Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Sallamandra_plamista

Czy da się coś zrobić w tej sytuacji? Czy pożegnać taką przyjaźń?

Polecane posty

Gość Sallamandra_plamista

Długa historia, dlatego proszę o cierpliwość. Przyjaźniłyśmy się od podstawówki... Miałyśmy różne okresy, ponieważ jak byłam raczej spokojna, a ona już od 14-stego roku życia spotykała się z chłopakami i czasem po prostu znikała, za to obie miałyśmy niewesołe dzieciństwo, ale ojciec wieczny hipis i były narkoman stanął na wysokości zadania dopiero w późnych klasach podstawówki i liceum, chociaż nadrobił to z nawiązką. Mimo tego, że spotykała się z ciemnymi typkami, to nie sypiała z nimi, nie ćpała, nie szalała, była w sumie normalną dziewczyną z pociągiem do niebezpiecznych chłopców... Uczyła się dobrze, starałam się ją wyciągać z jakiś problemów, czasem dawałam ściągać, aż jej zdaniem minął niebezpieczny okres. W dodatku jej ojciec zaczął za granicą zarabiać naprawdę spore pieniądze, by potem stać bardzo bogatym człowiekiem. Miała ogromne możliwości, ale ani przez moment jej nie zazdrościłam. Bardzo cieszyłam się, że ma sprzęty i ubrania o których ja mogłam pomarzyć. Liceum wybrałyśmy różne, ponieważ ona nie dostała się tam gdzie ja, mimo iż mogła startować z listy rezerwowej, na czym mi bardzo zależało. Niestety zrezygnowała, ale dalej byłyśmy bardzo blisko. Razem jeździłyśmy na koncerty, nocowałyśmy u siebie, a gdy jej mama zachorowała psychicznie jak zwykle byłam przy niej, pomagałam się jej wyprowadzać (zamieszkały same z rok starszą siostrą, ponieważ ojca było stać aby je utrzymywać), czasem nawet w gotowaniu, ogólnie same byłyśmy jak siostry. Przynajmniej ja tak myślałam. Niestety po roku, z dnia na dzień traciłam z nią kontakt, zaczęła brać narkotyki i chodziła tak naćpana, że nie pamiętała co się dzieje. Mnie mówiła, że tylko pomaga koleżance zerwać z nałogiem. Nie jestem naiwna, ale siłą nie mogłam nic zrobić, były tutaj samej, ojciec za granicą, nie miałam z nim kontaktu. Próbowałam interweniować sama. Zerwała ze mną kontakt. Bolało. Napisała w klasie maturalnej, gdy jak się okazało zaszła w ciążę. Oczywiście od razu przyjechałam i byłam dla niej oparciem. Uważałam, że to co było nie ma znaczenia. Ojciec dziecka niestety okazał się być psychicznym i nieodpowiedzialnym gnojkiem. Nie tylko nie pomagał jej ani psychicznie, fizycznie czy finansowo, ale również obrażał, że jest gruba, potem że dziecko brzydkie, nie chciał iść do pracy, ale ubrania musiał mieć tylko markowe, podobnie jak kosmetyki. Miał nerwice natręctw (ciągle się mył, ale to temat na inną opowieść) i powoli popadał w coraz gorsze towarzystwo. Ale dla dobra dziecka tkwiła przy nim, zerwała kontakty z rodziną, bo on jej kazał i mogła się widywać tylko ze mną. Nie popierałam, ale wspierałam, spędzałam z nią dużo czasu, zostałam matką chrzestną jej dziecka, namawiałam na studia i nawet chciałam pomagać przy obowiązkach z dzieckiem. Do czasu kiedy zaczął ją bić. Wyszło na jaw, że uderzył nie tylko ją, ale i dziecko, robił to regularnie, codziennie ich wyzywał, dziecko stało się agresywne. Postanowiła się z nim rozstać. Znów jej pomagałam, nawet zeswatałam z przystojnym i sympatycznym facetem, który nie tylko zauroczył się nią, ale chciał stworzyć pełną rodzinę z jej synkiem, niestety jej były ciągle pisał, nagabywał i w końcu zerwała z nowym, bo był "nudny" by zaraz wrócić do tamtego. I nagle cisza. Nie wiedziałam, co się stało. Pisałam, dzwoniłam, nie często, sama od dawna jestem zaręczona, studiuje, pracuje, ale co jakiś czas próbowałam nawiązać z nią kontakt, gdyż bardzo się martwiłam. Nawet gdy potrzebowała samochodu w środku nocy, by odwieźć swojego faceta, wychodziłam i jechałam, albo prosiłam o pomoc mojego chłopaka. Zbliżały się jednak urodziny chrześniaka i oto napisała mi po wielu moich smsach, że chcę się spotkać, wręczyć prezenty itp., że on zabronił jej się ze mną widywać, przeprasza i tyle... Tak oto zakończyła się przyjaźń. Nie chcę już pisać co odpisałam, może nie byłam miła, ale nic złego nie napisałam w każdym razie o niej... Chociaż sama nie wiem, czy da się coś z tym zrobić? Przemówić jej do rozsądku? Najbardziej boli to, że mały już jest agresywny, boję się, że żyjąc w takim domu stanie się taki jak tatuś, a przecież ona robi to dla dziecka... :o Czy to w ogóle była przyjaźń? Gryzie mnie to, tyle lat, tyle wspomnień. Ale gorsze jest to, że niszczy sobie życie, a ja nie mogę nic zrobić. On naprawdę jest niebezpieczny, nie ma nawet matury, brzydzi się pracą i jak samo podkreślał, nie lubi własnego dziecka... Wiem, że można być zaślepionym, ale żeby aż tak?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sallamandra_plamista
dobra, wiem, że to długie :o

