Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość dziewczyneczka16

Co myślicie o mojej książce?!!

Polecane posty

Gość dziewczyneczka16

Mam 16 lat, a ta książka jest skierowana do młodzieży poniżej 16 lat, jak ktoś nie ma co robić to może przeczytać kawałek, proszę powiedzcie, czy się podoba czy nie. Nie zrażać się początkiem:) Będę się starała wpleść trochę humoru i problemów zyciowych. No, to proszę:) to jest pierwszy rozdział. Ściany mają włosy Rozdział pierwszy: Specjalny płatek śniegu czwartek, 5 luty 2009r. -Brr...zimno- drżąc z zimna i łepocząc na prawo i lewo ciekawskimi oczyma, Gardian wtulił się w stojącą tuż obok, opartą o betonową, szorstką ścianę apteki „Pod zadaszeniem”, czarną kurtkę starszej, kochanej siostry Madzi Niewadzi. -Spadamy stąd, już nikt nie przyjdzie- odrzekła zwykle pełna entuzjazmu dzieweczka, zarzucając na krótkościętą, czarną czuprynę, tak samo czarny kaptur z futerkową otoczką. -Achoj przygodo!- rozległ się nagle głos niezrównoważonego umysłowo Gardiana, na co Madzia tylko się skrzywiła. -Dobra, składamy się-nadała rozkaz dziewczyna i zaczęli razem z bratem zbierać do dużego worka wszystkie szpargały poukładane na chodniku pod ich stopami. Magda i Gardian handlowali flakonami perfum sporządzanymi własnoręcznie przez wuja Marcina z Polnej, żółtymi gumowymi kaczkami do kąpieli, zeszytami, używanymi książkami, gumami do żucia, zwykle kulkami po 10 groszy oraz od czasu do czasu tym co im wpadło w ręce. Raz nawet niezrównoważony Gardian przytargał ze sobą za plecami siostry jej telefon komórkowy i dwa śliczne pierścionki z kolorowymi oczkami w kształcie kwiatka i okrągłe. No, ale tego już było za wiele. Dobrze, iż spostrzegawcza Magda w porę odkryła jego niecne zamiary, zanim mały pędrak zdołał je sprzedać. No, kto to słyszał, żeby w tak młodym wieku okraść i sprzedać rzeczy własnej siostry. Gdy z ekwipunkiem w worku wiezionym w starym wózku dziecięcym przechodzili obok drzwi apteki, wpadła na nich rozpędzona, starsza kobieta w grubym szarym palcie i fioletowej czapce. -Przepraszam was najmocniej, kochane dzieci, ale bardzo się spieszę. -Niech pani lepiej uważa, bo jeszcze pani pod samochód wpadnie, albo, co gorsza potłucze nam perfumy- parsknął z oburzeniem Gardian, wyżywając się na biednej staruszce. -Przepraszam, ja przecież nie chciałam.... -Dobra, dobra, przecież się nic nie potłukło, nie?- przerwała jej Madzia i pozostawiając za sobą zahukaną ulicę, wkroczyli w boczną wybrukowaną uliczkę, która prowadziła na ich osiedle. Idąc tak za dwie, góra trzy minuty byli już w domu, na trzecim piętrze, w bloku na Sobieskiego 134. Ale to nie o nich będzie ta historia, tylko o ich sąsiadce Malwinie K. W tym samym czasie, rówieśniczka Madzi, piętnastoletnia Malwina K. leżała sobie na kanapie, podparta stosem poduszek, z kisielem o smaku gumowym, oglądając telewizję. Miała temperaturę ciała 37 stopni Celsjusza, lekko zachrypnięty głos i przetłuszczone włosy. Domyślacie się skąd tak dobrze to wiem? Odpowiedź jest banalnie prosta. Właściwie banalne odpowiedzi mogą być dwie. Albo jestem osobą bliską dla Malwiny K. i powiedziała mi jaką ma temperaturę, kiedy przed chwilą wyjmowała sobie termomert, słyszałam jej ochrypnięty głos i zauważyłam, że już od tygodnia rozleniwiła się i nie myła włosów, albo druga możliwość: Malwina K. to ja. Przyjmijmy, że Malwina K. to ja. No więc leżę sobie w cieplusiej piżamie, oglądam reklamy, po tym jak dziś w szkole zadarłam z Pornosem, czyli Kaśką z pierwszej be, a potem w obawie przed nią musiałam gorączkowo wymyślić na poczekaniu argument, dla którego mogłabym się zwolnić do domu. Wbrew temu, czego się spodziewałam, wymyślić taki zwykły powód, dla którego mogłabym opuścić szkołę, lecz z moją twórczą naturą i młodzieńczym zapałem do pracy, nie było wcale tak trudno. -Proszę panią, czy mogłabym się zwolnić? Strasznie źle się poczułam na przerwie- zapytałam sympatycznie naszą Lusię od języka ruskiego, która pochodzi z Mongolii, ale wychowała się w Polsce. -No, dobrze, ale z jakiego właściwie powodu?- co prawda wydawało mi się, że dosyć jasno określiłam powód mojego niedysponowania i niepotrzebnie zostałam wprowadzona w zakłopotanie. -Tak jak mówiłam, ponieważ bardzo źle się czuję. Chyba to początek grypy- odpowiedziałam z błagalną miną chwytając się za gardło. -No, dobrze. Skoro tak...-uff, ulżyło mi-Ale!-o Boże jeszcze coś? Ja już napełniona wewnętrznym spokojem duszy i radością, rozpromieniona i pozbawiona straszliwej męki spotkania się oko w oko z niemiłosiernym stworem jakim stała się dziś Kaśka z pierwszej be, po raz kolejny zotaję brutalnie pozbawiona poczucia bezpieczeństwa, które zaraz po potrzebach fizjologicznych stanowi fundament zdrowego funkcjonowania ludzkości...