Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość przestaraszonaa

widzialam na niebie krzyz

Polecane posty

Gość o rany 0_0
mam! znalazłam linka do informacji o krzyżu na niebie! to jest na serio prawda :o http://images.google.pl/imgres?imgurl=http://gwiazdozbiory.eulersoft.com.pl/Cru.gif&imgrefurl=http://gwiazdozbiory.eulersoft.com.pl/Cru.html&h=380&w=550&sz=13&hl=pl&start=5&tbnid=vIZ13iTTjqdgLM:&tbnh=92&tbnw=133&prev=/images%3Fq%3Dkrzy%25C5%25BC%2Bpo%25C5%2582udnia%26svnum%3D10%26hl%3Dpl%26lr%3D%26sa%3DN

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kobieta kaktus
a swoja droga, u nas tez gadaja!!ja chce widziec dowody!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! nie uwierze jak nie zobacze!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! moja babcia tez probuje mi wcisnac ten krzyz!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!nie dam sie wkrecic!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kobieta kaktus
czy ktos zrobil zdjecie??

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość trzykrotkaa
ja go nie widzialam ale u nas mowia ze taka jedna kobieta go widziala i jakies dziecko- jestem z podhala

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kliknijjjjjjjjjjjjj
http://www.gt.hopto.org/~marcas/google/?g=widzialam+krzyz+na+niebie%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21%21

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kobieta kaktus
ale wy nienormalni jestescie, odrabiać lekcje sio

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ooooo ja pitole :D az sie boje :D a to pewnie wujek K ;) wujek mozesz mi skoczyc na kaktusa :D 😘

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dominiczkaa
to jest w mojej gazecie:- Bogdan P. z Orłowic opowiada o zjawisku ktore mialo zajscie wczoraj nad ranem _:Gdy wyzdrowiałem, zacząłem doświadczać czegoś niezwykłego. Wiele razy opuszczałem ciało, wędrowałem po kosmosie. Widziałem różne planety, inne cywilizacje. Pamiętam piękną planetę, na której ludzie uprawiali warzywa, hodowali ryby. Tamtejszy Kościół za swój symbol mocy boskiej miał nie krzyż, lecz kulę. Dlaczego, nie wiem. Szedlem na pole i ujrzalen znak na niebie! to byl czarny krzyz!!! - Było to o god 8.45- opowiada mieszkanka Sulechowa. - We śnie ujrzałam aniola. Było to tak wyraźne, jak na jawie. Podał mi do rąk dziecko. doświadczenie bardzo mnie przeraziło.Wyszlam przed werenade, cos mnie kusilo zeby tam wlasnie isc! Krzyz wisial nad moim domem, byl czarny duzy , wisial tak pzrez pare sekund a pozniej zniknal!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dominiczkaa
zaraz dosle reszte

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dominiczkaa
Wyjechałam rankiem z Warszawy do Sulechowa, trasą Kutno-Konin-Września. Między Wolszynem a Sulechowem ja i towarzyszący mi ludzie przeżyliśmy dziwne doświadczenie: zauważyliśmy, że nasze głosy mają zniekształcone brzmienie. Dźwięk modulował i zamiast iść w eter, wracał i załamywał się.Ktos krzyknal, spojrzcie w niebo! ku naszemu zdziweniu ujrzelismu krzyz na niebie.Nie przypuszczałam, że to, co ujrzalem, będzie aż tak niesamowite.B Barbara T. Ja i moi znajomi widzieliśmy dziwne, pulsujące światła na niebie od strony Kargowa. Innym razem coś świecącego na niebie pojawiło się od strony wieży ciśnień, zatoczyło koło w kierunku Kargowa i poleciało na północ.W pewnym momencie zobaczylam czarna lune na noiebie! to bylo niesamowite, w jednej sekundzie zaqwisnak krzyz nad nami

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w0oooooooooooooowwwwwww

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w0oooooooooooooowwwwwww
tez mam ta gazete :) witam cie:) na ktorej ulicy mieszkasz?:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w gore hopla

