Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

asik36

oddziały połoznicze w Warszawie-opinie, porady itd.....

Polecane posty

Madalina. Osobiście nie rodziłam w Wołominie,więc szczegółów nie znam:( Ale... Trzy moje kolezanki rodziły na przełomie czerwiec-lipiec.Były bardzo zadowolone.Dwie dostały lek na rozrzerzenie szyjki macicy-całkiem za darmo.A za ten sam lek w Bielańskim trzeba płacić 200zł. W Wołominie jest sala do porodu w wodzie-podobno rewelacja. Połozne są bardzo miłe i bardzo pomocne.Szpital przytulny-bo niewielki i odremontowany. Nie słyszałam negatywów na temat personelu,ani samego szpitala. Niestety więcej nie wie-bo rodziłam w Bielańskim. Pozdrawiam:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
czesc :) ktoras pytala o lewatywe wiem ze w wiekszosci szpitali w wawie jest ona dobrowolna jak rowniez golenie poniewaz o ile oba te zabiegi wykonuje obca osoba, to bedac nauczona doswiadczeniem i wiedzac jak bardzo przydatne jest i jedno i drugie, postanowilam zrobic je sama poniewaz na biezaco sie depiluje to z tym akurat nie mam problemu atomiast co do lewatywy to w aptekach sa w sprzedazy specjalne zestawy wiec mozna ja przeprowadzic samemu, co tez uczynie :) teraz jezeli chodzi o porodowki wiem ze na Satarynkiewicza ZZO jest bezplatne,niestety jest tam sporo studentow a co za tym idzie duze prawdopodobienstwo obecnosci tychze przy porodzie osoba ktora mi o tym mowila twierdzila ze niestety nie mozna w tym szpitalu liczyc na dobra domowa atmosfere podobnie jest na karowej to tyle z informacji ktore ostatnio zdobylam aha, to info dla dziewczyn z okolic Pruszkowa ponoc oddzial polozniczy jest bardzo fajny, pojedyncze sale etc niestety nie wiem nic o oplatach pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mama Szymka.
Dwa lata temu rodziam w Woominie. Szpital jest ok. na poozne tez ogolnie nie moge narzekac. Porod rodzinny nie kosztowa mnie wogole. Chciaam rodzic w wodzie, ale byly przeciwskazania ze strony medycznej, i nawet wezwali ordynatora by sie spytac (gdyz strasznie uparlam sie na porodw wodzie). Rodzilam w lipcu i wtym czasie wszystkie sale jedno-osobowe byy zajete,wiec polozna umiescila mnie w niewielkiej dwuosobowej sali i obiecala nikogo " niedomeldowywa' i to bezplatnie. Po poridzie lezalam 4 dni w tym dwarazy w mojej sali nocowal ze mna maz. Szymko nie chcial ssac piersi, jedna polozna siedziala godzineby o nauczyc i stosowalarozne metody. Jednym minusem dla mnie bylo to ze ani lekarze ani polozne nie zauwazyli zeSzymko ma zbyt krotie wedzidelko podjezykowe iniedajerady ssac. Gdyby bylo podciete zaraz po porodzie pewnie chcialby ssac piers i nie musialabymsie meczyc z lakatorem..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A ja krotko. Urodzilam (na cale szcescie tylko druga faze porodu spedzilam na sali porodowej) na karowej. Nie polecam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do goryyyyyyyyyyyyyyyy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jak z Inflancką
A ja mam pytanie o szpital na INFLANCKIEJ.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość api jupi
up up

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dzieciaczyna
jakienowe doświadczenia ??- poród tuż tuż

