Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Quleczka

KOMU UDAŁO SIĘ WYJŚĆ Z NAŁOGU NADMIERNEGO WYCISKANIA/OCZYSZCZANIA TWARZY??? cz.2

Polecane posty

Gość Szalona Kobieta
Dziewczyny, Od jakiegoś czasu Was tylko czytam, ale postanowiłam się ujawnić - w celach terapeutycznych. Czytam z reguły wtedy, kiedy zrobię sobie małą masakrę, żeby się jakoś pocieszyć. Teraz jestem - owszem - na etapie - przestaje. 3 miesiące temu zaczęłam chodzić do kosmetyczki, która oczywiście zabroniła dotykać twarzy, nawet mnie to mobilizuje, ale miałam taką sytuacje, ze tydzień przed wizytą coś tam narobiłam, a że było mi wstyd, ze nie potrafię się upilnować, to przesunęłam wizytę o tydzień. Żenada - mam prawie 30 lat, teraz rozkręcam własną firmę, a nie potrafię sobie sama z sobą poradzić! Jak odpuszczę buzi, to drapie plecy, jak nie plecy to dekolt - potem udaję, że uwielbiam się kochać w ciemności. I to cholerne rozdrażnienie i poczucie winy po. mam jakieś małe sukcesy, ale jak jest już bardzo dobrze, to zaczynam się przyglądać... Ufff, chcę tym postem, takim ujawnieniem się, rozpocząć batalię - zmierzyć się z tym problemem serio. Mam taki cel, aby na wiosnę przyszłego roku mieć ładną skórę. Jestem po pierwszej aplikacji kwasu migdałowego - przyznaję że skóra wygląda lepiej, gdybym jeszcze trzymała łapy przy sobie, to mógłby być ideał - jak na mnie. Pozdrawiam Was i trzymam kciuki za Was, proszę także o ciche wsparcie dla mnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
myślę, że powolutku, powolutku z tego wychodzę... myślę o tym forum, o Was, bo to zaczęło się od czytania Was częstszego. zastanawiam się też nad sobą - co powoduje, ze zaczynam lecieć z łapami, co we mnie wyzwala odruch drapania. powoli zaczynam to świadomie opanowywać. na początku BARDZO mi pomogła gumka na nadgarstku. i zgodnie z obietnicą złożoną tutaj śpię już bez tapety! i faktycznie jest różnica. może nie jakaś powalająca, ale widzę, ze skóra się normuje jakby kolorystycznie powoli. moze tapeta na to nie pozwalała jakoś? nie wiem. w każdym razie czytam Was, każdy post od pewnego czasu i to mi daje jakąś siłę. mówię sobie, że inne mają lepiej niż ja, to mi pomaga, ale pomaga mi też, ze inne mają gorzej:) nie cieszę się z Waszego nieszczęścia, tylko tak jakos - jest się z kim porównywać. zastanówcie się, moje kochane, co sprawia, że macie chęć na uwalnianie napięcia w ten sposób?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość człowiek-dziewczynka
dziewczyny, czas na małe podsumowanie, mam nadzieję, że krzepiące: z perspektywy czasu i stopniowej poprawy (już prawie od roku, od kiedy zdiagnozowałam na sobie przeczos i od kiedy trafiłam na to forum, gdze znalazłam bezcenne wsprost porady - serio i dzięęęęęęki, że jesteście, nieodmiennie) oceniam, że najbardziej pomagają mi: - brak luster - psychoterapia i rozpoznawane swoich uczuć (prawie przestałam masakrować w stanie nieuświadomionej na coś złości, bo po prostu pozwalam sobie czuć, że jestem na coś strasznie zła albo smutna) - tonik ogórkowy ziaja - humektan (Quleczka, thanks for all) - krem diacneal Avene - pasta cynkowa - mydło siarkowe (u mnie i na plecy i na twarz) - tormentiol (badzo rzadko i tylko na wyciąganie, albo na rozmiękczanie opornych strupków - przyspiesza wywalanie ropy na zwnątrz, nieprzyjemne, ale niekiedy konieczne - potem szybko przerzucam się na pastę cynkową) - kredka - korektor Avene (ma w sobie wode termalną i dobrze kryje - pomogła mi przetwać niejeden kryzys) - fluid Lirene citymatt - nie umiem powiedzieć czemu, ale po prostu dobrze mi robi, zasłania co ma zasłaniać, troszeczkę wysusza, więc przy dobrym nawiżaniu kremem nic mi nie jest a w ciągu dnia oddaje mi raczej przysługę - polubienie mojej ogólnej "bladości". Zaczęłam chętniej używać rozjaśniających kosmetyków (ziaja, diacneal), chociaż to właśnie na tle bladości bardziej widać każdą rzecz (plamkę, krostkę, czarną kropkę, przebarwienie) ale od kiedy zaczęłam traktować wyrozumiale ogólny swój koloryt i uznawać go za "moja urodę" i mam tendencje raczej do mojego zbladzania się, nie tapetowania (korektorek) i unikania słońca - to cera mi się odwdzięcza. warto podejść do siebie na maksa spokojnie i metodycznie oraz uwierzyć, że to suma drobnych rzeczy, które pomagają - pomaga pomóc naprawdę bardzo! :-) pozdrowienia i kciuki trzymam za każdą - w znalezieniu własnej metody i swojej sumy małych kroczków wychodzenia z nałogu :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość n-s
