Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Renta11

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez Renta11

  1. Eutenia Kiedy ja rozliczałam się ze swoimi traumami instynktownie szukałam terapii bazujących na emocjach. Bo to właśnie uczucia zamroziłam na długie lata. Przez wiele lat tłumiłam emocje, więc i latami uwalniałam je, a wraz z nimi moje przeżywanie traum. Różne terapie mi to zapewniały, ale najbardziej rozliczającą z traum dla mnie były ustawienia hellingera. To dzięki nim pozałatwiałam sobie przeszłość.Większość rzeczy, które tam przerobiłam, już do mnie nie wraca. A raczej to ja zostawiłam je za sobą. Jeszcze raz je przeżyłam, uporządkowałam, rozliczyłam i .... nie wracają. Ja teoretycznie byłam świetna, rozumowo też, ale ... emocje mnie blokowały. Przez ponad 4 ostatnie lata byłam na ustawieniach chyba 5 razy. Po kolei załatwiałam moje traumy, bo i miałam ich dużo. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że traumy- ich większa ilość (taka na kilka życiorysów) wymagają nie klasycznej psychoterapii, lecz mocniejszych emocjonalnie terapii.Dla mnie to były ustawienia, więc i te mogę polecać z przekonaniem. A jeszcze pięć lat temu myślałam, że do końca życia na plecach będę nosić moją przeszłość :D I będę miała związane z nią natręctwa myślowe. A teraz zdrowieję i normalnieję, choć zawsze będę pewnie trochę inna.Ale nie chcę zapominać i całkowicie zostawiać mojej przeszłości, bo przecież ona, to także jakaś cząstka mnie. Coś, co mnie ukształtowało taką, jaką jestem dzisiaj. :D Szukaj swojej drogi, swojej metody do rozliczenia przeszłości. I nie bój się próbować wielu metod i terapii. W stanie, w jakim dzisiaj jesteś, żadna metoda Tobie nie zaszkodzi. Ja jakoś instynktownie wiedziałam, że nawet jakieś czary-mary mi nie zaszkodzą. :D I tak właśnie było. Z każdej metody brałam coś dla siebie i z korzyścią dla siebie. Czego i Tobie życzę :D Maju Oczywiście, że Ciebie pamiętam. To dobrze, że są tutaj także kobiety, które szukają swojej drogi i rozwijają się nadal będąc z teoretycznie "toksykiem". Bo według mnie to chory wybiera najczęściej chorego i to na podobnym poziomie choroby. Skoro więc my teoretycznie "ofiary" zdrowiejemy i wychodzimy z roli ofiary, to i teoretyczni "toksycy" mogą się rozwinąć i zadziwić. :D Ja patrzę na mojego męża. Ja musiałam prawie z gardła wyrywać mu szacunek, godność, lojalność i oddanie. Moje zmiany i związane z nimi umiejętności wyznaczania moich granic, wzrastające oczekiwania wobec niego często aż go zatykały. Bo ja zawsze byłam krok przed nim i niecierpliwiłam się, że on się wlecze. :D Ile razy traciłam nadzieję, ile w sobie miałam i mam niecierpliwości, ile zawiedzionych oczekiwań ? Bo ja nie umiem czekać. A z podsumowania wynika mi, że ja ponad 17 lat czekam na jego zmiany. :D Zmieniło się wiele w moim życiu, w jego stosunku do mnie. Ale moje oczekiwania są coraz większe i okazuje się, że on wiele może :D Ale tylko wtedy, gdy sam tego chce. Razem zdrowiejemy. Ja nie chcę ideału. Bardzo do mnie przemawia, że kiedy przyjęłam, że zadowala mnie wystarczająco dobry mężczyzna i wystarczająco dobra kobieta, wtedy się chyba odblokowało. Dobry mężczyzna i dobra kobieta - to w moim życiu wystarczy. A co sie jeszcze wydarzy? :D
  2. Mój syn jest prawie na drugim roku. Jeszcze zostało półtora zaliczenia i jeden egzamin. Było trochę pod górkę, bo jeden doktor się zawziął i walczył z kierownikiem katedry wykorzystując mojego syna. Ale w najgorszym przypadku będzie miał komisyjny egzamin 30.10. Cieszę się, że potraktowaliśmy go jak dziecko i pomogliśmy mu. Bo on, pomimo 20 lat, emocjonalnie jednak jest jeszcze dzieckiem. Będziemy go tak jeszcze prowadzić przez drugi rok powoli ucząc go samodzielności, a właściwie to mój były szwagier, bo to jego dzieło. I bardzo jestem mu wdzięczna za to. Więc w tym temacie trochę spokojniej. Nie odzywałam się, bo mieliśmy z mężem kolejny dól, a raczej wpadkę chorobową. Zdrowiejemy razem, a to jednak proces. I emocje wygaszają się, ale jest to rozciągnięte w czasie. A chciałoby się, by już było tylko zdrowo. A to się tak nie da. I brak cierpliwości, i brak sil.... czasami. Byliśmy razem z mężem na ustawieniach hellingerowskich. Ustawialiśmy nasz układ partnerski. Bałam się, bo to bardzo intymne przeżycia. Łatwiej otworzyć się na obcych. Ryzyko było. Ale cieszę się, że to zaproponowałam, a on to przyjął i spróbował. Takie wspólne przeżycia dają zupełnie inne porozumienie na poziomie duchowym. Zupełnie inne spotkanie się dwojga ludzi.I inne spojrzenie na siebie, i na nasz związek, i na nasze miejsce w tym związku. Rozwijamy się i rozwija się nasz związek. Układamy to sobie bardzo powoli. Nie jest łatwo, nic nie dzieje się samo i od razu. To proces. Ale ciesze się, że razem idziemy tą drogą.
  3. 4U Paolka Jesteś wielka i bardzo dzielna. No i jesteś bardzo mądrą matką i odpowiedzialną za swoje dzieci. Yezz Bałtyk potrafi być taki piękny.Jaka woda ? Ja wybieram się na kilka dni w góry, sama. Muszę to zgrać tylko z pracą i synem. Oby jesień była długa i ciepła. A zdecydowanie będzie refleksyjna. Consekfencja Twoje wpisy są mądre i bardzo zdystansowane. I niech takie pozostaną :D
  4. mmak Oczywiście, że to dobrze :D Postępujesz teraz bardzo mądrze i rozważnie. Stanie i trwanie teraz przy synu murem i odważne przeciwstawianie sie mężowi - to najlepsze działania, jakie mogłaś podjąć. Wiem, jakiej odwagi to wymagało.:D Wzięcie odpowiedzialności za swoje zaburzenie - też wymaga odwagi. Wiem, że Ty sobie poradzisz. Bo Twoje uczucie do m odeszło już dawno, wtedy gdy atakował Twojego syna. A z resztą sobie poradzisz. :D
  5. mmak Bardzo się nabzdyczyłaś. I nie specjalnie masz powód. Consekfencja sensownie pisze i mądrze. Przyjmij to, zastanów się nad tym. Ja też Ci o tym pisałam i nie tylko ja. Tutaj nie chodzi o poczucie winy, bo ono nie buduje. Chodzi o przyjęcie odpowiedzialności za swoje działanie. A to zupełnie coś innego. A wniosek do jakiego dojdziesz jest jeden: Chory wybiera chorego, najczęściej tak jest. Bo zdrowy nie pozostanie w takim toksycznym związku długo, chory tak. Więc to,że też jesteś chora jest oczywiste. Zdrowa matka nie pozwoliłaby na takie traktowanie syna. Chora - tak. Nie chodzi w zdrowieniu o to, byś tylko rozstała się ze swoim mężem. To stanowczo za mało. Głównie chodzi o to, byś zaczęła zdrowieć, przestała być wspóluzalezniona. Bez terapii sie raczej nie da. No i także chodzi o to, co zrobić by Twój syn nie byl także współuzależniony. A szanse na to ma bardzo dużo. Jak to zrobić, dowiesz się na terapii, do której Cię serdecznie namawiam. Paolka Mądrą decyzję podjęłaś. Mimo, iż boisz się, że zabiorą Ci dzieci. Instynkt macierzyński może Ci bardzo pomóc w odrywaniu się od toksyka. I w zdrowieniu. To, że się boisz jest naturalne. Ale tam dostaniesz realne wsparcie i pomoc. A zagrożenie odebraniem dzieci może być Twoją bardzo silną motywacją. Przytulam
  6. mmak Oczywiście, ze tak. :D Ty psychicznie już dawno odeszłaś. Teraz realizujesz tylko fizyczne rozstanie. Dlatego jesteś wewnętrznie uwolniona Gratuluję. :D
  7. To SMIERC TWOICH NADZIEJI, TWOJEGO SPOSOBU ZYCIA I TWOJEGO TRAKTOWANIA SIEBIE JAKO POŁOWY PARY. Jak każda śmierć wymaga żałoby. Jeśli nie przejdziesz przez ten okres żałoby to uczucie powróci i będzie cie prześladować. Krzycz, płacz, wrzeszcz, wal w poduszkę i co najważniejsze zbieraj skrzętnie dowody wszelkiego wsparcia, pociechy i przyjażni jakiej tylko otrzymujesz. Pamiętaj ze szukanie pomocy w potrzebie to oznaka siły, słabością zaś jest poddawanie się głosom wewnętrznym, które gania cie za to ze przezywasz złe chwile. Zaczynasz czuć się lepiej W tym czasie zdarzy się coś nowego i cudownego. Nagle stwierdzisz ze nie musisz się przed nikim usprawiedliwiać, tłumaczyć czy przepraszać. Możesz teraz podejmować decyzje na własna rękę, bez popłochu i leku co zrobi Twój partner. Znów odnajdujesz siebie Każda kobieta pozostająca długo w związku z mizoginista musiała częściowo zrezygnować z siebie samej dla świętego spokoju. Jakże podniecająca będzie dla ciebie myśl, ze nic nie stoi na przeszkodzie wprowadzić znowu w twoje życie wszystkie cenne wartości. Toksyczny związek zużywa ogromne ilości energii. Nic bardziej nie wyczerpuje niż napięcia i konflikty i nic nie potrafi nas bardziej natchnąć radością i wzmocnić wewnętrznie niż postanowienie, ze będziemy siebie akceptować i w ogóle będziemy sobą. Technika zaciemniania: Zaprzeczanie: Istnieje wiele sposobów doprowadzania człowieka do tego, ze zaczyna on wątpić we własną pamięć i zdolność percepcji. Najbardziej prymitywna i niewyszukana z tych praktyk jest zaprzeczanie. Mizoginista przekonuje np. partnerkę, ze jakieś zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. Ten rodzaj wygodnego zapominania jest jeszcze bardziej widoczny u osób nadużywających alkoholu lub narkotyków, co obniża ich wrażliwość i pozbawia hamulców. Kiedy człowiek jest pijany lub pod działaniem narkotyków często bywa wybuchowy i okrutny. Najbardziej przygnębiające w owej taktyce zaprzeczania jest to, ze nie pozostaje nic do czego by się można odwołać. Stwarza to poczucie beznadziejnej frustracji. Nie ma żadnego sposobu rozwiązywania problemu gdy ktoś utrzymuje, ze pewne zdarzenia nie miały miejsca choć doskonale wiesz, ze było inaczej. Zmiana wersji W takiej taktyce nie zaprzecza się iż wydarzenie miało miejsce lecz przeinacza się je tak by odpowiadało to wersji mizogonisty. Niegdy dwie osoby nie pamiętają wydarzenia jednakowo ale mizoginista często ucieka się do gruntownej zmiany faktów dla uwiarygodnienia własnej wersji opowiadania. Fakty są jak plastelina która ugniata się i modeluje w zależności od nastrojów i chwili. Spychanie winy W parze z technikami zaciemniania idzie przekonanie mizoginisty ze jeżeli zachowuje się żle to wyłącznie dlatego, ze reaguje na występek partnerki. Tacy mężczyżni szczerze i z pełnym przekonaniem udowadniają ze ich skandaliczne zachowanie jest zrozumiałą reakcja na jakieś okropne przewinienia lub prowokacje ze strony kobiety. Dzięki temu mizoginista unika konieczności uświadomienia sobie ze to ona ma poważne problemy z panowaniem nad sobą. Spychając winę na ciebie, załatwia dwie ważne sprawy: uwalnianie się od nieprzyjemnego uświadomienia swojej roli w konflikcie, a zarazem przekonuje cie, ze to ułomności twojego charakteru są prawdziwym powodem nękających was problemów. jakkolwiek krytykę lub zastrzeżenia pod swoim adresem zwraca natychmiast przeciwko tobie, interpretując je jako kolejny dowód twojej ułomności. Ten proces spychania winy występuje już od początku znajomości i nigdy nie ustaje. Pamiętajmy ze w związkach mizoginicznych obydwoje partnerzy winią kobietę, za wszystko co złe się wydarzy. Nie wolno ci nawet westchnąć Kolejnym dowodem twojej miłości będzie wyrzeczenie się prawa do reagowania na zachowania partnera. Gdy kobieta płacze lub staje się przygnębiona z powodu jego napastliwości, on w odwecie staje się bardziej zły. Taka reakcje odbiera jako atak na niego i jeszcze jeden dowód niedoskonałości partnerki. Wielu mizoginistów stosuje metodę odwracania rol po to by zdjąć z siebie winę. Mawiają zwykle: jesteś przewrażliwiona, po prostu nie znosisz żadnej krytyki, lub tylko oszalałaś. Odwracają sytuacje o 180 stopni tak ze nigdy nie czuja się w najmniejszym stopniu odpowiedzialni za stan do jakiego doprowadzili partnerkę. Nie jest to mila świadomość lecz musimy zaakceptować fakt, że mizoginista bardziej koncentruje się na odsunięciu od siebie winy niż na uzmysłowieniu sobie bólu jaki sprawa partnerce. Gdy kobieta zostaje zaatakowana za okazywanie owego bólu lub smutku z powodu złego traktowania przez partnera musi stłamsić te - jakże normalne - uczucia. One jednak potrzebują ujścia. Gdy zwykły sposób ich wyrażania zostaje zablokowany znajdują inne sposoby ujawniania się: choroby, apatia, brak motywacji, depresja.
  8. To właśnie fragment z Susan Forword "Dlaczego on nie kocha a ona za nim szaleje", myślę, ze najlepiej przemawiały by do Ciebie fragmenty z przykładami z życia innych, ale to jest kilka par od początku książki (oczywiście w każdym rozdziale ich przeżycia są dopasowane do aktualnego tematu) i jeśli to napisze będzie to wyjęte z kontekstu. Teraz muszę wyjść ale wieczorem może trochę przepisze jeszcze... Trzeba zmobilizować wszystkie siły aby zwalczyć chęć powrotu. mądra technika zapobiegająca osłabieniu chęci powrotu do partnera: powróć do odpowiedzi na pytania: "jak zachowuje się twój partner?" Skoncentruj się na jednej lub dwóch awanturach szczególnie okropnych jakie z nim miałaś. Odtwórz w myśli cały scenariusz. Przywołaj obraz jego twarzy, usłysz jego głos i staraj się przypomnieć jak najwięcej slow. A co najważniejsze przypomnij sobie jak się wtedy czułaś. Potem zadaj sobie pytanie czy chcesz się czuć tak znowu. Ambiwalentne uczucia po odejściu są bardzo powszechne. Bywają one szczególnie zdradliwe w wypadku związania z mizoginista, ponieważ kiedy on się stara przyciągnąć cie z powrotem, zachowanie a la Jekyll i Hyde umożliwia mu wcielenie się w taki właśnie typ mężczyzny jakim chciałabyś aby był. To mistrz w sztuce uwodzenia. Zna twoje słabe strony i wie, jak je wykorzystać dla własnych celów. Jednakże gdybyś uległa jego pokusom i wróciła, on znowu zaczął zachowywać się tak jak przedtem. Pamiętaj, ze nie usiłował naprawdę się zmienić, kiedy byliście razem. Niewykluczone, ze przeżyjesz krotki okres spokoju, a może nawet dobrych chwil ale on wkrótce zacznie się zachowywać w sposób władczy i agresywny. I tym razem może być nawet gorzej bo będzie miał dodatkowy powód na odgrywanie się na tobie – to, ze go rzuciłaś. Rozwód uczuciowy jest najtrudniejszym okresem przez który przechodzi kobieta po zerwaniu związku z mizogonistą. Zakończenie związku bardzo przypomina śmierć w rodzinie. To
  9. PONIŻAJĄCE PRZEŻYCIA Z OKRESU DZIECIŃSTWA Doszłam do wniosku, że przyczyną popadania w nałogową miłość jest niewyleczona rana dziecięcego porzucenia, i przekonanie, że nie można czuć się bezpiecznie w świecie, jeśli ktoś się nami nie opiekuje. Nałogowcy Kochania są przywiązani do złudnej wiary w to, że ich partner ma dość siły i władzy by się o nich troszczyć, wspierać ich i w jakiś sposób dopełniać. Nieustannie próbują nakłonić Nałogowca Unikania Bliskości, aby spełnił ich nierealistyczne oczekiwania, a ów stały nacisk w poważnej mierze zatruwa stosunki między nimi. Nałogowcom Kochania zwykle brakowało właściwych więzi z ich opiekunami i prawdopodobnie przeżyli w dzieciństwie porzucenie(lub poczucie porzucenia).Małe dzieci odczuwają miłość, jeśli doświadczają opieki i troski. Troska jest komunikatem: ,,Jesteś kimś ważnym, liczysz się dla mnie, jesteś kochany”. Sądzę, że kiedy dzieci nie odczuwają wystarczająco silnej więzi z rodzicem i nie doświadczają jego troski, mają poważne trudności z samooceną, z poczuciem swojej wartości. Nałogowcy Kochania zwykle doświadczyli w dzieciństwie dojmującego bólu, smutku i goryczy porzucenia, ponieważ jakaś część ich osobowości nie mogła się właściwie rozwijać, kiedy zabrakło serdecznej troski ze strony ich opiekunów. Ten ból i smutek nazywam ,,bólem odrzuconego dziecka”. Jego źródła są bardzo głębokie i sięgają poza najwcześniejsze świadome wspomnienia. Jako dzieci, Nałogowcy Kochania przeżyli dojmujący lęk, ponieważ w żaden sposób nie mogli doświadczyć bliskości swoich opiekunów. Podczas terapii często opisują ten dziecięcy lęk jako poczucie utraty oddechu, jakby odcięto im dopływ powietrza, jakby się dusili. Opisują również poczucie pustki; była to pustka braku troski ze strony ich opiekunów. A ponieważ ten brak troski odbierali jako skutek nie dostrzegania ich wartości, nie potrafili być sobą i polubić siebie. Na dodatek wielu odczuwało rozdrażnienie i urazę z powodu niezaspokojenia ich potrzeb, jako, że zdarzają się przelotne chwile, w których takie dzieci są świadome poniżenia jakiemu podlegają. Głębokie osamotnienie w dzieciństwie- pierwotne doświadczenie porzucenia- ma zwykle toksyczny wpływ na dzieci, którego skutki rozciągają się na okres dojrzałości. Pierwotne doświadczenie porzucenia jest szczególnie naznaczone bólem, lękiem, wstydem i poczuciem pustki. Ponieważ dzieci nie mają gdzie wyrazić tych odczuć, magazynują je wewnątrz siebie i uwalniają wiele lat później, kiedy przeżycie porzucenia(lub zagrożenie porzuceniem) pobudza nagromadzone w dzieciństwie emocje. Wiele z tych dzieci nawiązało pewne ograniczone lub krótkotrwałe więzi z jakąś osobą np. z dziadkiem, które przyniosły im ulgę w bólu, lęku, urazie i poczuciu pustki porzucenia. Niestety mogło to jedynie skomplikować późniejsze problemy, ponieważ nauczyło je że tym co przynosi ulgę w udręce jest związane z inną osobą. Już jako dzieci Nałogowcy Kochania pragną się z kimś związać, należeć do kogoś, czuć się bezpiecznym przez związek z kimś, kto(jak sądzą)wypełni ich przeraźliwą pustkę i rozwieje ich poczucie niedostateczności. Tęsknią za osobą, która złagodzi stres pierwotnego przeżycia porzucenia. Kiedy dorosną, może to być każda inna osoba: kochanek, rodzic, przyjaciel, ich własne dzieci, doradca, ksiądz. Jeśli nawet ta druga osoba nie jest w rzeczywistości dostatecznie silna, nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Nałogowiec Kochania wyposaży tę osobę w wystarczającą ilość wyimaginowanej siły i bezwarunkowej miłości, aby go uzdrowiła i uczyniła bezgranicznie szczęśliwym.