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jestem tą Izą ,ktora pisala na pomaranczowo pare wpisow powyzej....Mialam rodzic na Woloskiej,wyszlo inaczej.Wpisu chyba nie umiescilam, takze to robie.A przeciez moja corcia ma juz prawie 10m-cy:)W kazdym razie za 2,5 m-ca kolejny porod przede mną!!!Nie zabezpieczylismy sie i wpadka.Nie napisze zebym byla happy na poczatku i w ogole strasznie mi ciezko juz opiekowac sie niunią,ale coz.Wracajac do tematu.rodzilam na Madalinskiego.Szpital w sumie moge polecic.Znieczulenie kosztuje 700zł,sala do porodu rodzinnego 300zł.Sa 2 do wyboru-brzoskwiniowa i sloneczna-obie wyposazone w prysznic,drabinke i chyba pilke.Ubikacja na zewnatrz.Sala ogolnie przyjemna.Polozne ok,choc szczerze,gdyby nie mąż, to sporo porodu bylabym sama w pokoju.One same sobie,przychodzily jak wolala je mąż,ale genenralnie ok.Co do warunkow juz po urodzeniu dziecka to fatalne,jednak klimat i atmosfera super.Ja wybieram z 2 tych opcji te 2,choc wiadomo, ze super jak i klimat i warunki sa ok.Sale 5 osobowe, ubikacje i prysznice na zewnątrz-warunki b.złe,choc nie smierdzi....Jednak wszystko stare,raptem 3 prysznice na chyba okolo 6 sal po 5 pacjentek.Jednak opieka dobra,pielegniarki pomagają przy karmieniu.NA OBchodzie zawsze studenci i uczniowie, co przyznaje nie bylo zbyt komfortowe w kazdej chwili-choc generalnie to mi wszystko wisialo,tak zaabsorbowana bylam dzieckiem i w ogole tym wszystkim co sie dzialo. Reasumując szpital oceniam w skali od 1-10 : -warunki:2 -opieka podczas porodu,praca poloznej-6(nie wiem jak wygladalaby sytuacja,gdybym obok nie miala męża i nie placilabym za sale rodzinną) -opieka po porodzie,zyczliwosc poloznych,lekarzy-9(takze jak dla mnie rewelacja) Acha, co istotne,choc to przeciez nie regula:zostalam zle znieczulona, anastezjolog, ktory dawal mi znieczulenie antypatyczny cwaniak,ktoremu sie wydawalo, ze jest smieszny.Zle mnie zneiczulil,tzn.zle sie wbił,co spowodowalo ze przez 40 minut nic nie czulam,nie moglam zrobic siku,bylam cewnikowanana,nie moglam ruszyc nogą czy chodzic.Jednak mysle, ze raz mu wyszlo ok,raz nie ok-na mnie akurat trafilo to 2. Tym razem zamierzam rodzic na Inflanckiej ze wzgledu na blizszy dojazd i przede wszystkim fakcie,ze znieczulenie jest bezplatne,choc podobno sala do porodu rodzinnego drozsza.... Czy ktoras z Was rodzila tam,jakie wrazenia??? Pozdrawiam i zycze lekkich,szybkich rozwiazan i zdrowych,slicznych bobasow!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość LILKA31
ASIK36 Cześć, ja jestem już na finiszu, tj. termin na 24 październik. Całą ciążę planowałam rodzić na Żelaznej, bądź Karowej. Ale właśnie ostatnio koleżanka, która mieszka w Komorowie zapytała mnie dlaczego nie chcę rodzić w Pruszkowie (mieszkam w Pruszkowie). I zaczęłam się nad tym zastanawiać, szukać opinii w internecie i nie znalazłam bardzo złych, a raczej wszystkie przychylne, co trochę mnie zdziwiło. No i zwariowałam, sama nie wiem gdzie rodzić. Ale postanowiłam zebrać jak najwięcej informacji o tym szpitalu i kosztach tj. znieczulenie, położna itp. Asik36 jak masz jakieś nowe informacje to napisz. LILKA31

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość katiawawka