-Ale, to już nie pierwszy raz w tym semestrze zwalniasz się z rosyjskiego. Czy coś jest nie tak? Nie wiem doprawdy, nie liubisz go? -O, nie -zaprzeczyłam stanowczo- oczywiście, że lubię. Rosyjski to mój ulubiony przedmiot, ale co ja poradzę, że mam takie słabe zdrowie? -To witaminy brać i uczyć się więcej, bo nawet sobie dziecino sprawy nie zdajesz jak ci się ten język przyda w przyszłości. Języki to podstawa!-taką zaskakującą puentą zakończyła swoje przemówienie pani Lusia, podczas gdy cała moja klasa IIId weszła już i usiadła w ławkach, a nawet niektórzy zdążyli już wstać i ganiać się po klasie. Takie duże ludzie, a takie głupie... A ja stałam przed salą numer 4 na dolnym korytarzu z panią Lusią, która mi poleciła stosowanie witamin. -No, to bardzo pani dziękuję. Do widzenia!-zakrzyknęłam jeszcze na pożegnanie i w radosnych podskokach ruszyłam ku wyjściu ewakuacyjnemu. Gdy teraz pomyślę jaka byłam wtedy wesoła i jak mało miałam powodów do zmartwień (Pornos to pryszcz przy tym co spotkało mnie kilka godzin później). Ale przecież nie mogłam się wtedy spodziewać, że sprawy potoczą się zupełnie innym torem niż to sobie wyobrażałam( nudy, szkoła, nudy, szkoła, lekcje, mordęga nad książką, ani chwili odpoczynku, szkoła a w niej Kaśka, przerażenie, lekcje...) Przechodząc długim pasem sklepów na ulicy Woźnej zauważyłam na szybie sklepu mięsnego ogłoszenie, o poszukiwaniu nastoletnich pracowników na okres ferii zimowych, które miały się zacząć u nas za półtora tygodnia. Pomyślałam sobie, że właściwie mogłabym sobie trochę zarobić w wolnym czasie, bo czemuż by i nie? Po powrocie do domu, nie zastałam tam nikogo. Mama była jeszcze w pracy, babcia pojechała na wycieczkę do siedziby „Radia Maryja” w Radomiu, a Kamila i Zuzanna K. były zapewne jeszcze w trakcie ich codziennej edukacji. Pomysł pracy sezonowej nie opuszczał mnie przez całą drogę, więc czem prędzej zabrałam się do wyszukania w internecie na stronie naszego miejskiego UP, ofert pracy w czasie ferii. Wyszukano: spawacz, kasjer(z doswiadczeniem), kierowca ciężarówki( wymagane prawo jazdy A, B i C), i tego typu nieciekawe duperele. Ostatecznie jeszcze nadałabym się na tego nieszczęsnego spawacza, bo przy nim nie było żadnych wymagań ani ukrytych kryteriów doboru, ale to nie robota dla mnie. Ponieważ nie mogłam dłużej usiedzieć bezczynnie, postanowiłam sprawdzić, jakie oferty mają w sklepie mięsnym. Pomyślałam jednak sobie, iż lepiej byłoby gdybym nie opuszczała bloku, bo jeszcze ktoś mógłby mnie przyuważyć i odprowadzić do szkoły, więc wpadłam na lepszy pomysł. -Dzień dobry!-zawołałam, gdy sąsiadka otworzyła mi drzwi. Była to babcia Magdy i Gardiana, pulchna, niedowidząca staruszka, z pociągłą wszerz buzią, na której dwa pełne policzki przysłaniały usta rozwarte w szerokim uśmiechu. Przyjrzała mi się uważnie znad okularów na łańcuszku, po czym małymi posuwnymi kroczkami odeszła na bok, dając mi znak abym weszła. Z bocznego pokoju wychylił się przez pustą futrynę Gardian, w burym swerterku w jasnobure wielbłądy. -Gardian, ja do ciebie-rzekłam, a chłopiec podbiegł do mnie i nadstawił ucho. -Mam misję dla ciebie -wiedziałam, że do niego trzeba przyjaźnie podejść , bo przez to, co przeżywał przez swojego ojczyma stał się trochę inny niż jego rówieśnicy- słuchaj, wiesz gdzie jest sklep mięsny? Niedaleko apteki -chłopiec w zadumie pokiwał głową -To pójdziesz tam i zapytasz sprzedawczyni o ofrety pracy na ferie dla nastolatków. Powiesz, że przysłała cię koleżanka, dobrze? Zapytasz jakie to oferty. -Dobra, możesz być spokojna.- Gardian założył ciepłą kurtkę i wybiegł bez słowa, nawet nie zmieniwszy butów, pobiegł w trampkach. No, to załatwione. Wróciłam do domu i leniwie rzuciłam się na kanapę. Po piętnastu minutach Gardian był spowrotem w bloku, wbiegł bez pukania, zduszany i stnął przede mną leżącą i drzemiącą z brudnymi skarpetami zarzuconymi na oparcie. -Już się zapytałem. Udało się- oświadczył cały czerwony i zziajany, ale pewien, że pomyślnie wykonał zadanie. Podskoczyłam i usiadłam, przebiegł mnie zimny dreszcz, gdy go zobaczyłam takiego zmarzniętego, małego, z niezasunietą kurtką i tylko kusym sweterkiem. -To świetnie. No i co powiedziała? -Powiedziała, że ona nie wie nic na ten temat, ktoś sobie tylko tam wywiesił ogłoszenie. -O, jaka szkoda- posmutniałam nagle i jakby czar tego popołudnia prysł. -Ale dała telefon do tamtego...-Gardian wyciągnął brudną łapkę z białym świstkiem, na którym rzeczywiście był zapisany numer telefonu. -A, to jednak załatwiłeś, widzisz. Można na ciebie liczyć, chłopie- Wstałam z kanapy wczytując się w poszczególne cyfry i wyciągnęłam z szuflady praliny babci, częstując nimi Gardiana. Gdy zauważyłam, że mimo wynagrodzenia nie odchodzi, a ja chciałam zadzwonić w sprawie pracy, postanowiłam go wyprosić. -Dobra, dziękuję. Jesteś wolny, możesz iść. -Wiesz, że nie tylko ty mi dajesz misje?- zagadnął przeczesując sobie brudną, oblizaną ręką ciemnobląd czuprynę. -Tak, a jakie jeszcze masz?