Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

NilDesperandum

Walczyć czy zapomnieć?

Polecane posty

Witam, Nie wiem jak zacząć... Baricco Alessandro, parafrazując własne słowa, napisałby w tym miejscu: "Można powiedzieć, że jest to historia miłosna. I chodzi tylko o to, więc nie warto opowiadać", dlatego wszystkich, którzy mają w tym momencie coś ważniejszego do zrobienia, proszę o opuszczenie tej strony i oszczędzenie mi złośliwych komentarzy. W kwietniu poznałam chłopaka.. zaczęliśmy się spotykać. Przez około miesiąc chłopak miał wątpliwości, czy coś z tej znajomości wyniknie-wydawało mu się, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wytłumaczyłam mu wtedy, że potrzebny jest czas... Znajomość się rozwinęła, byliśmy parą od maja, ale dopiero w czerwcu zauważyłam, że naprawdę się zakochał. Spędzaliśmy z sobą długie godziny, prawie całe doby, z entuzjazmem mówił że lubi rozmawiać tylko ze mną, że jestem idealną dziewczyną i że bardzo pomogło mu to, że mnie spotkał. Sielanka trwała cały czerwiec, w lipcu wyjechałam ze studenckiego miasta na wakacje do rodziców. Przez całe 2 miesiące spędzaliśmy codziennie po 4/6/8godzin na Skypie/gadając przez telefon, spotykaliśmy się co tydzień/dwa tygodnie na cały weekend. Pomimo tego nie było mi łatwo, czułam że się angażuję i bardzo brakowało mi w tym wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Wróciłam we wrześniu. Po powrocie zachowywał się trochę jak na początku maja, jakby się ode mnie odzwyczaił, ale wystarczyło kilka dni i jego niepewność zniknęła-w przeciwieństwie do mojej, potrzebowałam coraz więcej zapewnień, wciąż nie czułam pewnego gruntu pod stopami. Coraz częściej dochodziło do nieporozumień, zaczął mówić że ciągle narzekam i marudzę, nie potrafił mnie uspokoić. W końcu doprowadziłam do tego, czego się najbardziej bałam... zerwał ze mną na początku listopada, bo nie czuł się szczęśliwy( jak czuć się szczęśliwym przy kimś, kto cały czas ma czarne wizje i nie potrafi cieszyć się tym, co jest...). Byłam w szoku, choć przedtem cały czas powtarzałam sobie że tak będzie... Przekonałam go, żeby dał nam szansę, że nie będę już marudzić. Pojechałam na tydzień do domu, było ok, starałam się myśleć pozytywnie, ale kiedy wróciłam znów zdarzyło się jakieś małe nieporozumienie.. wtedy stwierdził że to już naprawdę koniec. Przez kilka następnych tygodni przeżywałam traumę. Nigdy w życiu niczego tak bardzo nie żałowałam. Dzwoniłam do niego, próbowałam wszystko zrozumieć i jakoś się z tym pogodzić. W końcu najgorsze minęło, nadal było mi strasznie smutno, nie mogłam spać w nocy, budziłam się nad ranem, miałam jakieś lęki. W tym czasie ciągle utrzymywaliśmy kontakt, codziennie kłóciliśmy się o to, kto co zepsuł, kto był winny. Cały czas próbowałam wytłumaczyć mu, że związek polega właśnie na tym, żeby razem pokonywać problemy, że nic się nie stało i nadal możemy być razem-bez skutku. Mówił, że możemy się tylko przyjaźnić, więc wreszcie dałam za wygraną, przestałam go przekonywać, stwierdziłam nawet że będzie lepiej jeśli zerwiemy kontakt. Pierwsze próby oczywiście się nie udawały a kiedy już się przełamywałam i przestawałam odzywać, pisał że przykro mu z tego powodu, że nie zasłużył na takie traktowanie. Ostatnio próbował się ze mną spotkać, ale nie pozwoliłam mu przyjechać.. dla niego byłoby to tylko spotkanie ze znajomą, ja ryzykowałam kolejnymi bezsennymi nocami. Pięć dni temu wróciłam do domu na święta. Odezwał się po 2 dniach mojego milczenia-jak zwykle. Napisał że stałam mu się bardzo bliska, że wie jakie to dla mnie trudne, ale myśli że warto kontynuować znajomość. W czasie tej rozmowy dowiedziałam się, że odstraszyło go to, że byłam zaborcza i podejrzliwa... a ja po prostu się bałam. Zrozumiałam, że jedynym sposobem na naprawienie tego wszystkiego jest pokazanie się z lepszej strony, przypomnienie mu siebie z początku naszej znajomości-dziewczyny, która jest pewna siebie, pozwala mu być blisko, ale