hej widze wsze opinie sprzed paru lat ja w 2005 rodziłam syna w szpitalu im Orłowskiego w Warszwie na czerniakowskiej super opieka lekarska i oddział dziś jestem w 36 tyg ciazy bede tam rodziła córeczke nadal opieka super byłam 3 dni na patologii oddziały świeżo wyremontowane serdecznie polecam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zdecydowanie odradzam szpital na Inflanckiej!!! Ja miałam problem z karmieniem piersią i czułam się okropnie,ponieważ tzw. specjalistki od laktacji wywoływały u mnie poczucie winy. Dodatkowo opieka jest wredna,uważają,że powinnyśmy prosto po narodzinach dziecka wiedzieć wszystko o opiece nad nim,nikt nie pokazał mi nawet jak ubrać dziecko czy przewijać. I jak by tego było mało za wcześnie zdjęto mi szwy po nacięciu krocza oraz nie usunięto wszystkich nici(nie rozpuszczalnych),przez co wystąpiło zakażenie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja naprawde polecam szpital w Pruszkowie.Rodziłam tam dosyc niedawno bo we wrzesniu i jest ok.Oddział jest odnowiony sale kolorowe dwu osobowe płatne 400 zł z mozliwoscia pozostania na cała noc kogos bliskiego i ogolne cztero osobowe ale tez ok.Sale porodowe pojedyncze.Personel i połozne tez ok.Ja miałam umówiona polozna z tego szpitala, wolałam wczesniej o to zadbac poniewaz to moj pierwszy porod i poprostu bałam sie na kogo trafie bo wiadomo sam porod to ogromny strach i stres a tak przynajmniej jedna sprawa jest pewna ze bedzie ok.Naprawdr szczerze polecam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mamahani
ja rodzilam na inflanckiej w styczniu 2008 i bylam bardzo zadowolona. mielismy co prawda sale do porodow rodzinnych tj. 600 zl, ale znieczulenie za darmo, porod byl dlugi bo 20 godz i zakonczyl sie cesarka ale przez caly czas lekarze i polozne zajmowali sie mna, po porodzie opieka rowniez w porzadku. jakbym miala rodzic raz jeszcze to rowniez tam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kamapa
Minely juz 2 lata i 2 miesiace od narodzin mojej coreczki (ur. w 2008 r.). Czas leczy rany, a jednak wspomnienie porodu na Inflanckiej nadal budzi we mnie zywe, negatywne emocje. W szpitalnej gablotce znajduje sie informacja o uczestnictwie w akcji 'Rodzic po ludzku', dlatego chce opisac jak to szumne 'po ludzku' wyglada w wersji 'po Infalncku' czyli cos z perspektywy rodzacej. W szpitalu znalazlam sie tydzien przed porodem, juz po tzw. terminie z powodu nadcisnienia. Zaczne od takiej drobnostki jak wenflon. Oczywiscie bez paniki w tym temacie, ale kazdy przyzna, ze zakladanie jego nie jest przyjemne. W celu roznych zabiegow zakladano mi go, potem zdejmowano, potem tego samego dnia znow zakladano, potem zostawiano i nosilam go np. przez 3 dni niepotrzebnie, cackajac sie z nim przy kazdej czynnosci, typu mycie i ubieranie. Tu oczywiscie pretensji nie wnosze, bo rozumiem, ze w natloku spraw i pacjentow tego tematu nie da sie ogarnac. Jednak w rezultacie jeszcze przed porodem wiekszosc wygodnych do wklucia sie miejsc byla juz, ze tak powiem 'zuzyta'. Chcialam rodzic z mezem, wiec oplacilismy (koszt: 500 zl) porod rodzinny w prywatnej salce. Trafilam na nia z moim trzydniowym wenflonem. Polozna chciala podlaczyc do niego oksytocyne. Wyrazilam watpliwosc, czy po tylu dniach bedzie jeszcze drozny. Pewna siebie powiedziala: bedzie, bedzie (czytaj: co Ty pacjentko/babo wiesz o mojej robocie). Po chwili okazalo sie, ze nie dziala i trzeba zalozyc nowy. Po minie poloznej zobaczylam, ze nie lubi tego robic lub prawdopodobnie, nie jest to jej mocna strona. Dostalam reprymende, za stan moich poklutych rak i zaczela sie wkluwac w zyly, znajdujace sie na wierzchu moich dloni. Robila to nieudolnie kilkakrotnie, w rezultacie szybko tez staly sie 'zuzyte', wiec probowala ponownie w swiezo ponakluwanych miejscach, no... szczerze mowiac to juz dosc bolalo, ale staralam