Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Sehnsucht

Zarejestrowani
  • Zawartość

    5
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Sehnsucht

    Pytanie do kobiet***

    Witajcie ***wklejam cały temat i tekst po raz drugi, gdyż poprzedni wątek został z jakichś powodów usunięty w całości*** Chciałem zapytać Was o Wasz stosunek do sugestii mężczyzny odnośnie Waszego wyglądu. Postaram się możliwie czytelnie nakreślić całe zagadnienie, by było nieco jaśniej. W moim poprzednim związku wiele rzeczy układało się różnie, natomiast gdy patrzę na to z perspektywy czasu myślę, że zaprzeczałem swoim zapatrywaniom/potrzebom (nie mylić z zachciankami), i co za tym idzie nie potrafiłem ich odpowiednio artykułować. A gdy już to zrobiłem, zrobiłem to w taki sposób że... lepiej nie mówić. Ale do rzeczy. Jedną z bardziej seksownych dla mnie części ciała kobiety jest jej brzuch. Nie chodzi o jakieś wielkie sportowe wyrzeźbienie, ale po prostu - zwykły, w miarę płaski, z grubsza tyle. Niestety, moja dziewczyna nie była posiadaczką takowego, co więcej, był to jej kompleks. Przy czym nie próbowała go w żaden sposób zniwelować, po prostu - narzekała, ale jak był tak był. Ja nigdy nie mówiłem jej o swoich upodobaniach obawiając się, że w ten sposób mogę ją zranić i będzie jej przykro, poza tym moim wiodącym przekonaniem było, iż w związku akceptuje się drugą osobę w całości, bez względu na wszystko - biorąc to pod uwagę, zwrócenie jej uwagi, a nawet przyznanie się przed samym sobą że coś mi się w Niej nie podoba, kompletnie nie wchodziło w grę. Drugim aspektem była kwestia szeroko pojętej kobiecości, której zdecydowanie mi u Niej brakowało. Wiecie, takie drobiazgi jak malowanie paznokci, chęć ubrania się w jakiś fajny sposób, potrzeba podobania się sobie i światu. Były to kwestie, które nie miały dla Niej niemal żadnego znaczenia, dla mnie na początku związku też nie, choć z czasem to się zmieniło. Zarówno w pierwszym jak i w drugim temacie nigdy nie próbowałem żadnych sugestii, aluzji, zawoalowań uznając, że brak wyjawienia moich prawdziwych intencji wprost byłby równoznaczny z kłamstwem. W związku z tym wszystkim, pytanie do Was - jak się na to wszystko zapatrujecie? Czy w związku można "oczekiwać" jakichś zmian drugiej strony w podanych przeze mnie aspektach? Czy nie jest to równoznaczne z tym, że powinno się odejść, jeżeli coś u drugiej połówki Ci nie pasuje? I w jaki sposób to "mierzyć"? Wybaczcie, może to głupie pytania, ale... trudno mi znaleźć na nie odpowiedzi. A męczy mnie to niebywale. Bo nie wiem, czy byłem egoistą skupionym na swoich potrzebach, czy jednak te potrzeby były czymś normalnym, tylko ja nie pozwoliłem sobie na ich realizację, w imię obrazu związku idealnego w którym wszystko wszystkim pasuje itd. Z góry bardzo proszę o szczere i niewyśmiewające odpowiedzi.
  2. Sehnsucht

