Hej, od jakiegoś dłuższego czasu tworzyłam piękny związek z moim partnerem. Nie było między nami poważnych kłótni, owszem były nieraz jakieś zgrzyty, nieporozumienia, humorki, ale zawsze bardzo szybko się godziliśmy i śmialiśmy z takich sytuacji. Wiadomość, że mój partner nie chce już ze mną być była szokująca i bolesna. Nie rozumiem jak mogło do tego dość, nic na to nie wskazywało. Partner wytłumaczył się tym, że od początku stycznia jego miłość do mnie powoli wygasała. Co ciekawe, na początku stycznia zrobiliśmy w naszym związku krok do przodu i widziałam, że jest on szczęśliwy. W połowie miesiąca partner zaczął być wobec mnie cichy i przygaszony. Niejednokrotnie pytałam się go czy coś się stało, martwiłam się. Aż w końcu nadszedł dzień rozstania. Powiedział, że to nie moja wina, tylko jego bo po prostu nie umie już mnie kochać. Jednak i tak całą winę biorę na siebie. Nie odzywamy się do siebie od momentu rozstania. Zrobiłam porządny rachunek sumienia i jedyne co mi przychodzi do głowy to monotonia i rutyna w związku, może już mu się po prostu znudziłam. Pytanie czy jest o co walczyć? Dla mnie jest. Czy on może mnie jeszcze pokochać? Czy to tylko jakiś kryzys? Co robić?