a ja się baaardzo cieszę :) jest super na razie tzn. od jakichś 2 dni. nie mam nic na twarzy nowego tylko 2 różowe plameczki po ostatnim ale juz mało wyróżniające się. (no + reszta starych przebarwień ale w sumie wyglądają trochę jak piegi :) )nie wiem czemu tak mam ale czasem w ogóle NIC mi się na twarzy nie robi , nie błyszczy się a czasem dosłownie co chwilę. staram się nie popadać w zbytnią euforię żeby nie było jak pisałam - szoku jak mi się coś pojawi - obstaję przy swoim i dziś mija 1 dzień z tych 3 co złożyłamżę mogę mieć jednego pryszcza.Io wiele mi łatwiej z tym, tak jakoś jakby kamień spadł mi z serca, taki ciężar tego że zaraz zobacze syfa.tak się już trochę przyzwyczajem do tego że coś mi się zrobi ale nie powoduje to traumy - wręcz czekam na to co nie uniknione,bo to w gruncie rzeczy jest dobre - bo naturalne. No i wreszcie nastąpi to czego tak pragnęłam: jutro jak się spotkam z rodziną będę mieć idealną twarz :) oczywiście jeszcze przede mną wieczór ale postaram się nie zaglądać już do lustra :) hmm za 2 tyg mam ważyn wyjazd i chcę wyglądać ładnie - wiem że raczej nie jest możliwe żeby mi się taki stan jak teraz utrzymał, no ale chciałabym chociaż pojechać tam z 2-3 pryszczami a nie z 10 strupami .... wykorzystałam czas ze nie mam robiących sie pryszczy i zrobiłam maseczkę - najpierw z dermaglinu przeciwtrądzikową a zaraz potem jakąś migdałową odżywczą i skórę mam ładną - wreszcie zaznała jakichś wartości bo jak mam syfy to tylko spirytus idzie w ruch , żadne tam kremy odżywcze. tonik ogórkowy z ziaji też mam i też chwalę:) i pastę cynkową i Zineryt - ale ten z umiarem bo szybko się uodparniam ale nie jest tłusty i daje mi takie poczucie że nie zostawiam tego pryszcza tak bez walki(a dzieki temu mniej mnie korci żeby ruszać ) no i najlepsza: LUSTRO - naprawdę zauważyłam że przy beznadziejnym lustrze prawie w ogóle nie wyciskam bo nic nie widzę, otym jaki to ma zbawienny wpłuw przekonuję się dopiero jak pojadę do siostry która ma superlustro i oświetlenie w łazience - masakra za każdym razem jak tam jestem ,chocbym nie wiem jak się zarzekała...powaga. ło ale się napisałam.pozdrawiam i walczcie -wymyślajcie sposoby ,bądźcie kreatywne - najgorzej to odpaść, zdać się na los i tylko mówić że się nie chce drapac a nic nie robić - bo wtedy nałóg przejmuje kontrolę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
n-s -> tylko nie rozpedzaj sie z tymi odzywczymi :) bo one czesto sa do suchej skory i maja sporo rzeczy, ktore naszej nie koniecznie sluza :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czesc! Obawiam się że zaczynam walke od nowa. Długo się zastanawiałam co poszło nie tak bo po 1.5 miesiąca abstynencji miałam zupełnie ładną cerę. No i wymyśliłam... Ślub w rodzinie. Chciałam ładnie wyglądać a tu jak na złosc mała grudka. Początkowo panowałam nad sobą na bo mała a jak ruszę to będzie na pół twarzy. Po weselu byłam tak wściekła że mój misterny plan posiadania idealnej cery legł w gruzach że zajełam się nią ze zdwojoną siłą no i wszystko się posypało.. Teraz wyglądam okropnie:( a w środę zaczynam nową pracę:(Staram się nie ruszać, zadjęłam lustro ze ściany ale nie łudzę się że zejdzie do tego czasu:( Kurcze czy nikt nie może nam pomóc? Czasami mam ochotę stanąć w tłumie i wołać o pomoc. NIE POTRAFIE sobie z tym poradzic. Latwo jest mówić "nie drap" Ja ne chcę tego robić, chcę wyglądać ładnie ale jednocześnie sprawia mi to jakąś chorą satysfakcję.Coraz bardziej nienawidzę siebie:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość człowiek-dziewczynka
