Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

pata234

Zarejestrowani
  • Zawartość

    15
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

1 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Cześć. Nie wiem jak Wy, ale męczą mnie ubrania w dzisiejszych czasach. Co nie kupię jakiś nowy ciuch, to zaraz robi się ...... Macie jakieś swoje sprawdzone i ulubione sklepy z ubraniami, w których warto kupować? W dodatku coraz bardziej dochodzę do wniosku, że drożej, wcale nie znaczy lepiej... Dlatego chętnie poczytam, gdzie i w jakich sklepach warto już wydać trochę więcej pieniędzy, ale mieć ubrania na lata. Pozdrawiam!
  2. Cześć. Czy rzeczywiście przeciwieństwa się przyciągają? Czy związek między ekstrawertykiem, a introwertykiem ma szansę się udać i trwać? Czy raczej ludzie powinni się dobierać przez pryzmat podobnego temperamentu?
  3. Bimba, skąd Ty bierzesz tyle siły...? Ja po tygodniu się złamałam. Na początku rozstania byłam pewna swojego czynu, czułam wręcz wolność i ekscytacje o przyszłość. Potem pojawiła się tęsknota i schizy, związane ze wspólnymi czynnościami, jakie mieliśmy przez taki długi okres czasu... Szczęście, gdy wróciliśmy, a teraz znowu kur... ten niepokój. Już nie jest jak dawniej... i chyba nie będzie...
  4. Dziękuję Wam wszystkim za cenne rady i dzielenie się swoimi myślami! Wróciliśmy do siebie i doszliśmy do wniosku, że wina leży po obu stronach, a mianowicie ja pracuję nad moimi reakcjami na stres, a mój partner KOMUNIKUJE na bieżąco, co mu przeszkadza, a nie milczy i tłumi w sobie. Było super, ale ja mam ciągle z tyłu głowy niepewność... 10 dni rozłąki sprawiło, że mi go ciągle mało, a znowu on nie wykazuje, żeby mu brakowało, że nie mamy ze sobą ciągłego kontaktu... Pojechaliśmy do swoich rodzin na święta i widzę, że jest wszędzie aktywny, a odpisuje mi po paru godzinach albo wręcz wcale... Trochę to wszystko porąbane...
  5. Serio? Załóżcie swój temat, a nie spamujecie pod moim. Naprawdę proszę Was...
  6. Właśnie o to mi najbardziej chodzi. Kiedy on był w swoim dole, ja go z niego wyciągałam. Kiedy ja się załamałam niektórzy piszą i sugerują, że "zmęczyłam" partnera... To jest dla mnie niepojęte, że w dzisiejszych czasach nie można już nawet liczyć na swoich partnerów, tylko zawsze trzeba! na siebie... To po co jest związek? Chyba tylko dla przyjemności... Nie wierzę w ten świat.. Chyba do niego nie pasuję...
  7. Ostatniego mężczyznę poznałam na Tinderze... Byliśmy ze sobą ponad rok. Normalny mężczyzna, mój wiek. Po prostu dobrze nam się ze sobą rozmawiało, mieliśmy podobne poczucie humoru. Czułam się dobrze w jego towarzystwie od pierwszej randki..
  8. Jeszcze nie jestem na etapie rozwodów, dopiero co skończyłam 20 lat... Na razie widzę samych młodych, co się żenią... Nie każdy musi skończyć się rozwodem, masz przykład chociażby z mojej rodziny.
  9. Cześć! Tak jak w tytule. Jestem w trakcie "przechodzenia" rozstania z osobą, co do której byłam wręcz pewna, że będziemy już na zawsze. Niestety, przeliczyłam się, ale mniejsza już z tym, do sedna... Mianowicie, jako dziecko za wzór miłości uważałam moich dziadków i potem moich rodziców. W obu przypadkach związki pierwsze i jedyne od x - dziesięciu lat. Zawsze marzyłam o takim uczuciu. Niestety za każdym razem, kiedy wchodziłam w głębszą relację, kończyło się fiaskiem. Jeszcze nie tak dawno zapewne nie przejmowałabym się tym za bardzo, ale ostatnimi czasy widzę, że coraz więcej moich koleżanek zaczyna się zaręczać, czy nawet żenić! Z jednej strony im zazdroszczę, a z drugiej jest mi przykro, bo zaczyna docierać do mnie, że nigdy w życiu nie zbuduje takiej miłości jak chociażby moi rodzice... Dziewczyny, które trwacie w długich związkach, narzeczone, czy mężatki... Jak Wy to robicie? Gdzie Wy poznajecie swoich mężczyzn? Ja już nie mam siły...
  10. Właśnie tutaj kwestia jest taka, że dla mnie chęć wyprowadzki ze wspólnego mieszkania to już delikatna forma oddalania się. Nie robi się kroku wstecz... Szczególnie, kiedy pojawiają się problemy... I dlatego też postanowiłam zakończyć związek, choć z biegiem czasu zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie...
