Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

peperomia

Zarejestrowani
  • Zawartość

    199
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

79 Excellent

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Pytanie do rodziców, którzy dowożą swoje dziecko do podstawówki oddalonej od miejsca zamieszkania. Chcemy posłać córkę do szkoły prywatnej, której filozofia bardzo nam odpowiada. Oczywiście, nie wiadomo jak to do końca się uda i czy po jakimś czasie nie przeniesiemy jej do "normalnej", ale na razie jesteśmy zdecydowani zaryzykować. Moja największa wątpliwość dotyczy jednak nie samej szkoły, ale czegoś innego. Pamiętam że jako dzieciaki spędzaliśmy mnóstwo czasu z kolegami ze szkoły poza szkołą. Chodziliśmy po osiedlu, odwiedzaliśmy się w domach, wspólnie chodziliśmy z i do szkoły. Trochę mnie martwi to, że córka tego nie doświadczy, bo do wspomnianej szkoły dzieci dojeżdżają z całego miasta i bardzo mała szansa że trafi tam na kogoś ze swojego osiedla. Moje pytanie kieruję więc do rodziców, którzy mają dzieci w podobnych miejscach. Nie interesuje mnie opinia o szkole, ale właśnie to jak wyglądają relacje kolegów poza nią. Czy staracie się jakoś organizować dzieciom wspólny czas? Czy czasami dojeżdżają one do siebie nawzajem? Czy nie macie wrażenia że czegoś w ich życiu brakuje, czegoś co mieliśmy my chodząc do zwykłych szkół?
  2. Wiesz, nifty rzadko się myli, tzn. ma bardzo wysoką czulosc i swoistość i takich historii jak z pappą jest dużo dużo mniej. Dla Ciebie to niestety oznacza, że ciężko bedzie znalezc jakiekolwiek pocieszenie. Podobno jak masz nieprawidlowy wynik, to w cenie masz konsultacje z genetykiem, od niego powinnas sie dokladnie dowiedzieć, co to oznacza. W miedzyczasie zadaj sobie pytanie "co jeśli... ?" i podejmij decyzje o amnio. Przykro mi bardzo, mam nadzieję, ze mimo wszystko to pomyłka:(
  3. Nie. W pierwszej ciąży pod koniec nie wszystko było dobrze na USG i martwiłam się, czy córka bedzie zdrowa (całe szczęście jest). W drugiej chciałam oszczędzić sobie chociaż części nerwów i dlatego zrobiłam NIFTY, mimo że nie mialam żadnych wskazań. Na wynik czekałam tydzień, ale w przychodni mówili że to wyjątkowo długo, bo z reguly wynik jest szybciej.
  4. Dobrze zrobiłaś z tym NIFTY, czekanie na wynik będzie bardzo trudne, ale potem powinnaś się uspokoić. 1:15 to dość duże prawdopodobieństwo, ale nadal - 14 na 15 dzieci z takim wynikiem jest zdrowe. Gorąco Ci życzę, żeby w Waszym przypadku było wszystko ok. A robienie PAPPA przy NIFTY nie ma faktycznie żadnego sensu.
  5. A jakie masz kwalifikacje, żeby podważać oficjalne zalecenia i nazywać je bzdurą? Bo "rozszerzałam po 4. i nic złego się nie stało" to żaden argument. Rozszerzanie diety po 4. miesiącu oczywiście nie sprawi, że Twoje dziecko umrze w męczarniach. Ale zwyczajnie nie daje żadnych korzyści, wręcz przeciwnie - zwiększa ryzyko problemów z brzuchem czy nietolerancji pokarmowych. Mam dwie córki, pierwsza miała rozszerzaną dietę po 4. miesiącu, druga po 6. Obie są teraz zdrowe, ale z perspektywy czasu widzę, że 4 miesięczniak jest zwyczajnie niegotowy - kupy przy rozszerzaniu wyglądają gorzej, gorzej sobie radzi z łyżeczką, połykaniem itd. Już pomijając to, że dzisiaj już przeraża mnie myśl o karmieniu dziecka stałymi pokarmami na leżąco... Pomysł, żeby zaczynać od zagęszczania mleka kleikiem też wydaje mi się absurdalny. Początek rozszerzania diety jest po to, żeby dziecko poznawało warzywa i owoce a nie było zapychane na noc kleikiem.