sie zachowac twarz i nie dac tego po sobie poznac. W koncu wezwala kogos na pomoc i ufff... udalo sie. Szlo mi dosc wolno, mimo przyspieszania procesu oksytocyna czas trwania pierwszego okresu porodu wyniosl 9,5 godz. Na szczescie otrzymywalam w tym czasie znieczulenie zewnatrzoponowe od bardzo milego doktora, ktory zachowywal sie w mojej opinii wzorowo, tzn. np. tlumaczyl co bedzie robil i jak mamy wspolpracowac. Wreszcie nadszedl czas drugiego okresu porodu, dla niewtajemniczonych, etapu kiedy mozna zaczac przec. Od tego momentu zaprzestaje sie podawania znieczulenia zewnatrzoponowego. Zbieglo sie to ze zmiana poloznych, o czym nie zostalam poinformowana. Poprzednia Pani nie raczyla powiedziec jednego zdania, ze konczy prace i przejmnie mnie inna polozna, czyli jak dla mnie troche nie 'po ludzku' - znowu drobiazg. Nowa polozna zaczela energicznie. Wyprosila mnie z mojej prywatnej salki. Mezowi kazala zostac na korytarzu (porod rodzinny?) i powiedziala, ze zawolamy go na koniec. Powinnismy wowczas zaprotestowac, ale w obliczu jej pewnosci siebie i naszej niepewnosci w tej sytuacji oboje nie zrobilismy nic. Zabrala mnie do pomieszczenia (z mojej perspektywy) wielofunkcyjnego. Znajdowaly sie w nim 2 komputery, dlugi rzad szafek - cos a la kuchenny zestaw, lodowka i fotel ginekologiczny. Dokonalysmy kilku prob parcia, poki mialam jeszcze skurcze parte. Potem przestalam je miec. Polozna kazala sie poinformowac, gdy zaczne znow je odczuwac. Pozwolono wejsc mojemu mezowi i wyznaczono mu miejsce....na lodowce, a polozna udala sie do komputera. Z relacji meza wiem, ze przekladala tam jakies karty, nie mylic z kartami pacjentow - pasjansik ja pochlonal. Niestety zamiast skurczy zaczelam odczuwac (przepraszam za fizjologie) potrzebe wymiotowania. Moj maz postaral sie o jakis pojemniczek, ktory znalazl w 'kuchennych' szafkach (na marginesie: ha! - jednak wszystkie obiekty w pomieszczeniu byly potrzebne, lodowka dla meza, komputery dla poloznej, dla mnie fotel ginekologiczny i te szafki - musialam je niestety dzielic z osobami postronnymi, ktore co jakis czas sie pojawialy i w 'moich' szafkach grzebaly). Na tym etapie bylam juz doslownie polprzytomna z bolu. Caly czas stalam i nie mialam sie o co oprzec. Miedzy falami bolu, udalo mi sie to zakomunikowac mezowi, ktory zaczal organizowac jakies miejsce. Padlo na fotel ginekologiczny, ktory nalezalo odpowiednio do tego celu przystosowac, pochowac jakies wystajace elementy i tu musze oddac honor poloznej: instuowala meza jak ma to zrobic (nie wstajac znad komutera). Minely kolejne 2 godziny, maz mi asystowal w bolach i wymiotowaniu, a polozna siedziala przy komputerze. Ten etap porodu moze trwac podobno tylko 2 godziny, wiec polozna udala sie po lekarza. Doktor byl dosc konkretny, stwierdzil, ze dziecko jest zle ulozone i nie ma mozliwosci urodzenia go naturalnie. Zaproponowal cesarke i zniknal. (Nie rozumiem, czemu lekarz nie mogl obejrzec mnie wczesniej?) Tu pojawila sie kolejna postac: mloda szczupla lekarka z krotka ciemna fryzurka. Miala zajac sie papierkowa robota, czyli formalnosciami zwiazanymi z cesarskim cieciem. W miedzyczasie snula do mnie, jakies bzdurne teorie, ze mam za duze dziecko, bo pewnie jadlam w ciazy witaminy. Dodam, ze witamin nie jadlam, a dziecko bylo normalnych rozmiarow, ale wtedy juz praktycznie nie moglam mowic z bolu. Cos tam powypelniala w druczkach (strasznie mi sie to dluzylo) poproszono