Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

cztery umowy

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez cztery umowy

  1. Ktoś, przestać myśleć o nim jest trudno. To tak jak alkoholikowi, co jest na odwyku, przestać myśleć o trunkach. Spokojnie i powolutku. Jedyne co można zrobić, żeby myśleć mniej a potem przestać, jedyne wyjście z sytuacji to zacząć myśleć poważnie o sobie. Nie jak on mógł zrobić to i to i jak teraz się z tym czuje, tylko myśleć kategoriami ja zareagowałam tak i tak, dlaczego? Skoro już doszłaś do tego, że dobra z Ciebie dziewczyna, tylko dajesz się wykorzystywać, warto popracować nad sobą. MYŚLEĆ o SOBIE!!!! Na początku jest tragicznie ciężko, natrętne myśli wracają, ale od tego słonko masz rozum, od tego intelekt, by przywoływać siebie do porządku. Ilekroć myśli zejdą na niepożądane tory samą siebie z uśmiechem szturchnij i powiedz sobie tak: \"mój Ty słodki osiołku, a co z Ciebie za uparciuszek, wracaj do myśli o sobie\". Warto. Na początku to będzie pięć minut w ciągu dnia bez myśli o nim, potem będzie pół godziny, a potem, będzie miesiąc i rok, z czasem, nie zapomnisz, ale myśleć będziesz ze spokojem, no był, ale dobrze, że go nie ma.
  2. Napiszę najpierw do zabitej...potem reszta. Zabita włos mi się zjeżył na głowie, kiedy przeczytałam drugi Twój post. Czytałam na tym forum różne wpisy ,ale czegoś takiego nie. Ja na ogół jestem człowiekiem spokojnym, ale to co napisałaś o m. spowodowało, że zacisnęły mi się pięści, może dlatego, że ja jestem walnięta na punkcie dzieci. Wszystkich - moje, nie moje, nie ważne, ważny ich spokój i prawo do normalnego rozwoju. Przytulam serdecznie i podziwiam, bo jesli radzisz sobie, to to jest cudowne. Musisz być wspaniałym i niezwykle silnym człowiekiem. Nie całkiem blondynko :D:D Tak, fakt, napisałam , że odszedł, bo jestem inna. I dalej tego się będę trzymać. Jestem inna, nie pasuję do jego poglądów, nie pasuję do jego systemu wartości. Nie daję nabierać się na emocjonalne gierki, nie daję mamić się kłamstwom większym i mniejszym. Otrzeźwiałam, on zobaczył, że ja już nie żyję złudzeniami, że ja akceptuję moje wartości, nie dam więcej się zamotać. Proste więc, odszedł, bo tu już nic nie wskóra. Bo przestałam być potrzebną do utrzymywania iluzji, do zabawy. Jego decyzja. W zasadzie moja, bo to ja wywaliłam, to ja powiedziałam dość. On zaakceptował i poszedł. I dobrze, ma do tego prawo, to jest jego życie, może robić z nim co zechce. Ja nikogo nie będę przy sobie trzymać. Już nie. Do tego pisałam - że jesteśmy inne. Ja powtórzę co powiedział mój terapeuta. \"Zapomnij o dwóch połówkach tego samego jabłka. Dwoje kochających się ludzi, to dwa odrębne jabłka tego samego gatunku, toczące się w tym samym kierunku\". Właśnie. Parafrazując. Dwoje odrębnych ludzi, o podobnych wartościach idących ramię w ramię, w tym samym kierunku.
  3. Ktosiu....nie przyszłość. Teraźniejszość:) Jeśli zaglądasz w przeszłość, to dobrze, ale nie po to, żeby tam zostawać i cierpieć, ale po to, żeby się czegoś nauczyć. Wracam do przeszłości. Patrzę na siebie okiem obserwatora, żeby zobaczyć jak się czułam, znaleźć przyczyny tego, dlaczego dałam się wciągać w chore związki. I nic poza tym. Czasem wracam, żeby spotkać się z sobą z tamtych lat. Jeśli potrzeba, po to, by się wyzłościć i wypłakać. Ale emocje, płacz, potrzebne mi są nie po to, żeby zaspokoić głód cierpienia, tylko po to, żeby komuś wybaczyć, sobie wybaczyć. Przyszłość...Nie wiemy jaka będzie. O przyszłości myślę raczej w kategoriach celu. Ale nie rozmyślam nad nią na zasadzie martwienia się, czy zakładania czegokolwiek z góry. Przyszłość to moje marzenia, ale żeby je zrealizować, muszę być tu i teraz. A teraz jestem jaka jestem. Teraz mam 35 lat, dużo doświadczeń, dzięki którym poznaję siebie. Teraz mam dzieci, o które muszę zadbać. Teraz mam pracę. Mam cudownych przyjaciół. Teraz jestem sama, ale staram się cieszyć każdym dniem. Ktosiu...bądź w teraźniejszości. Z czasem nauczysz się spokojnie i bez lęku, bez cierpienia zaglądać w przeszłość. Z czasem nauczysz się bez lęku myśleć o przyszłości.