-zapytałam od niechcenia. -Takie naprzykład od wujka i innych...Niedługo dostanę bardzo trudną, nie wiem czy sobie poradze z nią. Ale jak coś to mi pomożesz, co nie? -Pewnie, że pomogę, a teraz już idź, bo nawet nie powiedziałeś babci dokąd idziesz, a może ona się już o ciebie martwi, co? A ja sobie spokojnie zadzwonie... -Nie martwi się- odparł Gardian, ale posłusznie wyszedł. Yyykhmhm. Tremowałam się przed tą rozmową i nie wiedziałam czy od razu nie palnę jakiejś głupoty, która zamknie mi drzwi do dalszej kariery. Ale w końcu zmobilizowałam wszystkie siły, wytężyłam umysł i wykreciłam numer. -Halo?- opowiedział kobiecy głos po drugej stronie słuchawki i powtarzał jeszcze kilka razy zanim ja zdołałam coś z siebie wydać. To była coś w rodzaju „Jqua”. Za chwilę poprawiłam: -Dzień dobry! Ja dzwonię z ogłoszenia w sprawie pracy. -Tak? -Tak.-starałam dać się słyszeć pewnie, ale mój głos jakby trochę drżał. -Więc słucham. -Jakie są te oferty? -To znaczy musiałabyś pójść do sklepu mięsnego, tam gdzie wisi ogłoszenie i zapytać sprzedawczyni. -Ale dopiero co był ktoś tam też w sprawie pracy i sprzedawczyni powiedziała, że nie wie, że trzeba zadzwonić. -Nie wie?! O psia noga. Przecież dostała kartki, które miała położyć na ladzie, tam jest wszystko napisane. -A pani nic nie wie na ten temat? -Nie, no skąd? Ja jestem tylko jakby pośrednikiem. Ja nic nie wiem. Proszę pójść jeszcze raz do sklepu, a ja natychmiast zatelefonuję i wyjaśnię sytuację. Bardzo dziękuję, że mnie powiadomiłaś, tak to przecież byśmy ani jednego chętnego nie znaleźli. -Nie ma za co. Malwina K. jestem- podkreśliłam imię dokładnie, by mnie zapamiętano, za to jaką wielką przysługę jej wyświadczyłam. Od razu powinni mnie przyjąć. Będę miała u niej fory. Odłożyłam słuchawkę. Byłam z siebie naprawdę dumna. Tym razem nie zawahałam się, ale szybko zarzuciłam na plecy mój pled zimowy wiązany w talii, z futrzanym włosem doczepainym do kaptura, następnie kozaki i ruszyłam. W czasie drogi nic mnie już nie obchodziło. Nawet to, że o mały włos nie padłam ofiarą pirata drogowego na pasach, na przeciwko długiego pasa sklepów na ulicy Woźnej koło kiosku, nawet to, że dawny przyjacie dziadka, pan Durszlak stanął w mojej obronie. Gdzieś tylko za uchem przebiegł mi jego ryk „ Jak jeździsz zbóju!”. Nawet nie obchodziło mnie to, co pomyślała sobie o mnie pani Lusia, która po przeciwnej stronie ulicy szła chodnikiem, wracjąc z pracy. Liczyła się tylko moja złociutka pierwsza pensja. -Proszę panią, dzwoniłam pod numer w sprawie pracy i tam powiedziano mi, że to pani miała...-przerwała moje niedokończone słowo wstępu sprzedawczyni. -Już wiem, już wiem- wyciągnęła spod lady paczkę, rozdarła papier, który ją oklejał i wyjęła z pudełka stos kartek. -Proszę- podała jedną z nich, po czym poprosiłam o jeszcze kilka na wypadek, gdybym tą zgubiła, albo jakaś z moich koleżanek chciała równiez skorzystać. Pod drzwiami do mojego mieszkania czekała zniecierpliwiona Madzia Niewadzia. -Hej, no gdzie ty się podziewasz... Dzwonię i dzwonię, a ciebie nie ma- powiedziała z wyrzutem przeciągając wyrazy. -Musiałam załatwić coś ważnego. Ale już jestem, więc słucham- wyciągnęłam z kieszeni kluczyk, poczym otworzyłam drzwi i weszłyśmy do mieszkania. -Słuchaj, wróciłam ze szkoły i dowiedziałam się od Gardiana, że szukasz pracy sezonowej, czy coś takiego. Możesz mi powiedzieć o co chodzi?- Magda stanęła w przedpokoju, podczas gdy ja rozbierałam się i wieszałam pled na wieszaku. -A, o to się rozchodzi. No to popatrz- wyciągnęłam z kieszeni zgięte w kwadracik ogłoszenia ze sklepu mięsnego- to są oferty pracy na ferie dla nastolatków...Zobacz, na przykład- przebiegałam palcem po pogniecionej, wilgotnej, niebieskiej kartce- na przykład masz tu: roznosiciel ulotek, pomocnik opiekunki w żłobku, monter elementów składanych, pomoc sprzedawcy w małym sklepie wielobranżowym. No i jak? -Aha, to takie coś... Niezłe, powiem ci, że niezłe...- dodała po chwili namysłu Magda N. - i co, decydujesz się na coś? -Chciałabym trochę sobie zarobić, mieć już takie prawdziwe, własne pieniądze. Zobaczymy, może się na coś zdecyduję- odrzekłam zasadniczo- a, tobie coś się z tych rzeczy podoba? -Pewnie, kasa zawsze mi się przyda, tu czy tam... Wiesz co, daj mi jedną kartkę, ok?- poprosiła Magda. Podałam jej, ona wzięła popatrzyła jeszcze raz na niewyraźny, zatarty od roztopionego śniegu nadruk, potarła lekko wystającą bródkę, uśmiechnęła się i wyszła tym swoim, wyluzowanym krokiem w tył, o mało nie potykając się o kant w drzwiach. -Ty się kiedyś kobieto zabijesz jak będziesz tyłem chodziła- dodałam na odchodne, ale Madzia nic nie powiedziała, bo była już na korytarzu. Zaraz po jej wyjściu zadzwonił domowy. To była mama. -Malwina?- skrzeczał głos mamy pośród jakiegoś ogólnego gwaru- córko, posłuchaj... -Słucham...-odparłam smętnie. -Jestem z ciotką Wiolką u lekarza. Chyba nie dam rady wrócić dzisiaj do domu. -To ty nie jesteś w pracy?!