mnie o podpis. Zlozylam go, ale okazalo sie, ze to byla karta innej pacjentki. Wypelnianie zaczelo sie od nowa, a na koniec dostalam jeszcze reprymende za nieczytelny podpis (pewnie trzeba sie bylo podpisac 'po ludzku', a nie jakies tam bazgroly rodzacej). W efekcie na sali operacyjnej zlalazlam sie po kolejnych 45 minutach. Corka miala juz sine wszystkie konczyny, ale poza tym wszystko bylo w porzadku i oczywiscie jestem wdzieczna blokowi operacyjnemu za dobra robote. Na sali pooperacyjnej przyszlo mi spedzic noc. Pani, ktora tam pracowala, byla naprawde wspaniala i miala serce do tej roboty. Potem moje dzieciatko mialo zoltaczke i spedzilam kolejny tydzien w tym szpitalu, spotykajac, tych po ciemnej i jasnej stronie mocy, ale to juz inna historia... Kamila P.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kamapa
Minely juz 2 lata i 2 miesiace od narodzin mojej coreczki (ur. w 2008 r.). Czas leczy rany, a jednak wspomnienie porodu na Inflanckiej w Warszawie nadal budzi we mnie zywe, negatywne emocje. W szpitalnej gablotce znajduje sie informacja o uczestnictwie w akcji 'Rodzic po ludzku', dlatego chce opisac jak to szumne 'po ludzku' wyglada w wersji 'po Infalncku' czyli cos z perspektywy rodzacej. W szpitalu znalazlam sie tydzien przed porodem, juz po tzw. terminie z powodu nadcisnienia. Zaczne od takiej drobnostki jak wenflon. Oczywiscie bez paniki w tym temacie, ale kazdy przyzna, ze zakladanie jego nie jest przyjemne. W celu roznych zabiegow zakladano mi go, potem zdejmowano, potem tego samego dnia znow zakladano, potem zostawiano i nosilam go np. przez 3 dni niepotrzebnie, cackajac sie z nim przy kazdej czynnosci, typu mycie i ubieranie. Tu oczywiscie pretensji nie wnosze, bo rozumiem, ze w natloku spraw i pacjentow tego tematu nie da sie ogarnac. Jednak w rezultacie jeszcze przed porodem wiekszosc wygodnych do wklucia sie miejsc byla juz, ze tak powiem 'zuzyta'. Chcialam rodzic z mezem, wiec oplacilismy (koszt: 500 zl) porod rodzinny w prywatnej salce. Trafilam na nia z moim trzydniowym wenflonem. Polozna chciala podlaczyc do niego oksytocyne. Wyrazilam watpliwosc, czy po tylu dniach bedzie jeszcze drozny. Pewna siebie powiedziala: bedzie, bedzie (czytaj: co Ty pacjentko/babo wiesz o mojej robocie). Po chwili okazalo sie, ze nie dziala i trzeba zalozyc nowy. Po minie poloznej zobaczylam, ze nie lubi tego robic lub prawdopodobnie, nie jest to jej mocna strona. Dostalam reprymende, za stan moich poklutych rak i zaczela sie wkluwac w zyly, znajdujace sie na wierzchu moich dloni. Robila to nieudolnie kilkakrotnie, w rezultacie szybko tez staly sie 'zuzyte', wiec probowala ponownie w swiezo ponakluwanych miejscach, no... szczerze mowiac to juz dosc bolalo, ale staralam sie zachowac twarz i nie dac tego po sobie poznac. W koncu wezwala kogos na pomoc i ufff... udalo sie. Szlo mi dosc wolno, mimo przyspieszania procesu oksytocyna czas trwania pierwszego okresu porodu wyniosl 9,5 godz. Na szczescie otrzymywalam w tym czasie znieczulenie zewnatrzoponowe od bardzo milego doktora, ktory zachowywal sie w mojej opinii wzorowo, tzn. np. tlumaczyl co bedzie robil i jak mamy wspolpracowac. Wreszcie nadszedl czas drugiego okresu porodu, dla niewtajemniczonych, etapu kiedy mozna zaczac przec. Od tego momentu zaprzestaje sie podawania znieczulenia zewnatrzoponowego. Zbieglo sie to ze zmiana poloznych, o czym nie zostalam poinformowana. Poprzednia