  4. Glicynio:D Punkt dla Ciebie i to wielki. Zauważyłaś. Nałóg. Dokładnie tak. Popatrz słonko na to, co napisałaś. Jednak wracasz, żalisz się, ciągle przeżywasz, co było. Twoje myśli natrętnie krążą wokół przeszłości i tego, że cierpiałaś. To właśnie to Cię dobija, to właśnie to powoduje, że czujesz się zmęczona. Zrób takie doświadczenie. Jeden dzień nie wracaj do przeszłości. A potem usiądź i pomyśl jak się czułaś. Ty jesteś na etapie porównywania tego co było z tym, co jest. Analizujesz ciągle. Zauważyłam, że nie potrafisz się nie oskarżać. Bo mogłaś lepiej się wyprowadzić, mogłaś spotkać kogoś innego. Warto spróbować - tylko tyle, spróbować zacząć inaczej patrzeć na to wszystko. Wyprowadziłam się tak jak się wyorowadziłam, ale są tego dobre strony - mam spokój. Spróbować zastanowić się, czego dokładnie nie lubisz w swoim domu i próbować to zmienić na ile się da. Piszesz - w pracuy jestem doceniana, a mój ex bla bla. Po co wracasz? Po co się męczysz? Zacznij mówić inaczej. Jestem warta tego, by mnie doceniano, a skoro robią to w pracy, to cieszę się z tego. Był taki moment - długi w moim życiu. Nie umiałam nie patrzeć wstecz. Mówiłam dokładnie to samo. Nie umiem, nie potrafię, to silniejsze. Skarbie. Umiem, potrafię, kwestia tego, żeby chcieć. Z najgorszych nałogów się wychodzi...
  5. Ktosiu, słonko, trafiamy na popaprańców, bo oni mają nas czegoś nauczyć. Moje toksyczne związki? 1.mama 2.pewien facet 3. pewnien facet 4. narzeczony , z którym nie pobraliśmy się 5. były mąż Popatrz ilu toksycznych ludzi przewinęło się przez moje życie, do momentu, kiedy nie zaczęłam myśleć o tym, że za każdym kolejnym razem trafiam na bardziej toksyczną osobę. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Właśnie dlaczego...Teraz już wiem. Wszystkie osoby pojawiły sie na mojej drodze, żebym wreszcie zauważyła SIEBIE! To takie proste, a jednocześnie trudne. Trzeba było aż rozpadu małżeństwa, żebym to odkryła. Ale dobre i to. Nie wiem, czy połowa życia za mną, czy może jestem u kresu, a może dopiero 1/3. Ważne, że dotarłam do siebie. I teraz już wiem, że kolejna toksyczna osoba nie jest mi potrzebna. Odkryłam jeszcze jedną sprawę. Wokół mnie byli normalni mężczyźni, którzy starali się o mnie, ale ja ich nie dostrzegałam. Ja po prostu nie patrzyłam na nich jak na obiekty godne zainteresowania. To byli spokojni, faceci z zasadami. Olewałam ich. Lubiłam jako kolegów, nic poza tym. Za to pociągali mnie faceci z problemami, faceci, których uważałam , że nawrócę na dobre drogi, ja ich nauczę jak żyć, wyciągnę z jakiegoś bagna. Właśnie! Nie interesowałam się tym, że sama mam ze sobą kłopoty, odkładałam siebie na bok. Ktosiu, nie ważne ile masz lat. Ważne, że dla Ciebie zaczął się czas, kiedy wreszcie możesz pomyśleć o sobie. Właśnie po to miałaś popaprańców, a teraz masz spokojną, może nieco nudną samotność. Masz to wszystko po to, żeby siebie przemyśleć i pokochać. Ja ze swojego doświadczenia wiem, że dopóki tego nie uczynimy, będą pojawiali się na naszej drodze toksyczni ludzie, bo bez miłości własnej każdy pozór zainteresowania, bierzemy jako akceptację nas samych. A to nie jest żadna akceptacja. To jest maska, iluzja. Toksyk to też chory człowiek, chory z braku miłości do siebie samego. On też potrzebuje akceptacji. Na ogół akceptacji swoich odmiennych poglądów. Przez chwilę więc, na początku stara suię, kiedy widzi , że usidlił, maska spada. A kobiety, które nie kochają siebie, brną dalej w taki związek, bo wystarczają im już same ochłapy i pozory. Zdrowe osoby nie pozwolą sobie na to. Bo się kochają, bo siebie akceptuję, bo nie gonią za miłością, bo nauczone są i czują , że w normalnym związku nie ma mowy o namiastkach jakichkoliek uczuć. Ktosiu. Nie wyrzucaj sobie, że dopiero teraz zaczynasz swoją drogę. Uśmiechnij się do siebie i pomyśl : wreszcie zaczynam. Terz będzie lepiej. Ja też jestem mądra, mam dużo doświadczenia i wykorzystam to dla siebie. Nie dla koleżanki, nie dla sąsiadki. Dla siebie.