    Pytanie do kobiet

    Witajcie Chciałem zapytać Was o Wasz stosunek do sugestii mężczyzny odnośnie Waszego wyglądu. Postaram się możliwie czytelnie nakreślić całe zagadnienie, by było nieco jaśniej. W moim poprzednim związku wiele rzeczy układało się różnie, natomiast gdy patrzę na to z perspektywy czasu myślę, że zaprzeczałem swoim zapatrywaniom/potrzebom (nie mylić z zachciankami), i co za tym idzie nie potrafiłem ich odpowiednio artykułować. A gdy już to zrobiłem, zrobiłem to w taki sposób że... lepiej nie mówić. Ale do rzeczy. Jedną z bardziej seksownych dla mnie części ciała kobiety jest jej brzuch. Nie chodzi o jakieś wielkie sportowe wyrzeźbienie, ale po prostu - zwykły, w miarę płaski, z grubsza tyle. Niestety, moja dziewczyna nie była posiadaczką takowego, co więcej, był to jej kompleks. Przy czym nie próbowała go w żaden sposób zniwelować, po prostu - narzekała, ale jak był tak był. Ja nigdy nie mówiłem jej o swoich upodobaniach obawiając się, że w ten sposób mogę ją zranić i będzie jej przykro, poza tym moim wiodącym przekonaniem było, iż w związku akceptuje się drugą osobę w całości, bez względu na wszystko - biorąc to pod uwagę, zwrócenie jej uwagi, a nawet przyznanie się przed samym sobą że coś mi się w Niej nie podoba, kompletnie nie wchodziło w grę. Drugim aspektem była kwestia szeroko pojętej kobiecości, której zdecydowanie mi u Niej brakowało. Wiecie, takie drobiazgi jak malowanie paznokci, chęć ubrania się w jakiś fajny sposób, potrzeba podobania się sobie i światu. Były to kwestie, które nie miały dla Niej niemal żadnego znaczenia, dla mnie na początku związku też nie, choć z czasem to się zmieniło. Zarówno w pierwszym jak i w drugim temacie nigdy nie próbowałem żadnych sugestii, aluzji, zawoalowań uznając, że brak wyjawienia moich prawdziwych intencji wprost byłby równoznaczny z kłamstwem. W związku z tym wszystkim, pytanie do Was - jak się na to wszystko zapatrujecie? Czy w związku można "oczekiwać" jakichś zmian drugiej strony w podanych przeze mnie aspektach? Czy nie jest to równoznaczne z tym, że powinno się odejść, jeżeli coś u drugiej połówki Ci nie pasuje? I w jaki sposób to "mierzyć"? Wybaczcie, może to głupie pytania, ale... trudno mi znaleźć na nie odpowiedzi. A męczy mnie to niebywale. Bo nie wiem, czy byłem egoistą skupionym na swoich potrzebach, czy jednak te potrzeby były czymś normalnym, tylko ja nie pozwoliłem sobie na ich realizację, w imię obrazu związku idealnego w którym wszystko wszystkim pasuje itd. Z góry bardzo proszę o szczere i niewyśmiewające odpowiedzi.
  3. Niestety, wydarzyła się naprawdę
  4. Witajcie drogie Forumowiczki - bo chyba kobiet jest na tym forum zdecydowanie więcej. Nie byłem pewien gdzie "wrzucić" mój temat, bo w sensie technicznym dotyczy on antykoncepcji, niemniej kontekst jest dość szeroki, dlatego mimo wszystko zdecydowałem się go umieścić tutaj. Zacznę od faktu, iż z nerwicą zmagam się w zasadzie odkąd pamiętam. Chłodna i nieobecna mama, ojciec nieradzący sobie z emocjami, nieodporny na kłopoty choć na zewnątrz twardy, używający alkoholu jako "regulatora". Wychowywanie w dużej mierze przez nadopiekuńczą babcię - trudno o lepszy grunt do zbudowania osobowości neurotycznej. Po dziś dzień (mam 30 na karku) czuję że ten bagaż który wówczas otrzymałem - bagaż zerowego poczucia własnej wartości, wyuczonej bezradności, poczucie niedopasowania do świata, ciąży mi na plecach. Bywa ze jest go mniej, czasem ściągam ten plecak na chwilę, ale on wraca do mnie natychmiast. A właściwie cały czas mi towarzyszy. A do tego poczucie winy (a także wstydu), które wciąż, w mniejszym czy większym stopniu, jest u mnie obecne. Do pojawienia się i napisania na Waszym forum skłoniła mnie sytuacja która wraca do mnie raz po raz we wspomnieniach, mimo że upłynęło od tego czasu prawie 8 lat. Było to związane z moją ówczesną dziewczyną, i z tzw. tabletką po stosunku, do zażycia której, usilnie ją namawiałem. Uroiłem sobie wówczas, że (mimo braku jakichkolwiek podstaw), mogliśmy "wpaść", więc stwierdziłem że muszę coś z tym fantem zrobić, za wszelką cenę. Nic do mnie nie docierało, żadne argumenty, racjonalizacje, nic. O ile aborcja nie wchodziła dla mnie w grę, o tyle tabletka wydawała mi się wówczas wyjściem "kompromisowym", pozwalającym na uporanie się z lękiem przed jej ciążą - choć w gruncie rzeczy był to chyba lęk przed samym lękiem, gdyż nawet nie spróbowałem wówczas wyobrazić sobie co by było gdyby jednak okazało się, że ona w tej ciąży jest. Dominowało u mnie wówczas poczucie nie bycia gotowym na ojcostwo, zniweczenia jakichś (nie do końca sprecyzowanych) planów na przyszłość, ale przede wszystkim, sama wizja bycia ojcem, podczas gdy sam byłem (i czułem się) wówczas znerwicowanym dzieckiem - kompletnie mnie przerastała. Dziś oczywiście patrzę na to wszystko w zupełnie inny sposób. Dążę do tego, by wreszcie stać się mężczyzną - i by móc zasługiwać na to miano. Ale jednocześnie mam niebywałe poczucie winy - co prawda do zażycia tabletki ostatecznie nie doszło, nie udało mi się jej "zdobyć" (choć w pewnym momencie, podczas rozpamiętywania tamtych wydarzeń, zacząłem sobie wkręcać że jednak mi się udało), to fakt, że byłem gotów w imię swojego lęku i egoizmu narazić bliską mi osobę na, bądź co bądź, ingerencję w organizm, jest dla mnie czymś, co napawa mnie niebywałym wręcz obrzydzeniem w stosunku do siebie. Tchórzostwo jakim się wówczas "wykazałem" przekraczało wszelkie granice przyzwoitości. Wstydzę się za to, i czuję się z tym po prostu fatalnie. Ten wstyd, poczucie winy i poczucie bycia złym człowiekiem, leżały w dużej mierze u podstaw tego, że mój kolejny związek kiepsko wyglądał, a jeszcze gorzej się zakończył. Zawsze czułem że przez to wszystko co Wam tutaj opisałem, nie zasługuję na to, by móc mnie kochać, i by móc mi zaufać. Że jestem niewystarczający. Że muszę po prostu przyjąć to piętno, i tak z nim funkcjonować, do końca życia. Które i tak nie jest wiele warte. Po dziś dzień, mimo uczestnictwa w terapii, to przeświadczenie jest ogromne, i ciążące. Powoli zaczynam rozluźniać ten gorset w który sam się przed laty zapakowałem, ale przychodzi mi to z ogromnym trudem. To chyba wszystko na chwilę obecną, z góry dziękuję za poświęcony czas i refleksje.
×