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hej holaaaaaaaaa
Rozpaliła wiarę Cud słońca dokonany przez Matkę Najświętszą 13 października 1917 r. stanowi jeden z punktów zwrotnych historii świata. Sprawił, że ludzie zaczęli "działać". Początkowo były to działania niewielkie i niepozorne, jednak z upływem lat ich wielka rzeka miała zmienić oblicze Portugalii. Tamtego dnia, kiedy 70 tys. ludzi zgromadziło się w Fatimie, nikt nie mógł przewidzieć, co niebawem nastąpi. Niemal każdy z wielkiego tłumu ludzi wiedział, że 13 lipca Najświętsza Maryja Panna zapowiedziała październikowy cud, "aby wszyscy uwierzyli" - nikt jednak nie miał pojęcia, na czym on będzie polegał. Choć większość ludzi przybyła na miejsce objawień z pobudek religijnych, to jednak niemało było i takich, którymi kierowała czysta ciekawość. Byli też sceptycy, przekonani, że nic się nie wydarzy, a jeszcze inni przygotowani do wyszydzenia tego, co uważali za dziecięce wymysły. Matka Łucji kazała córce iść do spowiedzi, "ponieważ jeśli nie będzie cudu, oni nas zabiją". Wówczas dziecko, ufne w swej wierze, odpowiedziało: "Matka Najświętsza dotrzyma słowa". Rzeczywiście, w południe deszcz przestał padać, a chwilę później tłum mógł ujrzeć słońce tańczące po niebie. Wtedy niemal wszyscy bez wyjątku uwierzyli w prawdziwość fatimskich objawień. W Portugalii pobożność Maryjna jest głęboko zrośnięta z kulturą i religią. Już około 1142 r. naród został powierzony opiece Matki Bożej. 20 października 1646 r. król Jan IX ogłosił Maryję Niepokalanie Poczętą Królową Portugalii i złożył u Jej stóp swą koronę. Teraz, w trudnej dla portugalskiego narodu godzinie, Niebieska Patronka przyszła do trojga pastuszków, by przekazać im orędzie pokoju i przywrócić swemu ludowi wolność religijną. 13 października 1917 r. ludzie powrócili do swych domów pełni radości i pociechy. Oto w portugalskiej "terra de Sancta Maria" - "ziemi Najświętszej Maryi Panny" ich wiara w macierzyńską opiekę Matki Bożej została potwierdzona wspaniałym cudem. Teraz mogli odrzucić wszelkie wątpliwości i uwierzyć, że w Fatimie Maryja wskazała im drogę do pokoju i wolności! Matka Boża obiecała pokój i zakończenie wojny, jeśli ludzie będą ofiarowywać swe cierpienia codzienne w duchu zadośćuczynienia za grzechy i odmawiać każdego dnia Różaniec. I ludzie posłuchali... To, co stało się w Portugalii po roku 1917, kazało patriarsze Lizbony, kard. Cerejeira stwierdzić po 25 latach: "Dziś trudno wam będzie znaleźć w kraju prawdziwych wrogów Kościoła". A biskupi portugalscy pisali w liście pasterskim: "Jeśli ktoś zamknąłby oczy przed 25 laty i otworzył je dzisiaj, nie poznałby Portugalii, tak głębokie i powszechne są przemiany dokonane przez najskromniejszy i niewidoczny czynnik - objawienie Najświętszej Maryi Panny w Fatimie". Co doprowadziło do takiego ożywienia wiary? To, że od samego początku portugalscy katolicy, w większości wieśniacy i ubodzy, całym sercem odpowiedzieli na wezwanie ich Matki Niebieskiej, nieustannie pielgrzymując do miejsca, w którym ukazała się Najświętsza Maryja Panna. Maria Carreira, pierwsza opiekunka miejsca objawień, twierdziła, iż pielgrzymki zaczęły się "13 października, w dniu, w którym tańczyło słońce. Od tej pory idzie ku Fatimie procesja, która nie ma końca". Pielgrzymki te pełne są wyrzeczeń i ofiar, o które prosiła Maryja. Ludzie zaczęli spełniać prośby Matki Bożej Fatimskiej. Przede wszystkim odmawiali codziennie Różaniec, miał on bowiem przynieść światu obiecany pokój i położyć kres straszliwej wojnie. Cud słońca, potwierdzając prawdziwość objawień, stał się Bożym płomieniem, który rozpalił na nowo wiarę w sercach wierzących i przez ich pełną gorliwości odpowiedź sprawił, że w ciągu jednego pokolenia Kościół w Portugalii odzyskał wolność i zajaśniał blaskiem świętości. Timothy Tindal-Robertson Artykuł z pierwszej strony gazety „O Seculo” z 15 października 1917 roku Autor: Adelina de Almeidy Ourem, 13 października Wczoraj o godz. 16.00 wysiadłam po długiej podróży na stacji Chao de Macas, razem z innymi pobożnymi ludźmi przybywającymi z daleka, by zobaczyć "Cud". Zapytałam jednego z kierowców wynajmowanych dwukołowych wózków konnych, czy widział Matkę Najświętszą. Odpowiedział mi z drwiącym uśmiechem: "Jedyna rzecz, którą widziałem, to kamienie, wozy, auta, konie i ludzie!". Z powodu niezrozumiałego błędu nie przybył pociąg, który miał zabrać Judah Ruah i mnie do wsi. Mężnie zdecydowałyśmy się przejść pieszo około ośmiu kilometrów, nie było bowiem dla nas miejsca w dyliżansach, a do dwukółek zabierających pasażerów była już spora kolejka. Po drodze spotkaliśmy pierwsze tłumy zmierzające w kierunku świętego miejsca, znajdującego się więcej niż dwadzieścia kilometrów przed nami. Niemal wszyscy mężczyźni i kobiety szli boso. Kobiety niosły na głowach tobołki, a na nich drewniaki. Mężczyźni, którzy wspierali się na cienkich laskach, byli przezornie uzbrojeni w parasole. Można powiedzieć, że ci ludzie byli zupełnie niepomni tego, co działo się wokół nich. Byli zupełnie obojętni na otaczający ich krajobraz i na innych wędrowców; jakby zanurzeni w śnionym na jawie śnie, monotonnie odmawiali Różaniec. Kobieta zaczynała część pierwszą "Zdrowaś Maryja" - pozdrowienie, reszta jednym głosem odmawiała część drugą - suplikację. Szli równym, rytmicznym krokiem pokrytą kurzem drogą, przy której rosły sosny i oliwki. Chcieli dotrzeć do miejsca objawień przed nocą i tam, pod gołym niebem, pod zimnym światłem gwiazd, zamierzali nocować. Chcieli zająć pierwsze miejsca przy skalnym dębie i w ten sposób mieć następnego dnia lepszy widok. Na skraju wsi jakieś wieśniaczki, które sposób życia uczynił sceptykami, szyderczo komentowały nadchodzące wydarzenie. - Chcesz jutro zobaczyć Świętą? - Ja nie. Jakby Ona miałaby tu w ogóle przychodzić! Wybuchnęły głośnym śmiechem, podczas gdy pobożny tłum kontynuował swą wędrówkę, obcy wszystkiemu, co nie było częścią jego pielgrzymki. W Ourem trzeba było mieć wyjątkowe szczęście, by znaleźć kwaterę. Nocą na wiejskim placu zebrała się najbardziej różnorodna kolekcja środków transportu wiozących wierzących i zwykłych ciekawskich. Nie brakowało starych kobiet odzianych na czarno, pochylonych pod ciężarem lat; w ich oczach płonęło jednak gorące światło wiary, które kazało im podjąć trudną decyzję opuszczenia swego nieodłącznego domowego zacisza. O świcie pojawiły się jeszcze liczniejsze tłumy. Bez zatrzymywania się nawet na chwilę przeszły przez wieś, której ciszę rozrywały dźwięki śpiewanych przez kobiety hymnów. Piękne głosy stanowiły absolutny kontrast z wyglądem śpiewaków. Słońce wstało, ale niebo zapowiadało burzę. Dokładnie nad regionem Fatimy zaczęły się pojawiać czarne chmury. Jednak nic nie mogło cofnąć tych, którzy przybywając ze wszystkich stron i korzystając z każdego możliwego transportu, zmierzali do jednego punktu. Wspaniałe samochody ze swymi klaksonami ślizgały się niebezpiecznie. Były chłopskie wozy, powozy, kryte powoziki, furmanki z prowizorycznymi siedzeniami, a wszystko pełne ludzi. Niemal każdy miał ze sobą, poza skromnym pożywieniem, by nakarmić chrześcijan, porcję karmy dla zwierząt, które "żebrak" z Asyżu nazywał naszymi braćmi, a które wypełniały swe zadanie zadziwiająco... Tu i tam dało się słyszeć dzwonek, czasem można było zobaczyć udekorowany pojazd, ale nastrój świąteczny był dyskretny. Każdy pielgrzym był dobrej myśli, a porządek absolutny... Osły dreptały wzdłuż drogi, a niezliczeni cykliści dokonywali zadziwiających wysiłków, by nie wpaść na furmanki. Miejsce w Fatimie, gdzie małym pastuszkom z wioski Aljuistrel miała się ukazywać Najświętsza Maryja Panna, jest zdominowane przez drogę prowadzącą do Leiria. Wzdłuż niej zaparkowały pojazdy, które przywiozły pielgrzymów i zwykłych ciekawskich. Ktoś doliczył się ponad stu samochodów i jeszcze więcej rowerów. Nie dało się policzyć wszystkich powozów, które korkowały drogę. Jednym z nich był Torres Novas Auto-Omnibus, który woził ludzi z różnych klas społecznych. Ale większość pielgrzymów, tysiące mających za sobą wiele kilometrów wędrówki - do których dołączyli ludzie z różnych prowincji, z Alentejo i z Algavre, z Minho i z Beira - tłoczyła się wokół małego dębu, który z tego, co mówili pastuszkowie, Zjawa wybrała sobie jako piedestał; można było uznać go za środek wielkiego kręgu, który utworzyli inni widzowie i ludzie pobożni. Cały ten spektakl, widziany z drogi, był po prostu fantastyczny. Skromny wiejski lud, wielu z tych ludzi skrytych pod wielkimi kapeluszami, spożywał skromny posiłek wśród śpiewu pobożnych hymnów i recytowanych Różańców. Nikt z nich nie bał się wejść na bagnisty grunt, byle tylko mieć szansę znalezienia się bliżej dębu, nad którym zbudowano prowizoryczny łuk z zawieszonymi na nim dwiema latarniami... Grupy śpiewały na cześć Najświętszej Maryi Panny. Miotający się tu i tam przerażony zając przykuł uwagę jedynie kilku młodzieńców, którzy go złapali i zatłukli. A mali pastuszkowie? Łucja, dziesięcioletnia wizjonerka, i jej młodsi towarzysze, Franciszek - 9 lat, i Hiacynta - 7 lat, jeszcze nie przybyli. Przyszli jakieś pół godziny przed czasem wyznaczonym na objawienie. Dziewczynki z wiankami we włosach prowadzono na miejsce, gdzie stał łuk. Deszcz padał bez przerwy, ale nikt nie tracił ducha. Grupy wiernych klękały w błocie, a Łucja poprosiła, by ludzie zamknęli swe parasole. Polecenie przekazywane dalej i dalej, zostało wysłuchane natychmiast, bez szemrania. Wielu, bardzo wielu ludzi było pogrążonych w czymś podobnym do ekstazy; byli tak poruszeni, że modlitwy zamarły na ich spieczonych wargach. Byli ludzie jak sparaliżowani, ze złożonymi rękami i błyszczącymi oczami; ludzie, którzy zdawało się, że dotykają nadprzyrodzoności... Dziecko potwierdziło, że Najświętsza Maryja Panna kolejny raz do niego przemówiła. Nagle zaciągnięte wciąż chmurami niebo zaczęło się przejaśniać nad głowami. Deszcz ustał i mogliśmy zobaczyć, że miejsce, cały ranek pogrążone w zimnie, miało oświecić słońce. Zmiana nastąpiła niezauważalnie dla tłumu, który ludzie bezstronni, wykształceni i wolni od wpływów mistycyzmu, obliczali na trzydzieści, czterdzieści tysięcy... Wielu pielgrzymów zaczęło mówić, że za chwilę ukażą się zapowiedziane znaki... I wówczas rozpoczął się spektakl niepowtarzalny, a dla tych, którzy nie byli jego świadkami - niemożliwy. Z drogi, gdzie stały pojazdy pełne ludzi nie mających odwagi zejść na błotnisty teren, widać było, jak wielki tłum zwraca się w stronę zawieszonego wysoko na niebie słońca. Ciało niebieskie przypominało matowy srebrny talerz, na który można było patrzeć bez wysiłku. Nagle poniósł się wielki krzyk, a najbliżej stojący usłyszeli wołanie: "Cud, Cud! Wspaniałe, Wspaniałe!". Przed zachwyconym tłumem tych ludzi, których postawa przypominać mogła zachowanie z czasów biblijnych, i którzy biali z przerażenia, z odsłoniętymi głowami spoglądali w niebo, słońce zadrżało. Dokonało nigdy przedtem niewidzianych poruszeń, wykraczających poza wszelkie prawa natury. Słońce "tańczyło", jak trafnie określili to wieśniacy... Stary mężczyzna stojący na przedzie wozu z Torres Nova Auto-Omnibus, człowiek, którego postawa i rysy były zarazem energiczne i łagodne, przypominał jedną z postaci Paula Déroulede. Zwrócony twarzą do słońca donośnym głosem wyrecytował on Credo, od pierwszego do ostatniego zdania. Zapytałam, kim jest, a on odpowiedział, że nazywa się Joao Marioa Amadi de Melo Ramalho da Cunha Vasconcelos. Widziałam go, jak później zwracał się do tych, którzy wciąż mieli na głowach kapelusze, i stanowczo żądał, by je zdjęli w obliczu tak niezwykłego dowodu na istnienie Boga. Podobne sceny powtarzały się w różnych miejscach. Jakaś kobieta, płacząc i niemal się zachłystując, wołała: "Co za wstyd! Są wciąż ludzie, którzy wobec takiego niesłychanego cudu nie zdjęli z głów kapeluszy!". Starszy mężczyzna, dotychczas niewierzący, wznosząc ręce do góry, wołał: "Najświętsza Panno! Najświętsza Panno!". Łzy spływały mu po policzkach: "Królowo Różańca, ratuj Portugalię!". Wszędzie dookoła rozgrywały się podobne sceny: wyznawano wiarę w Boga, przyzywano Matkę Bożą, błagano o miłosierdzie. Potem wszyscy pytali się nawzajem, co widzieli. Większość mówiła, że widziała drżące, tańczące