  10. CHOROBA WSPÓŁUZALEŻNIENIA Współuzależnienie jest upośledzeniem dojrzałości spowodowanym urazem z okresu dzieciństwa. Osoby współuzależnione są niedojrzałe lub dziecinne w takim stopniu, że przeszkadza im to w życiu. Według Diland’s Medical Dictionary proces chorobowy to ,,ściśle określony proces cechujący się charakterystycznym łańcuchem symptomów. Może on obejmować całe ciało lub jakąkolwiek jego część, a jego etiologia, patologia i rokowanie mogą być znane lub nieznane.” Łańcuch charakteryzujący współuzależnienie nazywam symptomami rdzennymi lub pierwotnymi; określają one stopień, w jakim osoby współuzależnione nie są wstanie nawiązać zdrowych stosunków z samymi sobą. Oto wykaz pierwotnych lub rdzennych symptomów współuzależnienia: 1.Trudność w doznawaniu poczucia własnej wartości, czyli trudność w kochaniu samego siebie. 2.Trudność w wytyczaniu granic między sobą a innymi ludźmi, czyli trudność w chronieniu własnej osobowości. 3.Trudność we właściwym poznaniu obiektywnej prawdy o sobie, czyli trudność w określeniu kim się jest i w jaki sposób dzielić się sobą z innymi. 4.Trudność we właściwym adresowaniu swoich dorosłych potrzeb i pragnień, czyli trudność w troszczeniu się o siebie. 5.Trudność w doświadczaniu i wyrażaniu obiektywnej prawdy o sobie z umiarem, czyli trudność we właściwym przeżywaniu swojego wieku i różnych zewnętrznych okoliczności . Prócz tego występuje również pięć drugorzędnych objawów, które ujawniają, w jaki sposób osoby współuzależnione uważają zachowanie innych ludzi za przyczynę swoich własnych niepowodzeń w zbudowaniu zdrowych z nimi stosunków. Te błędne opinie, znajdujące wyraz w symptomach wtórnych, stwarzają osobom uzależnionym trudność w stosunkach z innymi ludźmi, ale w istocie wyrastają z rdzennego problemu, jakim jest niezdrowy stosunek do samego siebie. Te pięć symptomów wtórnych to:1) wadliwe umiejscowienie roli kierowniczej,2) oburzenie,3) upośledzona duchowość,4) różne uzależnienia lub schorzenia psychiczne czy fizyczne,5) kłopoty z nawiązaniem bliskiego, poufałego kontaktu z partnerem. 1.WADLIWE UMIEJSCOWIENIE ROLI KIEROWNICZEJ Ludzie współuzależnieni 1) starają się kierować innymi przez mówienie im, jacy powinni być, aby osoby uzależnione czuły się zaspokojone; lub też 2) pozwalają innym kierować sobą, akceptując rolę jaką inni im wyznaczają, aby czuć się zaspokojonymi. Każda forma wadliwego umiejscowienia roli kierowniczej wzbudza negatywne reakcje osoby, którą się kieruje, a owe negatywne reakcje każą ludziom współuzależnionym upatrywać w innych przyczyny swojej własnej niezdolności do wewnętrznego zaspokojenia samych siebie. UZALEŻNIENIA I SCHORZENIA UMYSŁOWE LUB FIZYCZNE Zdolność stawiania czoła rzeczywistości jest związana bezpośrednio ze zdolnością nawiązania zdrowych stosunków z samym sobą, co oznacza miłość własną, ochranianie siebie, identyfikowanie siebie, troskę o siebie i dostosowywanie się do zmiennych warunków. Przeżywanie takich zdrowych, ześrodkowanych relacji do siebie samego pozwala nam na pomyślną konfrontację z prawdą o nas samych, innych ludziach, o Najwyższym Autorytecie w naszym życiu, o naszej aktualnej sytuacji. Rozwijanie tych zdolności i umiejętności postrzegania jest rdzeniem procesu leczenia się ze współuzależnienia. Kiedy jednak nie potrafimy nawiązać funkcjonalnych, wewnętrznych stosunków z samym sobą i osiągnąć poczucia samowystarczalności, ból doznawany wewnętrznie oraz towarzyszący naszym stosunkom z innymi i z naszym Najwyższym Autorytetem, często prowadzi do pragnienia szybkiego pozbycia się bólu poprzez jakiś rodzaj uzależnienia. Dlatego wydaje mi się, że zwykle osoba pogrążona w jakimś nałogu jest również współuzależniona; i odwrotnie-osoba współuzależniona jest zwykle pogrążona w jednym lub kilku procesach nałogowych lub obsesyjno/przymusowych. Omawiany symptom wtórny jest więc pierwszorzędnym ogniwem między współuzależnieniem a innymi rodzajami uzależnienia-w szczególności nałogową miłością. Przeżywając często nierozpoznany ból porażki w nawiązaniu zdrowych stosunków z samym sobą i obwiniając innych o tę porażkę, Nałogowiec Kochania dąży do zbliżenia z inna osobą, wierząc, że jest ona w stanie i powinna złagodzić jego wewnętrzny ból przez darzenie go bezwarunkowa miłością, stałym zainteresowaniem i opieką. NAŁOGOWCY KOCHANIA I ICH PARTNERZY Nałogowa miłość jest więc uzależnieniem, które często ujawnia się dopiero w pewnej fazie leczenia rdzennych objawów współuzależnienia. Ujawnieniu tego nałogu może towarzyszyć głęboka destabilizacja uczuciowa, ponieważ opór przed przyznaniem się do niego i przed utratą złudzeń jest wyjątkowo silny. Tragiczne wzorce typowych problemów, na jakie napotkałam w nałogowej miłości ujawniają się szczególnie we wzajemnych stosunkach dwojga ludzi, z których każde ma pewne charakterystyczne cechy. Jedna strona jest skoncentrowana na partnerze i wzajemnych stosunkach; druga stara się uniknąć poufałej bliskości z partnerem, najczęściej poprzez uleganie jakimś innym nałogom. Pierwsza osobę nazywam Nałogowcem Kochania, drugą-Nałogowcem Unikania Bliskości. Układ stosunków między nimi nazywam związkiem wzajemnego współuzależnienia (co-addicted relationship) Osoby wzajemnie uzależnione są często małżeństwem, ale ów problem może się pojawić w przypadku niemal każdej realnej lub wyimaginowanej pary: rodzic-dziecko, przyjaciel-przyjaciel, doradca-klient, szef-podwładny,lub wyimaginowanego układu między jakąś osobą a osobistością publiczną lub popularnym idolem, np. Elvisem Presleyem (którego Nałogowiec Kochania mógł nigdy nie spotkać osobiście). Podstawą układu wzajemnego nałogowego uzależnienia nie jest zdrowa miłość, lecz duża intensywność emocji, pozytywna i negatywna. Szczególnie Nałogowiec kochania może doświadczać silnych, obsesyjnych i niezależnych od jego woli odczuć, myśli i zachowań związanych z układem wzajemnego uzależnienia, a także intensywnych odczuć wobec partnera, takich jak oburzenie, lęk, nienawiść, pożądanie i ,,miłość”. W następnym rozdziale zbadamy te szczególne cechy Nałogowca Kochania bardziej szczegółowo. DWA LĘKI:ŚWIADOMY I UKRYTY Nałogowca Kochania dręczą zwykle dwa podstawowe lęki. Najbardziej uświadomionym lękiem jest lęk przed porzuceniem. Nałogowiec Kochania zgodzi się prawie na wszystko, byle tylko uniknąć porzucenia. Źródłem lęku przed porzuceniem są specyficzne przeżycia z okresu dzieciństwa. Jest paradoksem, że podczas gdy Nałogowiec Kochania pragnie za wszelką cenę uniknąć porzucenia i być związanym z partnerem w bezpieczny sposób, krępujący, zaborczy związek, jaki stara się on zbudować, przypomina bardziej usidlenie niż zdrową bliskość. Jest to związane z innym rodzajem lęku, trudniejszym do uświadomienia. Lęk ten ma również swoje źródło w przeżyciu fizycznego lub emocjonalnego porzucenia w okresie dzieciństwa. Nałogowcy Kochania nie doświadczyli nigdy dostatecznej bliskości swoich byłych, odrzucających ich opiekunów, więc nie potrafią kształtować swojej poufałej bliskości z partnerem w zdrowy sposób. Tak więc w okresie dorosłości, podczas gdy Nałogowcy Kochania często sądzą, że potrafią być serdeczni i bliscy, i że pragną zbudować intymny związek ze swoim partnerem, w rzeczywistości cofają się przed ofertą zdrowej bliskości, ponieważ nie wiedzą, jak się w takiej sytuacji zachować. Kiedy osiągną pewien stopień poufałości, często ogarnia ich panika i robią coś, co ponownie oddala ich od partnera. Te dwa lęki- lęk przed porzuceniem i lęk przed zbliżeniem- kształtują samoobronny dylemat, który dręczy Nałogowca Kochania. Nałogowcy Kochania świadomie pragną bliskości, lecz nie potrafią znieść zdrowej bliskości, dlatego całkowicie nieświadomie wybierają partnera, który nie jest w stanie zbliżyć się do nich na tyle, by zbudować zdrowy związek. PONIŻAJĄCE PRZEŻYCIA Z OKRESU DZIECIŃSTWA Doszłam do wniosku, że przyczyną popadania w nałogową miłość jest niewyleczona rana dziecięcego porzucenia, i przekonanie, że nie można czuć się bezpiecznie w świecie, jeśli ktoś się nami nie opiekuje. Nałogowcy Kochania są przywiązani do złudnej wiary w to, że ich partner ma dość siły i władzy by się o nich troszczyć, wspierać ich i w jakiś sposób dopełniać. Nieustannie próbują nakłonić Nałogowca Unikania Bliskości, aby spełnił ich nierealistyczne oczekiwania, a ów stały nacisk w poważnej mierze zatruwa stosunki między nimi. Nałogowcom Kochania zwykle brakowało właściwych więzi z ich opiekunami i prawdopodobnie przeżyli w dzieciństwie porzucenie(lub poczucie porzucenia).Małe dzieci odczuwają miłość, jeśli doświadczają opieki i troski. Troska jest komunikatem: ,,Jesteś kimś ważnym, liczysz się dla mnie, jesteś kochany”. Sądzę, że kiedy dzieci nie odczuwają wystarczająco silnej więzi z rodzicem i nie doświadczają jego troski, mają poważne trudności z samooceną, z poczuciem swojej wartości. Nałogowcy Kochania zwykle doświadczyli w dzieciństwie