Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Kasia3000

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Kochane Dziewczyny tak mnie jakoś naszło w ten zimny wieczór, żeby napisać :) Po pierwsze to wszystkim Wam, tym które mnie pamiętają i tym, które nie mają pojęcia kim u licha jestem ;) przesyłam dużo ciepła i miłości . Dużo czasu minęło, podleczyłam rany. Od paru krótkich, acz intensywnych :) miesięcy, jestem w nowym związku. Nie przesądzając kwestii czy to Mr Wright, czy nie- jestem przekonana, że o ile Bóg istnieje, zesłał mi tego człowieka, by pomógł mi stanąć na nogi. "Mojego" m. nie tknęłabym nawet długim na kilometr badylem. I to jest mój osobisty sukces. Wszystkim Wam życzę siły i wytrwałości. Pozdrawiam Kochane Kasia
  2. Kasia3000

    usuwanie znamion

    Witam, otóż problem mam takowy- muszę usunąć 2 znamiona które są niestety w miejscu intymnym. Tak czytam i czytam, i zaczynam fiksować, że będą wielkie blizny, że wpłynie to na jakość współżycia itd :-(. Jestem z Warszawy i póki co, na razie najbardziej sensownym rozwiązaniem wydaje mi się PFESO (Polska Fundacja Europejskiej Szkoły Onkologii) na Nowogrodzkiej. Czy ktoś może korzystał? A może możecie polecić mi kogoś? Kasa nie gra roli, zależy mi tylko na profesjonalnym podejściu lekarza, jestt to wystarczająco krępujące dla mnie :-(
  3. o Boże, tyle czasu mnie nie było, a jak już przyszłam to niechcący zajęłam trochę więcej przestrzeni niż zamierzałam :-D wybaczcie
  4. Witam, Dawno mnie tutaj nie było, oj dawno. Wpadłam żeby podziękować jeszcze raz za pomoc jaką w tym roku i nie tylko od Was tutaj otrzymałam. Vacancy, yeez, Niebo, consekfencjo i wszystkim Dziewczynom wielkie W związku z tym, że pewnie jutro zapragnę totalnie odciąć się od świata, chciałam złożyć wszystkim znajomym i nieznajomym ;-) duszyczkom, które tutaj bywają, najserdeczniejsze życzenia, aby przyszły rok był lepszy niż ten właśnie upływający. Dużo siły, nadziei, wiary i odwagi, a także spełnienia tych wszystkich indywidualnych, przechowywanych w sercach marzeń. Dobrej Nocy
  5. Witam, Dawno mnie tutaj nie było, oj dawno. Wpadłam żeby podziękować jeszcze raz za pomoc jaką w tym roku i nie tylko od Was tutaj otrzymałam. Vacancy, yeez, Niebo, consekfencjo i wszystkim Dziewczynom wielkie W związku z tym, że pewnie jutro zapragnę totalnie odciąć się od świata, chciałam złożyć wszystkim znajomym i nieznajomym ;-) duszyczkom, które tutaj bywają, najserdeczniejsze życzenia, aby przyszły rok był lepszy niż ten właśnie upływający. Dużo siły, nadziei, wiary i odwagi, a także spełnienia tych wszystkich indywidualnych, przechowywanych w sercach marzeń. Dobrej Nocy
  6. Witam, Dawno mnie tutaj nie było, oj dawno. Wpadłam żeby podziękować jeszcze raz za pomoc jaką w tym roku i nie tylko od Was tutaj otrzymałam. Vacancy, yeez, Niebo, consekfencjo i wszystkim Dziewczynom wielkie W związku z tym, że pewnie jutro zapragnę totalnie odciąć się od świata, chciałam złożyć wszystkim znajomym i nieznajomym ;-) duszyczkom, które tutaj bywają, najserdeczniejsze życzenia, aby przyszły rok był lepszy niż ten właśnie upływający. Dużo siły, nadziei, wiary i odwagi, a także spełnienia tych wszystkich indywidualnych, przechowywanych w sercach marzeń. Dobrej Nocy
