Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

budząc się

Bóg jest lepszy od LSD

Polecane posty

Do szatan atakuje cały czas :) Film, do którego odsyłasz, nie gniewaj się, jest bardzo, bardzo infantylny. Z punktu widzenia wiary w Boga chciałoby się powiedzieć, że jest wręcz śmieszny. Dzieci na koloniach straszą się w podobny sposób :) Urąga elementarnej logice. Uważasz, że Bog nie jest logiczny? W istocie ten film to obraz rozszczepionego umysłu, umysłu, który wierzy w Boga, który stwarza zło. To obraz umysłu opanowanego przez lęk. Żyjącego w głębokim napięciu. Pomijając to, że prawdopodobnie ludzie, którzy wyprodukowali ten film są kompletnymi manipulantami. Jest to bardzo prosta wiedza: ludźmi przestraszonymi łatwo jest manipulować i łatwiej jest im sprzedawać rózne rzeczy. Bardzo chciałbym byś poznał/a uczucie wolności od strachu :) Poznasz zresztą, kwestia jak szybko. Gdy choćby przez kilka sekund byłabyś/byś całkowicie uwolniona/y od lęku, natychmiast zrozumiałbyś, jak bardzo sam/a przed sobą ukrywasz Boga i miłość. Przypomnisz sobie wtedy ten filmik i będziesz się śmiać, zdziwiony/a i rozbawiona/y, że kiedyś straszyłaś/łeś się czymś takim. I wtedy zrozumiesz, że sam/a atakujesz się cały czas. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do „w drodze do Boga Dzień dobry Piszesz, że jesteś osobą impulsywną i że nie wiesz co się z Tobą ostatnio dzieje. Rozumiem, że impulsywna byłaś zawsze, ale ostatnio jakby bardziej temu ulegasz? Przyjmę takie założenie. Pierwsza kwestia: to jest cudowne, że możemy dowolnie zmienić się. Mądre opowieści o tym, że nie można zmienić charakteru a już na pewno temperamentu, można włożyć między bajki. Byłem kiedyś super impulsywny. Jak coś chciałem, to natychmiast, jak coś mi się nie podobało, od razu dopadała mnie irytacja, zniechęcenie i złość. Gdy coś mnie złościło, to czasami wręcz wybuchałem atakami złości. Echa tego prześladowały mnie do niedawna, w jednym obszarze życia (ale rozumiem dlaczego tak się działo, to już też minęło). Dzisiaj pewnie trudno byłoby uwierzyć jak ogromnym złośnikiem byłem. Twoje przemiany mogą być i zapewne będą dużo szybsze niż moje. Jedyna rada to pracować nad sobą. Może pomoże Ci to: wiem, że gdy złościłem się, to zawsze było za tym jasne założenie (choć często milczące): ja mam rację, wiem jak powinno wyglądać to czy tamto, ludzie są durni, bo nie rozumieją prostych rzeczy i tego co do nich mówię. Za każdym gniewem, każdego człowieka jest takie założenie, w takiej czy innej formie, ale jest. Przyglądając się uważnie swemu życiu, stwierdziłem jednak, że co z tego, że uważam, że mam rację w tak wielu obszarach i dziedzinach, skoro życie nie wygląda tak jakbym chciał. Po co mi ta moja racja? Widziałem też, jak założenie, że w czymkolwiek, w jakiejkolwiek sytuacji mam rację, powoduje konflikty i nieumiejętność widzenia innych osób, ich racji. Gniew i złość oślepiają. Naprawdę oślepiają na innych ludzi. Gniew to esencja ego to okropne w istocie odczucie: „mam rację, ja, ja mam rację, ale nikt tego nie widzi i nie rozumie, jestem sam w swoje racji, co za kretyni. Dzisiaj wiem, wiem, wiem, że myliłem się we wszystkim, we wszystkich założeniach. Przykład. Miałem dość skomplikowaną i zagmatwaną sytuację rodzinną. Uważałem, że wiem dlaczego tak jest. Uważałem, że wiem jakie inni popełniają błędy, i złościłem się na nich. Ciągle wyjaśniałem swój punkt widzenia, żeby wreszcie do cholery mnie zrozumieli. Jest to przedziwne. Gdy spojrzy się na to „światowo, to miałem rację. Każdemu byłem w stanie przedstawić mój punkt widzenia i przekonać do swej racji, w książkach dotyczących funkcjonowania rodziny, w książkach psychologicznych znajdowałem potwierdzenie swoich racji. Nie działało jednak posiadanie racji, przekonywanie do niej innych i złoszczenie się, że nie są w stanie jej zrozumieć. Bałem się też przyszłości, jak rozwinie się ta sytuacja, bo według logiki świata miałem czego się obawiać, zdecydowanie tak. Idąc jednak drogą, którą idę, powoli zacząłem sobie odpuszczać, zrozumiałem, że oceniam według swoich kryteriów, jestem ślepy na innych, nie potrafię wczuć się w sytuacje innych ludzi. Gdy całkowicie uwolniłem sytuację od swojej oceny, od swoich osądów i racji, ona uległa zupełnemu przekształceniu, zupełnej odmianie. Rozwinęła się w optymalnym kierunku, w najlepszy sposób dla wszystkich uczestników sytuacji! Zobaczyłem jak wszystkie moje wątpliwości znalazły odpowiedź, w momencie gdy przestałem ciągle tworzyć te wątpliwości. Zobaczyłem więcej. Zobaczyłem, że ja kreowałem problemy swoim posiadaniem racji. Blokowałem drogę do najlepszego rozwiązania, które zawsze zapewnia Bóg. Więcej, zobaczyłem jak wielki ciężar nakładałem na innych swoją racją. Bo „światowo jakąś tam rację miałem. I osoba, na którą złościłem się, jakoś to wiedziała, ale nie potrafiła się zmienić, była przygnieciona ciężarem mojej racji. Wszystko takie było. Sam stwarzałem wszystkie problemy, wszystkie od A do Z. Od największych do najmniejszych. Dziś widzę to z krystaliczną klarownością. Miałem nawet takie sytuacje, gdy świadomość rozwijała mi się skokowo, oczywiście był to wynik wieloletniej drogi, skumulowany w danym momencie. Nagle patrzyłem wielowymiarową świadomością, czy wielowymiarowym umysłem i widziałem jak będzie wyglądać przyszłość. Nie w postaci obrazów. To jest taki zupełnie inny stan, zupełnie pozazmysłowego widzenia bezpośrednio umysłem. Wiedziałem, że jak pójdę drogą A, drogą moich racji, to one wszystkie się sprawdzą, czyli problemy które widzę, problemy które przewiduję będą wzmacniać się, ucieleśniać, aż w końcu zniszczą mnie. Jak pójdę drogą B, odpuszczę swoje racje, powiem jedyną uczciwą rzecz jaką mogę powiedzieć „nie wiem, to wszystko się ułoży. I tak było. Gdy mijał stan wielowymiarowego „widzenia, zgrzytałem zębami, bo wiedziałem, że zobaczyłem prawdę, prawdę o tym, jak stwarzam wszystkie problemy, ale byłem tak niepewny: „no ale ja widzę co się dzieje, przecież mam rację, przecież to wiem. A co zobaczyłeś przed chwilą? A co już rozumiesz? I odrywałem się od swoich racji, jak plaster od skóry, przylepiony kropelką. Och, jak ja kiedyś kochałem mieć rację, posiadanie racji to było moje życie. Oddawałem to Bogu. Nie byłbym w stanie oderwać się od posiadania racji. Tak często było to kompletnie przeciwne wszystkiemu czego nas uczy świat, doświadczeniu życiowemu, wszystkiemu co znałem. Ale wiedziałem, że rację chce mieć ego i tylko ego. Nawet Bóg nie zna pojęcia posiadania racji, choć zna Prawdę,, bo ją stwarza! Wiedziałem, że ego mnie zniszczy. I za każdym razem, gdy uwolniłem się, oczywiście dzięki Bogu, dzięki Niemu tylko, od racji, to czułem jak uwalniam się od ciężaru. Cieszyłem się, że nie miałem racji. Czułem jak zwiększa się moja wolność. Ja, megaloman, człowiek, który każdemu udowadniał, że nie ma racji, na ogół bardzo inteligentnie i z wielką siłą przekonywania, człowiek który nie wyobrażał sobie, że może nie mieć racji, nie jeden raz uwolniony od ich