słońce. Inni zapewniali, że widzieli uśmiechnięte oblicze samej Najświętszej Maryi Panny. Przysięgali, że słońce obracało się wokół swej osi, jak to ma miejsce na pokazie sztucznych ogni, że zstąpiło prawie tak nisko, iż swymi promieniami mogło zapalić ziemię. Byli tacy, którzy mówili, że widzieli stale zmieniające się kolory. Zbliżała się godzina trzecia po południu. Niebo było bezchmurne, a słońce wędrowało po nim zwykłym torem i w swym normalnym przepychu, tak że nikt nie ośmielił się spojrzeć na nie bezpośrednio. A mali pastuszkowie? Łucja, ta, która rozmawiała z Dziewicą, ogłosiła, że wojna się skończyła i żołnierze wracają do domów... Choć była to wielka nowina, nie wywołała jednak u tych, którzy ją usłyszeli, szczególnej radości. Wszystko pozostawało w cieniu znaku z nieba. Każdy chciał zobaczyć dwie dziewczynki w wieńcach z róż. Niektórzy starali się pocałować ręce małych "świętych", ale jedna z nich, Hiacynta, była bliższa omdlenia niż przyjmowania hołdów. To, na co wszyscy czekali - znak z nieba - zaspokoił ich oczekiwania i utwierdził w wierze. Straganiarze i domokrążcy oferowali fotografie z dziećmi i inne, ukazujące żołnierza z Portugalskich Sił Ekspedycyjnych: "On myśli o pomocy swej Patronki mogącej ocalić Ojczyznę". Była nawet figura Najświętszej Maryi Panny mająca być podobna do objawiającej się Pani... Kręcił się dobry interes i bez wątpienia więcej pieniędzy wpadło do kieszeni handlarzy i do puszek trzymanych przez zbierających datki dla pastuszków, niż do wyciągniętych dłoni trędowatych i ślepych, którzy wymieszani z pielgrzymami napełniali powietrze krzykami rozdzierającymi serce... Rozejście nie zajęło wiele czasu; dokonało się bez problemów; bez jakiejkolwiek oznaki nieporządku; bez konieczności wezwania patrolu policji. Pielgrzymi, którzy ruszyli najszybciej, wędrowali już w dół drogi. Szli pierwsi, boso, z butami na głowach albo zawieszonymi na laskach. Z duszą w nieustannym zachwyceniu nieśli dobrą nowinę swoim wioskom. A kapłani? Kilku przyszło na to miejsce, wszyscy uśmiechnięci i trzymający się bardziej ciekawskich niż pielgrzymów zabiegających o łaski z nieba. Nie każdy z nich zdołał ukryć satysfakcję, którą często można dostrzec na twarzach zwycięzców... Do tych przygotowanych należy wyrażenie swej opinii na temat niezwykłego tańca słońca, które wywołało w Fatimie wybuch Hosanna nie tylko z gardeł wierzących ale - zgodnie ze świadectwem wiarygodnych świadków - również poruszonych wolnomyślicieli, jak i innych nie mających nic wspólnego z religią, którzy przybyli na to miejsce już dziś uważane za święte. Wyznacza przyszłość W tym roku przypada 85. rocznica słynnego "cudu słońca", który miał miejsce w Fatimie 13 października 1917 r. Tamtego dnia na prośbę Matki Bożej przybyło do Fatimy 70 tys. ludzi. Wszyscy oni zostali wynagrodzeni w niezwykły sposób - ujrzeli zdumiewające zjawisko. Słońce zdawało się tańczyć po niebie, wyrzucając z siebie najróżniejsze barwy, by w pewnej chwili najwyraźniej szykować się do upadku na ziemię. Wielu świadków tego cudu było przekonanych, że nadchodzi koniec świata. Rzeczywiście, "taniec słońca" ma swój charakter eschatologiczny i kieruje naszą uwagę ku przyszłym wydarzeniom, poprzedzającym powtórne przyjście Chrystusa. Przecież Pan sam powiedział: "W owe dni... słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą" (Mk 13, 24-26). Być może powinniśmy się jednak skupić na znaczeniu tego cudu dla współczesnego Kościoła i naszej bezpośredniej przyszłości, szczególnie na takich elementach, jak nawrócenie Rosji i nawrócenie świata w ogólności. Są ludzie, którzy dają głośno wyraz swemu niezadowoleniu, że nawrócenie Rosji nie dokonało się szybko. Musimy jednak pamiętać, że nawrócenie Imperium Rzymskiego zajęło dziesiątki, jeśli nie setki lat, choć decydującym wydarzeniem było zwycięstwo Konstantyna w bitwie pod mostem Milviana na początku IV wieku. Między tym wydarzeniem a cudem słońca w Fatimie można dostrzec szczególną analogię. Przed bitwą, w październiku 321 r., Konstantyn ujrzał na niebie krzyż stojący przed słońcem i napis: "W tym znaku zwyciężysz". Wówczas uczynił on krzyż symbolem rozpoznawczym swych wojsk i ruszył do zwycięstwa, które zmieniło bieg historii całego Zachodu. Pogański cesarz zobaczył krzyż przed słońcem i poprowadził Cesarstwo Rzymskie ku chrześcijaństwu. Z kolei katolicki lud Portugalii ujrzał w Fatimie cud słońca i dzięki temu kraj ten został ocalony przed nawrotem pogaństwa. Ale znaczenie Fatimy nie ogranicza się do samej Portugalii, jest ono ważne dla całego świata. Oba wydarzenia sa punktami zwrotnymi w historii. Wizja Konstantyna i jego zwycięstwo wskazywały na triumf chrześcijaństwa nad pogaństwem rzymskim. Fatima wskazuje na wielkie zwycięstwo Kościoła, bowiem - zgodnie z zapowiedzią Matki Bożej - w końcu zatriumfuje Jej Niepokalane Serce i światu zostanie dany czas pokoju. Powinniśmy patrzeć na Fatimę z właściwej perspektywy czasowej. Nie możemy oczekiwać, że świat zmieni się w ciągu jednego dnia, ale wszyscy jednak musimy mieć ten cel przed oczami. Nie chodzi o nic innego jak o reewangelizaję Europy. Pierwsi chrześcijanie cierpieli i modlili się ponad trzy wieki, ale te cierpienia i modlitwy zostały przez Boga wysłuchane. Wysłuchane, choć w czasach Konstatyna chrześcijanie stanowili zaledwie jeden procent całej ludności cesarstwa. Nieważne są więc liczby, liczy się to, na ile poważnie weźmiemy sobie do serca orędzie z Fatimy: szczególnie takie jego elementy, jak nabożeństwo pierwszych sobót i naśladowanie bł. Franciszka i bł. Hiacynty, którzy jako pierwsi przyjęli orędzie Matki Bożej Różańowej i wprowadzili je w swoje życie. Wierność i oddanie Fatimie uczyniła ich świętymi. To wzór dla naszej odpowiedzi! Cokolwiek by nas nie czekało, wierzę, że katolicki Naród Polski, który tak wiele wycierpiał dla wiary, będzie szedł na czele tej nowej ewangelizacji. Donald Anthony Foley Co się stało w Fatimie Czytamy w drugim wspomnieniu siostry Łucji: Jesteśmy więc, Ekscelencjo, w dniu 13 października. Ekscelencja zna wszystko, co się tego dnia stało. Słowami, które najbardziej wyryły mi się w sercu podczas tego objawienia, była prośba Najświętszej Matki Niebieskiej: "Nie obrażajcie więcej Pana Boga, jest już i tak bardzo obrażony". Jaka skarga miłości, jaka czuła prośba. Tak pragnęłam, aby jej echo odbiło się na całym świecie i aby wszystkie dzieci Matki Niebieskiej usłyszały dźwięk Jej głosu. Rozeszła się pogłoska, że władze postanowiły spowodować wybuch bomby w pobliżu nas w momencie objawienia. Nie bałam się tego, a kiedy o tym mówiłam moim małym krewnym, odpowiedzieli: "Ach, jakby to było dobrze, gdybyśmy otrzymali tę łaskę pójścia stamtąd do nieba wraz z Matką Boską". Niemniej jednak moi rodzice przerazili się i po raz pierwszy chcieli nam towarzyszyć, mówiąc: "Jeżeli nasza córka ma umrzeć, chcemy umrzeć u jej boku". Mój ojciec wziął mnie za rękę i zaprowadził na miejsce objawień. Ale od chwili objawienia nie zobaczyłam go więcej, aż dopiero wieczorem, gdy znalazłam się w gronie rodziny. Popołudnie tego dnia spędziłam z moimi kuzynami i byliśmy jakby jakimiś dziwnymi stworami, które tłum chciał widzieć i obserwować. Wieczorem byłam naprawdę bardzo zmęczona przez wszystkie te pytania i przesłuchiwania. A te nie skończyły się nawet wieczorem. Wiele osób, nie mogąc ze mną rozmawiać, pozostało do następnego dnia, czekając na swoją kolej. Niektóre chciały mnie wypytywać późnym wieczorem, ale ja pokonana zmęczeniem położyłam się na ziemi i usnęłam. Dzięki Bogu nie znałam jeszcze wtedy strachu przed ludźmi ani egoizmu i dlatego byłam zupełnie swobodna wobec każdego jak wobec swych rodziców. Następnego dnia przesłuchiwania kontynuowano. Lepiej powiem, w następnych dniach, bo od tej pory prawie codziennie przychodzili różni ludzie do Cova da Iria prosić o opiekę Matkę Boską i wszyscy chcieli zobaczyć wizjonerki, zadać im kilka pytań i zmówić z nimi Różaniec. Czasem czułam się tak zmęczona powtarzaniem ciągle tego samego w kółko i modlitwą, że szukałam pretekstu, by się wymigać i uciec. Ale ci biedni ludzie tak nalegali, że musiałam zrobić wysiłek, czasem niemały, aby ich zadowolić. Powtarzałam wtedy moją zwykłą modlitwę w głębi serca: "Z miłości ku Tobie, Boże, na zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciw Niepokalanemu Sercu Maryi, za nawrócenie grzeszników i za Ojca Świętego". W czwartym wspomnieniu siostra Łucja wyznaje: Wyszliśmy z domu bardzo wcześnie, licząc się z opóźnieniem w drodze. Ludzie przyszli masami. Deszcz padał ulewny. Moja matka w obawie, że jest to ostatni dzień mego życia, z sercem rozdartym z powodu niepewności tego, co mogło się stać, chciała mi towarzyszyć. Na drodze sceny jak w poprzednim miesiącu, ale liczniejsze i bardziej wzruszające. Nawet błoto na drodze nie przeszkadzało tym ludziom, by klękać w postawie pokornej i błagalnej. Gdyśmy przybyli do Cova da Iria koło skalnego dębu, pod wpływem wewnętrznego natchnienia prosiłam ludzi o zamknięcie parasoli, aby móc odmówić Różaniec. Niedługo potem zobaczyliśmy odblask światła a następnie Naszą Panią nad dębem skalnym. "Czego Pani sobie ode mnie życzy?". "Chcę ci powiedzieć, żeby zbudowano tu na moją cześć kaplicę. Jestem Matką Bożą Różańcową. Trzeba w dalszym ciągu odmawiać Różaniec. Wojna się skończy i żołnierze powrócą wkrótce do domu". Ja miałam prosić Panią o wiele rzeczy. O uzdrowienie kilku chorych, o nawrócenie grzeszników itd. "Jednych tak, innych nie, muszą się poprawić. Niech proszą o przebaczenie swoich grzechów". I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: "Niech ludzie już dłużej nie obrażają Boga grzechami, już i tak został bardzo obrażony". - Znowu rozchyliła szeroko ręce promieniujące w blasku słonecznym. Gdy się unosiła, Jej własny blask odbijał się od słońca. Dokument Naukowy opis cudu słońca Niezwykłe wydarzenia w Fatimie dotyczące słońca. Były one następujące: 1. Zjawisko trwało jakieś osiem do dziesięciu minut. 2. Słońce utraciło swój oślepiający blask, przyjmując postać księżyca; można było spoglądać na nie bez trudności. 3. W tym czasie słońce trzykrotnie wykazywało ruchy rotacyjne; wysyłając iskry światła ze swego obrzeża jak dobrze znane sztuczne ognie. 4. Ten rotacyjny ruch obrzeża słońca ujawniał się trzy razy i trzykrotnie się urywał, był on szybki i trwał mniej więcej osiem do dziesięciu minut. 5. Następnie słońce przyjęło barwę fioletową, potem pomarańczową, i pokryło tym kolorem cały teren. Na koniec przyjęło swój zwyczajny blask i wygląd, tak że nie można było patrzeć na nie bezpośrednio itd. 6. Kiedy te wydarzenia miały miejsce? Działo się to tuż po południu, kiedy słońce było niemal w zenicie (co jest rzeczą najwyższej wagi). Nie uważam, by oglądane zjawisko miało związek z astronomią, lecz raczej z meteorologią i efektami oddziaływania ziemskiej atmosfery na nasze widzenie słońca. Dotyczy to zarówno kolorów, jak i jasności podobnej do księżyca, a także wyraźnego wirowania. Koniecznie trzeba zaznaczyć, że był to czas południa, kiedy słońce jest blisko zenitu, kiedy fenomeny meteorologiczne mają najmniejszy wpływ na obraz słońca. Późnym popołudniem, kiedy słońce jest blisko horyzontu, występuje silne parowanie, przez które przenikają promienie słoneczne. Zjawisko obserwowane w Fatimie było mniej prawdopodobne w południe niż o świcie lub zmierzchu, co daje mu większą wartość i znaczenie. Do dziś nikt nie widział gwałtownego wirowania słońca, teraz zaś każdy obserwował je kilka razy w ciągu dnia. Kolejny cud - słup dymu Jest jeszcze jedna kwestia, która wydaje mi się jeszcze bardziej istotna i wyjątkowa niż ta związana ze słońcem. Mówiono, że w chwili każdego objawienia wznosiła się zawsze do nieba chmura dymu. Co więcej, mówi się, że w dniu, kiedy dzieci zostały aresztowane, dym był bardziej gęsty. To fenomen, który powtórzył się sześć razy. (...) Podczas ostatniego objawienia moja rodzina widziała chmurę, ale ponieważ znajdowała się daleko, sądziła, że jest to ogień i kadzidło. Relacja moja i innych znajdujących się bliżej dzieci świadczy o tym, że nie było tam żadnego ognia czy czegoś podobnego. Zjawisko to, powtórzone sześciokrotnie i o konkretnych godzinach, ma dla mnie najwyższe znaczenie, szczególnie dlatego, że dokonało się wobec wielu ludzi. Nie ma innego wyjaśnienia tych powtarzających się zjawisk, jak działanie nadprzyrodzoności. Uważam je za cud. Uważam również za cud wyjątkowe zjawiska związane ze słońcem 13 października. Goncalo de Almeida Garret 3 listopada 1917 r. Profesor Goncalo de Almeida Garret był wykładowcą z uniwersytetu w Combra Wiemy, że pierwszy w historii "taniec słońca" miał miejsce w Fatimie, w południe, 13 października 1917 r. Oglądało go ok. 40 tys. ludzi - wierzących i ciekawskich. Nie wszyscy widzieli to samo, jakby każdemu objawienie miało ukazać coś innego. Cud ten opisali liczni świadkowie. Cud w Torres Novas Drugi taniec słońca miał miejsce niedaleko Fatimy. 