Dziewczyny, a propos tego, co pisałyście o stresie związanym z tym, że cera się poprawia i wygląda dobrze, tzn. tak, jak większość osób nazwała by "normalnie", z tym że dla nas jest kompletne nowy obcy - "nienormalny" stan. Otóż ja mam to samo. Jak poprawia się na twarzy, to ja często w emocjach, żeby nic tam nie napsuć ... rzucam się na dekolt. I odwrotnie :-) Teraz jest śliczna - znaczy niewypryszczona, a jedynie z bliznami i resztkami śladów przebarwień i wiecie... - no ale jedak JEST śliczna! - twarz, oraz mam taki dopiero-co ruszony dekolt, który właśnie zaleczam... Obserwuję się pod kątem tego odczuwania "normalne-nienormalne" i kiedy tylko mogę to sobie powtarzam i myślę, że to właśnie taki stan skóry, a nawet jeszcze lepszy, to jest normalność, tyle tylko bardzo bardzo bardzo dawno nie przeżywana. Jednym słowem robię sobie autosugestię - i obserwuję swoje reakcje. Wyobraźcie sobie, że wracacie w długiej podróży, albo z emigracji - do kraju, w którym żyłyście jako dziecko, gdzie byłyście szczęśliwe. Ale długi czas z jakichś powodów nie mogłyście do tego kraju wrócić, przyzwyczaiłyście się do niewygód, obcego języka, życia na emigracji. Aż w końcu jako wolne i dorosłe osoby, po namyśle, postanawiacie wrócić. Na początku jes strasznie i do wszystkiego trzeba się przyzwyczajać, wszystko tam wydaje się "nienormalne" - ale przecież sam wybór jest dobry, jest już podjęty i trzeba tylko wszystkiego się na nowo nauczyć :-) Taka mi przyszła do głowy metafora :-) Obcy język to np. fluid :-D Obcy krajobraz, do którego w końcu się przywykło to blizny a samotność emigranta - to chyba same wiecie, która samotność... :-/ Ja na tym forum chyba podobnie jak enenka, stawiam na moc naszego umysłu :-) Tymczasem pudruję twarzyczkę, żeby wydawała mi się jeszcze ładniejsza (puder antybakteryjny z rossmanna, bardzo sobie cenię) i trzymam za nas kciuki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość człowiek-dziewczynka
ennka, oczywiście "ennka" a nie enenka :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość polo ola
dziewczyny radzcie co na pory :( oczyszczam twarz tonikiem codziennie najmniej 2 razy. i nadal mam takie czarne kropeczki :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
zaakceptowac :) moglo byc gorzej ;) a poza tym to robic regularnie peelingi :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość człowiek-dziewczynka
na pory niezgorszy jest też acnederm, pamiętam duuuuża poprawę w tej kwestii, jeśli nie liczyć ogólnego "zbladzenia" co trochę podkreśla kontrast między jasną skórą a czarną kropą w tej samem kategorii startuje moim zdaniem diacneal i tonik ziaja ogórkowy :-) a wiecie co je miś uszatek na kolację? - pora na dobranoc :-) kiss 4 all

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość n-s
czy są na świecie ludzie co nie mają zaskórników? czy tego w ogóle da się nie mieć? dziś trochę pocisnęłam nos(z zaskórników oczywicie) no ale sladu nie ma na szczescie.w ogóle to cisnęłam na oślep bo mam słabe światłoi lustro wiec cisnełam gdzie popadnie i tylko patrzyłam jak te "robaczki" wyłażą:( no i coś mi się robi jednego gulowatego....tym razem tego nie ruszę,choćby nie wiem co!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej laseczki, No cóż, wczoraj znów zrobiłam mini masakrę na czole - zostały mi po tym 2 pamiątki, ale ogólnie jest nieźle, wszystko ładnie się goi, myślę, że do 12.11 będę miała twarz znośną, może nie idealną, ale jakoś tam będzie można się pokazać... Za to oczywiście nie mogłam wytrzymać i przerzuciłam się na dekolt, wygląda teraz fatalnie, cały w czerwonych kropkach... Posmarowałam zinerytem, piekło jak diabli, bo to na spirytusie, ale może będę miała nauczkę i przestanę go tykać... Trzymajcie za mnie kciuki, please, już tylko 10 dni mi zostało na doprowadzenie się do porządku...