  7. Niebo, Ulla dzieki za wsparcie Mam takie jedno przemyślenie, którym chciałam się z Wami podzielić. Wspominałam kiedyś, że moja mama ma depresję, leczy się, ale wyłącznie farmakologicznie. Szukałam jakiegoś psychologa/ psychoterapeuty. Zadzwoniłam, wstępnie wypytałam. Ale ona nie pójdzie. Kiedyś rozmawiałyśmy o tym, wyraziła chęć. Teraz już nie, bo praca, bo zdrowie, bo cośtam. Abstrahując od tego, że może się boi, odczuwa lęk przed rozmową z obcym człowiekiem itd., co jest zrozumiałe, wyciągnęłam jeden wniosek. Są ludzie, którzy całe życie się poddają. Wieczni cierpiętnicy, malkontenci, rozedrgani neurotycy. Może ja powinnam po prostu pozwolić jej się poddać? siłą jej do psychologa nie zaciągnę. To przykre dla mnie, ale i odczuwam złość na nią i na samą siebie, dlatego, że widzę w sobie jej słabości... Ewidentnie pcham znowu własny łepek pod topór. Trudno się pogodzić z tym, że moja mama własnej głowy spod niego pewnie nie wyciągnie. Ja swój tak. Masz rację Ulla, to zawsze mija. Chociaż mną trzęsie, to minie. Pozdrawiam wszystkich serdecznie
  8. tragiczny dzień, tragiczny...zaliczam jakąś emocjonalną cofkę chyba, Boże pomóż :-O. Amen. :-(
  9. Vacancy Niebo Wszystkim... Trochę ostatnimi czasy byłam zabiegana. Czytam, ale jakoś ani sił, ani weny by pisać...dlatego tylko zaznaczam, że żyję ;-) i pozdrawiam Was wszystkie serdecznie . W wielkim skrócie: przeżyłam "zmasowany atak" M., który jak stwierdził, zrozumiał swój błąd, czyli z cyklu pt. "wróćmy do siebie, będzie pięknie i cudownie". Odmówiłam, jestem dumna ze spokoju jaki na mnie spłynął, wyważonych słów i logicznych argumentów :-) Boli, ale jestem na dobrej drodze. Miłego wieczoru.
  10. Vacancy, dzięki za kciuki i za pamięć ;-) . Niestety "już po ptokach", w sumie z mojej winy, szło mi dobrze, dopóki trochę się nie skiepściło ;-) przykro mi jest, no ale cóż zrobić, niektórym widać może wystarczyć tylko rower :-P Pozdrawiam
  11. hej, umówiłam się wczoraj z facetem którego niedawno poznałam...może i nie myślałam o M., ale i tak były to ponad dwie godziny wyjęte z życiorysu, bo mi chłop nie odpowiada. A M. i jego nowa, podejrzewam, mają się całkiem dobrze, choć on konsekwentnie uzewnętrznia to swoje rzekome cierpienie. No wkurza mnie to, rusza mnie to, boli mnie to. Gdybym tylko mogła, dałabym mu w twarz. Może to ja jestem toksyczna? bo czasami miałabym ochotę zatruć mu życie :-O jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości, że on ma kogoś, że nie umiera z tej swojej rozpaczy, tylko bardzo szybko zaczął sobie dobrze radzić... Czy to tylko moja urażona duma? bo on sprawia, że czuję się jakbym była chora psychicznie...i czasami się zastanawiam czy to ja, czy on jest niezrównoważony emocjonalnie... Pozdrawiam
  12. Cześć, czasami to mi się żyć odechciewa. No ma nową, no mówi jej, że ją kocha, przygruchał ją sobie jak jeszcze byliśmy "razem" (w cudzysłów, bo czy to można nazwać związkiem?). Pisałyście, że nie powinnam przejmować się tym, że on sobie z kimś ułoży życie, to prawda, to już nie moja sprawa i nie moje życie, ale to boli, czasami bardzo, zwłaszcza odnosząc to wszystko do mojej osoby- to wszystko oznacza, że z jego strony naprawdę nie było żadnego głębszego uczucia. Do tej pory tłumaczyłam to, że jest trudny, że manipuluje, bo może boi się bliskości, bo dzieciństwa usłanego różami to on nie miał, ale widziałam, że się starał zmienić, to na litość, chyba powinien mieć w sobie jakieś uczucie do mnie, inaczej po co to wszystko? Tylko, że ja funkcjonuję na innych zasadach i opornie przychodzi mi przyjęcie do świadomości faktu, że inni niekoniecznie. Dla mnie wartościami