Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

lenka 08

poród - Wadowice

Polecane posty

Gość gość
Najlepszy jest poród naturalny Z ojcem dziecka również by był zawsze przy każdym badaniu krocza i zabiegach. Jest to ważne bo liczą się z pacjentką bo jest świadek!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
hej, ponawiam temat, kto może coś napisac o Wadowicach?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witam. Zdecydowałam się napisać po tym, jak na ostatniej wizycie u ginekologa spotkałam dziewczynę w ostatniej fazie ciąży. Zrozumiałe, że była wystraszona, a ja pamiętam doskonale jak to było gdy ja byłam już w 39 - 40 tygodniu, jak też się bałam bo nie wiedziałam co mnie czeka. Chcę opisać swój przypadek trochę ku "pokrzepieniu serc", bo ja też rodziłam pierwsze dziecko, też się bałam jak cholera i też wszystkie koleżanki straszyły mnie z każdej strony. MAM NADZIEJĘ, ŻE USPOKOJĘ CHOCIAŻ JEDNĄ PRZYSZŁĄ MAMĘ, BO SAMA SZUKAŁAM CHOĆ JEDNEJ OSOBY KTÓRA PRZEDSTAWI PORÓD W SŁOWACH INNYCH NIŻ KREW, POT I ŁZY. Pewnie datego mój lekarz prowadzący już w pierwszych tygodniach kategorycznie zakazał "czytania internetów", bo każdy przypadek jest inny, każdy poród jest inny a czarne scenariusze to tylko 10% przypadków, więc trzeba być dobrej myśli i do przodu! Cała ciąża minęła mi super, świetnie się czułam, miałam gorsze dni ale całość oceniam na plus. Urodziłam swoje pierwsze dziecko w szpitalu w Wadowicach. Ciążę prowadził lekarz pracujący w tym szpitalu. Ciąża niezagrożona, dwa dni po terminie, brak wskazań do cc. Pierwszy skurcz pojawił się w niedzielę o 5:45 rano, wiedziałam że coś się zaczęło. W czwartek na ktg położna mówiła, że jeśli pojawią się skurcze to mam wyczekać do momentu aż będą co 5 min, bo lepiej będzie mi w domu to przetrwać niż na oddziale szpitala. A poród pierwszego dziecka to nie takie hop-siup, tylko tam się musi wszystko otworzyć itd. No i cała niedziela upłynęła na skurczach, najpierw co godzinę, nieregularnie, potem coraz częściej. Gdy skurcz pojawiał się co 7 min to już leżałam na podłodze w bólach krzyżowych ale skurcz mijał, wstawałam i tak do następnego. Mąż panikował, ale ja się nie bałam bo wiedziałam że położna wie co mówi. Gdy od 21:00 były co 5 min poszłam sprawdzić torbę i powoli się zbierałam do wyjazdu. O 23:00 minęłam próg szpitala. Przyjęto mnie na izbę. Zrobiono ktg. Rozwarcie 8 cm! (tu zaznaczę że faktycznie lepiej było mi to przecierpieć w domu; przyjaciółka rodziła w Bielsku, zgłosiła się do szpitala z pierwszymi skurczami i biedna cierpiała sama na sali, lekarze nie pomogli jej bo nie ingerowali w jej fizjologię, ujście musi się otworzyć a na to trzeba czasu). Przyjęto mnie na oddział, lekarka 'wygoniła' męża do domu: -Nic pan tu nie pomoże, jak pan jutro w odwiedziny przyjedzie to żona już będzie po wszystkim. Mąż dał się namówić, zabrał moje rzeczy i pojechał. Bałam się zostać sama, ale to już jest taki moment że było mi wszystko jedno czy On jest czy nie. Na oddziale znów ktg, chodziły tam te położne, żartowały, opowiadały ze mną, mogłam się oderwać myślami na chwilę:) położna przebiła pęcherz bo nie odeszły mi wody, ciągle odpowiadałam na pytania, pobierano mi krew na morfologię, w międzyczasie położna podjechała takim małym 'wozidełkiem', tak mi to wyglądało jakby to już dla dzidziusia było przygotowane, prawie się popłakałam na tym łóżku jak zdałam sobie sprawę że lada chwila zobaczę co nosiłam w brzuszku:) Dochodziła 1:00 w nocy, sms od męża że nie wie czy zaśnie ale idzie spać. Skurcze były co chwilę, dostałam oksytocynę. Emocje już mnie rozsadzały. Były takie chwile że byłam tam sama, ale nie czułam się zostawiona sama sobie - wiedziałam, że skoro nikogo przy mnie nie ma to znaczy że nic takiego się nie dzieje, bo gdyby coś się działo to ktoś by był. Co jakiś czas przychodziły położne i lekarz i pchali mi tam ręce. Nie było to najprzyjemniejsze ale też nie uwłaczające. Takie badania, co zrobić. Dokładnie o 01:35 (na ścianie jest zegar:)) położna wykonała badanie, powiedziała, że czuje główkę, ponaciskała trochę na brzuch, nie było to jakieś straszne, po czym powiedziała coś o główce i kazała wezwać lekarza dyżurującego. On po chwili przyszedł, położna mówi coś o tej główce, mi już było słabo z nerwów, miałam skurcz za skurczem a poród jakby stał w miejscu. Doktor mnie tam zbadał i mówi: -wysokie proste stanie główki. Musimy rozwiązać panią przez cesarskie cięcie, czy wyraża pani zgodę? -oczywiście! Już po chwili stał przy mnie przyjmujący mnie lekarz z papierami do podpisu. Zartowaliśmy, że pewnie podpisuję zgodę na wycięcie nerki, bo nawet nie czytałam