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"czy są na świecie ludzie co nie mają zaskórników? czy tego w ogóle da się nie mieć?" Sa tacy, sa... Na moje nieszczesie istnieja ludzie o nieskazitelnej cerze, przy czym najwiecej tych ludzi istnieje w kolorowych czasopismach wygladzonych photoshopem...;) Czlowiek sie sobie wydaje potworem z taka zasyfiona cera :O No ale w realnym zyciu rowniez zdarzaja sie dziewczyny o tak pieknych cerach, ze szok. Mialam kiedys taka wspollokatorke, ma dziewczyna ogromnie gladka buzke . W sumie ironia losu, bo zle sie odzywia, kosmetykow nie uzywa zadnych, a cera jak u modelki. Ja wrocilam wczoraj ze spotkania z ukochanym z calkiem ladna buzia (wiadomo, przy nim nie ruszam) no ale po powrocie mam pierwsza runde za soba ;) :O Nie wiem, czy sie nie wybiore do kosmetyczki, po to tylko, zeby przerwac pasmo wycisakania. Bo z jednej strony nie umiem siebie zniesc z tymi wszystkimi wypuklosciami (niestety) a z drugiej - nie chce ruszac buzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Sa osoby o suchej skorze, ktore nie maja specjalnie zaskornikow...co nie znaczy, ze czesto nie maja innych problemow z cera :) Ja poki co wrocilam do differinu, ogolnie twarz w miare w normie, choc plamy po pryszczach sa ale poki co skupiam sie na czym innym.....na przyklad dzis zrobilam jedna rzecz, na ktora zbieralam sie od lat.... oddalam krew :))) Moze to glupie ale jestem z siebie dumna ;) Tak z ciekawosci? Ktoras z Was kiedys oddawala? :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kobiety kochane - myślę, że w tym najważniejsze to chyba uświadomić sobie, ze się to ma. od razu wiadomo, że się walczy pod jakimś konkretnym kierunkiem, a nie z wiatrem ze wszystkich stron. ostatnio z czym najczęsciej walczę, to z takim przekonaniem, że "muszę" wycisnąć to ohydne coś (a nawet niekoniecznie ohydne, może być maleńkie, niewinne, takie najlepsze do usuwania, twarde). nie muszę, i mówię sobie: "kobieto, wyluzuj. tam nic nie ma. zniknie po przespanej nocy, wchłonie się, tylko tego nie zamazuj swoimi brudnymi paluchami, nie dręcz swojej biednej skóry". jakoś pod tym kątem patrze na to, by być dla siebie, znaczy dla skóry swojej, dobrą. staram się nie dręczyć jej spirytusem, bo same wiecie, jak to piecze, nawet nie trzeba mieć nic rozdrapanego. poza tym to chyba częśc tej martyrologii naszej - "jak nabroiłam to teraz będę cierpieć, bo nie jestem warta dobrych rzeczy, złagodzenia, zrelaksowania, tylko se ze spiritusa walnę, a co. chciałam to mam." (jakos tak:) ) staram się też ograniczyć ilość zabiegów do minimum. i to, wydaje mi się, to chyba działa, nawet na równi z nieruszaniem. wczoraj nie opanowałam się i zaczęłam likwidować zaskórniki (głupia....), tak ładnie się usuwały. potem miałam czerwoną brodę i nos, ale przemyłam tylko tonikiem i poczekałam w łazience troche, by zaczerwienienie zeszło. chciałam to potraktować tonikiem z alkoholem Clean & Clear (co myślicie o takich kosmetykach? moim zdaniem szkodzą bardziej niż pomagają, przynajmniej mi - podrażniają, wysuszają...), ale stwierdziłam - nie, zostawiam. maznęłam odrobinkę korektorem i poszłam spać. i dziś już zeszło:) a muszę przypomnieć, że od tygodnia śpię bez tapety. ważny krok. poza tym od czasu do czasu robię maseczkę, a tak tylko tonik rano - plus tapetka lekka - i na noc - bez tapetki. teraz dołożę do tego jeszcze krem na noc, bo chyba mi się skóra przesusza od tej całej zimy. i zobaczymy... racje ma człowiek -dziewczynka, że "warto podejść do siebie na maksa spokojnie i metodycznie oraz uwierzyć, że to suma drobnych rzeczy, które pomagają". n-s - to bardzo ważne co piszesz - przygotowac się mentalnie na następne syfy, bo one się zawsze pojawią, tylko dla nas po tej "idealnej" skórze to jest jakiś początek nowej udręki i znak, ze to co robimy nie działa - a działa, ale na to nikt nie poradzi. to chyba widać w tym, co napisała siula1. człowiek-dziewczynka - co to za puder? marki rossmann? tak się zastanawiam od pewnego czasu nad puder, bo on chyba działa delikatniej niż fluid, a też coś tam daje? ja uwielbiam fluid, zwłaszcza ten jeden mój, bo tak ładnie wyrównuje koloryt twarzy. ale zauważyłam, ze od pewnego czasu (jak z tym walczę), koloryt wraca do siebie jakby. na ciele mam karnację oliwkową, a na twarzy zawsze było jakby jaśniej, ale teraz chyba też się z powrotem oliwkuje:) aha, a propos zaskórników - ja nie mam, albo rzadko mam czarne kropeczki. dziwne, nie? ale mam