- zdziwiło mnie to i wytąciło z równowagi psychicznej. -Nie, no przecież dziasiaj miałam wolne. Obudź się dziewczyno. Mówiłam rano, że jadę do Wioli, przecież. No, to słuchaj... -Słucham... -Dzwoniłam do Beatki, zgodziła się, żeby Kamila i Zuzia nocowały u dziewczynek. Dzwoniłam też do babci na komórkę, udało jej się odebrać i mówiłam, że zostaję u Wioli, na to ona powiedziała, że skoro już jest w Radomiu, to nie wróci autokarem do domu, tylko zostanie i wpadnie też zobaczyć się z Wiolą. A ty weź te najpotrzebniejsze rzeczy, spakuj i jedź autobusem do Nałęczowa, do cioci Bożeny, dobrze? -Coo!- oniemiałam od natłoku słów, które wyszły z ust mojej własnej matki. -No właśnie ci mówię. Chyba, że wolisz iść do pani Beatki, albo zostać sama- westchnęła tylko mama, która doskonale wiedziała, że nie zostałabym za nic w świecie sama w nocy. Strasznie się boję samotności w nocy, a co dopiero jeszcze w moim własnym, upiornym domu! Nie, nie... -A, kto to jest pani Beatka?- wyrzekłam próbując ukryć przerażenie. -Matka Julki i Natalki, koleżanek Zuzi i Kamili. Mieszka na Łąkowej po prawej stronie od wuja Niewadziów- zakomunikowała szybko mama, a zanim zdążyłam coś powiedzieć, dodała- córciu, muszę kończyć, nasza kolejka, ja muszę podprowadzić Wiolę. To pa, zadzwonię, nie zapomnij szczoteczki do zębów. Aha, nie musisz iść jutro do szkoły. No już, już- skierowała już raczej nie do mnie swoje ostanie słowa, ale jak mniemam do kochanej, niezawodnej cioci Wioli, która przez całe życie potrafiła robić tylko zamieszanie. Teraz od kiedy wyprowadziła się od nas w czwartym miesiącu ciąży do Radomia, do narzeczonego, z którym po narodzinach dziecka ma się pobrać, sprawia jeszcze więcej problemów wychowawczych, niż gdy mieszkała tutaj i była stale pod czujnym okiem babci. I teraz przez nią mam się tułać po nocy po jakichś dworcach i autobusach. Nie, lepszego rozwiązania już nie ma. A mama i babcia, jak raz muszą lecieć do Wioli, o mnie zapominając. Zdenerwowana i rozdrażniona postanowiłam zrobić sobie ulubionego kisielu i się uspokoić. Dla pewności sprawdziłam w internecie rozkład jazdy, z którego wynikało, że autobusy do Nałęczowa odjeżdżają o 14.05, to już za późno, potem o 17.40 i jeszcze jak bym się rozmyśliła, a potem gwałtownie zdecydowała na wyjazd to mam jeszcze szansę o 21.35. Spojrzałam jeszcze na zegarek- 15.55- i poszłam do kuchni. Kiedy mieszałam łyżką kisiel w garnuszku, zaczęła mnie boleć głowa. Może, nie trzeba było tak latać jak głupia po ulicach i założyć czapkę, to pewnie by mnie głowa nie bolała, ale trudno. Położyłam się z kubkiem gorącego kisielu na kanapie, włączyłam telewizor, leżałam, leżałam i chyba zasnęłam. -O Boże, która to godzina!- wrzasnęłąm donośnie, że aż chyba usłyszała mnie za ścianą nawet głośna rodzina Niewadziów. Było wpół do siódmej. Czyli przegapiłam jeden autobus. -No, trudno, skoro los tak chce, zostaję- powiedziałam sama do siebie. Ale za oknem było już ciemno, ja miałam 37 stopni, czyli stan podgorączkowy i zaczęłam histeryzować. Kiedy rozległ się dźwięk telefonu, omal nie wyskoczyłam z własnej skóry, ale opanowałam się i pędem dopadłam słuchawki. -Córciu?- zaszczebiotała swoim piskliwym głosem mama. -Tak to ja- odrzekłam, przełykając ślinę. -No i co, nie pojechałaś? O której masz autobus? -O 21.35- mówiłam tylko krótkimi wersami, nie mogąc wydusić z siebie niczego więcej. Nie chciałam też zbytnio martwić mamy, udawałam skruszona twardzielkę. -Tak późno?! To musisz poprosić któregoś sąsiada, żeby cię odprowadził na przystanek. A babcia już u nas jest, siedzimy u Wioli, pijemy herbatkę. Babcia ma dla was prezenty, kupiła wam medaliki i książeczki religijne. No, babcia każe cię pozdrowić, uważaj na siebie. Albo wiesz co, może ja powiem Beacie, przyszłaby po ciebie, nocowałabyś razem z dziewczynkami? -Nie, nie. Ja pojadę. A kiedy wracacie, jutro? -Tak, ja jutro, bo w sobotę pracuję, a babcia może jeszcze zostanie. No, ale w każdym bądź razie, spakuj się, zamknij dobrze dom, i nie spóźnij się na autobus. Niech sąsiad któryś cię odprowadzi. Ciocia będzie czekać w Nałęczowie, ja powiem mniej więcej o której będziesz, to wyjdzie po ciebie. -Mhmm- tylko potakiwałam, wpuszczając słowa mamy lewym uchem, a wypuszczając prawym, bo cały czas myślałam, jaka to tułaczka mnie czeka po nocy. Sama, zagubiona, rozgorączkowana. -Badanie poszło dobrze. Wszystko w porządku. Ciocia pokazała nam kącik dla dziecka. Mają już łóżeczko, trochę ubranek... Jak wrócę to poszperamy, może znajdziemy jeszcze rzeczy po Zuzi i oddacie trochę swoich zabawek. -Mamo, a jak nie zdążę na autobus?