dojmującego bólu, smutku i goryczy porzucenia, ponieważ jakaś część ich osobowości nie mogła się właściwie rozwijać, kiedy zabrakło serdecznej troski ze strony ich opiekunów. Ten ból i smutek nazywam ,,bólem odrzuconego dziecka”. Jego źródła są bardzo głębokie i sięgają poza najwcześniejsze świadome wspomnienia. Jako dzieci, Nałogowcy Kochania przeżyli dojmujący lęk, ponieważ w żaden sposób nie mogli doświadczyć bliskości swoich opiekunów. Podczas terapii często opisują ten dziecięcy lęk jako poczucie utraty oddechu, jakby odcięto im dopływ powietrza, jakby się dusili. Opisują również poczucie pustki; była to pustka braku troski ze strony ich opiekunów. A ponieważ ten brak troski odbierali jako skutek nie dostrzegania ich wartości, nie potrafili być sobą i polubić siebie. Na dodatek wielu odczuwało rozdrażnienie i urazę z powodu niezaspokojenia ich potrzeb, jako, że zdarzają się przelotne chwile, w których takie dzieci są świadome poniżenia jakiemu podlegają. Głębokie osamotnienie w dzieciństwie- pierwotne doświadczenie porzucenia- ma zwykle toksyczny wpływ na dzieci, którego skutki rozciągają się na okres dojrzałości. Pierwotne doświadczenie porzucenia jest szczególnie naznaczone bólem, lękiem, wstydem i poczuciem pustki. Ponieważ dzieci nie mają gdzie wyrazić tych odczuć, magazynują je wewnątrz siebie i uwalniają wiele lat później, kiedy przeżycie porzucenia(lub zagrożenie porzuceniem) pobudza nagromadzone w dzieciństwie emocje. Wiele z tych dzieci nawiązało pewne ograniczone lub krótkotrwałe więzi z jakąś osobą np. z dziadkiem, które przyniosły im ulgę w bólu, lęku, urazie i poczuciu pustki porzucenia. Niestety mogło to jedynie skomplikować późniejsze problemy, ponieważ nauczyło je że tym co przynosi ulgę w udręce jest związane z inną osobą. Już jako dzieci Nałogowcy Kochania pragną się z kimś związać, należeć do kogoś, czuć się bezpiecznym przez związek z kimś, kto(jak sądzą)wypełni ich przeraźliwą pustkę i rozwieje ich poczucie niedostateczności. Tęsknią za osobą, która złagodzi stres pierwotnego przeżycia porzucenia. Kiedy dorosną, może to być każda inna osoba: kochanek, rodzic, przyjaciel, ich własne dzieci, doradca, ksiądz. Jeśli nawet ta druga osoba nie jest w rzeczywistości dostatecznie silna, nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Nałogowiec Kochania wyposaży tę osobę w wystarczającą ilość wyimaginowanej siły i bezwarunkowej miłości, aby go uzdrowiła i uczyniła bezgranicznie szczęśliwym. CHOROBA WSPÓŁUZALEŻNIENIA Współuzależnienie jest upośledzeniem dojrzałości spowodowanym urazem z okresu dzieciństwa. Osoby współuzależnione są niedojrzałe lub dziecinne w takim stopniu, że przeszkadza im to w życiu. Według Diland’s Medical Dictionary proces chorobowy to ,,ściśle określony proces cechujący się charakterystycznym łańcuchem symptomów. Może on obejmować całe ciało lub jakąkolwiek jego część, a jego etiologia, patologia i rokowanie mogą być znane lub nieznane.” Łańcuch charakteryzujący współuzależnienie nazywam symptomami rdzennymi lub pierwotnymi; określają one stopień, w jakim osoby współuzależnione nie są wstanie nawiązać zdrowych stosunków z samymi sobą. Oto wykaz pierwotnych lub rdzennych symptomów współuzależnienia: 1.Trudność w doznawaniu poczucia własnej wartości, czyli trudność w kochaniu samego siebie. 2.Trudność w wytyczaniu granic między sobą a innymi ludźmi, czyli trudność w chronieniu własnej osobowości. 3.Trudność we właściwym poznaniu obiektywnej prawdy o sobie, czyli trudność w określeniu kim się jest i w jaki sposób dzielić się sobą z innymi. 4.Trudność we właściwym adresowaniu swoich dorosłych potrzeb i pragnień, czyli trudność w troszczeniu się o siebie. 5.Trudność w doświadczaniu i wyrażaniu obiektywnej prawdy o sobie z umiarem, czyli trudność we właściwym przeżywaniu swojego wieku i różnych zewnętrznych okoliczności . Prócz tego występuje również pięć drugorzędnych objawów, które ujawniają, w jaki sposób osoby współuzależnione uważają zachowanie innych ludzi za przyczynę swoich własnych niepowodzeń w zbudowaniu zdrowych z nimi stosunków. Te błędne opinie, znajdujące wyraz w symptomach wtórnych, stwarzają osobom uzależnionym trudność w stosunkach z innymi ludźmi, ale w istocie wyrastają z rdzennego problemu, jakim jest niezdrowy stosunek do samego siebie. Te pięć symptomów wtórnych to:1) wadliwe umiejscowienie roli kierowniczej,2) oburzenie,3) upośledzona duchowość,4) różne uzależnienia lub schorzenia psychiczne czy fizyczne,5) kłopoty z nawiązaniem bliskiego, poufałego kontaktu z partnerem. 1.WADLIWE UMIEJSCOWIENIE ROLI KIEROWNICZEJ Ludzie współuzależnieni 1) starają się kierować innymi przez mówienie im, jacy powinni być, aby osoby uzależnione czuły się zaspokojone; lub też 2) pozwalają innym kierować sobą, akceptując rolę jaką inni im wyznaczają, aby czuć się zaspokojonymi. Każda forma wadliwego umiejscowienia roli kierowniczej wzbudza negatywne reakcje osoby, którą się kieruje, a owe negatywne reakcje każą ludziom współuzależnionym upatrywać w innych przyczyny swojej własnej niezdolności do wewnętrznego zaspokojenia samych siebie. UZALEŻNIENIA I SCHORZENIA UMYSŁOWE LUB FIZYCZNE Zdolność stawiania czoła rzeczywistości jest związana bezpośrednio ze zdolnością nawiązania zdrowych stosunków z samym sobą, co oznacza miłość własną, ochranianie siebie, identyfikowanie siebie, troskę o siebie i dostosowywanie się do zmiennych warunków. Przeżywanie takich zdrowych, ześrodkowanych relacji do siebie samego pozwala nam na pomyślną konfrontację z prawdą o nas samych, innych ludziach, o Najwyższym Autorytecie w naszym życiu, o naszej aktualnej sytuacji. Rozwijanie tych zdolności i umiejętności postrzegania jest rdzeniem procesu leczenia się ze współuzależnienia. Kiedy jednak nie potrafimy nawiązać funkcjonalnych, wewnętrznych stosunków z samym sobą i osiągnąć poczucia samowystarczalności, ból doznawany wewnętrznie oraz towarzyszący naszym stosunkom z innymi i z naszym Najwyższym Autorytetem, często prowadzi do pragnienia szybkiego pozbycia się bólu poprzez jakiś rodzaj uzależnienia. Dlatego wydaje mi się, że zwykle osoba pogrążona w jakimś nałogu jest również współuzależniona; i odwrotnie-osoba współuzależniona jest zwykle pogrążona w jednym lub kilku procesach nałogowych lub obsesyjno/przymusowych. Omawiany symptom wtórny jest więc pierwszorzędnym ogniwem między współuzależnieniem a innymi rodzajami uzależnienia-w szczególności nałogową miłością. Przeżywając często nierozpoznany ból porażki w nawiązaniu zdrowych stosunków z samym sobą i obwiniając innych o tę porażkę, Nałogowiec Kochania dąży do zbliżenia z inna osobą, wierząc, że jest ona w stanie i powinna złagodzić jego wewnętrzny ból przez darzenie go bezwarunkowa miłością, stałym zainteresowaniem i opieką. NAŁOGOWCY KOCHANIA I ICH PARTNERZY Nałogowa miłość jest więc uzależnieniem, które często ujawnia się dopiero w pewnej fazie leczenia rdzennych objawów współuzależnienia. Ujawnieniu tego nałogu może towarzyszyć głęboka destabilizacja uczuciowa, ponieważ opór przed przyznaniem się do niego i przed utratą złudzeń jest wyjątkowo silny. Tragiczne wzorce typowych problemów, na jakie napotkałam w nałogowej miłości ujawniają się szczególnie we wzajemnych stosunkach dwojga ludzi, z których każde ma pewne charakterystyczne cechy. Jedna strona jest skoncentrowana na partnerze i wzajemnych stosunkach; druga stara się uniknąć poufałej bliskości z partnerem, najczęściej poprzez uleganie jakimś innym nałogom. Pierwsza osobę nazywam Nałogowcem Kochania, drugą-Nałogowcem Unikania Bliskości. Układ stosunków między nimi nazywam związkiem wzajemnego współuzależnienia (co-addicted relationship) Osoby wzajemnie uzależnione są często małżeństwem, ale ów problem może się pojawić w przypadku niemal każdej realnej lub wyimaginowanej pary: rodzic-dziecko, przyjaciel-przyjaciel, doradca-klient, szef-podwładny,lub wyimaginowanego układu między jakąś osobą a osobistością publiczną lub popularnym idolem, np. Elvisem Presleyem (którego Nałogowiec Kochania mógł nigdy nie spotkać osobiście). Podstawą układu wzajemnego nałogowego uzależnienia nie jest zdrowa miłość, lecz duża intensywność emocji, pozytywna i negatywna. Szczególnie Nałogowiec kochania może doświadczać silnych, obsesyjnych i niezależnych od jego woli odczuć, myśli i zachowań związanych z układem wzajemnego uzależnienia, a także intensywnych odczuć wobec partnera, takich jak oburzenie, lęk, nienawiść, pożądanie i ,,miłość”. W następnym rozdziale zbadamy te szczególne cechy Nałogowca Kochania bardziej szczegółowo. DWA LĘKI:ŚWIADOMY I UKRYTY Nałogowca Kochania dręczą zwykle dwa podstawowe lęki. Najbardziej uświadomionym lękiem jest lęk przed porzuceniem. Nałogowiec Kochania zgodzi się prawie na wszystko, byle tylko uniknąć porzucenia. Źródłem lęku przed porzuceniem są specyficzne przeżycia z okresu dzieciństwa. Jest