mnóstwo innych rzeczy, wiec...:) dla każdego coś:) n-s - nie ruszaj guli, bo Ci palce poobrywamy!!! humpty - 3mam kciuki! i bądź dla siebie dobra... rzeczowo - z tego jak opisujesz tryb życia tej dziewczyny z idealną cerą - może ona miała totalnie na wszystko wylane i dlatego - jej spokój wpływał na cerę:) a my jesteśmy kłębkami nerwów i masz efekty:) qleczka - ja oddaję krew, od 2001 roku, od osiemnastki (ur. mam w grudniu, wiec wychodzi rok później). jak się czułaś? i jak jest w Twoim mieście z tymi wszystkimi ekwiwalentami? bo u mnie była kiedyś kawa i herbatniki przed, a buła z serem i szynką plus herbata po (plus oczywiście czekolady), teraz zmienili na kawę z automatu przed oddaniem, a herbatniki plus czekolada po - uważam że to durne, bo człowiek nie ma szans posiedzieć i uzupełnić płyny, wzmocnić się, tylko leci z czekoladą i herbatnikami od domu:( i mam nadzieję, że panie miłe i w ogóle ze Cię nie zniechęciło:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
jak sie czulam? w sumie zupelnie normalnie, a bolalo mniej niz pobieranie krwi :) ja bylam akurat w autobusie , ktory stal pod dworcem bo akurat na niego trafilam...choc w planach mialam isc normalnie do centrum krwiodawstwa :) nastepny razem moze sie przejde bo tam podobno super warunki, w porownaniu do autobusu...tak mi mowila jednak z pielegniarek :) no wlasnie, kiedys slyszalam, ze bywalo normalne jedzenie...a teraz po 8 czekolad, jakis wafelek i mala paczka kawy (nie mam pojecia po co ta kawa) :D ale poza tym przed oddaniem herbata z cukrem z dzbanka, a po co sie chcialo... ja pilam rozpuszczalna kawe z mlekiem ale byla tez sypana i herbata oczywiscie... nie z automatu bo automatu w autobusie nie ma ;) bylo ok, panie mile (poza jedna), a poza tym nie bylam sama tylko z kolega... wybralismy sie razem juz w czerwcu ale wtedy mnie "zdyskwalifikowali", ze tak powiem :p najgorzej sie zmobilizowac po raz pierwszy.... ale teraz juz wiem, ze jak bede mogla to nie bedzie to ostatni :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość n-s
no u mnie tak : guli prawie nie ruszyłam - "prawie" bo jednak zauważyłąm białe i przycisnełąm - troszkle sie polało ale przetarłam spirytusem i zinerytem i jest ok, plamka i mała bułka czerwona ale trzymam sie , w sumie zauważam że już schodzi więc jest mi łatwiej. troszkę nieświadomie rozdrapałąm jedną krosteczke i strupek czerwony się zrobiłale też już schodzi wiec bilans w sumie niezły - to chyba najdłuższy od 10 lat czas kiedy mam naprawde ładną buzię (czyli tak 6 dni ) teraz postaram się psychicznie przygotować na to że coś mi się zrobi bo idzie okres:)więc nie ma bata- coś będzie. może spróbuje powyobrażać sobie siebie z pryszczami - bo jakoś zawsze wyobrażam sobie że mam idealna cere a wtedy np. rano jak zobacze pryszcza to jest tragedia(bo miało być tak pięknie) tak mi gdzieś z tyłu głowy czasem przemknie myśl "a może to już koniec?może juz nie bedę mieć roblemów, może już z racji wieku się sytuacja reguluje?"ale nie przyzwyczajam sie za bardzo do tego , zwłaszcza że zwykle wyciskam coś czego i tak nie ma.....ale miło tak pomarzyć

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ennka, podziałało na mnie to "kobieto wyluzuj", myślę, że zacznę tak do siebie mówić :) Od dwóch dni udaje mi się utrzymać względną abstynencję, względną, bo wyciskam 1-2 zaskórniki dziennie, ale już nie rzucam się bez opamiętania i nie zostawiam masakry. Chociaż i tak po ostatniej masakrze ślady jeszcze są... Ale jestem dobrej myśli. Aha,walczę jeszcze z manią jeżdżenia paluchami po twarzy w czasie robienia czegoś innego (oglądania telewizji, pisania na komputerze, itd), pomaga mi w tym pluszak wypełniony grochem, jak mam chętkę na wymacanie, łapię pluszaka i macam groch ;) Zdiagnozowałam też u siebie problem, który mnie prowadzi do wyciskania - za wszelką cenę chcę mieć "idealną" cerę, bez najmniejszego zaskórniczka, strupka, itd. W związku z tym oczywiście nie tylko wyciskam, co i zdrapuję namiętnie strupki, przez co oczywiście goją się dłużej i zostają "ładniejsze" ślady:/ Czyli jednym słowem perfekcjonizm. Teraz, jak już wiem "dlaczego", to może mi będzie łatwiej jakoś to przezwyciężyć. Nie wiem, jakoś mam słabą wolę, trochę mnie to frustruje, np. mówię sobie, że czegoś prawie w ogóle nie widać, nawet bez makijażu, po czym 2 h później muszę to wycisnąć... Zazdroszczę Ci tej ładnej buzi n-s, moja nadal przypomina pole bitwy... Oj, dziewczyny, dziewczyny, tak was czytam już od dawna i się dziwię, jakie wy mądre i silne, użyczcie mi trochę tej siły:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