- wtrąciłam nagle, chociaż wcale nie chodziło mi o to czy, zdążę, czy nie, ale chciałam podzielić się przynajmniej częścią moich obaw. -To się pospiesz. I nie martw się. Przecież rozmawiałaś z panią psycholog. Mówiła, że masz monofobię, że boisz się przebywać sama, ale na przystanek nie pójdziesz przecież sama, masz pójść do pana Durszlaka, poprosić, żeby cię odprowadził, dobrze? -No, dobrze, to pa. Ja się teraz spakuję- rozmowa z mamą trochę mnie uspokoiła, więc zabrałam się do wpakowywania moich rzeczy do małej, czerwonej torebki podróżnej, prezentu od babci. Pakowałam się mozolnie i dokładnie. Postanowiłam zabrać ze sobą także zdjęcia cioci Wioli, z wycieczki z narzeczonym do Pragi, które leżały w kopercie na lodówce. Zabrałam też jedną z książek, które ostatnio wypożyczyłam z biblioteki - „Ciekawostki z archiwum Y”. O 21.00, ubrana w mój wysłużony pled, opatulona szalikiem i spakowana, wyszłam z mieszkania, zeszłam na pierwsze piętro, na którym mieszkał pan Durszlak z żoną i zapukałam do drzwi, prosząc o to, o co miałam poprosić. Na całe szczęście pan Durszlak zgodził się mnie odprowadzić, bo w gruncie rzeczy to spory kawałek drogi od nas, do przystanku. Szliśmy tak po ciemku, mało ruchliwą drogę oświetlały nam żółte i białe latarnie uliczne, od czasu do czasu przejechał obok samochód, a ludzi to już wogóle nie było. Pan Durszlak niósł moją pękającą w szwach torbę, która widocznie była za mała, by rzeczywiście móc się porządnie w nią spakować. O tej godzinie, w lutym panował siarczysty mróz, toeż rzadko wymienialiśmy się zdaniami, a podczas wymawiania słów, z ust leciały niewiarygodne kłęby pary, dużo większe od tych, które ulatują w ciągu dnia. Przeważnie szłam zaciskając sobie kaptur do połowy twarzy, a oczy tak szczypały od mrozu, że ciężko było patrzeć pod nogi. -Popatrz, taki mróz, a ten swołeć Gardian jeszcze nie w domu- zakomunikował pan Durszlak, może dlatego, że przechodziliśmy obok apteki, pod którą zwykle handlują. -Jeszcze go nie ma w domu?- roztwarłam ze zdziwienia oczy. -No, podobno. To znaczy teraz nie wiem, ale jakieś pięć minut przed tym, jak przyszłaś wyszedłem na chwilę na korytarz, akurat po schodach zbiegała Magda Niewadzia. Spytałem, dokąd tak biegnie o tej porze, a ona na to, że idzie zobaczyć czy nie ma w pobliżu Gardiana, bo jeszcze nie wrócił. -Naprawdę, że nikt go nie może upilnować, tylko zawsze robi co chce i kiedy chce... -Ale, wiesz Malwinko- kontynuował Durszlak, kiedy docieraliśmy już do prawie pustego przystanku. Siedziała tylko jedna kobieta z walizką, przytulona do jednej ze ścianek, w futrze i długich kozakach- im jest ciężko. Szczególnie Madzi, bo to ona jest starsza, ale przecież sama jeszcze dziecko. Mają niby babcię, ale ta babcia trochę nie tego, wyniszczona, schorowana... Matka i ojczym w więzieniu, ojciec nie wiadomo gdzie się podziewa. Mały nie chodzi do szkoły, nie uczy się, miał przechodzić terapię, ale kto tego dopilnuje?- wzruszył ramionami pan Durszlak, stawiając moją torbę na chodniku, pod nogami, a kiedy mówił dookoła nas wytworzyła się jakby mgła, z pary wyprodukowanej przez niego. -Wiem, wiem. My się staramy trochę pomóc, nawet jak mama albo babcia upieką jakieś ciasto, albo czasem spotkają Gardiana czy Madzię na podwórku, to ich wołają na obiad. Magda to niechętnie przychodzi, ona się czuje, jakby nie potrafiła sama zatroszczyć się o siebie i brata, ale za to Garian zawsze przychodzi, a później trudno go zaprowadzić do domu, żeby poszedł już spać- uśmiechnęłam się w stronę pana Durszlaka, był ode mnie wyższy może o głowę. -Tak, wy to chociaż porządni ludzie jesteście. Moja żona też czasem kupi czekoladę, czasem zupy zaniesie jak więcej nagotuje, a nie tak jak na przykład Rowińscy wiecznie mają pretensję, że czasem na korytarzu, albo pod blokiem hałas, bo Niewadzie znoszą wózek z towarem, albo Gardian za głośno sie bawi. Im trzeba pomóc, zamiast tylko narzekać- pokiwałam głową na znak, że się z nim zgadzam i wsadziłam przemarznięte, kłujące (pomimo grubych rękawiczek, nadzianych kożuszkiem) ręce do kieszeni. Kiedy tak staliśmy w oczekiwaniu na autobus, zaczął prószyć z nieba delikatny śnieżek. -Jakie te płatki śniegu są piękne, mają takie śliczne kształty- odezwałam się nagle. -Tak, to prawda. Może ci się wydawać, że są takie same, ale tak naprawdę każda śnieżynka jest tylko podobna do klasycznego kształtu, jakich jest kilka rodzajów. Powiem ci, że kiedyś pewien bardzo mądry człowiek powiedział mi coś takiego, że każda maleńka śnieżynka jest inna, nie ma dwóch jednakowych, choć wyglądają bardzo podobnie. To tak jak nie ma dwojga identycznych ludzi, wiesz? A to jest specjalny płatek śniegu, dla ciebie – wyciągnął palec, na którym spoczęła maleńka śnieżynka, by po chwili stopnieć. Uśmiechnął się do mnie i w tym samym momencie zza zakrętu wyjechał autobus. Wsiadłam dziękując panu Durszlakowi za odprowadzenie i zajęłam drugie miejsce od strony pobocza. Oparłam głowę o szybę, machając na pożegnanie panu Durszlakowi, myśląc o tym co mi powiedział i jakoś naprawdę się uspokoiłam. Czekała mnie jeszcze godzina drogi. Koło wpół do jedenastej autobus zajechał na miejsce. Przy samym wyjściu stała już moja ulubiona ciocia Bożenka. Trzymała ręce zaplecione, dłonie wsadzone w końce rękawów grubego palta. Uśmiechnęła się i wzięła ode mnie rozespanej, dygotającej z zimna, czerwoną torebkę podróżną. -Jak minęła podróż?