  6. Dziewczyny samo założenie , które czynicie wobec siebie jest błędne. Ktosss - mnie były mąż zostawiał wiele razy dla kogoś innego. Latami myślałam utartymi ścieżkami - zostawił, bo pewnie tamta jest lepsza. Moja samoocena zjeżdżała do poziomu nawet nie zerowego, to był poziom poniżej zera. Za każdym razem wchodziłam w te jego nowe znajomości, uświadamiałam kolejne panie, kto zacz. Uciekały gdzie pieprz rośnie. A ja dumna zostawałam na placu boju i chwilowo się cieszyłam. Proszę -wygrałam, jestem lepsza. On znów wrócił. Błędne założenie w moim i Waszym przypadku polega na tym, że używamy wobec siebie słów :jestem gorsza. To nie jest prawda. Prawdą jest za to określenie : jestem inna. Ta prawda rodzi w konsekwencji kolejną prawdę. On nie odszedł, bo ja jestem gorsza, on odszedł, bo jestem inna. Kieruję się innymi wartościami niż on. I kolejny krok w myśleniu o sobie. I dochodzenie do kolejnych prawd. Uświadomienie sonbie, że skoro kierujemy się innymi wartościami, to i tak, czy on by wrócił, czy nie, czy ja bym szalała i próbowała kolejną kobietę odstraszać, i tak nie bylibyśmy razem. To właśnie wyszło u mnie. Ostatni raz, kiedy ex znalazł sobie kolejną panią, zostawiłam to. Już nie chciałam okazać się tą lepszą. Na początku było trudno, uporczywie wracały myśli, że skoro nie opamietał się, znaczy rzeczywiście jestem zerem. Ale w miarę uświadamiania sobie siebie samej, w miarę zwrócenia uwagi na siebie, nie na niego, doszłam do punktu, kiedy juz wiem, ze to nie moja wina. Nie jestem zerem. Jestem wartościową kobietą, a to, że ktoś mnie nie pokochał, to nie jest moja wina. Ten ktoś kieruje się innymi zasadami w życiu. I ja mówię mu do widzenia. Tyle. Walka u mnie trwała jakieś siedem lat. Ale wreszcie nie mam poczucia winy, wobec siebie, że jestem dla niego nie dość dobra. Ważne,. że dla siebie jestem. To mi wystarcza. I coraz mniej boję się bycia ze sobą samą. To nie jest egoizm. To jest spokój i zdrowienie. Nie jesteście gorsze. Jesteście inne. Jesli nauczycie się żyć ze swoimi wartościami, akceptować je, zapewne życie będzie spokojne.
  7. Glicynio...teoretycznie Ty to wiesz, z praktyką gorzej. Ja też się uczę i też czasem wydaje mi się, że tego czasu dla siebie za dużo. Choć w moim przypadku są jeszcze dzieci :D:D:D więc hmmm. Niemniej jednak bywa, że wieczór , kiedy już śpią mam wrażenie, że czas się dłuży. Kwestia zagospodarowania go. Miast siedzieć i rozpamiętywać czas dla siebie przeznaczam na inne miłe czynności. Coś dla siebie. Książka, film, rozmowa z przyjacielem, z koleżanką, z kimś bliskim. Czasem jest to gra komputerowa. Czasem szydełko, a czasem kąpiel. Chyba najważniejszą sprawą w tym wszystkim jest totalne zaakceptowanie siebie, wtedy nie nudzisz się ze sobą. Nie oczekujesz, że ktoś coś Ci da i od kogoś coś weźmiesz. U mnie o tyle jest dobrze, że są dzieci. Gdybym była kompletnie sama , pewnie byłoby mi trudniej. Ale nie oznacza, że byłoby to niewykonalne. Cierpliwości. Nie od razu Kraków zbudowano. Dzis masz wrażenie pustki, kolejne dni, tygodnie , jesli tylko przeżyjesz w zgodzie ze sobą, pokażą Ci, że wcale nie jest nudno. Jest inaczej. I tak jak napisała yeez. Przyjdzie taki czas, kiedy będziesz gotowa i samotność nie będzie Cię przerażać. A może przyjdzie i taki czas, że już nie będziesz samotna, że będziesz gotowa na zdrowe przyjęcie kogoś w swoim życiu.
  8. Renta . Wiesz jak to jest z osłami, są uparte i czasem brak do nich cierpliwości, ale każdy osioł wreszcie kiedyś rusza z kopyta:) Ktosss. Co do samotności, wydaje mi się, że trzeba ją oswoić. To tak jak w Małym Księciu. Tak jak przyjaciela się oswaja i za przyjaźń ponosi się pewną odpowiedzialność, bo to niezwykłe uczucie. Tak też i samotność można oswoić i zaprzyjaźnić się z nią. Inaczej jeszcze. Samotność to oswojenie siebie samego. Samotność można rozumieć jako przyjaźń ze samą sobą. Uczucia są trudne. Wymagają cierpliwości, szacunku i akceptacji. Najtrudniej zaprzyjaźnić się ze sobą. To zrozumiałam dziś. Tak mi się właśnie nasunęła taka myśl. Samotność jest straszna do momentu, kiedy odbieramy ją jako dopust boży. Kiedy popatrzeć na nią jak na czas dany sobie samej, można ją odbierać inaczej. I to właśnie powoli zaczynam wcielać w życie. Oswajanie samej siebie, przyjaźń. Przecież bardziej lojalnego i oddanego przyjaciela nie znajdę nigdzie. Jeśli tylko będę ze sobą szczera, jeśli nie będę siebie ranić, zdradzać siebie samej, cudowniejszego kompana nie znajdę. I to jest właśnie to:D:D:D