Pani nie raczyla powiedziec jednego zdania, ze konczy prace i przejmnie mnie inna polozna, czyli jak dla mnie troche nie 'po ludzku' - znowu drobiazg. Nowa polozna zaczela energicznie. Wyprosila mnie z mojej prywatnej salki. Mezowi kazala zostac na korytarzu (porod rodzinny?) i powiedziala, ze zawolamy go na koniec. Powinnismy wowczas zaprotestowac, ale w obliczu jej pewnosci siebie i naszej niepewnosci w tej sytuacji oboje nie zrobilismy nic. Zabrala mnie do pomieszczenia (z mojej perspektywy) wielofunkcyjnego. Znajdowaly sie w nim 2 komputery, dlugi rzad szafek - cos a la kuchenny zestaw, lodowka i fotel ginekologiczny. Dokonalysmy kilku prob parcia, poki mialam jeszcze skurcze parte. Potem przestalam je miec. Polozna kazala sie poinformowac, gdy zaczne znow je odczuwac. Pozwolono wejsc mojemu mezowi i wyznaczono mu miejsce....na lodowce, a polozna udala sie do komputera. Z relacji meza wiem, ze przekladala tam jakies karty, nie mylic z kartami pacjentow - pasjansik ja pochlonal. Niestety zamiast skurczy zaczelam odczuwac (przepraszam za fizjologie) potrzebe wymiotowania. Moj maz postaral sie o jakis pojemniczek, ktory znalazl w 'kuchennych' szafkach (na marginesie: ha! - jednak wszystkie obiekty w pomieszczeniu byly potrzebne, lodowka dla meza, komputery dla poloznej, dla mnie fotel ginekologiczny i te szafki - musialam je niestety dzielic z osobami postronnymi, ktore co jakis czas sie pojawialy i w 'moich' szafkach grzebaly). Na tym etapie bylam juz doslownie polprzytomna z bolu. Caly czas stalam i nie mialam sie o co oprzec. Miedzy falami bolu, udalo mi sie to zakomunikowac mezowi, ktory zaczal organizowac jakies miejsce. Padlo na fotel ginekologiczny, ktory nalezalo odpowiednio do tego celu przystosowac, pochowac jakies wystajace elementy i tu musze oddac honor poloznej: instuowala meza jak ma to zrobic (nie wstajac znad komutera). Minely kolejne 2 godziny, maz mi asystowal w bolach i wymiotowaniu, a polozna siedziala przy komputerze. Ten etap porodu moze trwac podobno tylko 2 godziny, wiec polozna udala sie po lekarza. Doktor byl dosc konkretny, stwierdzil, ze dziecko jest zle ulozone i nie ma mozliwosci urodzenia go naturalnie. Zaproponowal cesarke i zniknal. (Nie rozumiem, czemu lekarz nie mogl obejrzec mnie wczesniej?) Tu pojawila sie kolejna postac: mloda szczupla lekarka z krotka ciemna fryzurka. Miala zajac sie papierkowa robota, czyli formalnosciami zwiazanymi z cesarskim cieciem. W miedzyczasie snula do mnie, jakies bzdurne teorie, ze mam za duze dziecko, bo pewnie jadlam w ciazy witaminy. Dodam, ze witamin nie jadlam, a dziecko bylo normalnych rozmiarow, ale wtedy juz praktycznie nie moglam mowic z bolu. Cos tam powypelniala w druczkach (strasznie mi sie to dluzylo) poproszono mnie o podpis. Zlozylam go, ale okazalo sie, ze to byla karta innej pacjentki. Wypelnianie zaczelo sie od nowa, a na koniec dostalam jeszcze reprymende za nieczytelny podpis (pewnie trzeba sie bylo podpisac 'po ludzku', a nie jakies tam bazgroly rodzacej). W efekcie na sali operacyjnej zlalazlam sie po kolejnych 45 minutach. Corka miala juz sine wszystkie konczyny, ale poza tym wszystko bylo w porzadku i oczywiscie jestem wdzieczna blokowi operacyjnemu za dobra robote. Na sali pooperacyjnej przyszlo mi spedzic noc. Pani, ktora tam pracowala, byla naprawde wspaniala i miala serce do tej roboty. Potem moje dzieciatko mialo zoltaczke i spedzilam kolejny tydzien w tym szpitalu, spotykajac, tych po ciemnej i jasnej stronie mocy, ale to juz inna historia... Kamila P.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wkurzona położna