- zapytała kładąc swoją rękę na moim ramieniu, gdy przechodziłyśmy na drugą stronę ulicy. Churczący warkot autobusu wzmocnił się i ledwo zdążyłyśmy przebiec przed jego maską, gdyż właśnie ruszył. -W porządku. Chyba się trochę zdrzemnęłam, bo teraz strasznie mi zimno... -W domu rozgrzejesz się przy kominku. Poza tym skoroś się w autobusie zdrzemnęła, to miałaś szczęście, że nikt cię nie okradł- zażartowała Bożenka, pocierając mnie po ramieniu, żebym się choć trochę rozgrzała. -To się okaże dopiero, jak sprawdzę czy wszystko mam...Ale i tak nie mieliby mnie z czego okraść. -A tak się akurat składa- mówiła ciocia- że jestem sama w domu. Wujek pojechał wczoraj remontować kawalerkę Pawłowi w Lublinie. Wróci dopiero w niedzielę, o ile nie w poniedziałek- przeszłyśmy wąską dróżką między polem, a płotem czyjegoś gospodarstwa i znalazłyśmy się na znajomej mi ulicy Kazimierza Wielkiego, wyglądającej jak mała wioska. Wąska, asfaltowa jezdnia, a po obu stronach płot przy płocie, czyjeś podwórka i domy. Po kilku minutach wędrówki znalazłyśmy się w ciepłym, przytulnym domu cioci. -Zdejmij kutrkę i buty, daj ci je położę przy kominku, to wyschną- powiedziała po wejściu do domu, zapalając światło. Włożyłam kapcie stojące pod ścianą i wtargnęłam do dużego pokoju, w którym był kominek. Światło było zgaszone, tylko wesołe iskierki szalały za szybą, tworząc nadzwyczajnie piękny widok. -Zawsze jak tu przyjeżdżam, lubię patrzeć na ogień w kominku. Też sobie taki zbuduję w swoim domu- szepnęłam, gdy zauważyłam, że podeszła do mnie ciocia z moimi butami, stawiając je tak, aby ciepło zza szybki, wysuszyło mokre od śniegu podeszwy i czubki. -Ogień daje poczucie bezpieczeństwa. Kiedyś coś czytałam, że lubią siedzieć przy ogniu ludzie przemęczeni, ospali, ale także osoby spragnione sukcesu i doznań zmysłowych- gdy to mówiła, zabierała się właśnie za rozkładanie kanapy, aby można było na niej spać, wyciągnęła z dołu pościel i poduszkę. Za chwilę przyniosła i postawiła na niskim stoliku parujący kubek, gorącej herbaty z sokiem malinowym i talerz krupniku. -Masz, usiądź sobie tutaj...Zapalić światło? Jest tak ciemno, że trudno trafić łyżką do buzi- zapytała podchodząc do włącznika. -Nie, tak jest fajnie-odparłam, poczym wzięłam talerz z zupą na kolana i nadal wpatrywałam się w ogień. -Wiesz co, ja jutro mam na siódmą do pracy, to naszykuję ci śniadanie w kuchni na stoliku, nie będę cię budzić tak wcześnie. Wrócę koło trzeciej, czwartej. Jak byś chciała sobie coś w tym czasie zrobić, to lodówka jest pełna- rzuciła przez ramię, kierując się w stronę łazienki. Tuż przed północą uświadomiłam sobie, że nie spakowałam szczoteczki do zębów. Ciocia chciała mi pożyczyć swoją, nawet już wyparzyła ją we wrzątku, ale grzecznie podziękowałam. Nic się nie stanie jak raz, czy dwa nie umyję zębów. Przed snem postanowiłam zajrzeć jeszcze do książki, którą ze sobą wzięłam. Otworzyło mi się na rozdziale trzecim „Marginesy rodzicielstwa”. Początkowo myślałam, że będzie to rozdział o nieodpowiedzialnych rodzicach, takich jak na przykład rodzice Magdy i Gardiana, albo ciotka Wiolka. Chociaż formalnie Wiolka nie jest jeszcze matką, ale z takim fiu bździu w głowie, jakie ona ma, to nie sądzę, żeby była dobrym rodzicem. I pewnie będzie tak, że mama albo babcia, będą do niej jeździć na zmianę, zajmować się biednym potomkiem, bo ciotka nie da sobie rady. Dopóki nikt nie wiedział o ciąży, twierdziła, że nienawidzi dzieci. Potem, kiedy sprawa wyszła na jaw, załamanej babci oświadczyła, że kto jak kto, ale ona o swoje dziecko zadba jak żadna inna matka, bo od dłuższego czasu zaczęła odczuwać silną potrzebę macierzyństwa. Zanim zdążyłam przeczytać początek tego rozdziału, do dużego pokoju weszła ciocia Bożena w bladoróżowym szlafroku i usiadła obok mnie. -Co ty, po nocach książki czytasz?- wzięła ją w rękę, bacznie przyglądając się tytuowi, czy aby to nie jakieś zbereźne powieści, jakie lubiła czytać jej córka Ewelina. -A, wypożyczyłam z biblioteki. Jeszcze nawet nie zaczęłam. Takie tam...- oddała mi książkę, którą zamknęłam i przykrywając nogi w tureckim siadzie pościelą, znowu wpatrzyłam się w ogień. Jedyną denerwującą rzeczą było to, że do takiego kominka co pięć minut trzeba dokładać drewna. Strach pomyśleć ile drewna zużywa takie coś w ciągu całego roku. Ale dla takich efektów wizualnych jestem gotowa do poświęceń. -Co tam u was slychać? Dzwoniła mama- wtąciła ciocia, nie dając mi szansy odpowiedzieć na zadane pytanie- i mówiła tylko tyle, że jest w Radomiu z babcią, ale wszystko w porządku z Wiolą, no i że przyjedziesz. Tylko tyle. A po co one tam do Wioli pojechały tak naraz, bez was? Nawet ne zdążyłam spytać, co? -Podobno, mama poszła z ciocią Wiolą na badania, ale, że wszystko dobrze, tylko tak im się zachciało zostać. -Aj, ta Wiolka. Ona była z nas trzech najbardziej rozpieszczona i takie są tego skutki- odparła z wyrzutem skierowanym jakby w stronę poczciwej babci- I nawet nie chcą pytać lekarza o