paradoksem, że podczas gdy Nałogowiec Kochania pragnie za wszelką cenę uniknąć porzucenia i być związanym z partnerem w bezpieczny sposób, krępujący, zaborczy związek, jaki stara się on zbudować, przypomina bardziej usidlenie niż zdrową bliskość. Jest to związane z innym rodzajem lęku, trudniejszym do uświadomienia. Lęk ten ma również swoje źródło w przeżyciu fizycznego lub emocjonalnego porzucenia w okresie dzieciństwa. Nałogowcy Kochania nie doświadczyli nigdy dostatecznej bliskości swoich byłych, odrzucających ich opiekunów, więc nie potrafią kształtować swojej poufałej bliskości z partnerem w zdrowy sposób. Tak więc w okresie dorosłości, podczas gdy Nałogowcy Kochania często sądzą, że potrafią być serdeczni i bliscy, i że pragną zbudować intymny związek ze swoim partnerem, w rzeczywistości cofają się przed ofertą zdrowej bliskości, ponieważ nie wiedzą, jak się w takiej sytuacji zachować. Kiedy osiągną pewien stopień poufałości, często ogarnia ich panika i robią coś, co ponownie oddala ich od partnera. Te dwa lęki- lęk przed porzuceniem i lęk przed zbliżeniem- kształtują samoobronny dylemat, który dręczy Nałogowca Kochania. Nałogowcy Kochania świadomie pragną bliskości, lecz nie potrafią znieść zdrowej bliskości, dlatego całkowicie nieświadomie wybierają partnera, który nie jest w stanie zbliżyć się do nich na tyle, by zbudować zdrowy związek. PONIŻAJĄCE PRZEŻYCIA Z OKRESU DZIECIŃSTWA Doszłam do wniosku, że przyczyną popadania w nałogową miłość jest niewyleczona rana dziecięcego porzucenia, i przekonanie, że nie można czuć się bezpiecznie w świecie, jeśli ktoś się nami nie opiekuje. Nałogowcy Kochania są przywiązani do złudnej wiary w to, że ich partner ma dość siły i władzy by się o nich troszczyć, wspierać ich i w jakiś sposób dopełniać. Nieustannie próbują nakłonić Nałogowca Unikania Bliskości, aby spełnił ich nierealistyczne oczekiwania, a ów stały nacisk w poważnej mierze zatruwa stosunki między nimi. Nałogowcom Kochania zwykle brakowało właściwych więzi z ich opiekunami i prawdopodobnie przeżyli w dzieciństwie porzucenie(lub poczucie porzucenia).Małe dzieci odczuwają miłość, jeśli doświadczają opieki i troski. Troska jest komunikatem: ,,Jesteś kimś ważnym, liczysz się dla mnie, jesteś kochany”. Sądzę, że kiedy dzieci nie odczuwają wystarczająco silnej więzi z rodzicem i nie doświadczają jego troski, mają poważne trudności z samooceną, z poczuciem swojej wartości. Nałogowcy Kochania zwykle doświadczyli w dzieciństwie dojmującego bólu, smutku i goryczy porzucenia, ponieważ jakaś część ich osobowości nie mogła się właściwie rozwijać, kiedy zabrakło serdecznej troski ze strony ich opiekunów. Ten ból i smutek nazywam ,,bólem odrzuconego dziecka”. Jego źródła są bardzo głębokie i sięgają poza najwcześniejsze świadome wspomnienia. Jako dzieci, Nałogowcy Kochania przeżyli dojmujący lęk, ponieważ w żaden sposób nie mogli doświadczyć bliskości swoich opiekunów. Podczas terapii często opisują ten dziecięcy lęk jako poczucie utraty oddechu, jakby odcięto im dopływ powietrza, jakby się dusili. Opisują również poczucie pustki; była to pustka braku troski ze strony ich opiekunów. A ponieważ ten brak troski odbierali jako skutek nie dostrzegania ich wartości, nie potrafili być sobą i polubić siebie. Na dodatek wielu odczuwało rozdrażnienie i urazę z powodu niezaspokojenia ich potrzeb, jako, że zdarzają się przelotne chwile, w których takie dzieci są świadome poniżenia jakiemu podlegają. Głębokie osamotnienie w dzieciństwie- pierwotne doświadczenie porzucenia- ma zwykle toksyczny wpływ na dzieci, którego skutki rozciągają się na okres dojrzałości. Pierwotne doświadczenie porzucenia jest szczególnie naznaczone bólem, lękiem, wstydem i poczuciem pustki. Ponieważ dzieci nie mają gdzie wyrazić tych odczuć, magazynują je wewnątrz siebie i uwalniają wiele lat później, kiedy przeżycie porzucenia(lub zagrożenie porzuceniem) pobudza nagromadzone w dzieciństwie emocje. Wiele z tych dzieci nawiązało pewne ograniczone lub krótkotrwałe więzi z jakąś osobą np. z dziadkiem, które przyniosły im ulgę w bólu, lęku, urazie i poczuciu pustki porzucenia. Niestety mogło to jedynie skomplikować późniejsze problemy, ponieważ nauczyło je że tym co przynosi ulgę w udręce jest związane z inną osobą. Już jako dzieci Nałogowcy Kochania pragną się z kimś związać, należeć do kogoś, czuć się bezpiecznym przez związek z kimś, kto(jak sądzą)wypełni ich przeraźliwą pustkę i rozwieje ich poczucie niedostateczności. Tęsknią za osobą, która złagodzi stres pierwotnego przeżycia porzucenia. Kiedy dorosną, może to być każda inna osoba: kochanek, rodzic, przyjaciel, ich własne dzieci, doradca, ksiądz. Jeśli nawet ta druga osoba nie jest w rzeczywistości dostatecznie silna, nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Nałogowiec Kochania wyposaży tę osobę w wystarczającą ilość wyimaginowanej siły i bezwarunkowej miłości, aby go uzdrowiła i uczyniła bezgranicznie szczęśliwym.
  11. Piglet Dla Ciebie koniecznie do przeczytania http://bpd.szybkanauka.net/
  12. Yezz Kiedy było już mocno zle umówiliśmy się z moim byłym szwagrem. Liczyłam, że on nam podpowie, co robić, jakie doświadczenia mial z bratem? Był od niego 5 lat starszy. Opowiedział, że ojciec Jasia miał w I klasie poprawki i postanowił nie zdawać. Wtedy on spuścił mu manto, przypilnował, i tamten zdał. On jako starszy brat pomagał mu, także na studiach. Mówił, że on był niedojrzały bardzo. I zaproponował konkretna pomoc w sprawie Jasia. On skończył Polibudę i lubi uczyć. Szkoli z bhp i zajmuje się także czymś w stylu uzdrawiania firm. Czyli obserwuje pracowników, zmienia im zakresy prac, proponuje zmiany organizacyjne itd. Dobrze się w tym czuje. Zaproponował, że będzie zabierał Jasia na kilka dni i spróbuje go wdrożyć do nauki, zrobi mu bizznesplan itd Spodobało mi się to głownie z tego powodu, że wtedy syn będzie odcięty od kolegów, Zależało mi na tym, by przywracać go rzeczywistości. To było najważniejsze. Syn powiedział, że chce się uczyć i przyjmuje pomoc wujka. Od tego czasu minęło 3 tygodnie. Szwagie mówił, że Jasiu jest bardzo infantylny i nie potrafi sobie zorganizować pracy. Nie umie się uczyć długo i skupić na tym. Wdrażal go stopniowo. Pobudka o 8.30, potem śniadanie, a potem nauka z zaplanowanymi przerwami. Wcześniej rozeznał się w zakresie materiału. Ustalili wspólnie plan działania. Na początku syn był 2 dni, w następnym tygodniu 3 dni, ostatnio 4 dni. Powiedział np, że nie może żyć bez imprez :D Wczoraj tez pojechał. Na początku nie umiał rozwiązywać zadań, potem zaczęło mu wychodzić. Załatwili tez korepetycje. Syn sam za nie płaci. W domu widzę, że trochę się uczy. Zamierza przedłużyć sesję do końca pażdziernika, by się wyrobić. Jak bywał w domu to próbował testować nasza wytrzymałość. Nie dałam się sprowokować. No i powoli przestał się szastać. Wiem, to jest takie prowadzenie za rączkę. :D Ale jak syn zaliczy ten pierwszy rok to: Po pierwsze uwierzy w swoje możliwości Po drugie przekona się, że jak włoży pracę to są efekty. Po trzecie sam nie dałby rady, ja to wiem. Bo nie umiałby się zmobilizować. A szwagier uczy go, jak się uczyć, jak organizować czas, jak rozkładać siły itd I to jest bezcenne. Bo on przywraca go rzeczywistości. I jestem mu za to bardzo wdzięczna. Ja wiem i zawsze wiedziałam, że z moim szwagrem potrafimy się zawsze porozumieć ponad podziałami. Dla dobra Jasia. :D Najbardziej zależy mi, by on wydoroślał, wziął odpowiedzialność za swoje życie. Potem poproszę szwagra, by nadal czuwał nad jego nauką i powoli wrzucał mu coraz więcej odpowiedzialności za jego sprawy. By zostawić go, gdy będzie na to gotowy. Wszystko to dzieje się za zgodą syna. Powoli to jakoś się prostuje, ale boję się zapeszyć. Mój syn jeszcze nie był gotowy, by rzucać go na głęboka wodę. Bo uciekał w sprawy nierzeczywiste:komputer, książki, imprezy, alkohol.I to było najbardziej niebezpieczne. Boję się zapeszyć, ale troszkę się chyba układa :D
  13. Consekfencjo Problem oczywiście jest, ale zdecydowanie Twój. Boisz się małżeństwa, bo masz takie trudne doświadczenia. Ale znasz go przecież dobrze, 6 lat jesteście razem. To nie jest toksyk przecież. To fajny facet, bo z innym nie byłabyś 6 lat. I pewnie dobry partner na życie. Nikt nie ma pewności. Wolny związek także nie daje Ci pewności na nic. Małżeństwo tej pewności też nie da. Ani jednak jej także nie zabierze. :D Zastanów się, czy to właśnie jemu mogłabyś zaufać ? Bo jak nie jemu to komu ? Poobserwuj siebie, pobądż z tą myślą. Zintegruj ból, zaakceptuj niepewność, a raczej pewność zmian w życiu. Może się sama otworzysz na taką możliwość ? Poa Przytulam. Myślę, że po tak traumatycznym doświadczeniu coś się zmienia w środku. I nie można już zapomnieć. Pozostaje tylko odejść. Pomyśl o tym w ten sposób, że to doświadczenie może dało Ci siły, by odejść? Może dlatego to musiało się zdarzyć?