20 października, o szóstej wieczorem, biskup diecezji Portalegre i pani Maria de Jesus Raposo widzieli w Torres Novas wirowanie słońca i zmianę kolorów jego tarczy. Była to jednak manifestacja inna niż tydzień wcześniej i nie tak doniosła. Pisze o tym w jednym z listów Goncalo de Almeida Garret, profesor uniwersytetu w Coimbra. Jeszcze raz Fatima Trzeci cud słoneczny miał miejsce w samej Fatimie, 13 czerwca 1920 r. Czytamy w liście G.F. Santos: "Muszę powiedzieć, że udałam się do Fatimy trzynastego tego miesiąca. Ponieważ nie było żadnego prześladowania, postanowiłam, co następuje: uczestniczyć we Mszy Świętej i wysłuchać kazania w odpust św. Antoniego. Później zdecydowałam się zabrać na miejsce objawień figurę Matki Bożej i tam ją wystawić do adoracji. Kiedy stanęłam przed drzwiami małej kaplicy, była godzina 15.30 oficjalnego czasu. Co ważne: poprosiłam ludzi, by zdjęli kapelusze, bo miejsce już było poświęcone. Jak mówiłam, w tym samym momencie ludzie krzycząc padli na kolana. Modlili się głośno. Z podniesionymi rękami wołali o przebaczenie, byli bowiem świadkami tego samego cudu słońca co 13 października 1917 r. W tym samym czasie, kiedy i ja byłam świadkiem tego zjawiska, zauważyłam, że stojąca przede mną figura zaczęła jaśnieć przeźroczystym, żółtym światłem. Uznałam, że pochodzi ono z nieba. Oblicze figury zostało całkowicie przemienione (skutek owego światła). Stałam przy ścianie, poprawiając papier, którym była owinięta skrzynia. Widząc po raz drugi taki cud, uklękłam przed figurą, prosząc o przebaczenie, później jednak musiałam wstać, by poprawić niebieski papier pokrywający skrzynię, co dawało jej piękny wygląd: całość niebieska, a figura biała. Następnie, posługując się świecą, zapaliłam cztery inne świece. Ta pierwsza miała normalny płomień, a kiedy zapaliłam nią cztery świecie, te paliły się na czerwono, czerwienią, jaką palą się sztucznie ognie. Świeca użyta do zapalania dalej świeciła się normalnym płomieniem. Następnie umieściłam ją w bukiecie kwiatów i ta natychmiast zaczęła palić się na czerwono jak pozostałe cztery. Ludzie krzyknęli: 'Spójrzcie na świece!', 'Spójrzcie na świece!'. Potem uklękłam przed figurą i odmówiłam Różaniec, a wszyscy przyłączyli się do modlitwy. Podczas odmawiania Różańca niektóre świece zostały zdmuchnięte przez wiatr. Zapalone ponownie, paliły się na różowo. Kiedy skończyliśmy Różaniec, fenomen słoneczny ustał, figura utraciła swój blask, a świece zaczęły palić się normalnym płomieniem. Niech Bóg będzie błogosławiony". Cuda na Watykanie Cud słońca powtórzył się również na Watykanie. W 1950 r. Pius XII czterokrotnie zobaczył cud słońca. Sam złożył o tym następujące świadectwo: "Było to 30 października 1950 roku, na dwa dni przed uroczystym ogłoszeniem dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny, w dniu oczekiwanym z niepokojem przez cały świat katolicki. Około godziny 16.00 odbywałem codzienny spacer w ogrodach watykańskich. Czytałem i analizowałem, jak zwykle, rozmaite dokumenty urzędowe. Szedłem z placu Matki Bożej z Lourdes aleją wzdłuż muru ma szczyt wzgórza. Kiedy w pewnym momencie podniosłem wzrok znad kartek, które trzymałem w rękach, zostałem oczarowany zjawiskiem, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Słońce, które znajdowało się jeszcze dosyć wysoko na niebie, wyglądało jak bladożółta kula, opasana świetlistym kręgiem, co jednak w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało mi na nie normalnie patrzeć. Z przodu unosiła się nieduża chmurka. Matowa kula lekko się poruszała, to obracając się wokoło, to przemieszczając się z prawa na lewo i z powrotem. Ale wewnątrz kuli widać było całkiem wyraźnie i bez przerwy bardzo silne ruchy. To samo zjawisko powtórzyło się następnego dnia, 31 października, i 1 listopada, w dniu ogłoszenia dogmatu, jak również 8 listopada, w oktawę tejże uroczystości. Od tego dnia już więcej się to nie zdarzyło. Wiele razy później próbowałem w inne dni, zawsze o tej samej porze i w takich samych lub podobnych warunkach atmosferycznych, kierować wzrok na słońce, aby zobaczyć, czy nastąpi to samo zjawisko, ale daremnie, nie mogłem ani przez chwilę patrzeć na słońce, gdyż zaraz mnie oślepiało. Jest to, mówiąc krótko i prosto, czysta prawda". WŁ Dokument Pewien znakomity astronom zapytany, czy takie zjawisko jest znane, odpowiedział kategorycznie, że: "nie jest. A jeśli rzeczywiście miałoby miejsce, centra astronomiczne zarejestrowałyby zmiany słoneczne, niezależnie od tego, jak byłyby małe". Jak więc wyjaśniamy fakt, którego świadkami były dziesiątki tysięcy ludzi ze wszystkich stanów, od najmądrzejszych do najprostszych z naszego wiejskiego ludu, od gorliwych katolików do agnostyków i ateistów? Była to sugestia? To niemożliwe przy tak wielkim zbiorowisku ludzi, którzy wcześniej nie mieli żadnej wiedzy o tym, co się ma stać. Co dziwne, wielu spośród tam obecnych, widząc, że wyznaczona godzina minęła, straciło wiarę i zaczęło patrzeć na wszystko sceptycznie. Jak sugestia mogłaby oddziaływać na tak różnorodnych ludzi, co więcej, na ludzi, którzy nie udawszy się do Fatimy, o tej samej godzinie byli świadkami tego samego zjawiska? Ksiądz José Ferreira de Lacerda Świadectwo Inacio Lourenco miał w 1917 r. 9 lat i mieszkał w wiosce Alburitel, oddalonej 10 mil od Fatimy. Wiele lat później, już jako ksiądz, tak wspominał wydarzenia z 13 października 1917 r.: Nie jestem w stanie obecnie dokładnie opisać tego, co wtedy widziałem i czułem. Wpatrywałem się w słońce. Wydawało mi się ono bardzo blade. Zupełnie jednak nie raziło swym blaskiem. Wyglądało jak śnieżna kula obracająca się wokół własnej osi. Nagle oderwało się od nieba i zygzakami zaczęło spadać w kierunku ziemi. Pod wpływem strachu skryłem się pomiędzy ludzi. Wszyscy płakali, czekając końca świata. Obok mnie stał niewierzący człowiek, który spędził całe przedpołudnie na ośmieszaniu pielgrzymów, ponieważ - jak mówił - ci prostacy przybyli do Fatimy tylko po to, aby zobaczyć małą dziewczynkę! Spojrzałem na tego człowieka. Stał jak sparaliżowany. Wzrok miał przykuty do słońca, a ciałem jego wstrząsały dreszcze. Potem padł na kolana, wzniósł ręce do nieba i wołał: 'Matko Boża! Matko Boża!'. Inacio Lourenco Świadectwo Kiedy wyruszyliśmy z Reguengo do Fatimy, spotykaliśmy po drodze ludzi idących pieszo, jadących na osłach, mułach i koniach. Wielu z nich szło boso, w błocie, zatrzymując się w dogodniejszych miejscach na odpoczynek. Niektórzy byli głodni i przemoczeni. Przybywali z odległych górskich wiosek. Całą drogę wypełniali ludzie. To była jedna wielka pielgrzymka. Wieczorem w Cova, w miejscu, gdzie Fatimska Pani ukazywała się dzieciom, rozbiliśmy biwak. Przez całą noc padał ulewny deszcz. Wszyscy byli przemoczeni i okropnie zabłoceni. Na drugi dzień rano, to jest 13 października, nadal padało, a niebo pokrywały ciężkie, szare chmury. Gdzie okiem sięgnąć, wszędzie były tłumy ludzi. Jedni się modlili, inni klęczeli w skupieniu, jeszcze inni śpiewali. Ludzie stali z otwartymi parasolami, które niewiele pomagały, i cierpliwie oczekiwali przybycia dzieci. Ponieważ "Piękna Pani" zawsze przybywała punktualnie w samo południe, dzieci pojawiły się pięć minut przed wyznaczonym czasem. Łucja poprosiła o zamknięcie parasoli i wtedy prawie natychmiast deszcz przestał padać, jakby ktoś zakręcił kurek w prysznicu. Dzieci poprosiły również, aby mężczyźni zdjęli kapelusze i nakrycia głowy. Człowiek, który stał obok mnie, nie wykonał polecenia. Za parę sekund ukazało się słońce. Wówczas ów mężczyzna zdjął pokornie kapelusz i powiedział: "Teraz uwierzyłem, nikt z ludzi nie mógł tego dokonać". Tłum stał pogrążony w zupełnej ciszy. Słońce świeciło różnymi kolorami. Ubrania ludzi nabrały złotego odcienia i natychmiast wyschły. I wtedy właśnie słońce zaczęło kręcić się wokół własnej osi, wykonując niesamowity spiralny taniec, jakby oderwało się od firmamentu i pędziło w kierunku ziemi. Potem powróciło do pierwotnej pozycji. Wszyscy świadkowie cudu byli przerażeni, krzyczeli i błagali Boga o przebaczenie grzechów. Ślepi i ułomni prosili o uzdrowienie. Widziałam rzucane kule i niewidomych od urodzenia, którzy odzyskali wzrok. Ermina Caixeiro Relacja człowieka ze świata nauki, profesora uniwersytetu w Coimbra Była dokładnie godzina 14.00 czasu oficjalnego, to znaczy godzina 12.00 według czasu słonecznego. Słońce przebiło się przez grubą warstwę ciężkich chmur, świecąc teraz jasno i intensywnie. Odwróciłem się w kierunku owego "magnesu" przyciągającego oczy tłumu. Był nim słoneczny dysk z ostro zarysowanym konturem, jasno świecący, ale nie rażący oczu. Podważam późniejsze opowieści, że ów dysk był srebrny, był on raczej przejrzysty, błyszczący, o lustrzanym perlistym kolorze. Nie przypominał księżyca widzianego w gwiaździste noce, jako że był on 'żywym ciałem'. Nie był kulisty jak księżyc ani nie miał jego koloru. Raczej wyglądał jak szkliste koło wykonane z masy perłowej. Nie można go też porównać ze słońcem oglądanym przez mgłę (mgły wówczas nie było). Ów dysk świecił i grzał, był bardzo wyrazisty, miał ostro zarysowany obwód. Nieboskłon pokrywały pierzaste chmurki, między którymi tu i tam widoczny był błękit... Chmury płynęły z zachodu na wschód, ale nie przesłaniały tarczy słonecznej, jakby poza nią przepływając, choć czasami - przesuwając się przed słońcem - barwiły się odcieniami różowymi lub stawały się przezroczyste. Znamienny jest fakt, że można było patrzeć na świecącą i grzejącą tarczę bez odczuwania jakiegokolwiek bólu siatkówki oka. Wyjątkiem stały się dwa momenty, gdy słońce wysłało promienie mocno błyszczące i tak gorące, że zmusiły wszystkich do odwrócenia wzroku. Całe zjawisko trwało 10 minut. Słoneczny dysk nie pozostał w bezruchu. Jego zachowanie nie było jednak iskrzeniem się ciała niebieskiego. Nagle krzyk grozy i przerażenia wypełnił dolinę. Słońce zaczęło wirować wokół własnej osi i wydawało się, że oderwie się od niebieskiego sklepienia i runie na ziemię. Wrażenie było przerażające. Podczas tego zjawiska słonecznego, które starałem się szczegółowo opisać, następowały zmiany koloru w atmosferze. Patrząc na słońce, zauważyłem, że wszystko wokół mnie jakby się ściemniło. Najpierw spojrzałem na przedmioty, które były w moim pobliżu, potem przeniosłem wzrok dalej, aż do horyzontu. Wszystko, jak okiem sięgnąć, miało kolor ametystu. Wszystko - to znaczy i przedmioty obok mnie, i niebo, i atmosfera, i ludzie - było tego samego koloru. Pobliski dąb rzucał na ziemię cień również w kolorze ametystu. Przestraszyłem się, że coś się stało z moimi spojówkami, więc odwróciłem się, zamknąłem oczy, osłaniając je mocno dłońmi. Przez cały czas byłem odwrócony tyłem do słońca. Kiedy wreszcie otworzyłem oczy, zobaczyłem, że cały krajobraz miał kolor purpury jak przedtem. To wrażenie nie miało jednak nic wspólnego z zaćmieniem słońca. Gdy ponownie spojrzałem na dysk słoneczny, zauważyłem, że atmosfera się rozjaśnia. Wkrótce potem usłyszałem pełen zdumienia głos wieśniaka, który stał koło mnie: "Patrzcie, ta kobieta jest cała żółta!". W istocie, teraz z kolei wszystko przybrało zabarwienie żółte: i to, co było blisko, i to, co znajdowało się daleko. Wszystko było koloru ciemnożółtego adamaszku. Ludzie wyglądali tak, jakby cierpieli na żółtaczkę. Dobrze pamiętam uczucie, jakie mnie w tamtym momencie ogarnęło. Było to uczucie zdziwienia, że wszyscy wokół wyglądają tak odrażająco i brzydko. Moja własna ręka także była żółtego koloru. Joseph Xavier Dokument Poproszono mnie, bym opisała, jak zostałam