płeć dziecka. Przecież, skoro można, to czemu nie zapytać, prawda? I tak się przecież prędzej czy później dowiedzą... Tylko oni najchętniej wogóle by nie chcieli tej istotki mieć, tak sądzę. A skoro jest jak jest, starają się udawać przed ludźmi szczęśliwą rodzinkę. I co to za mąż będzie, pięć lat młodszy od żony i piędziesiąd kilo chudszy, haha- tu zawtórowałam rozbawionej cioci, która jednak szybko się opanowała, chwyciła moją książkę, która jej się otworzyła na stronie 34, czyli rozdział trzeci. Natrafiła na „ciekawostki”, które zaczęła czytać na głos-” Najmłodsza matka świata : Lina Medina. Jej pierwsza miesiączka wystąpiła w wieku 8 miesięcy. Piersi uwydatniły w wieku czterech. W wieku pięciu lat, kość miednicza rozszerzała się a kości były już bardzo rozwinięte. Kilka miesięcy poźniej, Lina Medina urodziła dziecko - mając 5 lat, 7 miesięcy i 21 dni.” Boże!- przerwała nagle czytanie ciocia- Niedowiary! -Pokaż- zwróciłam się w stronę cioci, wzięłam od niej książkę i czytałam dalej na głos- „Matka 69 dzieci. Fiodorowa Wasilijewa (1707-1782) nieznana z imienia, rosyjska chłopka, żona Fiodora Wasilijewa, rekordzistka pod względem liczby urodzonych dzieci.Pochodziła z Szui, wsi położonej na wschód od Moskwy. W latach około 1725-1765 urodziła żywo 69 dzieci z czego tylko dwójka zmarła w okresie niemowlęcym. Rekordzistka była 27 razy w ciąży, przy czym wszystkie ciąże były mnogie. Urodziła 16 par bliźniąt, siedem razy rodziła trojaczki i cztery razy czworaczki. Po jej śmierci Fiodor ożenił się ponownie.” Następne.” Najmłodszą babcią świata jest Mum-Zi, członkini haremu Chief Akkire na wyspach Calabar w Nigerii, która doczekała się wnuka w wieku16 lat. Swoje dziecko urodziła, kiedy miała 8 lat, jej córka rodziła w tym samym wieku. To fenomen na skalę światową.”Ale jajca- uśmiechnęłam się, i buchnęłam książkę w pościel. -No, wypadki chodzą po ludziach- rzekła ciocia podnosząc się z kanapy, podeszła do kominka i pomachała pogrzebaczem nad zwęglonymi drewienkami- śpij już- dodała i wyszła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość poganiacz klawiszy
może być tylko ze sa błędy „Radia Maryja” w Radomiu, w Toruniu Ściany mają włosy chyba maja uszu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wg mnie tytuł jest dobry pod warunkiem, że treść książki jakoś do niego nawiąże - musisz wytłumaczyć, dlaczego przekształciłaś ten związek frazeologiczny. Książka pisana fajnie, ale mam jedną uwagę - piszesz za długie zdania! Postaw czasem kropkę:) Opisy masz bardzo plastyczne,ale przy długich zdaniach można się pogubić i zapomnieć co tak naprawdę charakteryzujesz;) Postaraj się rozdzielać zdania cześciej kropką, taka moja uwaga. Czekamy na dalszy ciąg:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ewrer
przeczytałam do połowy i powiem szczerze że takie sobie. Trochę sie znudziłam. Myślę że musisz bardziej przemyśleć o czy konkretnie chcesz pisać :) Powodzenia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"Brr...zimno- drżąc z zimna i łepocząc na prawo" Przeczytaj to na głos i od razu zauważysz, że coś jest nie tak. Powtórzenie. Mogłoby byc "brr...chłodno - drząć z zimna i..." No właśnie, i. Nie ma takiego słowa jak 'łepocząc'. Gardian wtulił się w stojącą tuż obok, opartą o betonową, szorstką ścianę apteki „Pod zadaszeniem”, czarną kurtkę starszej, kochanej siostry Madzi Niewadzi. Zgubiłam sens, bo utworzyłaś zbyt długie zdanie. Skróć je, wywal kilka przymiotników, a od razu będzie przejrzysciej i zgrabniej. "Raz nawet niezrównoważony Gardian przytargał" Teraz mnie potraktowałaś jak przygłupa, który nie rozumie tego, co czyta, bo kilka zdań wcześniej zaznaczyłaś, że Gardian jest niezrównoważony umysłowo. No, chyba że to krok celowy, humorystyczny, ale wtedy dwa wyrazy z dużej litery - Niezrównoważony Gardian. "dwa śliczne pierścionki z kolorowymi oczkami w kształcie kwiatka i okrągłe." Yyy... jakie ma zastosowanie w tekście wyraz 'okrągłe"?:O Wrażenia ogólne: - Błędy interpunkcyjne, logiczne i wszystkie inne, aż odstraszają:O - Zdania są za długie, przez co nieczytelne - Tekst stara się ze wszystkich sił być celowo przejaskrawiony, groteskowy, przekombinowany tak, aby rozbawić, ale w moim odczuciu jedynie ociera się o sztuczność. I zdecydowanie nie śmieszy. - Możesz uniknąć masę błędów, jakie nagminnie popełniasz, czytając tekst na głos. W ogóle czytajac tekst po napisaniu, bo mam wrażenie, że tego nie zrobiłaś. - Wielki plus: dotarłam do końca. Mam nadzieje, ze moja krytyka okaze sie krytyka konstruktywna i mocniej popracujesz. Zreszta, większosć osób nie zauwazy błędów, które wytknęłam, ale ja jestem złośliwą suką, która już trochę w pisaństwie (neologizm utworzony z premedytacją) siedzi:classic_cool:

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pani koleżanko
siedząca już trochę w pisaństwie - można uniknąć MASY błędów, nie masę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyneczka16.