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja to myślę że Ty nie masz własnego życia. A jeżeli masz to w szczątkowej formie. Każda relacja międzyludzka musi być wzajemna - obojętnie czy przyjaźń czy związek. Być może Twoja koleżanka robi źle ale czy Ty robisz dobrze ? Może ta przyjaźń zawsze była jednostronna. Może tak mocno żyjesz jej życiem że zaniedbujesz własne ? Nie nasz o to konfliktów ze swoim facetem ? Uważam że nie powinnaś robić nic na siłę. Jeżeli chcesz pomóc to poczekaj aż ona wyraźnie o tą pomoc poprosi. Nie próbuj zbawiać świata.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sallamandra_plamista
Przecież nic nie robię? :o Widocznie, nie potrafię tej sytuacji odpowiednio opowiedzieć. Nie widywałam się z nią codziennie, skąd pomysł, że nie mam własnego życia? Bywały okresy, gdzie przez sesję i pracę spotykałyśmy sporadycznie, raczej to ona przychodziła z problemami do mnie, abym na przykład pomogła jej holować samochód itp. Czasem gdzieś razem wychodziłyśmy. Jednak zawsze byłyśmy blisko jak normalne przyjaciółki, nie trzeba być na kimś uwieszonym aby się przyjaźnić, zresztą miała małe dziecko, wyrzekła się rodziny i nie miała dużo wolnego czasu, a ja pracowałam nawet w weekendy. Sama często dzwoniła, albo przychodziła z małym do mnie, wiedziała, że zawsze znajdę dla niej czas, bo zwyczajnie ją lubiłam. Życie mam aż nadto zajęte, ale bez przesady, to chyba normalne, że przyjacielowi się pomaga? Nie mam o to konfliktów z facetem, ten jedynie powiedział mi, żebym zwyczajnie zerwała znajomość, bo to nie ma sensu. Nie chce robić nic na siłę, po prostu się zastanawiam. W końcu za każdym razem gdy potrzebowała pomocy przychodziła z tym do mnie. Mówisz tak, jakbym chciała coś robić złego? Ale ja po prostu mimo wszystko się martwię. Nie muszę się z nią wcale widywać, nie o to tu chodzi. Martwię się, bo wiem, że teraz ojciec zerwie z nią znowu kontakty, gdy się dowie, będzie musiała wyprzeć się siostry, znowu popadnie w problemy, a ja nie będę mogła jej pomóc, ponieważ on do tego nie dopuści. Martwię się jak o bliską mi osobę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×