nie zamyka w klatce, bo nie boi się niczego, po prostu ufa. Teraz rozumiem, że pół roku to za mało, żeby chłopak się zaangażował, zwłaszcza jeśli w tym czasie 2 miesiące to związek na odległość, dlatego nie mam mu niczego za złe, możliwe że zareagowałabym tak samo. On twierdzi, że jestem mu obojętna a jednak szuka kontaktu, widzę że nadal chce dzielić się ze mną swoimi małymi radościami i gadać, kiedy ma zły dzień. Mam dopiero 22 lata, to mój pierwszy normalny związek, dlatego nie wiem co powinnam robić. Nie wiem czy jest szansa na to, żeby zmienił zdanie( napisał ostatnio że nie chce mówić"kolegujmy się to może to co było kiedyś wróci", żeby nie robić mi nadziei). Może najlepiej po prostu zerwać kontakt i przestać się łudzić? Wiem tylko, że to najgorsze Święta w moim życiu, że czuję się jak najbardziej samotna dziewczyna na Ziemi i że nie mam po co wstawać rano.. ale przenosiłabym góry, gdybym tylko miała więcej nadziei na to, że mogę coś zmienić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam, Nie wiem jak zacząć... Baricco Alessandro, parafrazując własne słowa, napisałby w tym miejscu: "Można powiedzieć, że jest to historia miłosna. I chodzi tylko o to, więc nie warto opowiadać", dlatego wszystkich, którzy mają w tym momencie coś ważniejszego do zrobienia, proszę o opuszczenie tej strony i oszczędzenie mi złośliwych komentarzy. W kwietniu poznałam chłopaka.. zaczęliśmy się spotykać. Przez około miesiąc chłopak miał wątpliwości, czy coś z tej znajomości wyniknie-wydawało mu się, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wytłumaczyłam mu wtedy, że potrzebny jest czas... Znajomość się rozwinęła, byliśmy parą od maja, ale dopiero w czerwcu zauważyłam, że naprawdę się zakochał. Spędzaliśmy z sobą długie godziny, prawie całe doby, z entuzjazmem mówił że lubi rozmawiać tylko ze mną, że jestem idealną dziewczyną i że bardzo pomogło mu to, że mnie spotkał. Sielanka trwała cały czerwiec, w lipcu wyjechałam ze studenckiego miasta na wakacje do rodziców. Przez całe 2 miesiące spędzaliśmy codziennie po 4/6/8godzin na Skypie/gadając przez telefon, spotykaliśmy się co tydzień/dwa tygodnie na cały weekend. Pomimo tego nie było mi łatwo, czułam że się angażuję i bardzo brakowało mi w tym wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Wróciłam we wrześniu. Po powrocie zachowywał się trochę jak na początku maja, jakby się ode mnie odzwyczaił, ale wystarczyło kilka dni i jego niepewność zniknęła-w przeciwieństwie do mojej, potrzebowałam coraz więcej zapewnień, wciąż nie czułam pewnego gruntu pod stopami. Coraz częściej dochodziło do nieporozumień, zaczął mówić że ciągle narzekam i marudzę, nie potrafił mnie uspokoić. W końcu doprowadziłam do tego, czego się najbardziej bałam... zerwał ze mną na początku listopada, bo nie czuł się szczęśliwy( jak czuć się szczęśliwym przy kimś, kto cały czas ma czarne wizje i nie potrafi cieszyć się tym, co jest...). Byłam w szoku, choć przedtem cały czas powtarzałam sobie że tak będzie... Przekonałam go, żeby dał nam szansę, że nie będę już marudzić. Pojechałam na tydzień do domu, było ok, starałam się myśleć pozytywnie, ale kiedy wróciłam znów zdarzyło się jakieś małe nieporozumienie.. wtedy stwierdził że to już naprawdę koniec. Przez kilka następnych tygodni przeżywałam traumę. Nigdy w życiu niczego tak bardzo nie żałowałam. Dzwoniłam do niego, próbowałam wszystko zrozumieć i jakoś się z tym pogodzić. W końcu najgorsze minęło, nadal było mi strasznie smutno, nie mogłam spać w nocy, budziłam się nad ranem, miałam jakieś lęki. W tym czasie ciągle utrzymywaliśmy kontakt, codziennie kłóciliśmy się o to, kto co zepsuł, kto był winny. Cały czas próbowałam wytłumaczyć mu, że związek polega właśnie na tym, żeby razem pokonywać problemy, że nic się nie stało i nadal możemy być razem-bez skutku. Mówił, że możemy się tylko przyjaźnić. Wreszcie dałam za wygraną, przestałam go przekonywać, stwierdziłam nawet że będzie lepiej jeśli