  9. Sylwiaem :D:D:D:D Za każdym razem, kiedy widzę tu dziewczynę juz po, spokojną, mówiącą, że się da, że można, że lepiej, cieszę się. Oznacza to przecież, że dla wszystkich jest nadzieja. Trzeba tylko się obudzić z chorego snu. A ja sobie z niecierpliwością czekam aż będę już na swoim. Reaguje okropnie nerwowo, kiedy teść przychodzi do mieszkania o różnych porach, zasiada na pół dnia przed kompem, grzebie mi po szafkach, bo szuka jakichś swoich płyt. Dziś nie wytrzymałam i spokojnie powiedziałam, że nie zyczę sobie szperania po moich rzeczach. Usłyszałam, że ze mną się nie da żyć, on nie grzebie , on tylko patrzy. Jasna cholera, chłopie, ale wypadałoby coś powiedzieć, a nie na chama... Grrrrr wkurwia mnie ten facet nieziemsko, boję się, że w którymś momencie wybuchnę. Zresztą, mam w ogóle dość jego podejścia do moich dzieci. We czwartek skurwował malutkiego , bo wymyslił, że mały zesikał dywan. Opiekunka dostała wysokiego ciśnienia. Po domu szalał teść, miotał w kierunku dziecka oskarżenia przeplatane przecinkami. Dywan był do wykręcania. Stwiedziła, że nawet gdyby we dwoje z synkiem wypili po pół beczki piwa i razem sikali przez dobę, to takiego efektu by nie uzyskali. Teść wypadł z domu, nie dociekwszy dalej co się stało. Mały wył przez pół godziny, lamentował i po swojemu ryczał :nie jestem winny. Okazało się , że to nie mały, tylko akwarium się gdzieś rozszczelniło. Ja o wszystkim dowiedziałam się od opiekunki. Kiedy przyszłam do domu usłyszałam od teścia opowiadanko w formie żartu: \"pomyliliśmy się, hahaha, to nie mały, hahaha\". Pięści mi się same zacisnęły, ale nie skomentowałam, bo tego typu ludzie są niereformowalni. Mały teraz na każdym kroku chodzi, i jeśli coś się przydarzy - zrzuci talerz, upuści zabawkę, patrzy ze strachem, woła :przepraszam, to nie moja wina. Ja nigdy nie wrzeszczę po dzieciach, nie szykanuję, nie ubliżam im. Wypadki się zdarzają. Boże, oby szybciej być już u siebie. Niech już będzie całkowicie spokojnie i normalnie.
  10. Natalu, rzeczywiście skrzywdziłaś siebie przede wszystkim. Pamiętaj jednak, że wszystko można naprawić. Jeśli czujesz tak, jak piszesz, że w związku z mężem zgorzkniejesz, zabraknie Ci siebie, że jesteś osaczona - złóż pozew jeszcze raz. Tysiące par przy pierwszej próbie rozwodu, nie potrafi się uwolnić, wycofują pozwy, albo właśnie wybiegają z sądu. Nie dawaj się nikomu tłamsić, podjęłaś decyzję pod wpływem własnego strachu, że rodzina się odsunie, że nie będą Cię akceptować. Trudno jest odizolować się od tego nieśmiertelnego :\"a co ludzie powiedzą\". Daj sobie odrobinkę czasu i zawalcz o siebie. Zwróć uwagę co napisała Niebo - czy chcesz żeby Twoje dzieci wychowały się w patologicznej rodzinie. Nie myl patologii z nałogami, patologią największą jest brak miłości i spokoju, a co za tym idzie blokada rozwoju każdego członka rodziny. Przeanalizuj spokojnie i bez wyrzutów pod własnym adresem wszystko co się stało , przeanalizuj przede wszystkim co się stało i dzieje z Tobą a potem podejmij jakieś decyzje. Nie jesteś zła, nie jesteś latawicą, nie jesteś wyrodną matką. Nie myśl o sobie w takich kategoriach. A oni, inni, niech myślą co chcą, ważne jest co myślisz o sobie Ty sama...a najlepiej znasz prawdę.
  11. Natalu decyzja należy do Ciebie. Ja wiem jedno, związki z obowiązku w którymś momencie prowadzą do ran. Bo ta strona, która jest z obowiązku i z przyczyny, bo co ludzie powiedzą, w końcu nie wytrzymuje i zdradza. A to zapewne boli drugą stronę. Podobnie jak czas wykradziony rodzinie, żeby spotkać się choć na chwilę z tym drugim. Zrobisz jak uważasz. No i jeszcze druga kwestia, czy ten drugi ma rodzinę? Jeśli tak, to istnieje możliwość, że na placu boju rannych będzie więcej.
  12. Luk...a rozwiązanie jest proste. niby proste, ale bardzo trudne jednocześnie. Zacznij patrzeć na siebie. Skoro doszedłeś do tego, że popełniłeś gdzieś błąd...to jest pierwszy krok. Przyjrzyj się sobie. Kim jesteś, jaki jesteś. Czego od siebie oczekujesz, co warto zmienić. Jeśli jest tak jak mówisz, że dżonka uważa, że to rozstanie na jakiś czas... To oznacza, że ma nadzieję, że w tobie coś się zmieni. I to nie może być zmiana na chwilę. To powinna być zmiana w Tobie - głęboka. Nie dla niej, ale dla siebie samego. Zobacz więc, z czym sam sobie nie radzisz, czego w sobie nie lubisz. I zmień to, dla siebie samego. Ja nie czuję się urażona przez Ciebie. Każdy ma prawo się wypowiedzieć. Każdy ma prawo do emocji. Ja też. Ty też. Nie patrz pesymistycznie na życie. Ono jest piękne, niezależnie ile batów dostajesz i ile batów komuś wymierzasz. Życie jest nauką. Może trafiłeś tu, na pewno trafiłeś tu, żeby czegoś o sobie się nauczyć.
