Mam mały problem i potrzebuje opinii innych osób.
Od 4 lat jestem w związku malzenskim, w sierpniu rozstałam się z mężem i związałam się z innym partnerem. Moje małżeństwo nie było aż tak wielka klapa, tylko z mężem to spieprzyliśmy zachowaniem. Mąż odsiadywał wyrok, wyszedl mimo wieku (30lat) lubial poimprezowac "konkretnie" , zawsze był bardzo roszczeniowy, wszystko sprawdzał, nie "podobały" mu się moje koleżanki, najlepiej jakbym siedziała w domu sprzątała, gotowała i rodziła dzieci a on będzie pracowal. W sierpniu poszłam do koleżanki na imprezę, rozładował mi się telefon (on w tym czasie był na urodzinach kolegi) , gdy wróciłam w nocy do domu zaczęła się awantura która skończyła się pobiciem przez pijanego meza , wtedy też się wyprowadził, wytrzeźwiał chciał wrócić ale ja się nie zgodziłam . Po jakimś czasie zbliżyłam się z kolegą (po rozwodzie i przejściach) , stwierdziliśmy że możemy spróbować, po miesiącu zamieszkaliśmy razem. Któregoś dnia zaczęłam tęsknić za mężem, chciałam wrócić ale nie wiedziałam jak się wycofać z nowego związku, spotykałam się z mężem , było widać że ogarnął się , nie pił już . Miesiąc temu mąż wyjechał 300km dalej ok pomyslalam, jakoś się to ułoży skoro Ja jestem w nowym związku i mąż też tak samo powiedział, żeby zostawić wszystko tak jak jest . Wczoraj maz zadzwonił że wyjeżdża za granicę, myślałam że sobie jaja robi ale jak się okazało - wyjechał faktycznie . Nowego partnera nie ma (wyjechał na 2 miesiące ) , po jego wyjeździe każdego dnia tęskniłam coraz mniej, jak dzwoni to nie mamy o czym rozmawiać. Z Mężem dużo rozmawiałam , powiedział że jest szansa na ratunek jeśli zakończę mój związek i przyjadę do niego i zostaniemy za granicą. Gdy się dowiedziałam że wyjeżdża poczułam się strasznie, zrobiło mi się cholernie przykro bo uświadomiłam sobie że go długo nie zobaczę... Nie chcę nikogo ranić, ale życie z kimś żeby żyć też nie jest opcja dla żadnej strony . Próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie kogo ja w zasadzie kocham, czy Ja wogole kocham ?