  14. Piglet Czujesz, że Ty także jesteś chora. I że on jest chory. Może zastanów się nad terapią dla małżeństw? Taka ostatnią deską ratunku? Nie wiem jednak, czy dwóch chorych może razem wyzdrowieć. Łatwiej, gdy jedno jest zdrowe i ciągnie w górę. Ale jeśli tak to Cię męczy, to spróbuj.
  15. Asiula Jesteś bardzo współuzależniona. :p Bardzo namawiam Cię na terapię w Poradni Alkoholowej i grupy Al-Anon. Ale to Ty musisz zobaczyć swoja chorobę i swoją odpowiedzialność. I zamiast zajmować się m, zająć się sobą. Dla siebie i dla Twoich dzieci. Bo Ty zajmujesz się m dlatego, ze boisz się zająć sobą. Boisz się tego, co możesz odkryć. Ale wierz mi, nie ma innej drogi do zdrowienia. ZAJMIJ SIĘ SOBĄ. Zejdż z m, bo mu duszno :D I jak się wkurzy to Ciebie zostawi, albo do końca życia będziesz za nim latać i go kontrolować. Tylko uczciwe zajęcie się sobą może przynieść efekty. Więc zamiast myśleć, co on, gdzie on, czego on nie zrobił.? Pomyśl: gdzie JA, co JA, czego JA nie zrobiłam. No i nie wciągaj dzieci w Twoje rozgrywki z m. To najczęstszy błąd współuzależnionej żony. A jaka krzywda dla dzieci :p :p :p
  16. mmak Jesteś nasza, bo i my jesteśmy współuzależnione. to choroba, jak mi sie wydaje , na cale życie. A co do dyktafonu to możesz kupic dyktafon z nagrywaniem na dżwięk np"słuchaj". Może leżeć np na szafie, a włączy sie, gdy powiesz słowo. To dla ciebie i dowód w sądzie i dl słuchania dla ciebie. Ty dasz radę. Ja to wiem. Jak facet uderza w dziecko to wiekszość z nas włącza sie instynkt macierzyński. U Ciebie dość póżno, ale jest teraz włączony. I takiego faceta można juz tylko przestac kochać. Sprobuj odrożniać współuzależnienie ( np. ból związany z odrzuceniem, przeświadczenie, ze na nic innego nie zasługujesz itd) od uczucia "miłości". Jeśli uczucia miłości nie bedzie, to akceptacja rozwodu przyjdzie łatwiej. A uderzenie przez dziecko boli bardzo. Przytulam i wierzę w ciebie. Lecę.
  17. mmak Ja także przeczytałam całą Twoja historie na tamtym forum. Wnioski, takie same, jak u reszty. To z zewnątrz widać bardzo wyrażnie. Twój m to typowy toksyk i manipulant.A to, co robił z Twoim synem wyrażnie można nazwać skurwysyństwem. Ty zgubiłaś instynkt samozachowawczy, ze pozwoliłaś mu na takie skurwysyństwa. A Twój instynkt macierzyński wyra żnie szwankował. I nie pisze tego z krytyką. Każda wspóluzależniona kobieta robi ofiarę z siebie, a często także i z dzieci. No i w związku z tym kreuje swoje dzieci na kolejne ofiary. Bo dzieci od nas nie biorą tego, co my im mówimy. One biorą od nas to, co my robimy. Niestety. W związku z tym i Twoje małe dzieci maja bardzo duże szanse na to, by też zostać w przyszłości ofiarami, albo dla odmiany katami. Odseparowanie ich od takiego złego człowieka, a Twój m jest wybitnie złym człowiekiem, będzie działaniem podjętym dla ich dobra. I nie mam tu na myśli wyprowadzki Twojej z dziećmi, ale wyrzucenie na zbity pysk Twojego męża z Twojego w końcu domu. Były interwencje Policji, masz świadka- Twojego syna i może jeszcze inni sie znajdą.Dom jest Twój. To wystarczy dla dokonania eksmisji na Twoim mężu. A Twój syn. Dziwie się, ze on nie odwrócił się od Ciebie. Za brak ochrony i tolerowanie zła. Masz doprawdy wielkie szczęście :D Bo masz tak wspaniałego syna. :D Ale nie rób z niego swojego obrońcy. To nie jego rola.To TY masz być obrońcą. Obrońcą dla wszystkich swoich dzieci. Wiem, jakie to będzie trudne. Ale też z Twoich wpisów widzę, że Ty już tę decyzję podjęłaś. Tylko z działaniem są problemy :p Przestrzegam cie tylko przed jednym. Nie kieruj się tym, co my tutaj piszemy. Czytaj to, ale nie bądż uzależniona od naszych wpisów. Spróbuj zdystansować się do tego. Bo decyzje musisz podjąć Ty i musi byc ona bardzo z Twojego wnetrza. AKCEPTACJA ROZSTANIA To etap, który będzie ważny. Jak pisałam o swoim synu, dostałam wiele rad. I poczułam sie zagubiona. Musiałam sie zdystansować do forum. Myślałam i wsłuchiwałam sie w swoje wnetrze. I sama znalazłam odpowiedż. Teraz trzymam sie wytyczonej drogi, staram sie nie tracić energii na inne rzeczy. O skutkach tych działań napiszę. Sama jestem ciekawa. Nawet jeśli cofniesz decyzje o rozwodzie i wrócisz do tego, co było, to będzie jedna zmiana. TY JUŻ WIESZ. I ta świadomość pozostanie z Tobą do końca życia. Ty i tak się rozwiedziesz, kwestia tylko kiedy, teraz czy za rok. Bo za dużo już widzisz i wiesz. Uważaj na jedno. Byś nie straciła swojego najstarszego syna. Bo jeśli teraz świadomie poświęcisz go dla pseudoszczęścia Twoich małych dzieci, możesz go stracić. A to byłoby straszne. To bardzo dobry dzieciak, dobry bardzo dla ciebie. A i jeszcze jedno. Ja bym przeniosła rzeczy m do pokoju na dole i przeprowadziła na górę rzeczy syna. Oczywiście podczas nieobecności męża. Wcześniej poszłabym na Policję i uprzedziła o tym. Może nawet np. Dzielnicowy mógłby byc w domy na czas powrotu męża, gdy dostanie zawału :D Albo ktoś inny, ktoś kto Ciebie obroni przed atakiem m. Będziesz miała dwa plusy. Po pierwsze: stworzysz drużynę z dzieci i Ciebie, a to będzie bardzo dużo dla najstarszego syna. No dasz wybrzmieć Twojemu m w całej rozciągłości. Bo jak podejmiesz już takie kroki, to ten dopiero Ci pokaże. I bardzo dobrze. Każdy jego atak, każda manipulacja będzie gwożdziem do trumny tego małżeństwa. A Ty będziesz miała tylko to, co i tak wcześniej już przeżyłaś. Skoro wtedy przeżyłaś, to i teraz dasz radę. Z taką dziecięca drużyną :D No i najważniejsza rzecz. Kup sobie dyktafon i włączaj go w czasie ataków Twojego m. Jak będziesz słuchać tego już n-ty raz, łatwiej będziesz umiała zauważać manipulacje Twojego m. I tak z boku zobaczysz, jaki on jest chory. I jaki bezsens pozwalać krzywdzić siebie i dzieci takiemu skurwysynowi. :D Ty się trochę pogubiłaś, granice u ciebie są bardzo przesunięte. Ale na psychoterapii możesz to zmienić. ZAJMIJ SIĘ SOBĄ. Jak już nagrasz m kilka razy w celach dowodowych i dla swojej edukacji to zrozumiesz, ze rozmowa z nim jest bez sensu. Bo on jest w totalnym zaprzeczeniu swojej choroby. Więc potem (ale dopiero po zebraniu dowodów) nie będziesz tracic energii na inwestowanie w m, tylko ta ENERGIĘ SKIERUJESZ NA SIEBIE , czego ci serdecznie życzę
  18. Niebo Nie czekaj na innych. Sama sobie daj samoakceptację i miłość. Masz to wszystko w sobie.
  19. Ja Bardzo cię przytulam To tylko cofka. Daj wybrzmieć tym uczuciom, zaakceptuj je. Jednocześnie włącz zdrowy rozsądek, by nie iść w samoodrzucenie. Nie obwiniaj, także siebie nie obwiniaj. Przeżywaj uczucia i daj im odejść. Po cofce i dole z reguły przychodzi lepie :D Ula Bardzo mi się podoba ten Twój gwizdek. Ja nad morzem kupiłam sobie poduszkę-jasiek zajebiście niebieską z foczka i napisem "Pozdrowienia z Helu" i tak sam wałek. I śpię z tym. I jak na nie patrzę, to mi lepiej :D
  20. Tomasz Szlendak Tomasz Szlendak Socjolog, zajmuje się psychologią ewolucyjną, seksuologią społeczną i socjologią kultury. Profesor w Instytucie Socjologii UMK w Toruniu. Wkrótce nakładem PWN ukaże się jego książka pt. „Socjologia rodziny. Ewolucja, historia, zróżnicowanie wkleiłam jako ciekawostkę.