  13. Yeez teoretycznie ja to wiem. Natomiast początki bycia samej ze sobą są okropnie ciężkie:) Dlaczego? Ano bo trzeba się o sobie dużo nauczyć. Bo do tej pory własne ja spychało się na tor boczny a na główny tor wpychało się "onego", mamę, babcię, koleżankę, dzieci i wszelaki inny zastępczy asortyment. A teraz przyszedł moment, kiedy uświadamiasz sobie, ze to były zamienniki. To tak jak nałóg - zapełnia brak siebie. Jak sobie już uświadamiamy, że nie tędy droga i czas zacząć ze sobą żyć, wtedy początki są trudne. Niemniej jednak, cieszę się, że mogę pobyć ze sobą sama. Czekam z niecierpliwością na dzień, kiedy już będę u siebie, we własnym mieszkanku, kiedy nikt o najdziwniejszej porze, nie będzie śmiał do mnie zaglądnąć nieproszony z wrzaskiem, to moje mieszkanie, więc mam prawo przyjść o której chcę. No luzik, teraz tak i mogę sobie kulturalnie argumentować, że nie mam ochoty przy dorosłym facecie prezentować się w koszulce nocnej :D:D:D. Ale za trzy miesiące już nie. I będzie jeszcze większy spokój. Ja i dzieci. Wiem, że kiedy będę gotowa, będzie dobrze, bo samotność nie będzie monotonna. Ona mnie nie przeraża, ona czasem jest monotonna. Ale to już moja broszka, żeby nie była. Wszak istnieją baseny, place zabaw, mam kilkoro przyjaciół, z którymi chętnie się spotkam. Będzie dobrze. Ja to wiem...
  14. Szkoda życia. Ty nie chcesz być taka jak ja. Ty chcesz wreszcie być sobą:) Możemy pogadać - wal na mail: pyzorzyca@buziaczek.pl Teraz idę uśpić paszczorki:) Zaglądnę jak zachrapią:)
  15. Iduś, żebyś Ty wiedziała jak ja się z tego cieszę:D Jakoś tak pełniej mi się oddycha. Śmieszne to, niby paradoks. Znajomi wiedzą, że się rozwodzę i z podziwu wyjść nie mogą, że tak ładnie wyglądam, bo niby dla kogo, przecież rozwodzę się, nie ma komu sie podobać - podobno. A ja mówię , że jest. Sobie mam się podobać. I się sobie po raz pierwszy w życiu podobam, bo niezależnie od tego co się dzieje, jestem uśmiechnięta i zadbana. Nie chodzę zgarbiona, z podkrążonymi oczami. Bo myślę przede wszystkim o sobie, o moich odczuciach. Darowałam sobie bycie psychologiem exa. Jak go będzie chciał, to sam uda się w odpowiednie miejsce i do odpowiedniego człowieka. Luk. Życie w żadnym wypadku nie jest czarno-białe. Co do winy. Oczywiście trudno powiedzieć w jakim stopniu ktos jest winny. Choć dla mnie są sytuacje w życiu, kiedy nie można dzielić winy na dwie osoby po równo. Dlaczego moja opinia, nawet nie opinia, zauważ bowiem, pisałam, jeśli (podkreślam jeśli) uważasz, że czas odejść to odejdź, dlaczego więc mój komentarz ma zakłócać czyjkolwiek osąd. Rozumiem, chodzi Ci o decyzję jaką podjęła dżonka. Ani ja, ani żadna inna osoba na tym topiku, nie mogła zakłócić spojrzenia na pewne fakty z Waszego życia dżonki. Z prostej przyczyny - ona nie jest ubezwłasnowolniona, to ona ma rozeznanie, czy w związku jest jej dobrze i czy czuje się w nim ok ze samą sobą. Nie wiem, czy to była próba manipulacji, czy nie. Ten topik, to takie miejsce, gdzie w zasadzie z góry zakładamy, że nie przychodzą tu osoby, które mają spokojne życie, które nie mają problemu i mają ochotę zabawić się jak to robią pryszczaci podszywacze. Zakładamy, że osoby tu piszące mówią prawdę co do sytuacji w jakiej się znalazły. Zresztą gdyby postawić tu partnera lub byłego partnera każdej z nas, zapewne jego spojrzenie na sytuację w związku byłoby zgoła inne niż nasze. Ilu ludzi, tyle różnych możliwości odbioru tej samej sytuacji. Źadna z nas nie wie kim jesteś i przynajmniej ja nigdzie nie pokusiłam się o próbę oceny Twojej osoby. Zwróciłam uwagę na to samo, co consekfencja - mimo wszystko nie zwaliłeś całej winy na dżonkę. Nie przyszłoby mi do głowy powiedzieć , że rozpad związku to zawsze wina faceta. Znam wiele związków, w których to facet walczył o dobro rodziny, o szacunek i miłość. Ja sama bardzo lubię facetów - mam przyjaciela od serca, kilku dobrych kolegów. Szanuję ich i cenię.