wyleczona z wysokiej gorączki, która dręczyła mnie od czterech miesięcy. Miałam szczęście udać się do Fatimy na 13 października; był to ostatni miesiąc, kiedy Najświętsza Maryja Panna miała ukazać się trojgu dzieciom, a także miesiąc, w którym, jak mówiono, miał mieć miejsce cud, który zamieni niewierzących w wierzących. Długo myślałam, jak mogę się tam dostać. Zastanawiałam się, czy, skoro jestem bardzo chora, będę w stanie znieść tak długą podróż w powozie bez możliwości odpoczynku. Ja, która większość czasu leżałam. Mimo wszystko wsiadłam do wozu, na którym mój przyjaciel zaproponował mi miejsce. Nie myślałam o sobie, dopóki nie zaczął padać deszcz. Gwałtownej ulewie towarzyszyło przenikliwe zimno. Nie mogłam myśleć o niczym innym, jak o tym, że przemoczenie i dotkliwy chłód nie są czymś najlepszym dla chorego na gorączkę malaryczną. Nawet w środku powozu niektórzy ludzie byli zupełnie przemoczeni. Moja radość z przybycia tego dnia do Fatimy była ogromna, ale ani przez chwilę nie wiązałam mego przybycia tam z moim zdrowiem. Nie opiszę, co się tam wydarzyło, bo jest to już dobrze znane (choć tak wielki cud nigdy nie będzie wystarczająco dobrze znany), a wielu ludzi opowiedziało to już bardzo dokładnie. Opiszę tylko jedną rzecz, widząc, że w żadnym opisie, jaki czytałam, nie ma o niej wzmianki. Mam na myśli rodzaj dymu, który wychodził mniej więcej z tego miejsca, w którym miała ukazać się Najświętsza Maryja Panna. Nie jestem w stanie go zlokalizować, bo z wozu, w którym byłam, nie mogłam widzieć dokładnie, skąd dym wychodzi. Wydawał się podnosić ze środka tłumu, ale z tego tłumu, który był blisko miejsca, gdzie wzniesiono prowizoryczny łuk. Byli tacy, którzy widząc dym, mówili, że to coś nadprzyrodzonego. Ale ta myśl nie została podjęta i nie zwracano na nią więcej uwagi, choć zjawisko chmury powtórzyło się trzykrotnie. Dopiero znacznie później pomyślałam znowu o tej małej chmurce, której pojawienia się nikt nie umiał wytłumaczyć, a którą wzięłam za znak obecności Matki Bożej. Niedługo potem zdarzył się cud, widziany przez wierzących i niewierzących. W tej błogosławionej chwili nie czułam nic szczególnego, tylko szczęście oglądania cudu i otrzymania tak wspaniałej łaski od Boga. Od tamtego dnia zaczęłam odczuwać głęboką pociechę duchową i wewnętrzny pokój, którego nie znałam od lat. Następnego dnia spostrzegłam, że ustąpiła gorączka malaryczna, która mnie nękała i że odzyskałam moje dawne zdrowie. Potem nie cierpiałam już z powodu tej choroby, odczuwałam tylko, jak już powiedziałam, głęboką pociechę duchową. Powodem tak dobrego samopoczucia mogłoby być moje uzdrowienie, ale ja czuję coś więcej. Dobra dyspozycja, pocieszenie płynące z nieba każą mi powtarzać bez końca: "Niech będzie błogosławiony Bóg!". To był prawdziwy błogosławiony dzień. Dokonało się w nim tak wiele cudownych rzeczy. Jedną z nich jest fakt, że nie było żadnego zamieszania ani wypadku wśród czterdziestu czy pięćdziesięciu tysięcy ludzi tam zebranych; nie było też najmniejszego wypadku czy czegoś podobnego wśród tak wielu aut, furmanek, wszelkiego typu powozów, osłów itd. Również wśród ludzi, którzy przemokli do ostatniej nitki, nikt nie zachorował. A niektórzy, jak ja, byli chorzy i słabi. We wszystkim tym była wyraźnie widoczna ręka Boga i wielką pociechą jest wiedzieć, że On nas nie opuścił, mimo że na to nie zasługujemy. Posunę się tak daleko, że powiem, iż to, co zdarzyło się na niebie (lub raczej między niebem a ziemią), było prawdziwym cudem; niektórzy bowiem widzieli to pod taką postacią, inni pod inną, a jeszcze inni w postaci zupełnie odmiennej niż tamte. W związku z tym wydarzeniem słyszałam wiele niezwykłych rzeczy. Kończąc to, co chciałam powiedzieć na temat tego wydarzenia, proszę Królową Najświętszego Różańca o Jej opiekę nade mną i nad nami wszystkimi. Branca de Sousa Lobo de Moura de Vilhena Barbosa Cartaxo, 30 grudnia 1917 r. Do swego wspomnienia siostra Łucja dopisuje jeszcze kilka słów. "Kiedy nasza Pani zniknęła w nieskończonej odległości firmamentu, zobaczyliśmy po stronie słońca św. Józefa z Dzieciątkiem Jezus i Matkę Bożą ubraną w bieli w płaszczu niebieskim. Zdawało się, że św. Józef z Dzieciątkiem błogosławi świat ruchami ręki na kształt krzyża. Krótko potem ta wizja zniknęła i zobaczyliśmy Pana Jezusa z Matką Najświętszą. Miałam wrażenie, że jest to Matka Boża Bolesna. Pan Jezus wydawał się błogosławić świat w ten sposób jak św. Józef. Znikło i to widzenie i zdaje się, że jeszcze widziałam Matkę Bożą Karmelitańską." Trzy części Różańca: radosna, bolesna i chwalebna, znajdują niezwykłe wyjaśnienie w potrójnej wizji z 13 października 1917 r. W tym ostatnim objawieniu pojawia się najpierw Matka Boża ze św. Józefem. Święta Rodzina wskazuje nam na tajemnice radosne. Z kolei ukazuje się Jezus i Matka Boża Bolesna. Ta wizja zwraca naszą uwagę na tajemnice bolesne. Wreszcie pojawia się na niebie Matka Boża Szkaplerzna, ukazująca nam tajemnice chwalebne... M. Bianchi Dlaczego święty Józef? Nie będziemy w tym miejscu opisywali życia św. Józefa - nie będziemy zakłócać ciszy tego "męża milczenia". Przypomnijmy sobie miłość, jaką darzyła go Maryja. To wystarczy. Jest to wzór tak niezwykły, że upodobnienie się do niego oznacza wielką świętość. Z pewnością sprowadza na ludzi błogosławieństwo (jak Józef błogosławiący świat podczas cudu słońca), przede wszystkim jednak powinno kierować naszą uwagę na zjednoczenie z Maryją, a przez Maryję z Bogiem. Niebotycznym celem naszego zapatrzenia się w Józefa jest to, co w mistyce określa się mianem "duchowych zaślubin". Znamy kilka przykładów tej niezwykłej łaski Maryjnej. Najsłynniejszym znanym nam "mistycznie poślubionym" przez Maryję jest żyjący w XV wieku bł. Alan de Rupe, najbardziej po Dominiku zasłużony apostoł Różańca. W 1464 r. ukazała mu się Maryja i wręczyła mu pierścień, znak duchowych zaślubin. "W tych zaślubinach duchowych... dusza ciągle zostaje z Bogiem swoim w owym wnętrzu najgłębszym i nigdy się z Nim nie rozłącza... W zaślubinach duchowych - zjednoczenie jest jakby wodą z nieba, deszczem czy rosą padającą do rzeki albo zdroju i z wodą tychże się zlewającą. I tu już nikt tych dwóch wód nie rozdzieli ani nie rozróżni, która jest z nieba, a która ze zdroju czy z rzeki. Można je porównywać jeszcze do strumienia wpadającego do morza i nierozdzielnie w nim wody swoje zanurzającego albo jeszcze do światłości dziennej, dwoma oddzielnymi oknami wpadającej, a przecież jedną światłość stanowiącej". Tak pisze o zaślubinach duszy z Bogiem św. Teresa. Jej wspaniałe porównania, które możemy odnieść do zaślubin Maryjnych, nie tylko pozwalają na przeczucie tej niezwykłej łaski, ale i zachęcają do pewnego metodologicznego zabiegu. Może udałoby się poznać nieznany obraz "wody z nieba" - Maryi, przez przyjrzenie się szczegółom duchowego życia "rzeki" - człowieka zaślubionego? A wówczas, pisząc "Duchową biografię Maryjną", należałoby opisać również życie bł. Alana i innych Maryjnych wybrańców: św. Hermana Józefa, św. Jana Eudesa, Jana Jakuba Oliera i Wincentego Pallotiego. Dlaczego Matka Boża Bolesna? Pobożność średniowieczna, rozważając tajemnice życia Maryi, mówiła o siedmiu boleściach Matki Bożej: 1) przepowiednia Symeona, 2) ucieczka do Egiptu, 3) zgubienie dwunastoletniego Jezusa, 4) droga krzyżowa, 5) zdjęcie z krzyża, 7) złożenie do grobu. Wszystkie je można sprowadzić do pierwszego proroctwa biblijnego: "Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę..." (Rdz 3, 15). Jej życie, choć niepokalane, nie było pozbawione cierpień. Boleść Maryi nie jest prawdą marginalną, cierpienie Jej jest bowiem ściśle powiązane z prawdą o Jej roli jako Współodkupicielki. Współcierpienie Maryi z Jezusem stało się częścią dzieła odkupieńczego i współwysłużyło nam zbawienie. Kult Matki Bolesnej utwierdził w Kościele Różaniec (część bolesna), Droga Krzyżowa (stacja IV i XIII), Litania Loretańska (wezwanie Królowej Męczenników) oraz sekwencja Stabat Mater. W Polsce funkcję tę pełnią dodatkowo Gorzkie Żale. Cierpienie Współodkupicielki było - jak naucza św. Bernard z Clairvaux - duchowe, przewyższające każdy ból zadany ciału. Stąd Kościół spogląda na Matkę Bolesną nie tylko jako na wzór ascetyczny (przyjęcie cierpienia) i duchowy (współdziałanie z Jezusem); w Mater Dolorosa widzi także wzór mistycznej kontemplacji. To ostatnie spojrzenie jest owocem rozważań świętych zgłębiających postawę Maryi stojącej pod Krzyżem (por. J 19, 32), a artystyczny wyraz mistyki cierpienia próbuje oddać np. twarz Madonny z Piety Michała Anioła. Nie zatrzymujmy się tylko nad bólem Matki patrzącej na cierpienie Syna, bo Maryja jest przede wszystkim naszą Matką Bolesną. Spróbujmy zrozumieć, że Jej prawdziwy ból jest tym samym, jaki odczuwał Jezus w Ogrójcu - bólem z powodu odrzucania łaski zbawienia przez tyle Jej dzieci. Gdy niebo i ziemia przeminie, straci sens wiele tytułów, pod jakimi wzywamy Maryję. Nadal będzie Ona Matką Boga, Niepokalanie Poczętą, Wniebowziętą, Zawsze Dziewicą, Pełną Łaski - wszystkie dogmaty pozostaną w mocy. Nie będzie już jednak wzywana jako Wspomożycielka czy Orędowniczka. Także Matką Bolesną już nie będzie. W królestwie Bożym, które nadchodzi, nie będzie już żałoby ani smutku (por. Ap 21, 4). Także w Sercu Matki. I otrze Bóg wszelką łzę, również z oczu Maryi. Jej dzieci osiągną zbawienie. Dlaczego Matka Boża Szkaplerzna? W ostatnim dniu objawienia, 13 października 1917 r., Matka Najświętsza objawiła się jako Matka Boża Szkaplerzna, jako Matka Boża Karmelitańska. To dlatego, powiadają niektórzy, siostra Łucja wstąpiła do Karmelu. Historia szkaplerza sięga XIII w. W 1241 r. angielski baron de Grey, powracając z krucjaty do Ziemi Świętej, sprowadził ze sobą grupę mnichów z góry Karmel. Baron ofiarował im klasztor w Aylesford. Dziesięć lat później w tym właśnie miejscu św. Szymonowi Stockowi ukazała się Matka Najświętsza i wręczyła mu szkaplerz - swoją "szatę". Trudno zrozumieć znaczenie szkaplerza, jeśli zapomni się o jego średniowiecznym rodowodzie. Powstał on w czasach, kiedy gest wzięcia kogoś pod płaszcz oznaczał prawną ochronę przez patrona, a także uznanie nieślubnego dziecka i nadanie mu swych rodowych praw. Tak na przykład trzeba rozumieć gest narzucenia przez biskupa płaszcza na Franciszka - "biedaczyna z Asyżu" znalazł w biskupie swego obrońcę i protektora. Do tego myślenia nawiązywała sztuka religijna, przedstawiając ludzi chroniących się pod płaszcz Matki Bożej. Maryja, dając swój płaszcz lub udzielając pod nim schronienia, uznaje nas za swoje dzieci i niejako "legalizuje" nasze dziecięctwo, mimo że jesteśmy pełni grzechów i słabości. Wiemy, czym różni się życie prawowiernego dziedzica od nielegalnego potomka... Przez noszenie szkaplerza zapewniamy sobie dostęp do życia wiecznego. A czy wiemy, że już najstarsza modlitwa Maryjna, "Pod Twoją obronę", w swej oryginalnej formie posiadała słowo "płaszcz". Pierwsze pokolenia chrześcijan, uciekając się duchowo do Najświętszej Maryi Panny, chroniły się pod "płaszcz miłosierdzia" Maryi. Szkaplerz jest szatą Matki Najświętszej. Złożony jest z dwóch płatów sukna z wizerunkiem Matki Bożej i Serca Bożego. Te dwa Serca są znakiem największej miłości Boga do człowieka. Dlatego też przez Niepokalane Serce idziemy do Syna Bożego, który jest jedyną drogą, prawdą i życiem, i zmartwychwstaniem. Wincenty Łaszewski Objawienia z 1917 r. otworzyły wielką kartę historii fatimskiej. Jak mówił Ojciec Święty Jan Paweł II, "wołanie z Fatimy nie jest jednorazowe" - jego aktualność narasta z każdym mijającym rokiem, czekając na swe wypełnienie w zapowiedzianym "triumfie Niepokalanego Serca Maryi". Objawienia rozpoczęły się ingerencją Maryi w dzieje świata po to, aby nas wszystkich uczynić uczestnikami fatimskiej historii. Myliłby się ten, kto próbowałby zamknąć objawienia fatimskie dniem 13 października - datą "cudu słońca". Wprawdzie w tym dniu Najświętsza Maryja Panna po raz ostatni przyszła do Fatimy, aby wezwać ludzkość do nawrócenia i pokuty, nie był to jednak - paradoksalnie - koniec fatimskich objawień. W tej małej, nieistniejącej na mapach świata wiosce tajemnicze orędzie zostało nam bardziej zadane niż dane - można by powiedzieć, że zostało "wypowiedziane" do trojga