11.00 kończy się drzemka. Ja pierdolę, nie wiem, jak to robią matki idealne, ale jeszcze się nie zdarzyło, żebym dzieciarnię zbierała krócej niż 20 minut. Przebrać pieluchy przed spacerem, ubrać w wyjściowe szmatki, spakować torbę, ubrać siebie, wziąć na smycz psa no kurde. Te 20 minut to i tak tempo jak w sprincie na 100 metrów. Wychodzę, idę do parku 10 minut i mamy 11.3o. Wychodzi na to, że za 10 minut muszę się zwijać, bo o 12.00 obiad, a ja mam do przejścia trasę do domu (10 min.) i pospacerowe rozebranie dzieciarni ze zwału ubrań. Kurde, ludzie. Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie wychodzenie na 30 minut, kiedy zbieram gawiedź drugie trzydzieści, jest kompletnym bezsensem. Szkoda cennej energii życiowej, naprawdę. Nie mówiąc już o tym, że dzieć zalegający w gondolce ma świat w głębokim poważaniu, ale półtoraroczniak (heloł) zalicza nirwanę, jak tylko zobaczy drabinki, i spróbuj ominąć plac zabaw bokiem. Włazisz, bo nie możesz inaczej, i kolejny stopień trudności spróbuj po 20 minutach zabrać dzieciaka z powrotem! Chyba że lubisz doznania ekstremalne, to zabieraj nawet po dziesięciu. Dobra, olać spacer. Wracamy, załóżmy, że się wyszalało. Pożera obiadek o 12.00 i o 12.3o przystępujemy do spokojnej zabawy. Możesz razem z bobasem poukładać klocki, obejrzeć książeczkę, pobawić się misiami. Luzik. Półtorej godziny budujesz wieżę i przekładasz misie. Ale w sumie dlaczego by nie? Czas spędzony z dzieckiem jest bezcenny. Potem zapodajesz mu drzemkę, dajesz podwieczorek, wychodzisz z potomkiem na kolejny spacer (tym razem dłuższy) i szast-prast ani się obejrzysz, jak wybija godzina 17.00. A co się dzieje o 17.00? Tata wraca z pracy! Mało tego, że on z tej pracy wraca. On, proszę ja was, bawi się z dzieckiem! No, nareszcie tata jest w domu i może pobawić się z dzieckiem. Takie zabawy są bardzo ważne, bo dzięki nim powstają między tatą a malcem silne emocjonalne więzi, a ty zyskujesz trochę czasu dla siebie. Tak, zyskujesz trochę czasu dla siebie. Mniej więcej te dwie godziny, jeśli już trzymamy się harmonogramu. Co robisz w tym czasie? O nie, żadne kawki, żadne fora internetowe, żadne blogi (ekhm). Ty, moja droga, do garów! Jak to do garów? A tak to. Spójrz jeszcze raz na harmonogram dnia maluszka. Obiadek jest? Jest. Podwieczorek jest? Jest. Spacerek jest? Jest. Zabawa z maluszkiem jest? Jest. Cool. Tylko kto ten obiadek popełni? Ty siedzisz i przez półtorej godziny dręczysz misie lub psujesz klocki. Sięgnij, gdzie wzrok nie sięga, czyli podprogowo zagłąb się w harmonogram. Na prace domowe masz godzinę rano (8-9), półtorej godziny przed południem (9.30-11) i dwie godziny pod wieczór (17.00-19.00). Jeśli w tym czasie zdążysz ugotować, wyprać, wyprasować, posprzątać jesteś wielka i mówię ci „wodzu. Nie wiem tylko, jakim cudem zrobisz zakupy, bo spacer poranny jest za krótki, a spacer popołudniowy jest już po obiedzie. Oczywiście, zakładamy, że nie jesteś na tyle szurnięta, żeby parać się telepracą, hę? To jest świetny harmonogram. Rzeczywiście „najlepszy harmonogram zajęć dla maleństwa. Gorzej z mamusią. Bo mamusia, żeby świetną mamusią być, musi zainwestować w pokojówkę, kucharkę i kogoś, kto przytaszczy te cholerne siaty. Jak czytam takie rzeczy, robi mi się słabo. Wody! Tfu, precz z wodą. Wermutu! i jak tutaj się nie zgodzić....:)