  16. Yeez - kwestia obserwacji, analizy i wyciągnięcia wniosków. A ja sobie powolutku i do przodu. Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że dużo pracy mnie czeka, by całkowicie dojść ze sobą do ładu. Ale już się nie niecierpliwię, już nie oskarżam, że nie od razu, nie szybko. Szybko to się pchły łapie :D:D:D Zauważyłam też pewne zmiany w sobie. Ciekawe zmiany. Dawniej byłam niezwykle ciepłą kobietą. Każdemu pomagałam, bez względu na to, czy ta osoba mnie krzywdziła, czy nie. A teraz? Stawiam granice. Jeśli ktoś nie jest lojalny, kłamie, krzywdzi, nie pomagam. Nie mszczę się, po prostu mówię nie i idę w swoją stronę. Przestałam być cieplutka. Zrobiłam się konkretna. Nie oznacza to, że nie ma we mnie ciepła. Jest. Ale zanim je ujawniam, muszę wiedzieć, że to moje ciepło zostanie pozytywnie wykorzystane. Te zmiany nie są ani dobre, ani złe. Po prostu są. Zaakceptowałam je i tyle. Dalej uśmiecham się do ludzi, ale inaczej. Już nie obserwuję pilnie czy odwzajemniają mój uśmiech. Po prostu się uśmiecham i nie zastanwaiam się czy ktoś z tego powodu mnie lubi, czy ma mnie w dupie, czy też uznaje, że baba na przystanku uśmiechająca się do przechodniów jest idiotką:) Uśmiecham się dla siebie, bo lubię, bo jest ładny poranek, a wy sobie ludziska róbcie co chchcecie:) Dokładnie tak samo przestałam analizować postępowanie ludzi wobec mnie. Nie doszukuję się nie wiadomo czego. Nie zastanawiam się z przyspieszonym biciem serca, czy to oznacza akceptację, czy nie. Ważne, że mnie ze sobą teraz jest dobrze. Jedyne z czym na razie nie mogę się uporać, to samotność - w sensie, nie bardzo mam do kogo się odezwać w domu. Poza dziećmi oczywiście. Ale doskonale wiem, że to pewien etap i doskonale wiem, że w małżeństwie też nie miałam do kogo, więc w zasadzie zmiana jest jedna. Teraz nie mam żalu, że jestem z kimś a tak naprawdę, obok. Wiem, że ta chwilowa samotność minie. Minie, kiedy jeszcze bardziej wyzdrowieję. Wtedy będę umiała żyć ze sobą. Teraz jeszcze chyba nie do końca, natomiast widzę, że pozytywna zmiana to spokój. Może nieco nudnawa czasem ;) ale za to zdrowa:):):)
  17. Luk29 - przeczytaj dogłębnie co napisałeś. Jednocześnie obwiniasz siebie i nas. Gdzie tu logika? Żadna z nas nie podjęła decyzji za dżonkę. Nie ma takiej opcji. Człowiek decyzje podejmuje sam. Zastanów się więc, co było przyczyną takiej decyzji, nie zwalaj winy na innych. Z Twojego tekstu wynika, że bardzo łatwo przychodzi Ci ocenianie innych, wkładanie w ich usta słów, które nie padły. A na koniec, moje pytanie. Co Ty tu robisz? Śledzisz dżonkę? Sprawdzasz, co pisze? Ciekawe... Vacancy - ja nie dziwię się, że kogoś mogą boleć wypowiedzi yeez, nigdzie tego nie napisałam. Wręcz przeciwnie - napisałam, ze każda z nas powinna nauczyć się czytać to, co do niej dociera, co jej odpowiada. Tak jest w zyciu - spotykamy się z różnymi ludźmi, od nas zależy kogo będziemy słuchać, a kogo nie zechcemy.
  18. Ja się troszkę włączę w dyskusję na temat yeez i kormorana. Był czas, kiedy wypowiedzi yeez bolały mnie i masakrowały. Odbierałam je jako zamach na mnie. Broniłam się rękami i nogami. Wywoływały złość i smutek. Dlaczego? Bo właśnie bolała prawda. Od pewnego czasu wypowiedzi yeez nie denerwują mnie. Dlaczego? Bo przerobiłam co nieco. Są normalne. Dlatego odbieram je inaczej - nie jako bolesne, nie jako złośliwe, ale jako normalne, stanowcze. Wypowiedzi kormorana - od pewnego czasu nie czytam. Nie z braku szacunku, ale dlatego , że za dużo w nich dla mnie (podkreślam dla mnie) - serduszek, kwiatuszków, słodkości. Reasumując - może przeszłam etap, kiedy wymagałam, potrzebowałam podkreślania na każdym kroku, że ktoś mnie lubi, akceptuje, że ktoś zwraca na mnie uwagę. Przeszłam do kolejnego etapu - dowiadywania się prawdy o sobie, i akceptowania jej. Ja juz wiem, nie każda z tych prawd jest miła, ale każda możliwa do zaakceptowania i zmiany. Oczywiście zgadzam się z tym, że nie do każdej osoby, można podchodzić w ten sam sposób. Nie zawsze pociągnięcie z grubej rury na danym etapie, będzie miało konsekwencję w postaci przebudzenia. Każda z nas ma swój czas. Yeez mam wrażenie, nie zawsze potrafi uchwycić moment, kiedy można stanowczo a kiedy jeszcze nie. Uważam, że obie Panie wnoszą bardzo dużo. Kwestia w tym, by umieć czytać i nie-czytać. Innymi słowy wybrać dla siebie tę opcję, która nam odpowiada, którą akceptujemy, która prowadzi do zmiany siebie. Jeśli nie można znieść czyichś wypowiedzi, należy to na początku zaakceptować, potem zaś zastanowić się dlaczego tak jest. Może problem tkwi właśnie w nas... Problem tkwił we mnie. Ja nienawidziłam stanowczych wypowiedzi mojej matki. Dlatego wypowiedzi yeez wywoływały we mnie masakryczny ból, opór. Kiedy już do tego doszłam, postarałam się popatrzeć na yeez z innej perspektywy. To nie moja matka, a stanowczy ton wypowiedzi nie zawsze oznacza kontrolę. Może oznaczać po prostu komunikowanie pewnych faktów. Przyjęłam to i teraz spokojnie czytam wypowiedzi yeez. Czasem stanowczość, konkret jest dużo bardziej wymowny i pomocny niż inne formy wypowiedzi. Ja nie opowiadam się za żadną z Pań. Chcę pokazać tylkko, że problem rzeczywiście tkwił we mnie.