n-s - jeden paluch oberwany! trzymaj sie:) wydaje mi sie, ze z racji wieku powinno nam sie uregulowac juz... ale w glowach. dlugo szukalam tego tekstu, dziś do znalazłam. to dla nas wszystkich: KOBIETA: Kiedy ma 5 lat: Ogląda się w lustrze i widzi ksężniczkę. Kiedy ma 10 lat: Ogląda się w lustrze i widzi Kopciuszka. Kiedy ma 15 lat: Ogląda się w lustrze i widzi obrzydliwą siostrę przyrodnią Kopciuszka: "Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!" Kiedy ma 20 lat: Ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mimo wszystko wychodzi z domu. Kiedy ma 30 lat: Ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale uważa, że teraz nie ma czasu, żeby się o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu. Kiedy ma 40 lat: Ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mówi, że jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu. Kiedy ma 50 lat: Ogląda się w lustrze, mówi: "Jestem sobą!" i idzie wszędzie. Kiedy ma 60 lat: Patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi, którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat. Kiedy ma 70 lat: Patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy się życiem. Kiedy ma 80 lat: Nie troszczy się o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada fioletowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata. :))) Może wszystkie powinnyśmy dużo wcześniej założyć taki fioletowy kapelusz... czego i sobie i Wam wszystkim życzę:) ps. moje Maleństwo dziś się po raz pierwszy zaśmiało w głos - serią!:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
humpty - moim zdaniem zdiagnozowałaś nie problem, ale jego "maskę" - za każdą z nas stoi coś w rodzaju chęci bycia perfekcyjną, to taki sam chory pęd do autodestrukcji i kontrolowania siebie jak anoreksja, jak każdej z nas się od czasu do czasu skojarzyło. ale chodzi o to, co jest bezpośrednim czynnikiem wywołującym TO - czy na przykład kiedy czujesz się zraniona, odrzucona, idziesz do łazienki by się zmasakrować? czy kiedy czujesz brak miłości? coś w tym stylu. to powyżej to sugestie, akurat u mnie to bardziej w tę stronę... ze trzy strony wcześniej o tym pisałam dokładniej, o tym znajdywaniu mechanizmu - niedawno, o czym pisałam tu, znalazłam artykuł na temat wychodzenia z naszego nałogu, a tam potwierdzenie tego, co zauważyłam jakiś czas temu - że mogę nawet nie wiedzieć, że coś ze mną jest źle, w środku, w duszy, a i tak mogłabym sie tego domyślić po powrocie do nałogu. jakoś tak zawsze się składało, że masakrowałam sie, kiedy coś się złego zaczynało dziać z moją psyche. boli nas dusza... ale gdzie? w którym miejscu? w kupie siła:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość n-s
no moja buzia troche się pogarsza ale staram się być na to przygotowana.były małe potknięcia - zdrapany strupek i próba wyciśnięcia czegośtam ale w pore się pohamowałam i zaleczam teraz - mino wszystko chodzę bez tapety (dzis w autobusie był scisk i stali wszyscy baaaardzo blisko i troche mi było niezręcznie bo miałam wrażenie że sie te baby starsze tak gapia na mnie,ale wtedy odzywał mi się w głowie nastrój bojowy na zasadzie"a co! nie moge tak chodzić?! gapcie się! mam prawo taka być!" :) ) w sumie zaczyna mi się udawać niewyciskanie "do końca" tzn, kiedyś było tak że jak już zaczęłam coś ruszać to darła doputy, dopóki wszystkiego nie wycisnęłam ,albo nie zdarłam guli do zera aż była płaska - teraz coraz częściej nawet jak ruszę to czasem posmaruje spirytusem i zostawiam-i o dziwo nie jątrzy się tak jak myślałam , nie rosnie 5 razy wiekszy tylko po prostu