  17. nie mam czasu, bo praca ale kawałek bloga: MASAŻ USPOKAJAJĄCY NA DOBRANOC>>> Dzieci się boją ciemności i miewają koszmary. To jest fakt zadziwiający sam w sobie. O czym może śnić niemowlę, które właściwie niczego jeszcze w życiu nie widziało? Czego może się bać siedmiomiesięczniak? Czegoś się jednak boi albo bywa w ogóle niespokojny z natury na zasadzie, że ten typ tak ma. (A czasem się naogląda, czego nie powinien, ale o tym będzie osobna notka). Skoro typ tak ma, to można typa ustawić. A jeśli nie ustawić, to przynajmniej rozluźnić. Jest szansa, że w ten sposób będzie mu się lepiej zasypiało. Moja prywatna teoria jest taka, że masaż uspokajający można zapodać nie tylko boiduszom, ale również jednostkom opornym w zasypianiu. W ogóle można go zapodać każdemu chętnemu, bo wygląda na to, że jest po prostu bardzo przyjemny. Jeśli więc chcemy przekazać dziecku pewną dawkę czułości, to przekuwamy słowa w czyn i masujemy. Jako katalizator relaksacyjnych doznań może służyć olejek (albo oliwa) z dodatkiem 1 lub 2 kropel lawendy albo róży. Głaski, głaski Fantastycznym masażem jest zwyczajne, spokojne głaskanie niemowlęcego ciałka. Co niektórzy mają w tym niezłą wprawę, nie wiedząc nawet, że stosują fachowe techniki Co robimy? Rozebranego do stroju Adama (lub Ewy) delikwenta kładziemy na plecach. Otwartą dłonią powoli przesuwamy od klatki piersiowej, przed brzuch i docieramy do stóp. Ręce pracują na zmianę. Jedna już prawie na dole i hop, zaczyna zjeżdżać druga. Ruchy są miarowe i powolne. Kilka takich zmian robimy i przewracamy dziecia na brzuszek. Ze stroną zadnią postępujemy dokładnie tak samo jak z frontem. Przejeżdżamy powoli i spokojnie od barków przez plecy, pupę i kończymy przy nóżkach. Proste? Jak opakowanie spagetti. Relaksujący masaż stóp W masażach proponowanych w książce, z której tak bezczelnie zapodaję, podoba mi się to, że są niezwykle intuicyjne. W każdej propozycji odnajduję coś, co robiłam już wcześniej, pojęcia nie mając, że stosuję jakieś techniki. Chodzi tylko o pokierowanie tym, co niejako naturalne. Każdy z nas głaskał kiedyś stopy własnego dziecka i przejeżdżał kciukami po podeszwach, prawda? No właśnie. Bierzemy stópki w obie dłonie i na początku obejmujemy je (nasze ręce muszą być ciepłe!). Kilkakrotnie głaszczemy od pięt do palców ma to na celu wprowadzenie odpowiedniej atmosfery i wstępne rozluźnienie dziecka. Wszystkie ruchy wykonujemy powoli. Chwytamy duże palce u stóp palcem wskazującym i kciukiem i za pomocą kciuka właśnie na początkowo głaszczemy paluchy, a potem lekko naciskając przejeżdżamy od nasady do czubka. Po zabawie z paluchami głaszczemy nóżkę dziecka od góry, czyli od kostki do palców wzdłuż grzbietu. Powtarzamy zabawę 2-3 razy. Ważne, żebyśmy tak to robili, żeby dziecka nie łaskotać. Ma się uspokoić i swobodnie poddawać stopy naszym czynnościom, a nie zabierać je wskutek łaskotania. Na koniec obejmujemy stopy dłońmi, a kciukiem przejeżdżamy podeszwy od podstawy palców do pięty. Rysujemy „kreski od nasady każdego palca osobno i na pięcie kończymy. Czy to pomoże odgonić ewentualne niepokoje i zrelaksuje młodego? Nawet jeśli nie, to na pewno zafundujemy juniorowi chwile wielkiej przyjemności. Sobie zresztą też. Osobiście uważam, ze stopy to najładniejsza część dziecka. Do pewnego czasu, oczywiście, nastolatki się nie liczą Na koniec minipatencik dla właścicieli fotelu na biegunach. Tak w ogóle obiecuję sobie, że zaopatrzę się w takowy, zanim przejdę na emeryturę w wieku lat 75-ciu. Żałuję, że nie miałam wyżej wymienionego sprzętu, kiedy usypiałam pierworodną metodą lulania (zbrodnicza metoda, nie próbujcie tego w domu, efekt był taki, że bez lulania nie zasypiała). Kręgosłup wysiadał. Kiedy była większa, sięgnęłam po spacerówkę i aż do pójścia do przedszkola dziewczyna usypiała w ciągu dnia wyłącznie podczas kołysania w wózku. Gdybym miała fotel na biegunach, położyłabym młodą na brzuszku na moich nogach, pod głowę dałabym jakąś mikropoduszeczkę i po prostu bym się huśtała. Nie wiem, czy uniknęłabym w ten sposób etapu spacerówkowego, ale z pewnością kręgosłup w stanie wskazującym na zużycie otrzymałby pewną dawkę miłosierdzia. Masażowe patenty pochodzą z książki Delikatny masaż dziecka R. Rehm-Schweppe i S. Grabosch.
×