szpital na Wrzesinku - dziewczyny nie ma cudowniejszego miejsca dla matki i dziecka!!!!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość MamaB2012
Poród w szpitalu na Madalińskiego to prawdziwy horror ! Rodziłam dziecko przez 36 godzin i nikt mi nie chciał pomóc a wystarczyło przebić pęcherz płodowy ! Dopiero awantura mojego męża pomogła ... Moje dziecko leżało na obserwacji w sali na nocnej zmianie było szaro od dymu papierosowego. Oprócz tego nie pobrali mojemu dziecku krwi z pięty do badań genetycznych i zbadali słuch tylko w jednym uchu bo o drugim zapomnieli. Mogłabym jeszcze duuuużo ciekawych i strasznych rzeczy napisać o samym porodzie .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość MamaB2012
na dodatek złamali dziecku obojczyk (zdarza się to przy porodach lecz gdy dzieci rodzą się duże a nie z wagą 2600) i nie poinformowali mnie o tym!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość MamaNel
Poród w szpitalu na Madalińskiego to prawdziwy horror ! Rodziłam dziecko przez 36 godzin i nikt mi nie chciał pomóc a wystarczyło przebić pęcherz płodowy ! Stało się to po awanturze zrobionej przez mojego męża. Ciągle ktoś wchodził do sali i ze zdziwioną i skrzywioną i pytał się „dlaczego ktoś tu tak krzyczy” (Przecież to takie dziwne na porodówce). W między czasie zostałam wyrzucona z Sali porodowej na korytarz, na badanie USG musiałam czekać aż PAN ORDYNATOR skończy badać swoje (jeszcze nie rodzące) pacjentki z „ulicy” (czekałam już ledwo przytomna 1.5h na krześle pod gabinetem), W ostatniej fazie porodu pielęgniarce wypadła śrubka i nie mogła mi podnieść oparcia w łóżku – rodziłam na leżąco oprócz tego nie mogli znaleźć podnóżków i szukali ich w innych salach porodowych. Po porodzie usłyszałam że dziecko się urodziło się zmęczone sine i przyduszone i oczywiście jest to MOJA WINA bo nie współpracowałam (ciekawe jak po 36 godzinach bólu porodowego można współpracować.) Mała leżała na obserwacji - w sali na nocnej zmianie było szaro od dymu papierosowego. Oprócz tego nie pobrali mojemu dziecku krwi z pięty do badań genetycznych i zbadali słuch tylko w jednym uchu bo o drugim zapomnieli na dodatek złamali dziecku obojczyk (zdarza się to przy porodach lecz gdy dzieci rodzą się duże a nie z wagą 2600) i nie poinformowali mnie o tym!. Efekt pół roku rehabilitacji. Cały personel był lekko mówiąc niekompetentny (np. położne lekceważyły dość istotne poleceni lekarzy dotyczące podania leku lub wykonania jakiegoś badania) opryskliwy zarówno położniczy jak i pediatryczny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
A jak jest na Starynkiewicza w szpitalu AM-u? PS Do dziewczyny pytającej o golenie krocza: najlepiej jak zrobi to ojciec dziecka jeszcze w domu przed wyjazdem do szpit. Samemu też da radę to zrobić z lusterkiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ja miałam cc na wołoskiej właśnie jak dla mnie było super, świetna opieka po cc, neonatolodzy, sprzęt, pielęgniarki laktacyjne super, warunki b. dobre, położne też świetne, zwłaszcza, ze jedna z nich ma tytuł najbardziej przyjaznej położnej i to prawda jeśli coś się dzieje z dzidziusiem lekarze sa na miejscu, badania, specjaliści itd.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×