portugalskich dzieci, ale "skierowane" do całej ludzkości, do nas wszystkich, których Bóg jest Stworzycielem, a Maryja Matką czynnie zaangażowaną w nasze duchowe losy. Jej objawienia w Fatimie okazały się łaską podobną do zasianego ziarna: w tych sześciu nadprzyrodzonych spotkaniach zawarte było wszystko, a jednak przekazane orędzie miało się w nas rozrastać, dojrzewać, zacząć żyć i przynosić owoc. Taka jest logika każdej "misji z nieba", a może zupełnie szczególnie tej z 1917 roku. Zadane orędzie... Wybiega ono w przyszłość i to nie tę abstrakcyjną ("może gdzieś", "może kiedyś"), ale konkretną, pisaną ludzkim życiem, dotykającą w swej istocie każdego. Bo któż z nas nie jest zagrożony potępieniem, o którym mówi objawienie z lipca 1917 roku? I któż z nas może zbawić się sam, bez pomocy łaski Bożej, bez prowadzenia za rękę przez Maryję, pierwszą z odkupionych, bez chwycenia za środki, które podsuwa nam zatroskana Matka? Każdy z nas potrzebuje nawrócenia i pokuty, sakramentów i Różańca. Zatroskana Matka... Niepokalane Serce Maryi nie ogranicza się do upomnienia - towarzyszy życiu swoich dzieci, troszczy się o nie, prowadzi pewną drogą do Syna. Kiedy Łucja usłyszała, że Maryja zabierze niedługo Hiacyntę i Franciszka, zapytała ze smutkiem: "Zostanę sama?". Matka Najświętsza odpowiedziała: "Nie, moja córko... Nigdy cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która zaprowadzi cię do Boga". Zapowiedziała też, że życie Łucji stanie się narzędziem w rękach Jezusa, który pragnie, aby ludzie lepiej poznali i pokochali Maryję, i który chce ustanowić na świecie święto Jej Niepokalanego Serca. Objawienia fatimskie z 1925 i 1929 r. Już z powyżej cytowanego fragmentu "Wspomnień" siostry Łucji jasno wynika, że Fatima wykracza daleko poza rok 1917. Na tej samej stronie zapisków wizjonerki czytamy o jeszcze jednym godnym uwagi fakcie. Kiedy Najświętsza Maryja Panna ukazała się 13 czerwca 1917 r. Franciszkowi, Hiacyncie i Łucji, powiedziała do nich znamienne słowa: "Chcę, żebyście przyszli tu dnia trzynastego przyszłego miesiąca, żebyście codziennie odmawiali Różaniec i nauczyli się czytać. Następnie powiem, czego chcę". Jeśli zatrzymamy się na chwilę przy tych słowach, dostrzeżemy w nich znamienną prawdę: w sposób ukryty jest w nich mowa o przyszłych objawieniach, które staną się udziałem Łucji; chwilę później Matka Najświętsza mówi bowiem, że "Hiacyntę i Franciszka zabierze niedługo". Zwróćmy uwagę na fakt, że w 1917 roku Łucja nie chodziła jeszcze do szkoły, a wiemy też, że nie była w stanie nauczyć się czytać do 13 października. Objawienia zapowiedziane przez Matkę Najświętszą miały miejsce o wiele później: w Pontevedra (10 grudnia 1925 r.) i w Tuy (13 czerwca 1929 r.). Również one zostały wpisane przez Boga pod jeden wspólny mianownik objawień fatimskich. Mamy więc objawienia w 1917 r. i dwa dodatkowe w 1925 i 1929 r. Ale historia objawień fatimskich nie zamknęła się jednak i tymi datami. Owszem, ziarno zostało zasiane, rzucone z nieba na ziemię, ale czekał je jeszcze długi wzrost, aż po przyniesienie owocu. Dopóki nie będziemy oglądać wszystkich zapowiedzianych przez Maryję owoców (niektórych z nich oczekujemy świadomie, inne pozostają dla nas tajemnicą), nie możemy mówić, że objawienia fatimskie już się zakończyły. Zwróćmy uwagę na fakt, że w samych objawieniach większość zdań Matki Bożej jest wypowiedziana w czasie przyszłym - Maryja mówi o tym, co ma się dopiero wydarzyć. I choć od 1917 r. dzieli nas już 85 lat, najważniejsze zapowiedzi pozostają niespełnione. O przyszłości jest na przykład mowa w objawieniu z Pontevedra: Maryja mówi o tajemnicy, której ujawniona część traktuje o roli nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi, stanowiącego rękojmię przyjścia Matki Bożej z pomocą w najważniejszej godzinie życia człowieka - w chwili śmierci. Co się tyczy pozostałej części sekretu (który też dotyczy każdego z nas), to wiemy tylko tyle, że Łucja miała "zachować nadal milczenie". Podobnie rzecz się ma z objawieniem w Tuy, podczas którego Matka Najświętsza przekazała "polecenie poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka". Droga do "uratowania Rosji" nie jest jeszcze za nami. Zgodnie z ostrzeżeniem Pani Fatimskiej, na historię XX w. padł mroczny cień sowieckiej Rosji, która zaczęła budować swe imperium bez granic i bez Boga. Maryja, znając zagrożenie, jakie niesie z sobą komunizm, wzywała do obrony przed nim za pomocą Różańca. Dała też skuteczny środek na samą chorobę: poświęcenie Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. A był to dopiero początek drogi, jakby postawienie przed człowiekiem drogowskazu. A ten nie jest przecież znakiem zamykającym szlak, lecz przeciwnie, wskazuje, że przed wędrowcami nadal ściele się droga. Świat nie chciał wkroczyć na wymagającą drogę wskazaną przez Maryję. Pokuta? Umartwienie? Ofiary? Codzienny Różaniec? Niewielu wzięło przykład z Hiacynty, Franciszka i Łucji, by zapomnieć o sobie, a pamiętać o prośbach Fatimskiej Pani i o Jej obietnicach... Siostra Łucja pisała w liście z 19 października 1943 r., że "obietnica Matki Bożej Fatimskiej jest warunkowa: Jeśli przestaną obrażać Boga, jeśli będą czynić pokutę, jeśli oddadzą się modlitwie... Inaczej mamy wszelkie powody do lęku". Może właśnie dlatego, że Jej prośby nie zostały do końca spełnione, że ludzie nie wzięli do rąk tych środków zbawienia, jakie nam dawała, a tym samym nie mogły być też spełnione Jej obietnice, może dlatego Matka Najświętsza nie przestała pouczać i prowadzić ludzkość do wypełnienia tego, czego domagała się w Fatimie. Wiemy, że objawienie z 1929 r. w Tuy wcale nie było ostatnim widzeniem Maryi przez siostrę Łucję, że Matka Boża wielokrotnie ukazywała jej, co należy czynić, i że poucza ją do dziś. Na to jednak Bóg narzucił zasłonę tajemnicy. Orędzie staje się coraz bardziej aktualne Objawienia fatimskie trwają w osobie żyjącej wizjonerki, siostry Łucji. Trwają też przez historyczne poświadczenia prawdziwości objawień i stopniowe wypełnianie się zapowiedzi Matki Najświętszej. Jeśli ktoś złożyłby nam kilka niewiarygodnych obietnic, a niebawem spełniłaby się pierwsza, druga, trzecia z nich, to czy nie zaczęlibyśmy wierzyć w wypełnienie pozostałych? A Matka Boża przepowiedziała fakty, które przeszły już do historii jako dokonane: rychły koniec I wojny światowej, zwycięstwo rewolucji październikowej i rozszerzenie się wpływów komunistycznych na wiele krajów. Sprawdziła się Jej zapowiedź o tajemniczym świetle, przypominającym zorzę polarną, które miało ostrzec przed nadchodzącą II wojną światową, straszniejszą niż poprzednia. Sprawdziły się zapowiedzi Matki Najświętszej dotyczące pokoju w Portugalii podczas wojny domowej w Hiszpanii i w czasie II wojny światowej. Wreszcie, sprawdziły się zapowiedzi Matki Bożej o upadku komunizmu w Bloku Wschodnim i w samej Rosji, który dokonał się na drodze pokojowej, "od wewnątrz". Treść objawień w Fatimie okazuje się też być kluczem do interpretacji tego, co czeka nas na przełomie tysiącleci. Historia Fatimy trwa nadal. Żyje ona i rozwija się w wydarzeniach, w ruchach fatimskich: w wielomilionowej "Błękitnej Armii" i organizowanych przez nią peregrynacjach figury Matki Bożej Fatimskiej, czy w specjalnym zgromadzeniu zakonnym oddanym sprawie orędzia - Stowarzyszeniu Sług Matki Bożej Fatimskiej. Żyje ona i rozwija się w poszczególnych ludziach: w siostrze Łucji, w każdym z nas i tych, o których w szczególny sposób mówi orędzie Maryjne i do których jest ono szczególnie skierowane: w osobach Papieży. Zwróćmy uwagę, że Matka Boża Fatimska wiele razy mówiła o Ojcu Świętym, i to w podwójnym kontekście: jego bardzo wielkiego cierpienia i poświęcenia przez niego Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi. Bez jego zaangażowania (poprzez cierpienie i poprzez dokonanie poświęcenia Rosji) niemożliwe byłoby spełnienie próśb Matki Najświętszej i świat toczyłby się w dół, ku otchłaniom śmierci, ku potępieniu milionów. W świetle nauczania Ojca Świętego orędzie fatimskie okazuje się być kluczem do rozwikłania zagadki ludzkiej przyszłości, więcej, jak pisze Jan Paweł II w "Przekroczyć próg nadziei", słowa Matki Bożej Fatimskiej "z końcem stulecia zdają się przybliżać do swego wypełnienia". Tym samym stajemy się odpowiedzialni przed historią nie tylko za danie świadectwa o mocy Bożej działającej wśród nas za wstawiennictwem Matki Najświętszej, naszym zadaniem staje się również w sposób pełny odpowiedzieć na Jej orędzie z Fatimy i tym samym umożliwić jego ostateczne wypełnienie i przyspieszyć zwycięstwo Maryi. Wincenty Łaszewski Ludzie nie przestają obrażać Boga. Dlatego do dziś wskazówki fatimskiego zegara posuwają się powoli, bardzo powoli. Ci, którzy na przykład powątpiewają w ważność poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi z 1984 r. i argumentują, że jeśli poświęcenie byłoby ważne, Rosja natychmiast by się nawróciła, niech najpierw zrobią sami rachunek sumienia i powiedzą, na ile swym życiem i świadectwem, swą modlitwą i ofiarą przyczyniają się do wypełnienia się zapowiedzi z Fatimy. Do dziś Matka Najświętsza spełnia swe obietnice poniekąd wbrew postawie ludzkości! Co czuła siostra Łucja, słysząc październikowy apel Matki Bożej Fatimskiej, by ludzie zaprzestali obrażać Boga? "Tak pragnęłam, aby jej echo odbiło się na całym świecie i aby wszystkie dzieci Matki Niebieskiej usłyszały dźwięk Jej głosu". Czy ludzkość usłyszała to wołanie? Fatima jest głosem, którego nie wolno zagłuszać. Przeciwnie, trzeba go wzmacniać swoim zaangażowaniem. Niech powtórzy się w naszych środowiskach to, co stało się w Lourdes. Czytamy w świadectwach z tamtych "nadprzyrodzonych spotkań", że w środę 24 lutego 1858 r., podczas ósmego objawienia Matki Najświętszej, "Bernardeta powstała z klęczek ze łzami w oczach. Ludzie, którzy znajdowali się najbliżej, mogli usłyszeć jej słowa pochodzące z głębin jej ekstazy. Ciężko oddychając powtórzyła słowa: 'Pokuta, pokuta, pokuta!'. Słowa te rozeszły się w tłumie, powtarzane z ust do ust. Tak oto Bernadeta przekazała po raz pierwszy słowa orędzia i z tą chwilą rozpoczęła się jej misja publiczna". W ten sposób wizjonerka zaczęła przekazywać światu usłyszane orędzie. Poniekąd nie wyszła wcale z cienia, mimo to zaczęła oddziaływać z mocą na życie innych ludzi. Nie musimy szukać daleko innego przykładu skutecznego apostolstwa. Przecież scena podobna do tej w Lourdes miała miejsce także w Fatimie. Czytaliśmy w jednym ze świadectw: "Deszcz padał bez przerwy, ale nikt nie upadał na duchu. Grupy wiernych klękały w błocie, a Łucja poprosiła, by zamknęły swe parasole. Polecenie przekazywano dalej i dalej, zostało wysłuchane natychmiast, bez szemrania". Znowu wystarczyło jedno ciche polecenie, które kolejni ludzie przekazywali sobie nawzajem, dalej i dalej. W ciągu kilku chwil usłyszało je kilkadziesiąt tysięcy ludzi! Oto sposób na rozpowszechnianie orędzia. Trzeba powtórzyć usłyszane słowo dalej. Zaczyna działać zasada łańcuszka św. Antoniego. Zamiast opowiadać plotki, mówmy o niezwykłym wydarzeniu z Fatimy, a wkrótce będzie powtarzał to cały świat. My zaś, jak się okaże, nawet o tym nie wiedząc, przez swój szept rozpoczniemy "misję publiczną". Bóg więcej od nas nie wymaga. Mówi o tym Jan Paweł II, kiedy wzywa: "Słuchajmy głosu niebieskiej Matki! Niech słucha go cały Kościół! Niech słucha go cała ludzkość, bowiem Najświętsza Panna pragnie jedynie wiecznego zbawienia ludzi według planu Bożej Opatrzności!". A słuchać w języku biblijnym, to "wysłuchać" - żyć tym, co się usłyszało! Zaś życie apelem Matki Bożej zawiera w sobie i to: trzeba być Jej apostołem. Nie mamy innego dobrego wyboru, bo, jak pisze siostra Łucja, "ignorować orędzie fatimskie to próbować zamykać oczy na światło łaski i przebaczenia, które Bóg oferuje światu pod jasnymi warunkami: 'Jeżeli wysłuchają mych próśb... zapanuje pokój, jeśli nie, Rosja rozprzestrzeni swe błędy po całym świecie, rozniecając wojny...'". Nie mamy innego wyboru, jeśli w naszych sercach jest miłość do Maryi, jeśli w naszych sercach jest zatroskanie o jutro świata. Wiemy, o jakie prośby chodzi Matce Najświętszej. O dwie - poświęcenie Rosji i nabożeństwo pierwszych sobót, a obie sprowadzają się do kul