dzięki za odp.;) to jest początek, lepsze fragmęty są dalej, ale nie mogłam wkleić tak długiego testu w całości. Wiem, że jest dużo błędów, ale to jest przeciez do poprawienia. I bardzo dziękuję za opinie, o to mi chodziło;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyneczka16.
Gdyby ktoś był zaineresowany to zamieszczam poniżej pewien fragment,( dalszy) mi się bardzo podoba. Nawiązuje treścią do tytułu I rozdziału i jest dosyc krótki:) Kiedy tak staliśmy w oczekiwaniu na autobus, zaczął prószyć z nieba delikatny śnieżek. -Jakie te płatki śniegu są piękne, mają takie śliczne kształty- odezwałam się nagle. -Tak, to prawda. Może ci się wydawać, że są takie same, ale tak naprawdę każda śnieżynka jest tylko podobna do klasycznego kształtu, jakich jest kilka rodzajów. Powiem ci, że kiedyś pewien bardzo mądry człowiek powiedział mi coś takiego, że każda maleńka śnieżynka jest inna, nie ma dwóch jednakowych, choć wyglądają bardzo podobnie. To tak jak nie ma dwojga identycznych ludzi, wiesz? A to jest specjalny płatek śniegu, dla ciebie – wyciągnął palec, na którym spoczęła maleńka śnieżynka, by po chwili stopnieć. Uśmiechnął się do mnie i w tym samym momencie zza zakrętu wyjechał autobus. Wsiadłam dziękując panu Durszlakowi za odprowadzenie i zajęłam drugie miejsce od strony pobocza. Oparłam głowę o szybę, machając na pożegnanie panu Durszlakowi, myśląc o tym co mi powiedział i jakoś naprawdę się uspokoiłam. Czekała mnie jeszcze godzina drogi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyneczka16.
Co do tytułu, mam plany. Będzie to jakoś tak, że główna bohaterka będzie świadkiem tragedii jaka będzie się rozgrywać za ścianą u sasiadów- Niewadziów (Gardian i Madzia). Gardzian już na poczatku drugiego rodziału zaginął. staram się pisać b. realisycznie, jednocześnie wplatając zabawne wątki. Każdy dzień w zyciu przecież ma dobre i złe strony. Rozdziałów będzie ok. 5, 6. Mam takie pomysły na tytuły: 2. Lamy z pięknych koronek. Może jeszcze: Jak unikać betonowych butów, nadal jestem spoko(ostatni), jak być sprytnym dla zabawy i zysków, i inne. Muszę się przyznać, że nie sa one zupełnie z mojej głowy. Każdy na pewno znajdzie powiązanie z tekstem. Jak macie jakieś pomysły to tez piszcie;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyneczka16.
Carrefour chodziło o łopocząc, nie martw się w orginale dałam aut. korektor i błędy już poprawione:*

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wiesz co, o tytule możemy rozmawiać, jak już będziemy znali treść rozdziałów:) Trudno wymyślić tytuł do czegoś ,czego jeszcze nie ma:)Poza tym fragment fajny:) Jeżeli mam mieć jakieś uwagi, to ja bym wprowadziła więcej akcji:) Masz dużo opisów, a niewiele się dzieje. Chyba, że akcja dopiero się rozkręci i masz na to jakiś plan w głowie:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyneczka16.
jakiś tam plan mam, ale nowe rzeczy dorzucam głównie kiedy piszę. Sama nie wiem co się za chwilę wydarzy, piszę to co chwilowo mam w głowie. Jeszcze nie wiem jak moja opowieść się skończy;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysle ze jest gucio warta
bezplciowe, nudnawe, jak ktos zauwazyl: z bledami, ktorych nie chciało ci sie poprawic. i wydaje mi sie, ze sama sobie piszesz pozytywne komentarze;o

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziewczyneczka16.
do gucio wartego/ej- wiesz co, żal pomyśleć co by było, gdybyś to ty zaczął/ ęła pisać. To by było dopiero nie do zniesienia;( myślę, że początkującemu należy się trochę wyrozumiałości, a nie od razu potępienie, radzę się zastanowić, zanim po raz kolejny kogoś/ coś będziesz komentować. Jednak istnieje przecież wolność słowa, czemu nie zaprzeczam do łukasza- dzięki za komentarz, nawet jeśli ocena podciągnięta w górę, to daje to dużo satysfakcji gdy się komuś podoba to co piszę;) dzięki :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×