  21. Odpowiedź na te pytania nadeszła rok po wątpliwościach wyrażonych przez Rowe’a: socjalizacja – czyli nabywanie umiejętności niezbędnych do życia w społeczeństwie i przyswajanie społecznych norm – nie jest czymś, co dorośli robią dzieciom, tylko czymś, co dzieci robią same sobie. Do takiego wniosku doszła autorka teorii socjalizacji grupowej Judith Rich Harris. Uważa ona, najkrócej rzecz ujmując, że rodzice są zbędni, ponieważ to nie oni wychowują dzieci. Dzieci wychowują się same, uczestnicząc w rówieśniczych rozgrywkach, a jedyne, co rodzice mogą uczynić dla rozwoju swoich pociech, to wnieść do ich bagażu genetycznego jak najlepszą pulę genów i dbać, by przeżyły w dobrym zdrowiu. Na nic zdaje się rodzicielskie bodźcowanie (nagroda za właściwe zachowanie, kara za złe) czy pokazywanie odpowiednich wzorców, ponieważ dzieci i tak widzą, że dorośli się do nich nie stosują. Nie ma takich rodziców na świecie, którzy stosowaliby w pełni konsekwentny styl wychowawczy. Dlatego wychowanie rodzicielskie jest mitem. Faktem jest natomiast kształtowanie cech w grupie rówieśników. GRUPA RZĄDZI Teoria socjalizacji grupowej mówi, że za owe 50 proc. wariancji cech behawioralnych odpowiada dorastanie w swoistej grupie rówieśniczej. Jest ona naturalnym środowiskiem dziecka. To do niej dziecko stara się przystosować, a nie do wymogów – często ze sobą sprzecznych – stawianych przez rodziców. Jak to ujmuje Steven Pinker, „anteny społeczne dzieci są nastawione na rówieśników, a nie na rodziców”. Dzieci muszą uczyć się od innych dzieci: jak zdobywać status społeczny i jak walczyć o miejsce w grupie, żeby zaprocentowało to na dalszych etapach życia w innych grupach. Dlatego w domu dzieci zachowują się inaczej niż w grupie rówieśników, przy czym to ostatnie zachowanie ma dla nich znaczenie pierwszorzędne. Ich pozycja w grupie nie zależy od bycia grzecznym w domu. Wedle zdroworozsądkowej opinii, powielanej przez część pedagogów, wyuczone przez dzieci zachowania przenoszone są niczym plecak z miejsca na miejsce, a to nieprawda. W różnych środowiskach zachowujemy się różnie, ponieważ inaczej nas w nich traktują, inna jest w nich nasza rola i nasz status. CO MOGĄ RODZICE? Zrozpaczeni swoją nieznaczną rolą rodzice zapytają pewnie, czy mogą coś zrobić dla swoich dzieci, skoro o wszystkim decydują geny i rówieśnicy. Otóż mogą sporo.Po pierwsze rodzice nie powinni „reprodukować się” z byle kim. Brzmi to okrutnie, ale to bardzo ważne, z kim płodzi się dzieci. Jeśli od genów zależy „jakość” dziecka, to wybór partnera seksualnego i współmałżonka nie może być sprawą błahą. Adoptowanie dziecka jest więc obarczone dużym ryzykiem, nie wiemy bowiem, po kim i jakie geny dziedziczy maluch. Dlatego tak godni podziwu są rodzice, którzy mimo tej niewiedzy decydują się na adopcję.Po drugie rodzice mogą i powinni sterować grupami rówieśniczymi, do których przynależą ich dzieci. Co prawda, charaktery naszych pociech kształtują się poprzez wybór ról społecznych w grupie, a nie wybór samej grupy, jednak to bardzo istotne, z kim bawią się dzieci. Dlatego tak ważny jest wybór dobrego przedszkola i szkoły. I wcale nie dlatego, że jest tam przekazywana jakaś nadzwyczajna wiedza w jakiś rewelacyjny sposób. Chodzi o to, że grupy rówieśnicze w tych przedszkolach i szkołach składają się z dzieci ludzi o podobnym (czy upragnionym przez nas) statusie, języku, kapitale kulturowym.Po trzecie musimy pamiętać, że częste zmiany miejsca zamieszkania szkodzą dziecku, ponieważ musi ono co i rusz budować od podstaw swoją pozycję w nowej grupie rówieśniczej. Może się to odbić na jego cechach.Po czwarte – i najważniejsze – rodzice mogą po prostu opiekować się dziećmi. I ta ich rola jest najistotniejsza. Muszą zadbać o to, by dzieci pozostały przy życiu i w zdrowiu dotrwały do czasu, aż będą mogły mieć własne dzieci. PUŁAPKA RODZICIELSKA Słyszeliśmy nieraz o tym, że pierwsze trzy lata życia dziecka są kluczowe dla jego rozwoju psychicznego, w związku z czym oświeceni rodzice chcą w tym okresie „wbić” do dziecięcej główki jak najwięcej. Cały wolny czas poświęcają swoim maluchom. Dostarczają im najrozmaitszych bodźców i zabawiają je, kosztem własnego wyczerpania fizycznego i psychicznego, wierząc, że jeśli tego nie uczynią, ich dziecko czeka los ograniczonego intelektualnie „ziemniaka”. Mało tego, większość rządów w krajach rozwiniętych, w tym polski, opracowuje programy, u założenia których leży bezkrytyczna wiara w krytyczne trzy pierwsze lata życia. Tymczasem to także mit, czego stara się dowieść amerykański neuropsycholog John T. Bruer. Po trzech latach życia mózg człowieka nie zamyka się na trzy spusty. Mamy szansę po tym okresie czegoś się nauczyć. Bez wątpienia mózgi małych dzieci rozwijają się w pierwszych latach życia bardzo szybko, co jest jednak uzależnione od naszego programu genetycznego, który steruje rozwojem osobniczym, a nie od starań rodziców. Jeśli wasze dziecko jeszcze nie mówi, a ma już trzy lata, to nie jest to wasza wina, lecz wina jego genów. I wcale to nie oznacza, że jego iloraz inteligencji będzie przez to oscylował w granicach IQ Forresta Gumpa. Niezależnie jakbyśmy stymulowali dziecko w tym wrażliwym okresie, nic to nie da, ponieważ badania neuropsychologiczne sugerują, że to genetyczne programy rozwojowe, a nie impulsy ze środowiska sprawują kontrolę nad formowaniem się mózgu. Wpływ środowiskowy, a więc także intensywna stymulacja za pomocą muzyki Mozarta i filmów Bergmana, NIE ROZPOCZYNA procesu gwałtownego formowania się synaps. Dla przykładu u szczurów gwałtowny rozwój synaps w korze wzrokowej zaczyna się około dwa dni po urodzeniu i przyspiesza gwałtownie około trzeciego tygodnia życia. Problem polega na tym, że szczur otwiera oczy dopiero po drugim tygodniu życia, długo po rozpoczęciu procesu formowania się synaps. Mary Carlson przeprowadziła w 1984 r. interesujące, choć okrutne doświadczenie na małpim noworodku. Małemu makakowi tuż po urodzeniu założyła na prawą dłoń miękką skórzaną rękawiczkę, która utrzymywała pięść w zaciśniętej pozycji. W ciągu czterech miesięcy Carlson nie dostarczała ręce makaka żadnej stymulacji sensorycznej. Spodziewała się, że tak drastyczna deprywacja spowoduje trwałą niezdolność małpy do rozróżniania kształtu i tekstury. Kiedy ściągnęła rękawiczkę, okazało się, że małpa szybko zaczyna operować prawą ręką na tym samym poziomie, co inne, rozwijające się normalnie osobniki. Jeśli zatem jakaś krytyczna masa synaptyczna jest niezbędna, żeby wykonywać dłonią zalecane zadania, to ta małpa bez wątpienia ją posiadała i to bez jakiejkolwiek stymulacji ręki przez cztery miesiące od urodzenia.
  22. ZEROWY WPŁYW Drugie prawo genetyki zachowania mówi, że wpływ dorastania i wychowywania się w jednej rodzinie jest słabszy od wpływu genów, jakie otrzymujemy w spadku po rodzicach. Oznacza to, że jakkolwiek rodzice się starają, to i tak ich cechy, które chcieliby wyplenić u potomstwa za pomocą metod wychowawczych (np. skłonność do palenia), mają szansę się ujawnić, jeśli natrafią na odpowiednie bodźce w tzw. środowisku swoistym. Tym mianem określa się środowisko unikalne dla danego człowieka. Składa się na nie wszystko to, co ma wpływ na jedno z rodzeństwa, a nie ma wpływu na drugie. Może to być odmienna grupa, z którą pałętaliśmy się w dzieciństwie po osiedlu, jak i wszystkie osobiste doświadczenia, które nie są udziałem naszego rodzeństwa. I właśnie środowisko swoiste odpowiada za połowę cech jednostek – o tym mówi trzecie prawo genetyki zachowania. To dlatego biźnięta jednojajowe różnią się w pewnym zakresie od siebie, co nie wynika ani z ich wyposażenia genetycznego (które jest przecież identyczne), ani ze środowiska wspólnego (mówimy o bliźniętach, które dorastały w jednej rodzinie). Wystarczy spojrzeć na naszego prezydenta i jego brata, żeby się o tym przekonać. Wszystkie poważne, wykonane do tej pory badania z zakresu genetyki zachowania potwierdziły, że wpływ rodziny na cechy dziecka jest w najlepszym razie nikły, a znaczna część wskazuje, że procesy wychowawcze w rodzinie osiągają skutek zerowy. Dla przykładu, środowisko rodzinne nie odpowiada zupełnie za alkoholizm dzieci, a nawet za ich tuszę, natomiast za rozwój chorób psychicznych odpowiada w niewielkim stopniu. Takie czynniki jak brak ojca, praca zawodowa matki i zaniedbywanie dziecka z tego powodu, wychowywanie w nazbyt otwartej, „liberalnej” rodzinie to jedynie korelaty (fakty współwystępujące, jednak nie czynniki) rzeczywistych przyczyn, czyli wpływu genów i środowiska swoistego. Zauważmy, że kłóci się to zupełnie z powszechnym przekonaniem, że to kiepscy rodzice odpowiadają za to, że ich dzieci piją, są otyłe i cierpią na depresję. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że wszystkie negatywne cechy dzieci zawdzięczają zaniedbaniom albo błędom rodziców. Tymczasem tak nie jest. W sumie trzy prawa genetyki zachowania mówią, że za 50 proc. cech behawioralnych człowieka odpowiadają geny, za kolejne 50 proc. środowisko swoiste, natomiast wpływ rodziny jest zerowy, a w najlepszym wypadku wynosi 10 proc., które „wyrywa” genom. MAKAKI Z KOSHIMY Socjologowie, pedagodzy i psychologowie, przyzwyczajeni do rodziny jako „podstawowej komórki społecznej”, której najważniejszą funkcją jest wychowywanie dzieci, będą zapewne rozzłoszczeni wnioskami płynącymi z badań genetyków zachowania. Zapytają: jeśli to nie rodzice wychowują dzieci, to kto u diabła? Kto jest odpowiedzialny za te cechy, które nie biorą się z genów? Na pewien trop naprowadziły uczonych makaki zamieszkujące japońską wyspę Koshima. W 1953 r. zaobserwowano, że jedna z małp karmionych patatami (słodkimi ziemniakami), 18-miesięczna samica Imo opłukuje je w wodzie z piasku. Po trzech miesiącach to samo zachowanie zaobserwowano u jej matki i dwóch rówieśników oraz ich matek. W ciągu dwóch lat siedem następnych młodych makaków także myło pataty, a po trzech latach robiło tak 40 proc. populacji makaków z Koshimy. Psychologowie i prymatolodzy kulturowi do dziś wyciągają z badań nad japońskimi makakami rozmaite wnioski, ale biolog David C. Rowe zauważył rzecz przez wszystkich przeoczoną: transmisja kulturowa u makaków z Koshimy zachodzi poza rodziną oraz wewnątrz rodziny z taką samą częstotliwością. Kierunek wpływu „wychowawczego” u japońskich małp jest dziwny, skoro zazwyczaj mówimy o przekazie od osobników starszych w kierunku młodszych. W tym wypadku innowacja była dziełem dziecka i została przekazana matce. DZIECI WYCHOWUJĄ DZIECI Rowe był pierwszym uczonym, który dostrzegł ograniczenia wpływu rodziny na zachowania dzieci. Stwierdził, że wielu cech dzieci nie można przypisać wpływowi rodziców i że jeśli w jakimś miejscu dzieci są przygotowywane do życia w społeczeństwie, to z pewnością miejscem tym nie jest rodzina. Zatem przekaz typu rodzic–dziecko to tylko jeden z „pasów transmisyjnych” socjalizacji. Nauczanie dzieci przez dorosłych w rodzinach to tylko jedno ze środowisk, do tego takie, które ma niewielki wpływ na kształtowanie osobowości. Nie uczymy się tylko i wyłącznie od rodziców, ponieważ to uniemożliwiłoby uczenie się od innych ludzi. A tak przecież nie jest. Wystarczy zobaczyć, jak z obsługą DVD czy laptopa radzą sobie dzisiaj dzieci, a jak ich matki, które dorastały bez tych urządzeń. W którą stronę idzie w tym wypadku transmisja kulturowa? Kto uczy kogo? Kto kogo naśladuje? Spostrzeżenie Davida Rowe'a sprowokowało innych badaczy do postawienia kilku niewygodnych pytań. Dlaczego dzieci z tej samej rodziny tak bardzo się od siebie różnią? Dlaczego jedno ma idealny porządek w pokoju, a drugie jest bałaganiarzem? Dlaczego dzieci imigrantów lepiej mówią w języku kraju, do którego przybyli, niż w języku rodziców, który słyszą w domu? Dlaczego dzieci rodziców pozbawionych pewnych umiejętności, nabywają je, często odnosząc poważne sukcesy? Dlaczego słyszące dzieci niesłyszących rodziców tak świetnie posługują się językiem mówionym, skoro rodzice posługują się jedynie językiem migowym?