zerwiemy kontakt. Pierwsze próby oczywiście się nie udawały a kiedy już się przełamywałam i przestawałam odzywać, pisał że przykro mu z tego powodu, że nie zasłużył na takie traktowanie. Ostatnio próbował się ze mną spotkać, ale nie pozwoliłam mu przyjechać.. dla niego byłoby to tylko spotkanie ze znajomą, ja ryzykowałam kolejnymi bezsennymi nocami. Pięć dni temu wróciłam do domu na święta. Odezwał się po 2 dniach mojego milczenia-jak zwykle. Napisał że stałam mu się bardzo bliska, że wie jakie to dla mnie trudne, ale myśli że warto kontynuować znajomość. W czasie tej rozmowy dowiedziałam się, że odstraszyło go to, że byłam zaborcza i podejrzliwa... a ja po prostu się bałam. Zrozumiałam, że jedynym sposobem na naprawienie tego wszystkiego jest pokazanie się z lepszej strony, przypomnienie mu siebie z początku naszej znajomości-dziewczyny, która jest pewna siebie, pozwala mu być blisko, ale nie zamyka w klatce, bo nie boi się niczego, po prostu ufa. Teraz rozumiem, że pół roku to za mało, żeby chłopak się zaangażował, zwłaszcza jeśli w tym czasie 2 miesiące to związek na odległość, dlatego nie mam mu niczego za złe, możliwe że zareagowałabym tak samo. On twierdzi, że jestem mu obojętna a jednak szuka kontaktu, widzę że nadal chce dzielić się ze mną swoimi małymi radościami i gadać, kiedy ma zły dzień. Mam dopiero 22 lata, to mój pierwszy normalny związek, dlatego nie wiem co powinnam robić. Nie wiem czy jest szansa na to, żeby zmienił zdanie( napisał ostatnio że nie chce mówić"kolegujmy się to może to co było kiedyś wróci", żeby nie robić mi nadziei). Może najlepiej po prostu zerwać kontakt i przestać się łudzić? Wiem tylko, że to najgorsze Święta w moim życiu, że czuję się jak najbardziej samotna dziewczyna na Ziemi i że nie mam po co wstawać rano.. ale przenosiłabym góry, gdybym tylko miała więcej nadziei na to, że mogę coś zmienić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość BabyNice
skoro doczytalam to juz cos doradze:) Na Twoim miejscu nie odmawialabym spotkac, wiesz dobrze ze to nie jest zamkniety rozdzial w Twoim zyciu, ze ten mezczyzna nadal cos dla Ciebie znaczy... wiec walcz. oczywiscie to nie znaczy ze masz teraz zabiegac i go prosic i spotkania.. ale nie odmawiaj.. moze nie zawsze ja kazde zawolanie..ale np ' dzis nie moge, moze w piatek".. rob tak zebys nigdy nie plula sobie w brode.. i nie myslala jak by bylo gdybys sie z nim pospotykala.. nie gdybaj tylko dzialaj. lepiej zalowac ze cos sie wydarzylo..a nie ze nie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
On twierdzi, że jestem mu obojętna a jednak szuka kontaktu, widzę że nadal chce dzielić się ze mną swoimi małymi radościami i gadać, kiedy ma zły dzień.' moze traktuje cie jako przyjaciolke, dlatego seksualnie jestes mu obojetna, natomiast macie te delikatna nic porozumienia... ps. masz ciekawy styl pisania , rzadkosc na kafe.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzięki za odpowiedzi. Robię jak radzicie, sama też uważam, że to najlepsze wyjście. Ostatnio odzywa się do mnie kilka razy dziennie( dwa do czterech). Miałam nadzieję że protestował przeciwko zrywaniu kontaktu, bo sam nie wie czego chce, ale on chyba wie.. wygląda na to że naprawdę chce się ze mną przyjaźnić. Czuję się jak jakiś obojnak :/ Poczekam na spotkania.. za każdym razem będę wyglądać jak na pierwszej randce, cały czas się uśmiechać i korzystać z każdej okazji do karmienia jego ego, zastanawiam się też nad zmianą fryzury. Wtedy okaże się jaki z niego twardziel. Biada mu, jeśli coś z tego wyjdzie a jeśli nie-biada następnemu. Z tarczą albo na tarczy, ale nigdy bez.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jsjkafssaf
"ps. masz ciekawy styl pisania , rzadkosc na kafe. ę a czego ty sie tu spodziewasz? normalni ludzie nie siedza na takim gownie:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość werwerwe
depeche gówniaro weż już znikaj.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×