robi sie strupek a teszta gulki sie jakoś wchłonia :) co do sedna naszej sprawy - to chyba każdy ma troszeczke inne (choc ogólnie podobne)powody dla których to robi.U mnie idzie to jednak bardziej w perfekcjonizm niż w jakieś smutne przeżycia - zawsze czułąm się kochana przez rodziców i sam stres czy smutek nie sa powodem że wyciskam - wydaje mi się że powodem jest to że przez lata uważałam że nie jestem dość dobra(bardzo podziwiałam moich rodziców i długo byli dla mnie autorytetami więc w porównaniu do ich wiedzy, mądrości zawsze czułąm się gorsza i tak zostało.potemim gorsza sie sobie wydawałam tym bardziej rozpaczliwie starałąm się poprawić, każdy malutki błąd(na który jażdy czasem musi sobie pozwolić bo takie jest życie)przybliżał mnie do dna od którego chciałam uciec - i tak każdy pryszcz na twarzy przybliżał mnie do brzydoty i chciałam sie go pozbyc.Najgorsze że w tym wszystkim straciłąm poczucie gdzie jestem,że tak naprawde ni jestem blisko dna tylko własciwie na górze tylko czasem jak kazdy człowiek trochę sie opada potem wznosi - ale ja myslałam że jestem na dnie że każdy nieuważny krok mnie tam zepchnie więc zaczęłąm z lekiem przygladać sie każdej dziedzinie mojego życia -czy czasem nie popełniam gdzieś błedu,przyglądałam sie ciału, i twarzy też i każdy pryszcz był potencjalnie tym który mnie pogrąży......... rzeczywiście bardzo podobne to jest do anoreksji,i rzeczywiście radą (choc nie prostą do wykonania)jest wyluzować.Nie bać się tak panicznie ze się popełni błąd, że się bedzie niedoskonałym - bo skoro statystycznie nie ma ludzi idealnych to gdzieś te błędy myszą sie ulokować. Myśle że każdy myśli że błąd się i tak zdarzy wiec ile moge tyle bede od nich uciekał - ale w rzeczywistości to prowadzi do perfekcjonizmu.Przyzwyczajmy się do błędów , do małych niedoskonałości i żyjmy z nimi. Wsumie jesli bym musiała się zgodzić na 1 niedoskonałość w moim życiu a do wyboru były 2- kilka pryszczy na buzi lub niedoskonała decyzja która kokoś zabije -to wybrała bym pierwsze. Problem w tym że my wszystkie liczymy na to ze uda sie nie wybrać żadnej. takie to moje przemyslenia :)trzymajcie się

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
n-s, dokładnie jakbym czytała o sobie. Pisząc perfekcjonizm to właśnie miałam na myśli, nie tylko chęć posiadania ładnej cery, ale chęć wybicia się i bycia najlepszym we wszystkich dziedzinach życia (w nauce, pracy, związkach). Właśnie nigdy nie biegnę do lustra, kiedy jest mi smutno czy źle (czasem, jak jestem poddenerwowana, ale nie zawsze). Zazwyczaj po prostu wchodzę do łazienki, gdzie jest dobre światło, widzę zaskórniki i nic poza tym, nawet nie zwracam uwagi na resztę twarzy, stan czy kształt oczu czy ust, tylko na te 2 czy 3 wypukłości i dopóki się ich nie pozbędę, cała moja uwaga się na nich koncentruje... Muszę sobie przetłumaczyć, że też mam prawo do tego "błędu", do tej niedoskonałości, jak każdy inny. Poza tym, paradoksalnie, moja twarz wygląda o niebo lepiej z paroma zaskórnikami niż z armią strupków, pozostałościach po wyciskaniu, tyle tylko, że to, co rozumowo przyjmuję, nie akceptuje moja psychika... A oprócz tego, oczywiście muszę wyluzować, przestać przyglądać się, koncentrować niepotrzebnie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"zawsze czułąm się kochana przez rodziców i sam stres czy smutek nie sa powodem że wyciskam - wydaje mi się że powodem jest to że przez lata uważałam że nie jestem dość dobra(bardzo podziwiałam moich rodziców i długo byli dla mnie autorytetami więc w porównaniu do ich wiedzy, mądrości zawsze czułąm się gorsza i tak zostało." Wiesz, wiekszosc rodzicow kocha... ale nie zawsze reszta ich zachowan idzie z tym w parze... i nie kazda milosc wiaze sie z wpojeniem dziecku silnego poczucia WLASNEJ wartosci... Wiekszosci z nas chyba brakowalo tzw. "bezwarunkowej milosci". Tego poczucia bycia kochana niezaleznie od tego czy jestem zdolna, madra, wszystko mi sie udaje czy takze wtedy gdy nie jestem i nie robie dokladnie tego co oni oczekuja...po prostu niezaleznego od tego czy spelniamy ich oczekiwania i czy jestesmy "dosc dobre"...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