są prawda, uczciwość, wierność, przyjaźń, miłość. Ja nikogo nigdy nie oszukiwałam, nie okłamywałam. Życie uczy mnie, że niektórzy potrafią robić to z zimną krwią, z premedytacją, bez mrugnięcia powieką. Nie takie wchodzenie w dorosłość sobie wymarzyłam, naiwnie brzmi, prawda? Z drugiej strony, to że ktoś zszargał wszystkie te ideały, nie znaczy, że ja nie mogę się nimi nadal kierować, ale ja modlę się do Boga, żeby nadszedł taki dzień, że kiedyś komuś ponownie zaufam, teraz i długo jeszcze, każdy będzie wilkiem w owczej skórze. Dlaczego czasami przychodzi płacić taką cenę za bycie osobą wrażliwą, prostolinijną, szczerą, oddaną? Dlaczego konkretna osoba jest niejako wyznaczona do tego, żeby dostać po tyłku, a inna może wieść spokojne, względnie szczęśliwe życie bez ekscesów? Nie wiem jak mam z tego wyjść, ja żyję z dnia na dzień, wykonuję swoje obowiązki, spotykam się w miarę możliwości z ludźmi, ale tę wyrwę w sercu trudno jest zapełnić. Za bardzo jestem rozżalona, żeby zapełniać ją teraz miłością do samej siebie... Nikt mnie jeszcze nigdy nie zdradził, można powiedzieć, że młoda, życia nie zna, że nie ja pierwsza, nie ostatnia itd. ale chyba lżej było myśleć, że to z innej przyczyny, a tak, tylko podkopane zostało po raz kolejny moje poczucie własnej wartości, na nowo rozbudzone poczucie winy. Nie wiem jak z tego wyjść, chyba lepiej byłoby dla mnie, gdybym się nie dowiedziała... :-(
  13. Vacancy dzięki za ciepłe słowa :-) wiesz, ja sobie czasami wyrzucam głównie to, że być może faktycznie przyczyniłam się do końca tego związku swoim zachowaniem (to co przytoczyłaś odnośnie ciąży, może przesadnie histeryzowałam i oczekiwałam od niego nie wiadomo czego?...), ale ja już naprawdę nie potrafiłam z siebie wykrzesać nic więcej i w przerwach między żałobnym płaczem, cieszę się, że mam przynajmniej święty spokój... Prawko? 7 września, szanse żeby zdać mam marniutkie, jako że właściwie nie mam gdzie ani z kim ćwiczyć poza kursem, ale jakoś ostatnio opadły mi nerwy nawet z tym związane, co będzie to będzie, powtarzam sobie, że w końcu to nie walka na śmierć i życie... Pozdrawiam Cię serdecznie
  14. Cześć posty doświadczonej w tej kwestii, dały mi do myślenia, będąc jakby w pewnym ułamku zwerbalizowaniem tych moich lęków i wątpliwości odnośnie mojego własnego udziału w rozpad związku i mojego poczucia winy, które czasami przemycam w moich wypowiedziach. Trochę na zasadzie- nigdy mnie nie wyzwał, nigdy nie uderzył- czy to możliwe, że to była toksyczna relacja? Na samym początku związku, po jakiś dwóch miesiącach, spedziłam z M. tydzień u niego, w Irlandii. Wcześniej miałam wątpliwości, po powrocie byłam zakochana jak nigdy dotąd. Jakiś tydzień później przysłał mi sms: "To koniec". Tyle. W pierwszym odruchu prawie spadłam z krzesła. Nie mogłam uwierzyć, nic na to nie wskazywało. Chciałam wyjaśnień. Otrzymałam je, to wszystko z powodu komentarza jaki zostawiłam pod zdjęciem kolegi, jego zdaniem świadczący o zdradzie. Wpadłam w panikę, totalne przerażenie i dostałam małpiego rozumu, czułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg... Tlumaczyłam, prosiłam, zapewniałam o uczuciu, on albo podnosił głos, albo milczał. Co mogłam zrobić kiedy dzieliły nas tysiące kilometrów. To było dla mnie tak nierealnie straszne i absurdalne, że płaszczyłam się przed nim, przepraszałam...Nie byłam winna, tamten chłopak, owszem, uważałam, że jest bardzo przystojny, ale nie zrobiłam