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hej holaaaaaaaaa
miejsca objawień przed nocą i tam, pod gołym niebem, pod zimnym światłem gwiazd, zamierzali nocować. Chcieli zająć pierwsze miejsca przy skalnym dębie i w ten sposób mieć następnego dnia lepszy widok. Na skraju wsi jakieś wieśniaczki, które sposób życia uczynił sceptykami, szyderczo komentowały nadchodzące wydarzenie. - Chcesz jutro zobaczyć Świętą? - Ja nie. Jakby Ona miałaby tu w ogóle przychodzić! Wybuchnęły głośnym śmiechem, podczas gdy pobożny tłum kontynuował swą wędrówkę, obcy wszystkiemu, co nie było częścią jego pielgrzymki. W Ourem trzeba było mieć wyjątkowe szczęście, by znaleźć kwaterę. Nocą na wiejskim placu zebrała się najbardziej różnorodna kolekcja środków transportu wiozących wierzących i zwykłych ciekawskich. Nie brakowało starych kobiet odzianych na czarno, pochylonych pod ciężarem lat; w ich oczach płonęło jednak gorące światło wiary, które kazało im podjąć trudną decyzję opuszczenia swego nieodłącznego domowego zacisza. O świcie pojawiły się jeszcze liczniejsze tłumy. Bez zatrzymywania się nawet na chwilę przeszły przez wieś, której ciszę rozrywały dźwięki śpiewanych przez kobiety hymnów. Piękne głosy stanowiły absolutny kontrast z wyglądem śpiewaków. Słońce wstało, ale niebo zapowiadało burzę. Dokładnie nad regionem Fatimy zaczęły się pojawiać czarne chmury. Jednak nic nie mogło cofnąć tych, którzy przybywając ze wszystkich stron i korzystając z każdego możliwego transportu, zmierzali do jednego punktu. Wspaniałe samochody ze swymi klaksonami ślizgały się niebezpiecznie. Były chłopskie wozy, powozy, kryte powoziki, furmanki z prowizorycznymi siedzeniami, a wszystko pełne ludzi. Niemal każdy miał ze sobą, poza skromnym pożywieniem, by nakarmić chrześcijan, porcję karmy dla zwierząt, które "żebrak" z Asyżu nazywał naszymi braćmi, a które wypełniały swe zadanie zadziwiająco... Tu i tam dało się słyszeć dzwonek, czasem można było zobaczyć udekorowany pojazd, ale nastrój świąteczny był dyskretny. Każdy pielgrzym był dobrej myśli, a porządek absolutny... Osły dreptały wzdłuż drogi, a niezliczeni cykliści dokonywali zadziwiających wysiłków, by nie wpaść na furmanki. Miejsce w Fatimie, gdzie małym pastuszkom z wioski Aljuistrel miała się ukazywać Najświętsza Maryja Panna, jest zdominowane przez drogę prowadzącą do Leiria. Wzdłuż niej zaparkowały pojazdy, które przywiozły pielgrzymów i zwykłych ciekawskich. Ktoś doliczył się ponad stu samochodów i jeszcze więcej rowerów. Nie dało się policzyć wszystkich powozów, które korkowały drogę. Jednym z nich był Torres Novas Auto-Omnibus, który woził ludzi z różnych klas społecznych. Ale większość pielgrzymów, tysiące mających za sobą wiele kilometrów wędrówki - do których dołączyli ludzie z różnych prowincji, z Alentejo i z Algavre, z Minho i z Beira - tłoczyła się wokół małego dębu, który z tego, co mówili pastuszkowie, Zjawa wybrała sobie jako piedestał; można było uznać go za środek wielkiego kręgu, który utworzyli inni widzowie i ludzie pobożni. Cały ten spektakl, widziany z drogi, był po prostu fantastyczny. Skromny wiejski lud, wielu z tych ludzi skrytych pod wielkimi kapeluszami, spożywał skromny posiłek wśród śpiewu pobożnych hymnów i recytowanych Różańców. Nikt z nich nie bał się wejść na bagnisty grunt, byle tylko mieć szansę znalezienia się bliżej dębu, nad którym zbudowano prowizoryczny łuk z zawieszonymi na nim dwiema latarniami... Grupy śpiewały na cześć Najświętszej Maryi Panny. Miotający się tu i tam przerażony zając przykuł uwagę jedynie kilku młodzieńców, którzy go złapali i zatłukli. A mali pastuszkowie? Łucja, dziesięcioletnia wizjonerka, i jej młodsi towarzysze, Franciszek - 9 lat, i Hiacynta - 7 lat, jeszcze nie przybyli. Przyszli jakieś pół godziny przed czasem wyznaczonym na objawienie. Dziewczynki z wiankami we włosach prowadzono na miejsce, gdzie stał łuk. Deszcz padał bez przerwy, ale nikt nie tracił ducha. Grupy wiernych klękały w błocie, a Łucja poprosiła, by ludzie zamknęli swe parasole. Polecenie przekazywane dalej i dalej, zostało wysłuchane natychmiast, bez szemrania. Wielu, bardzo wielu ludzi było pogrążonych w czymś podobnym do ekstazy; byli tak poruszeni, że modlitwy zamarły na ich spieczonych wargach. Byli ludzie jak sparaliżowani, ze złożonymi rękami i błyszczącymi oczami; ludzie, którzy zdawało się, że dotykają nadprzyrodzoności... Dziecko potwierdziło, że Najświętsza Maryja Panna kolejny raz do niego przemówiła. Nagle zaciągnięte wciąż chmurami niebo zaczęło się przejaśniać nad głowami. Deszcz ustał i mogliśmy zobaczyć, że miejsce, cały ranek pogrążone w zimnie, miało oświecić słońce. Zmiana nastąpiła niezauważalnie dla tłumu, który ludzie bezstronni, wykształceni i wolni od wpływów mistycyzmu, obliczali na trzydzieści, czterdzieści tysięcy... Wielu pielgrzymów zaczęło mówić, że za chwilę ukażą się zapowiedziane znaki... I wówczas rozpoczął się spektakl niepowtarzalny, a dla tych, którzy nie byli jego świadkami - niemożliwy. Z drogi, gdzie stały pojazdy pełne ludzi nie mających odwagi zejść na błotnisty teren, widać było, jak wielki tłum zwraca się w stronę zawieszonego wysoko na niebie słońca. Ciało niebieskie przypominało matowy srebrny talerz, na który można było patrzeć bez wysiłku. Nagle poniósł się wielki krzyk, a najbliżej stojący usłyszeli wołanie: "Cud, Cud! Wspaniałe, Wspaniałe!". Przed zachwyconym tłumem tych ludzi, których postawa przypominać mogła zachowanie z czasów biblijnych, i którzy biali z przerażenia, z odsłoniętymi głowami spoglądali w niebo, słońce zadrżało. Dokonało nigdy przedtem