  11. Bardzo dziękuję za odpowiedź... Jak potem zaufać takiej osobie... Zawód chyba pozostanie na długo...
  12. Oczywiście, że mnie interesowały... Napisałam wyżej, że kiedy to on miał swój kryzys ja byłam przy nim i pomogłam wyjść z dołka, przy okazji osiągnął to, co chciał, a na co nie miał motywacji przed naszą relacją... To nie fair, że uznałaś mnie za egocentryczną, ponieważ jeżeli chodzi o ciągłe mówienie "ja ja ja" to właśnie dlatego, że opisałam problem, z którym przyszło nam się zmierzyć ostatnimi czasy... Czyli wychodzi na to, że już nie mogę mieć problemu, bo będę uznana za egocentryczną osobę, skupioną tylko na sobie...
  13. Dzięki za odpowiedź... Wyobrażam sobie, że ciężko przebrnąć komuś zupełnie obcemu, ale nasuwa mi się pytanie, czy możemy oczekiwać, że nasz partner będzie przy nas kiedy pojawiają się kryzysy w naszym życiu, czy to załamanie, czy depresyjne epizody... ? Zdaje sobie sprawę z ciężaru, jaki nosi na sobie nasz partner będąc z taką osobą w związku, ale czy osoba, która kocha zostawia ją w tak zwanym dole...? Czy właśnie w takim momencie wychodzi ile znaczy dla nich ta relacja...
  14. Hej. Piszę do Was z prośbą o doradzenie, bo już sama nie wiem, co o tym myśleć. Zaczynam tracić "grunt" pod nogami i wątpić w swoje przemyślenia. Chociaż intuicja podpowiada mi, że dobrze zrobiłam. Mam nadzieję na Wasze wsparcie mentalne... Ostatnimi czasy przechodzę kryzys związany z błędnie wybraną ścieżką edukacyjną. Po latach odzywa się moje wewnętrzne dziecko, które skutecznie tłumiłam w sobie przez lata. W momencie, kiedy zostało mi 1,5 roku studiów inżynierskich dotarło do mnie, że sztuka jest tym, czym chce się zajmować, co daje mi szczęście. Niestety nie mogę się jej w pełni poświęcić teraz, bo mam strasznie dużo nauki, co mnie okropnie frustruje i sprawia, że czuję się jak usychający kwiat... Dosłownie... Mam straszne poczucie winy, że "odkryłam" swój sens dopiero po latach i czasem myślę, że chyba wolałabym żyć w tym marazmie do końca życia. Myślę, że nie sprawiałabym tylu problemów nikomu... Przez naukę straciłam dosłownie wszystkich, bo ciągle siedziałam w książkach i nie miałam czasu na budowanie relacji z innymi... Z drugiej też strony zawsze czułam, że jakoś nie pasuje do innych ludzi, że jakoś tak inaczej na mnie patrzą. Za każdym razem, gdy przychodziło do poznania nowych osób, po prostu czułam, że nie ma drugiej osoby, która chciałaby się ze mną tak kolegować, jak ja... No to trochę wstydliwy dla mnie temat, ale chcę przedstawić fakty. Pogodziłam się z myślą, że widocznie jestem dziwolągiem i stwierdziłam, że muszę nauczyć się żyć bez przyjaciół, co jest mega ciężkie... Pojawił się na mojej drodze pewien mężczyzna. Przelałam całą swoją miłość jemu. Pomogłam, gdy miał swoje problemy i można powiedzieć, że wyciągnęłam go z beznadziejnej sytuacji, kiedy to nie miał obronionych studiów, zaniedbał swoje pasje i w dodatku pracował w miejscu, którego nienawidził. Gdy się poznaliśmy od razu wiedziałam jak to rozwiązać i skończyło się na tym, że założył swoją drużynę, znalazł świetną pracę, w której bardzo go doceniają i pnie się wyżej, a w dodatku ukończył studia z wyróżnieniem. Niedługo po tym pojawił się ten kryzys, o którym wspomniałam. Nie radziłam sobie ze stresem związanym z ilością nauki i stopniem trudności. Doszło do ciemnych myśli, płakałam praktycznie codziennie, nie miałam siły... najchętniej ciągle bym spała... Nie chciałam z nikim rozmawiać. Jedyne czego potrzebowałam to przytulenia, jakiejś uwagi, zrozumienia. Nie potrzebowałam "złotych rad", tylko po prostu ciepła... Najbardziej od niego. Lecz zamiast tego, z czasem dostawałam "reprymendę", żebym się wzięło w garść i zajęła się w końcu życiem... Udałam się więc do psychologa, bo widziałam, że jestem strasznym ciężarem dla innych, szczególnie dla mojego faceta. Tam dowiedziałam się, że faktycznie jest problem w pewnych sprawach. Kiedy wracałam do domu, chciałam jak najszybciej podzielić się tą informacją z moim facetem. Jednak kiedy tylko weszłam do mieszkania, on wychodził na trening... Strasznie mnie to zabolało, bo jednak pierwsza wizyta to jest taki wyjątkowy dzień. Człowiek przełamał swój