  6. Syn Monikiw12 - pierwsze dziecko zbiorowo wychowane przez kafeterię. Rozszerzanie diety zdrowego dziecka po 6 miesiącu.
  7. Kurcze, zostań moją sąsiadką;) Bo mnie otaczają sami tacy, co mają w dupie. Zależy jak trafisz (i w sensie konstrukcji budynku i sąsiadów), jakie masz oczekiwania. Ta koleżanka o której pisałam, to bardzo żałuje, myślą o wolnostojącym, ale reszta znajomych jakoś żyje. Popatrz chociaż na rozkład pomieszczeń, z czym faktycznie miałby sąsiadować Wasz salon czy sypialnia. U tej koleżanki deweloper zrobił łazienkę sąsiada obok ich sypialni i jak ktoś brał prysznic to oni spać nie mogli.
  8. Żeby tak jeszcze każdy sąsiad zastanawiał się co wypada, a co nie. Myśleliśmy o domku w szeregówce albo bliźniaku, ale właśnie relacje znajomnych i wizyty u nich mnie skutecznie z tego wyleczyły. U koleżanki słychać było wszystko, co sąsiad ogląda w telewizji, o czym rozmawia z żon i kiedy bierze prysznic. Często powstawały konflikty, bo muzyka za głośno, bo dzieci biegają, pies szczeka itd. Niby to tylko dźwięki, a jednak we własnym domu można się poczuć zaszczutym. Może są jakieś inwestycje o wyższym standardzie, ale niestety większość budowlanki dzisiaj to najtańsze materiały i zupełny brak komfortu akustycznego.
  9. Ja nie mieszkam, ale kilkoro znajomych mówiło, że akustyka jest gorsza niż w bloku, słychać wszystko, co robią sąsiedzi.
  10. BLW pod swoim szyldem niejako cywilizuje babcine metody, z jednej strony sterowanie oddane jest dziecku, z drugiej strony tę "metodę" uzupełnia się o wiedzę, której nasze babki nie miały i dzięki temu my juz np. nie dajemy dziecku smoczka w cukrze. Ale tak nasz świat działa, że marketing można zbudować na wszystkim i BLW nie jest tu wyjątkiem. Ja stosuje je już drugi raz i uważam, że jak najbardziej można się obyć bez książek (chociaż pomysły na dania się przydają) oraz większości gadżetów "do BLW".
  11. Jasne, nigdzie nie pisałam, że to nowy wynalazek, po prostu dzisiaj łatwiej napisać BLW i wiadomo o co chodzi. O tym, że to raczej powrót do korzeni świadczy chociażby takie coś - moja mama i teściowa były na początku przerażone, że jak to tak, że zupki muszą być, łyżeczka itd. A moja babcia jak zobaczyła to stwierdziła, że "no i prawidłowo, normalnie jedzenie, a nie jakieś cudowanie, miksowanie":) W ogóle dobrze, że w pewnych sferach wraca się do naturalnych mechanizmów, że coraz więcej się mówi o nieingerowaniu w prawidłowy poród, nieużywaniu chodzików czy chodzeniu na boso przez małe dzieci itp. Pokolenie naszych rodziców żyło pod tym względem w innej rzeczywistości.
  12. Ale ja sobie żadnych faktów nie stwarzam. Z MOM to była głośna parę lat temu sprawa z Gerberem (co jeszcze smutniejsze, to taki kiepski skład miały tylko słoiki robione na rynek polski). Ponad trzy złote za słoik mięsa, gdzie jedna trzecia to najgorszy syf do parówek i pasztetów (ale bio!). Myślisz, że to jakiś turbo dietetyk wymyślił, że będzie najzdrowsze? Bo głupi widzi, że to chamska oszczędność na najmłodszych. Cukier był w składzie śliwek Hippa po 4 miesiącu (też bio, a jak). To nie są jakieś tajne rzeczy, to oficjalny skład, którego pilnuje oczywiście sumienna kontrola jakości. Większość słoiczków ma lepszy skład, ale tamte przykłady pokazują dobitnie, co dla tych koncernów jest na pierwszym miejscu. Uczepiłaś się tych metali ciężkich, jakby ich brak to była gwarancja zdrowego jedzenia. A nie jest. Odpowiedziałam, żeby zachęcić słoiczkowe mamy (i te które się zastanawiają) do krytycznego spojrzenia, dokładnego czytania składów i porzucenia myślenia, że ten zgrabny, kolorowy słoiczek to najlepsze, co można dziecku dać. Ciebie przekonywać już do niczego nie zamierzam.