  19. Jest coś jeszcze w tym wszystkim. Zataczanie granic, w wypadku, kiedy oczywiście mówimy o toksycznym związku, ma drugie dno. Pozwala popatrzeć na siebie z szacunkiem. Pozwala wydobyć się z kręgu ofiary. I to jest niesamowite uczucie. I kolejna sprawa. Stawianie granic pokazuje prawdziwe oblicze \"toksyka\". Wtedy spada maska, jaką zakłada na twarz na użytek \"publiczności\". Spadają tez klapki z oczu. Można wreszcie spokojnie popatrzeć na niego i zobaczyć prawdę - o sobie, o związku, o tym człowieku. Nie mozna bać się zakreślania granic. Zawsze kończy się to źle. Po dziewięciu latach, kiedy u mnie w zasadzie żadnych granic nie było, ciężko jest przyzwyczaić tę drugą stronę, że nagle jest inaczej. Nie szkodzi , że nie jesteśmy razem. Są kontakty dotyczące dzieci. Tak yeez, ja też się cieszę, zwłaszcza., że moje otrzeźwienie, i jasne postawienie granic poskutkowały tym, że nie dałam się nabrać na kolejną manipulację. A zapowiadała się manipulacja roku:D:D:D
  20. Yeez z tym negowaniem masz rację. Ja dopiero zauważyłam teraz, że mimo, że gadałam, tak naprawdę nigdy nie negowałam postępowania ex. Mówiłam co innego - słownie stawiałam granice, ale nigdy nie działałam w tym celu, żeby te gtranice ustanowić. Zaczęłam dopiero teraz, bo są rzeczy, które naruszają moje i dzieci dobro. Tym razem jestem stanowcza. Bardzo nawet. Działam spokojnie, ale idę powoli do celu. A celem jest uwolnienie się spod jego kontroli. Teraz to kontrolowanie wygląda tak, że znów np nie mówi, kiedy dokładnie będzie u dzieci. Wygląda to tak, że wydaje mu się, że może sobie przyjść kiedy chce. Postawiłam sprawę jasno i konkretnie , nie będziesz wpuszczany, jeśli nie określisz wcześniej, że chcesz przyjść. I dotrzymuję słowa. Jeśli nie zapowiedział się na ostatni weekend, to ja z dziecmi zaplanowaliśmy go od A do Z. Ex zadzwonil w sobotę, że no może przyszedłby. Usłyszał spokojne i stanowcze nie. To, że odzew jest jaki jest - wrzask przez telefon, że ograniczam kontakty kwituję spokojnym - niczego nie ograniczam, nie umówiłeś się, więc zaplanowałam inaczej weekend i koniec. Takich sytuacji jest teraz mnóstwo. W takich sytuacjach wychodzi też prawdziwa twarz tego człowieka i tylko dlatego, że zanegowałam dotychczasowe jego postępowanie, że postawiłam granice, które jemu się kompletnie nie podobają. Patrzę na niego i zastanawiam się, jak to możliwe, że ja nie widziałam tego wszystkiego wcześniej. Chamstwa, gburowatości, braku kontroli nad własnymi emocjami, braku szacunku dla ludzi - nie tylko dla mnie, ogólnie dla ludzi.... Ciekawe doświadczenie i pouczające.
  21. Dzięki oneill. Tego tekstu mi trzeba było. Warto wydrukować i czytać kilka razy dziennie.
  22. dlaczego mnie to spotyka----> każda z nas nie raz zadawała to pytanie. Ja już wiem dlaczego. Bo mam lekcję do odrobienia. Lekcję, której latami nie przerobiłam. Miłość do siebie samej. Zobaczyć w sobie człowieka, cudowną istotę, niezależną. Pokochać siebie, taką jaka jestem, zaakceptować, przytulić, a nie szukać bezpieczeństwa w czyichś oczach. Pewnie i ty masz coś do przerobienia, i dlatego właśnie na Twojej drodze stanął toksyczny człowiek. Jesteś uzależniona od własnego cierpienia. Lubisz to. Lubisz być poniżana, lubisz płakać, bo nie znasz innego życia. Nie wiesz, że można inaczej. Skarbie. Weź się w garść. Popatrz na siebie. Odkryj swoją wartość. Jesteś warta szacunku, przede wszystkim swojego własnego. Warta własnej miłości. A jesli tak, to i inni powinni Cię szanować. Jesli nie podoba Ci się sposób w jaki jesteś traktowana, strzepnij pył ze swoich sandałów i idź swoją drogą. Niech nikt nigdy, nie waży się, krzywdzić Ciebie. Naucz się tego.