  23. Pośród wszystkich prawd życiowych ta jedna wydaje się niezachwiana – rodzice wychowują dzieci. To za sprawą ich sukcesów albo zaniedbań dzieci są takie, jakie są. Wyrastają na leni albo pracusiów, alkoholików albo abstynentów, religijnych konserwatystów albo lewicowych liberałów, biedaków albo bogaczy, wykształconych prawników albo bezrobotnych po podstawówce. Badania prowadzone z takim, powszechnym w socjologii czy pedagogice, przeświadczeniem polegają na zmierzeniu jakichś cech u rodziców, następnie zmierzeniu tych samych cech u ich dzieci i – jeśli dzieci są w tym zakresie bardzo podobne do swoich rodziców – wyciągnięciu nieuchronnego wniosku, że to efekt wychowania rodzicielskiego. Że to rodzice i ich działania wychowawcze zadecydowały o tym podobieństwie. Tymczasem wyciąganie takich wniosków jest nieuprawnione i bezwartościowe. Przecież o tym podobieństwie mogły zadecydować geny! Inteligentni rodzice mają inteligentne dzieci, słabo uczący się rodzice mają mało zdolne dzieci, agresywni rodzice mają dzieci agresywne i to bez wpływu jakichkolwiek procedur wychowawczych. Krótko mówiąc, z podobieństwa dzieci do rodziców nie wynika wcale, że jest to efekt wychowania w rodzinie. Przekonanie o tym, że rodzice wychowują dzieci, to mit, któremu hołdujemy wbrew najnowszym doniesieniom genetyków. GENY A ZACHOWANIE Aby to zrozumieć, należy zapoznać się z trzema prawami genetyki zachowania, które w 2000 roku sformułował prof. Eric Turkheimer, psycholog z University of Virginia. Pierwsze z nich mówi o tym, że dziedziczne są wszystkie ludzkie cechy behawioralne, czyli cechy stałe, które można „wydobyć” w czasie badań i zmierzyć za pomocą testów psychologicznych. Współczesna psychologia zna ich mnóstwo: iloraz inteligencji, temperament seksualny, poziom agresywności, czas spędzony przed telewizorem, stosunek do religii, liczba wypalanych papierosów... itp. Natomiast wariancja (zmienność) to liczba, która odzwierciedla stopień, w jakim członkowie jakiejś grupy różnią się między sobą. Na przykład wariancja koloru skóry wśród białych mieszkańców Białegostoku byłaby zapewne mniejsza niż u obywateli Sydney. Część wariancji, a zatem jakaś część różnicy między ludźmi, ma przyczynę genetyczną. To, że Jan różni się od Andrzeja pod względem takich cech jak stopień religijności czy wierności małżeńskiej, wynika z tego, iż takie a nie inne geny odziedziczył po rodzicach. KWESTIA BLIŹNIĄT Najpopularniejszym sposobem zweryfikowania wpływu genów na osobowość jest zbadanie cech behawioralnych występujących u bliźniąt jednojajowych, rozdzielonych tuż po urodzeniu i wychowywanych w różnych rodzinach. Te dzieci mają wspólne geny, ale wpływ środowiska wychowawczego jest w wypadku każdego z nich zupełnie inny. Jeżeli okaże się zatem, że jeden bliźniak różni się od drugiego w zakresie skłonności do piwa, to należałoby to przypisać wpływowi przybranych rodziców. Tego typu badań wykonano do tej pory setki, jeśli nie tysiące. Okazało się, że wychowanie w rodzinie nie odgrywa żadnej roli, albo – w najlepszym razie – odgrywa rolę znikomą. Natomiast większość badań przeprowadzonych dotąd w ramach genetyki zachowania dowodzi, że wpływ genów na osobowość człowieka jest ogromny. Oczywiście geny nie mają wpływu na treść cech behawioralnych, a więc np. na język, jakim mówimy, na religię, którą wyznajemy, lub na partię polityczną, jaką popieramy. Tego wszystkiego oczywiście się nie dziedziczy. Jednakże, jak pisze słynny ewolucjonista i profesor MIT Steven Pinker, „cechy behawioralne będące przejawem pewnych uzdolnień i temperamentu – to, jak biegle posługujemy się językiem, jak bardzo jesteśmy religijni, liberalni czy konserwatywni – są dziedziczne”. Geny decydują o wielu istotnych cechach naszej osobowości: otwartości na doświadczenia, sumienności, ekstra- albo introwertyczności, ugodowości albo neurotyczności. Jeśli stopień nasilenia jakiejś cechy behawioralnej jest u nas wysoki, na przykład jesteśmy uzdolnieni muzycznie, oznacza to, że tę cechę dziedziczymy po przodkach. Nie należy tego rozumieć tak, że wszystkie nasze cechy behawioralne, skoro są efektem genów, pojawią się u nas tak czy inaczej, w tym stopniu, w jakim zostało to zaprojektowane przez naturę. Jest raczej tak, że kultura (środowisko) odgrywa tutaj rolę ważną, jednak podporządkowaną naturze: hamuje bądź katalizuje cechy behawioralne. Środowisko może zadecydować o ujawnieniu się albo zatrzymaniu jakiejś cechy, którą człowiek dziedziczy.
  24. Niebo Tak coś mi się nasunęło z Twoimi chorobami. Czy jest możliwe,że Ty całym swoim organizmem i chorobą wołasz o troskę, miłość, pomoc, zaopiekowanie? I tak trudno przyjąć Ci do wiadomości, że nikogo to nie rusza? Dlaczego nikogo to nie rusza? Dlaczego nikt mnie nie kocha? Czy jestem taka tragiczna? Czy jestem nic nie warta? Czy w takim razie nie powinnam........?
  25. Joanno Bardzo poruszył mnie Twój wpis. Bo jest taki z samego dna. Twoja sytuacja jest bardzo trudna. Twój m jest alkoholikiem, a Ty jesteś współuzależniona. I masz bardzo małe dzieci, i problemy z pieniędzmi, nie masz domu. No, same nieszczęścia. :P Ale pomimo wszystko cieszę się, że tutaj trafiłaś. Bo tutaj jest Twoje miejsce. Wydaje mi się, że tak oczywistym jest, że jesteś Dorosłym Dzieckiem Alkoholika, dlatego wybierasz sobie do życia też alkoholików. Dlaczego? To też wydaje się oczywiste. A dlaczego o tym piszę? Bo nie jesteś oryginalna. Bo znam wiele takich kobiet, spotykałam je na grupach Al-Anon. Jesteś współuzależniona. To choroba, pewnie na wiele lat. Ale wyleczalna :D Jesteś na samym dnie życia i rozpaczy. I to jest świetne miejsce, by odbić się do góry. Odbić się od dna. Myślę, że największym wsparciem dla Ciebie obecnie byłaby grupa Al-Anon i pomoc profesjonalistów- psychologów zajmujących się alkoholizmem. Z internetu wyszukaj jakiś "Dom Trzeżwości" w Twojej miejscowości, albo opłacane przez NFZ Ośrodki Pomocy Psychologicznej. w Poznaniu jest jedna grupa Al-Anon, gdzie przychodzi studentka psychologi i zajmuje się dziećmi, gdy matka uczestniczy w zajęciach. Spróbuj się zorientować, czy nie ma czegoś takiego w Twojej miejscowości. Wiem, że problemy bytowe są najważniejsze. Masz dzieci, jesteś za nie odpowiedzialna. Rozumiem, jak Ci trudno. Ale spróbuj coś zrobić także i dla siebie. Ty bardzo potrzebujesz pomocy. Jesteś bardzo słaba psychicznie, akurat w tym momencie. Proszę, pomóż sobie sama. My możemy wspomóc cię psychicznie, przytulić wirtualnie, zrozumieć, dać wsparcie psychiczne. ale nic nie zastąpi Ci Al-Anonu i psychologów zajmujących sie alkoholizmem i współuzależnieniem. ODBIJ SIĘ OD DNA. Daj sobie szansę na wyzdrowienie. To jest realne, znam wiele takich przypadków.Kobiet, które odbite od dna - wyzdrowiały, a nawet są szczęśliwe. Jesteś jedna z wielu, więc w tym jest też siła. Że jest droga, ktorą możesz pójść, jak wiele kobiet przed Tobą. Bardzo serdecznie Cię przytulam
×