nic złego, mimo to tak bardzo się bałam że mnie zostawi, że napisałam mu że to mój kuzyn :-O co później prostowałam... Zaczęło się piekło, praktycznie co tydzień stwierdzał, że nie wie czy potrafi ze mną być. Ja za każdym razem uważałam tylko, żeby nie powiedzieć czegoś co jakkolwiek przypomniałoby mu o tej sytuacji z komentarzem...i tak do tego dochodziło, wtedy mówił/ pisał, że już nie ma ochoty rozmawiać, obrażał się. Krzyczał na mnie, rzucał słuchawką, a ja wtedy głupia wydzwaniałam do niego naście razy, żeby go przeprosić (znowu!). Cały czas byliśmy wtedy parą na odległość ja w Polsce, on w Irl. To trwało dwa miesiące. Kończyłam się psychicznie, nie wiem jak udało mi się wtedy marnie bo marnie, ale zaliczyć sesję (chyba tylko tym sposobem, że on mi powiedział, że nie ma w ogóle takiej opcji żebym wracała do domu we wrześniu). Mimo tego wszystkiego poleciałam do M. w lipcu. Drugiego dnia po przyjeździe przeczytałam jego rozmowę z jakąś dziewczyną, przeczytałam tylko dlatego, że zaczynała się słowami "widzę, że się zakochałeś" i uśmiechnęłam się do siebie i z czystej (próżności?) ciekawości chciałam zobaczyć co miłego o mnie napisał...No to przeczytałam, że "to żadna wielka miłość" ale że "jest mnie pewien" (JAK TO SIę MA DO JEGO OSKARżEń O ZDRADę?!) "że nie ma potrzeby być mi wiernym", "że kolega proponuje mu trójkącik z jego dziewczyną i nie wie czy się zdecydować". Drugi dzień na obczyźnie, nie znałam tam nikogo oprócz niego, byłam calkiem sama. Wpadłam w furię, chciałam się wyprowadzić, a on spokojnie zaczął mi tłumaczyć i udało mu się opchnąć mi historyjkę, że to nie on pisał, że żarty, że bla bla bla...Nawet widząc wtedy mnie, kiedy cała drżałam i nie mogłam przestać plakać, uśmiechnął się i powiedział :"Boże ty mnie naprawdę kochasz". A ja zostałam z nim... Róznie bylo w tej Irlandii, czułam się osamotniona, często płakałam. Wróciliśmy razem do Polski, po czym po niedługim czasie się rozstaliśmy. Po czterech miesiącach znów byliśmy razem. On naprawdę pod pewnymi względami się zmienił, złagodniał, wiem, że chciał dobrze. A ja już rozumiem, że byłam wykończona tym co mi wcześniej zgotował, tym co sama sobie zgotowałam uległością i wieczną przepraszającą postawą, ja już nie umiałam dać mu teraz ciepła i czułości, tak jak on by chciał, bo nie mogłam mu wybaczyć, nie mogłam zapomnieć tego co przeszłam rok temu. I tak, to jest moja SUBIEKTYWNA wersja wydarzeń, to są moje odzucia. Doświadczona w tej kwestii i cieszę się, że się wpisałam na tym topiku, bo nim upłynęlyby te trzy czy ileś tam lat o których pisałaś, skończyłabym się nerwowo. Bo mimo, że on jest teraz inny i się starał, to ja już nie potrafiłam, bo cały czas widziałam wilka w owczej skórze. Wyszło bardzo długo, a i tak pewnie zbyt ogólnie. Nigdy o tym nie pisałam, kto zechce ten przeczyta, a ja traktuję to terapeutycznie- mogłam się wypisać :-) Miłego weekendu wszystkim
  15. ewe21 rozumiem, starszy mężczyzna, zakochanie, a potem ból jak spadają klapki z oczu...To człowiek podły, niegodny jednego Twojego spojrzenia. Pomyśl o sobie, o przyszłości, na początku nigdy nie jest łatwo, ale nie mogłaś zrobić dla siebie nic lepszego niż wyrwać się ze szponów tego łajdaka... Przytulam Cię mocno i trzymam kciuki stefania ależ ja to doskonale rozumiem, tylko sama widzisz jak to się dla Ciebie skończyło. Nie pomożesz mu na siłę, a jedynie samą siebie możesz unieszczęśliwić. Zamiast o nim, pomyśl o sobie.
×