  13. A po co mi ta wiedza? Umiem czytać i z grubsza rozumiem wymogi na certyfikat żywności ekologicznej. Podałam Ci przykłady słoiczków, których składy jasno wskazują na to, że ich twórcy mają dobro dzieci gdzieś. A skoro tak jest, to trzeba wyjątkowej naiwności, by wierzyć, że producent zrobi więcej niż wymagają od niego regulacje rynku, na którym działa (a te nie wymagają braku metali ciężkich).
  14. Pisałam o uprawach ekologicznych właśnie w kontekście słoiczków - ich "przebadanie" nie gwarantuje braku metali ciężkich. Powstają z warzyw eko, a w uprawach eko wcale nie kładzie się nacisku na metale ciężkie, ale na brak pestycydów. Poza tym, zdarzają/zdarzały się w tych sloiczkach prawdziwie "kwiatki" typu MOM w składzie, cukier w sloiczku "po 4m", owocowy mus, gdzie połowa składu to jakiś zapychacz typu grysik. To biznes, gdzie oszczędność 1 grosza na słoiku przekłada się na duży zysk w skali całego koncernu. Już nie mówiąc o tym, jak wmówiono rodzicom, że rozszerzanie diety musi się odbywać z aptekarską dokładnością, wg tabelek i etykiet "po X miesiącu", że dziecko musi zjeść tyle a tyle dziennie tej papy. Niedawno pozwoliłam by moja córkę 6,5 miesiąca poczęstowano chrupkiem "po 7 miesiącu". Kilka obecnych osób spojrzało na mnie z grozą XD. Nie napisałam nigdzie, że nie przeszkadzają mi warzywa z metalami ciężkimi. Wybieram mniejsze zło i jest nim w mojej opinii przyrządzanie świeżych warzyw zamiast słoików. Ale nie jestem zwolennikiem radykalizmu w żadnej sprawie, zdarzało mi się ratować słoikiem. Byłam też zupełnie po drugiej stronie, tak jak pisałam, pierwsza córka zaczynała od słoików i to właśnie ona mi szybko "powiedziała", że słoiki są nudne. Od ten pory stosuje BLW, sprawdza się u nas doskonale. Ale nawet gdybym miała dawać klasyczne zupki, to robiłabym je sama. Już mi sporo wyszło, ale jeszcze chciałam się podzielić jednym "okołosłoikowym" przemyśleniem. Sloiczki są skonstruowane tak, że te "najmłodsze" są zmiksowane na gładko, a później jest coraz więcej grudek że niby dziecko się w ten sposób stopniowo przyzwyczai do stałych pokarmów. Ale.. znam całkiem sporo przypadków kiedy dzieciaki odmawiaja jedzenia tych grudek, plują no i biedna mama się martwi, bo integracja sensoryczna, bo logopeda, a w międzyczasie oczywiście gładkie papki, bo przecież dziecko musi coś jeść. A teraz pomyślcie, czy wy lubicie jak Wam się trafią niezmiksowane kawałki z zupie krem albo koktajlu. Ja nie znoszę. Bo widzę papkę, spodziewam się papki, a tu niespodzianka. Przy BLW (i wszelkich metodach mieszanych) dziecko uczy się, że jedzenie ma różną konsystencję, i że dzięki zmysłowi wzroku i dotyku można ocenić, czego się spodziewać. I nie ma tego problemu. Kilka lat temu chciałam być tą mamą, która zaopatrzone w słoiki i tabelki zrobi to "idealnie". Teraz wiem, że byłam w błędzie. Z resztą od niedawna chyba nawet oficjalne zalecenia mówią o tym, że dziecko dość szybko, obok zupek, powinno dostawać coś do rączki, do samodzielnego memłania. No i trzeba kupić te śmiercionośną marchewkę w sklepie:)
  15. A ja nigdzie nie napisałam, że daję warzywa (czy cokolwiek poza mlekiem) dziecku poniżej 6m. Mimo to nazwałaś moją logikę pokrętną.
×