co podpisuję. Nagle poczułam bardzo mocne parcie na pęcherz i na to drugie. Bałam się że narobię tam syfu. Mówię jednej pielęgniarce: -proszę Pani, ja muszę do ubikacji... -ale co się dzieje? -Strasznie chce mi się siku.. Zaraz się posikam, no naprawdę.. Poskarżyłam się też że to drugie też mi się chce, że nie wytrzymam i muszę do ubikacji. Na to pielęgniarka odparła, że teraz to już chyba trochę za późno, ale założy mi cewnik to mi będzie lepiej. I faktycznie, po założeniu z miejsca przestało mi się chcieć kupkać. Kazano mi przejść na inne łóżko co było koszmarne, już mnie tak rypało w krzyżu ale wzięłam woreczek na mocz pod pachę i dałam radę. Przewieziono mnie do sali cc, pielęgniarki ruszyły normalnie a potem już biegły ze mną na tym łóżku! Dojechaliśmy do dużych, metalowych drzwi, od środka otworzyła młoda dziewczyna, w masce i stroju ochronnym. Poprzerzucali mnie z łóżka na łóżko, wwieźli na salę operacyjną i.. no właśnie - kazali usiąść do zastrzyku do kręgosłupa czyli zrobić tzw. koci grzbiet. Ja z tymi bólami krzyżowymi, otwartym ujściem, dzieckiem przy samym dole! Bałam się, że jak usiądę to dziecku krzywdę w główkę zrobię ale to tylko takie wrażenie. Musiałam przeczekać kolejny skurcz, usiadłam, wygięłam te plecy, po chwili czułam wkłucie, zaraz potem taka młoda dziewczyna pomogła mi się położyć, odczekali chwilę i zaczął się zabieg. Nie wiem dlaczego ale tak bardzo trzęsły mi się ręce że musiałam trzymać taki mały parawanik który leżał mi na klatce piersiowej, bo ręce luzem zrobiłyby mi krzywdę! Strasznie się trzepały. Jedna z pań asystująca przy operacji chwyciła mnie za dłoń i zdawała relację: -Spokojnie, proszę oddychać, musi pani dotlenić dziecko. Po chwili: -o, już widać dziecko.. Włoski ma.. -tak?! Dużo ich ma? - od razu się ożywiłam -nie jest ich bardzo dużo, ale też nie jest łyse - zaśmiała się i nadal trzymała swoją dłoń na mojej. Nie muszę mówić ile ten gest dla mnie znaczył. To takie niby nic, ale w tym czasie bardzo pomogło. Nie przestałam się trząść ale czułam się spokojniejsza, mniej samotna, mniej się bałam. Trzęsłam się jeszcze dwie godziny po porodzie!:) -O! Jaki ładny Franuś! - wykrzyknęła ta Pani, a ja czekałam na pierwszy krzyk dziecka. Zapytałam: -to chłopczyk? -tak, a to pani nie wiedziała co się urodzi? -chcieliśmy z mężem niespodziankę.. I usłyszeliśmy krzyk, najpiękniejszy jaki słyszałam. Uwierzcie mi, że w tym momencie, teraz jak to piszę to mam łzy w oczach.. Na sali zresztą też się popłakałam:) nie jestem typem beksy, ale to są takie emocje, stres, strach, eksytacja.. Ja nie wiem, to trzeba przeżyć! Po chyba dwóch minutkach położna przyniosła mi do pokazania dzidziusia owiniętego w pieluszkę, biedny dalej krzyczał:) nie zważając na zakaz ruszania głową (położne mówiły mi, żebym się nie ruszała bo będzie mnie boleć głowa od tego zastrzyku) zaglądałam na małego, cmokałam go po buzince aż mi go nie zabrały. Dochodziła 2:00 w nocy a moje dziecko było na świecie. Nad ranem ręce przestały gonić więc byłam w stanie pisać do członków rodziny, do męża. -Kochanie, mamy synka! Mąż napisał o 6:00: -Misiek, jakby coś to ja już nie śpię. "Nie dostał mojego smsa czy co?" Zadzwoniłam do niego, mówi mi: -No i co Misiek, jak się czujesz? Dobrze wszystko? -Już po wszystkim.. -Co?! Jak po wszystkim?! Urodziłaś już?! -przecież pisałam Ci o 4 rano.. Synka mamy.. -nic nie dostałem.. Syna?! Okazało się, że telefon mu się zwiesił. Wyłączył, włączył i odczytał smsa:) Dla mnie to była wspaniała noc, nie będę pisać, że nie bolało, bo zwijałam się w skurczach, ale to poród a nie masaż w spa. Byłam nastawiona na piekło ale do piekła dużo brakowało. Nawet gdy leżałam na łóżku, gdy jeszcze była mowa o porodzie siłami natury, skupiałam się na mocy bólu i stwierdziłam, że kiedyś bardziej bolał mnie ząb przed leczeniem kanałowym. Jestem wdzięczna lekarzom, że od razu podjęli decyzję o cesarce a nie upierali się przy naturalnym. Koleżankę najpierw męczyli prawie 20 godz czekając aż dziecko się obróci a w końcu zrobili jej cesarkę. W moim przypaku dzięki szybkiej reakcji lekarzy nie doszło do niedotlenienia ani porażenia, nie 'wykończyli' ani mnie ani dziecka, co prawda Mały dostał 9pkt bo urodził się z lekkim zasinieniem ale już po kilku godzinach wszystko się unormowało. Od tamtej nocy minęło prawie pół roczku a wychodząc ze szpitala powiedziałam, że prędko tu wrócę:) Być może czyta to osóbka która ma jeszcze jakieś pytania - można do mnie napisać w mailu: nattisshine@poczta.onet.pl Trzymam kciuki, jakoś musicie wydać te małe kopiące bąbelki na świat:) Powodzenia!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×