> Quleczka - a mi się wydaje, że rodzice dali mi bezwarunkową miłość... tata sie czaił, czai sie nadal, ale wiem, że mnie kocha. tyle, że ja nigdy nie czuję tego do końca. i faktycznie, tak jak Wy macie, w niektórych (ale tylko niektórych) dziedzinach życia wszystko musi iść tak, jak to sobie wyobraziłam, że jest idealnie, ale tak chyba ma każdy. to u mnie zupełnie nie idzie w parze z tym, że mam bajzel w domu. z tym, że mi nie jest z tym bajzlem dobrze:) to jakiś inny rodzaj perfekcjonizmu, u mnie to można przyrównać do mechanizmu - "staraj się, to cię będą wszyscy lubili". coś, że jestem nie dość warta by mnie lubiano (a przecież jestem ogólnie lubiana) - i że mogę to naprawić. to jakiś głód miłości. ja to tak rozpoznaję. i kiedy czuję, że nie dostaję tej miłości wtedy gdy mi jej trzeba, przenosi się to pośrednio na moją skórę, na te zachowania kompulsywne. tak jakbym chciała to sobie uporządkować, zrekompensować "brud" tu - "czystością" na twarzy. to chyba najlepsze, co mi się udało wymyślić do tej pory:) pozdrawiam wszystkie członkinie Klubu Tych Czerwonych Ohydnych Gul:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
> Quleczka - czytam temat od początku i trafiłam na Twoją wypowiedź - chciałabym ja tu zacytować, bo bardzo, bardzo mnie podniosła na duchu i pewnie inne Kobiety tu też! " 10:09 Quleczka nie ma cudow, to nie jest tak, ze jak tylko przestaniemy wyciskac to juz nic nam nie wyjdzie... szczegolnie jak latami meczylysmy skore, pory sa pomaltretowane, porozszerzane i tak dalej... ale nie wyciskajac plus stosujac odpowiednie leki powinna skora z czasem zaczac dochodzic do siebie - jak damy jej szanse :)"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
>to jakiś inny rodzaj perfekcjonizmu, u mnie to można przyrównać do mechanizmu - "staraj się, to cię będą wszyscy lubili". no niestety, to chyba tez brak stabilnego poczucia wlasnej wartosci... to ze uzalezniamy wlasne samopoczucie od tego czy inni nas lubia, czy spelniamy oczekiwania rodzicow, znajomych i tak dalej... ja niestety tez wielu rzeczy nawet nie umiem odwazyc sie zrobic, zaryzykowac bo co sobie inny pomysla, bo sie wyglupie ... i tak dalej :p kurcze, a nie ma cudow - nie beda nas wszyscy lubili - nie bedziemy zawsze spelaniac oczekiwan bliskich ... nie mozna zyc ciagle "przegladajac sie" w tym jak nas widza inni :) tylko jak sie tego pozbyc? ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dziewczyny, jak ja Was lubię!!! czytam to forum, zaczęłam od początku tego wątku i sobie skaczę też co kilka stron, bo nie ma bata by WSZYSTKO przeczytać - i to jeszcze z metaforycznym dziecięciem przy piersi (na powieki zaraz nadepnę).. i tak sobie stwierdzam, że jesteście rewelacyjne!!! mam nadzieję, że te z Nas, co znikły (od czasu jakiegoś na tym forum), nie pojawią się już tu w związku z tym problemem. ale mi po Was żal został... czytanie tego wszystkiego jest jak lek na psychikę. co jakiś czas trafia się na radę albo pomysł, który pomaga niemal błyskawicznie:) znaczy się, ja wiem, ze cudów nie ma, ale czuję te przemiany w umyśle, po prostu czuję jak mi się fałdki na mózgu robią:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Quleczka, wydaje mi się, że to, że chciałybyśmy być "bardziej sobą" to też pewien rodzaj pułapki. piszesz: "nie mozna zyc ciagle "przegladajac sie" w tym jak nas widza inni tylko jak sie tego pozbyc?" a może się nie pozbywać? skąd wiadomo, ze akurat to jest takie strasznie złe? może to integralna część nas samych, bez tego nie byłybyśmy sobą? czasem człowiek ma chęć zrobić różne rzeczy, ale się powstrzymuje ze względu na opinię innych... może i lepiej czasem?:) może można mieć poczucie własnej wartości i nie spełniać swoich pomysłów - i nie czuć się z tego powodu nieszczęśliwa? tylko jak odróżnić to, co dobre od tego co złe - złe jest siedzenie w domu bo się boimy spojrzeń - a dobre jest np. niewychodzenie z domu w szlafroku, choć byśmy bardzo tego chciały:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×