  23. Ból duszy...pierwsze koty za płoty. Reakcja dobra, tylko w niej wytrwaj. Kompletnie nie przejmuj się co mówi jego rodzina, jego znajomi. Ty wiesz jak jest. Słuchaj siebie i swojego instynktu samozachowawczego. Dżonka. no przelało się po prostu w Tobie. I dobrze, bo ilez można. Niby można do bólu, upodlenia, masakry, tylko po co? Jeśli nie możesz znieść, jesteś głucha, po prostu posłuchaj tego najsilniejszego głosu swojej duszy. Jeśli ona mówi Ci, że czas zakończyć ten masakryczny pojedynek - odejdź. Aleta. Ja długo nie mogłam zdecydować się na złożenie pozwu. Myślałam , że to jeszcze nie czas, nie teraz, nie jestem gotowa. Niczego nie wydłużyłam poza własną katorgą. Coś musi się wydarzyć.... Ale co? Co ma się wydarzyć? Po 20 latach masakry, czego jeszcze chcesz doświadczyć? Bicia? Publicznego obrażania? Zdrady? Co jeszcze brakuje w tym molestowaniu, żebyś słonko, powiedziała dość. Halo! Ja też jestem człowiekiem i mam prawo godnie żyć! malutki kwiatuszku...weź Ty kobieto \"kupę w dupę\" i zawalcz o siebie. Nie rób z siebie ofiary losu. Nie tędy droga. Spójrz - masz prawo do normalnego, spokojniego życia. Jak kazdy człowiek. Nie jesteś żadną pustą panienką,. Jesteś kimś, kto zasługuje na szacunek. Popatrz na siebie z miłością. Ciągle wracasz, bo nie potrafisz siebie samej pokochać, ciągle myślisz , że jesli on Ciebie nie chce, znaczy jesteś gorszą częścią świata. Tak nie jest. Jesteś sobą. Niesamowitą, jedyną w swoim rodzaju. Jeśli on nie potrafi Cię akceptować jaką jesteś, znaczy nie jest dla Ciebie. Naucz się tego. Ani Ty dla niego nie jesteś, ani on dla Ciebie. co robić buziaki oneill - tak bardzo lubię Cię czytać. Jest w Tobie konkretność, nie ma wycieczek osobistych. Prosto, logicznie , z sensem. Szanuję.
  24. Ktosiu...Ty nie zmieniaj się, żeby zobaczył, żeś silna, nie zmieniaj się, żeby mama zobaczyła, że dasz radę. Zmień siebie i swoje życie, bo...chcesz zmienić. Bo jesteś cudowna, bo jesteś silna i jesteś warta. Dla siebie i nikogo więcej. Masz w dupie, co pomyśli on, co pomyśli mama. Najważniejsze, co o sobie myślisz TY. Słonko. Przytul sama siebie. Popatrz. Popatrz na siebie. Jaka jesteś, ile osiągnęłaś. Oddaj to sobie. Nikomu innemu. Ceń się, szanuj. Reszta przyjdzie z czasem. Walczę o siebie każdego dnia. Mówię, do siebie, najpiękniejszymi słowy. Często to moi przyjaciele mówią. Nie całkiem blondynko - dzięki , że jesteś, że molestujesz telefonem, że widzisz wpadkę i zwycięstwo, że pokazujesz:D:D:D Dobrze, że jesteś , dobrze, że istniejesz. Warto walczyć o spojrzenie na samą siebie. Warto walczyć o wyjście ze złudzeń.
  25. Co ja robię ze strachem? Działam. Biorę się w garść. Obserwuję. Dociekam, czego się tak naprawdę boję. Przyczyna zawsze tkwi we mnie, nie na zewnątrz. Na ogół wychodzi, że boję się braku akceptacji . Czyjejś. Wtedy staram się sama dać sobie tę akceptację. Bo już wiem, że nikt i nic poza mną nie jest w stanie tego uczynić. Przekonana jestem coraz bardziej, że podjęłam słuszną decyzję. Czasem jeszcze jest lekki odwrót w tył, ale ja doskonale wiem , kiedy. Zawsze, kiedy ex odzywa się znienacka i tonem niezmiernie słodkim i miłym, okraszonym pozorowaniem szczytów szacunku wmawia mi, że właśnie się zmienia. Zmienia swoją osobowość. Hmmm. Chłopie a zmieniaj, tylko już beze mnie. A żyj w uczciwości i kryształowej prawdzie, tylko zostaw mnie już w spokoju. W takich momentach, miewam cofki. Małe, coraz mniej bolesne. Dawniej były to tydzień, dwa, teraz mam kilka godzin, godzinę, kiedy myślę, wydaje mi się, ale zaraz przywołuję się do porządku. Moje życie jest moje. Ja wyznaczam swoje granice. To ja rzeźbię, to ja tworzę. I nie chcę tworzyć kolejnego badziewia. Oczywiście ani z mojej ani z jego strony nie ma mowy o żadnym powrocie. Widać i on uzależnił się ode mnie i mimo, że jakioś tam próbuje ułożyć sobie życie, ciągnie go do chorych jazd emocjonalnych. Wtedy wykonuje telefon. Staram się te telefony urywać. Ale nie zawsze mam siłę, zakończyć w odpowiednim momencie. No cóż, zdrowienie ma też swój czas. Nie od razu Kraków zbudowano. Chciałabym już wyjść na kompletną prostą. Umieć powiedzieć spokojnie : tak z dziećmi ok. dobrze. Bądź u dzieci wtedy a wtedy. Na razie. tymczasem daję się wciągać w rozmowy o tym co było, jak było, co by było gdyby....?Ych...Po cholerę mi to. Męczy mnie to, wcale nie jest sympatyczne. To bardzo rzadko się zdarza, nie rozumiem tylko po co... Montia Oneill Dzięki:)
×