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zalosne to
kurde sama nie wiem czy wierzyc, u nas w okolicy tylko otym slkychac

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ma ktos zdjecia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość krzyzz
zrobmy liste osob ktore go widzialy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ppppppppppppppppppppppp
u nas krecili cos, moze bedzie w telewizji, bodaj to tvn bylo

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jjjjjjhy
helooooooooo

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nic nie było
nic nie kręcili,przestan sciemniać,rozmawiałem z kolegą ktory pracuje w radio,jestes chora pannico

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nic nie było
najprosciej zadzwonic do radia i spytac a wtedy przekonacie sie jaki dureń załozyl topik

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość barszczyk biały
Ja dzwoniłam do strefy 11 i powiedzieli mi o sądzie ostatecznym

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość moja kumpela
czytala kiedys ksiazke pt."Znaki konca czasow".Mowila mi, ze krzyz to znak, ze wkrotce bedzie sad ostateczny.Podobno ma zejsc na Ziemie Aniol Smierci.A ten krzyz to znak, ze o ostatnia chwila, zeby sie nawrocic. ALE JESTEM WYDYGANA!!!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zadzwonic do radia
ja dzownilem u mnie tez nie slyszeli ale poiprosili mnie o namiary i ot co dzisiaj przeprowadzali z polowa mieszkancami wywiad

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×