lęk i zaczął faktycznie coś robić, aby rozwiązać problem... Powiedziałam mu, że jak wybierze trening zamiast rozmowę, to ja nie chcę się do niego odzywać, no i wybrał przyjemność... Potem oczywiście przeprosił, ale i tak zawód pozostał... To tak w wielkim skrócie, ale wydaje mi się, że mniej więcej nakreśliłam obraz naszej sytuacji...Trwało to łącznie od początku pandemii, kiedy też byliśmy "zmuszeni" przebywać ze sobą non stop w jednym pomieszczeniu. Nie było to dla nas problemem, bo wydawało mi się, że fajnie nam się żyje razem... Wiem, że jak druga osoba przeżywa coś takiego, to dla tej bez problemów może to być strasznie męczące... Jednak myślałam, że można "wymagać" troszkę więcej od partnerów i być dla siebie wsparciem nie tylko, gdy jest wszystko pięknie, ale też kiedy pojawiają się ciemne chmury... Ostatecznie w dniu, w którym znowu złapał mnie ponownie kryzys postanowił, że się wyprowadzi na jakiś czas, bo od miesiąca czuje spięcie przy mnie. Boi się na przykład, że zaraz wybuchnę, bo coś źle przestawił, więc musi odpocząć... To była druga taka sytuacja, kiedy wymyślił osobne mieszkanie, jednak przy pierwszej doszliśmy do kompromisu, że będę panować nad nerwami. Przy drugiej coś we mnie pękło i momentalnie doszło do mnie, że to problem jest ze mną i on tak naprawdę chce ze mną zakończyć relacje.... Kazałam mu się wyprowadzić jak najszybciej, bo nie mogę po prostu przebywać z nim pod jednym dachem. Czułam wstyd, będąc we własnej skórze... Jeszcze mając w głowie ostatnie dni, kiedy to padały z jego ust zdania w stylu "...a bo ty to jesteś wch*j niepewna siebie" albo "czy Ty w ogóle masz jakieś zainteresowania" lub "nie znam drugiej aż tak wrażliwej osoby" lub też zdarzyły się kłótnie kiedy mówił, że jestem dziwna, bo za dużo analizuje... Może to i nic, może to słowa w nerwach jednak one ciągle są w mojej głowie i strasznie boli, gdy ludzie wokół wmawiają Ci że jesteś dziwna, że nie masz nic ciekawego do zaoferowania albo, że jesteś nudna, bo nic Cię nie interesuje... Najgorsze w tym wszystkim, że ja doskonale wiem, co lubię... Coraz lepiej znam siebie, mam zasady moralne i tą dziecięcą ciekawość świata.. Łatwo nawiązuje kontakt i jestem otwartą osobą. Często przejmuje inicjatywę, szczerze pomagam drugiej osobie, często myślę o bliźnim, kiedy opowie mi o swoich problemach... Chociażby przykład tego jaki był, kiedy się poznawaliśmy... a jaki jest teraz. W życiu nie powiedziałam mu jaki to on jest beznadziejny, nawet jeśli widziałam pewne wady, a wręcz kibicowałam w sukcesach, a nawet je współodczuwałam i z całego serca w niego wierzyłam.... Minął tydzień od wyprowadzki, a ja nawet nie płaczę... Tak bardzo boli mnie ta myśl, że gdybym była w pełni "normalna", nie robiła problemów to pewnie byśmy sobie żyli szczęśliwie, a w momencie kiedy pojawiły się mniejsze, czy większe problemy on po prostu mnie zostawił... Naprawdę nie wiem, czy to szok tak działa, czy zawód, ale nadal nie mogę uwierzyć, że się zabrał i wyszedł... Jeszcze osoba, o której w życiu nie pomyślałabym... Jedynie mam momenty, szczególnie w nocy, kiedy myślę sobie, że to wszystko moja wina, że jestem po prostu beznadziejna i nie umiem budować relacji z innymi... Moja rodzina uznała, że go "zamęczyłam" swoimi problemami, bo jestem męcząca, szczególnie w sytuacjach stresujących, czyli czasy egzaminów i tak dalej. Najlepiej, jakbym obniżyła swoje wymagania, że rozłąka dobrze nam zrobi, że powinien odpocząć... Ale czy, gdybym nie daj Boże chorowała na inne choroby to też by miał "prawo" mnie zostawić, bo jestem męcząca? Przecież właśnie o to w tym wszystkim chodzi... W momencie, kiedy tak naprawdę najbardziej potrzebowałam jego wsparcia, on stwierdził, ze się zmęczył i musi odpocząć... Nie na tym chyba polega miłość, tak mi się wydaje przynajmniej... Przez takie zachowanie, nie wiem, czy znowu mu zaufam. Czy w ogóle jest sens... Nawet w przysięgach obiecuje się trwać przy sobie, w zdrowiu i chorobie... Przepraszam, że takie przydługie to, co opisałam, ale nie umiałam tego napisać w większym skrócie... Mam nadzieję, że choć w minimalnym stopniu zobrazowałam całą sytuację. Z góry dziękuję za Waszą uwagę i czas...
×