ciężaru, stałem, lekki i wolny, i dziękowałem Bogu: Boże jak szczęśliwy jestem i bezgranicznie Ci wdzięczny, że nigdy nie miałem racji, że pokazałeś mi to i uwolniłeś mnie. Gdy wręcz frunąłem w poczuciu odzyskiwanej wolności, o jakiej nie miałem wcześniej pojęcia, to z ekstazą wymawiałem te słowa: „ Myliłem się co do wszystkiego, jakie to cudowne, jakie to cudowne, że nie miałem racji. Jakim piekłem byłaby rzeczywistość, gdyby okazało się, że w czymkolwiek miałem racje, czyli, że ego nie myliło się. I tak już zostało To jeden filar zrozumienia, który uwolnił mnie od złości. Drugi wynika z innej perspektywy. Jeżeli wiem to co wiem. Jeżeli, Bóg jest miłością, jeżeli wiem jak bardzo myliłem się we wszystkim, jeżeli wiem ile wysiłku musiałem włożyć w zmianę siebie, a i tak to przede wszystkim Bóg mnie zmienił i uwolnił, bo sam bym tego nie zrobił, jeżeli widziałem ile razy, pomimo mej wiedzy i pewności co do tej wiedzy, upadałem, bo dawałem pole ego, to jak mogę złościć się na innych. Jak? Jak? Jak mogę nie patrzeć na nich tylko ze zrozumieniem? Mylą się co do tego jak wygląda świat, mylą się co do Boga. Ale przecież wiem dlaczego. Bo gdy poznajesz siebie, to poznajesz w istocie wszystkich ludzi i wszystkie stworzenia. Bo wiesz, że każdy, poza milionami pozornych różnic, jest taki sam. Wiesz, że każdy tęskni i marzy o miłości, o świecie bez bólu i śmierci. I w tym każdy ma rację. Gdy zasłonił przed sobą świat miłości, to żyje w lęku i pomieszaniu. W tej wiedzy nie ma racji, co jest też zadziwiające, choć logiczne. Nie ma ego. Bo ta wiedza zawsze pochodzi od Boga. Ego jest takie, że nawet jak coś przeczyta i zapamięta, a ktoś o tym nie wie, to gdy może o tym powiedzieć co wie, to ma taka satysfakcję jakby wymyśliło to samo. Czuje się w jakiś sposób lepsze. W wiedzy od Boga nie ma żadnego poczucia bycia lepszym. Wręcz odwrotnie jest uczucie całkowitej równości z innymi. Gdy obudzono mnie z koszmaru, a widzę, że bliski mi brat czy siostra obok mnie wciąż śni koszmary, to czy budząc jego/ją mogę mieć poczucie wyższości, bycia lepszym czy innym, dlatego że obudziłem się chwilkę wcześniej? To niemożliwe, to byłby absurd. Dlatego w wiedzy dawanej przez Boga nie ma cienia ego, cienia odczucia bycia lepszym, pierwszym, etc. Oczywiście ego chciałoby się przylepić i do tego, może mieć jakieś podrygi, i byli tacy, co w tym miejscu mu ulegali. Ale nie ma sensu. Znów przywoływać piekło? Mam cieszyć się z tego i czerpać z tego satysfakcję, że tak głośno wrzeszczałem w lęku i strachu, w paraliżującej tęsknocie za szczęściem i miłością, że w końcu usłyszałem Odpowiedź? Może z tych, których spotykam, ja wędruję tu najdłużej, może na swój sposób byłem najbardziej upośledzony, najdłużej znosząc ego? (choć tak też nie jest, ale jeśli chcę czuć się lepszy, to właśnie może tak jest?). Jak mogę się więc złościć? Jak? Czy gdyby ktoś, z moją obecną świadomością 15 lat temu przyszedłby do mnie i złościł się, to czy pomógłby mi? Jak? Dzisiaj złoszczenie się na ludzi to dla mnie jak kopanie leżących, jak bicie tych, którzy proszą o miłość, ale będąc zagubionymi, proszą w dziwnych, pogmatwanych formach. Którzy są po prostu zagubieni i błądzą w ciemnościach. Każdy atom złości to mój upadek. Dzisiaj w końcu rozumiem, wiem to w sobie sobą, nie tylko słowami. Mój gniew nigdy, w żadnej sytuacji nie jest uzasadniony. Gniew zawsze pochodzi z ego. Co jest też bardzo ważne (to „odmiana i konsekwencja pierwszego filaru). Tak naprawdę każdy mój gniew, każda moja złość, w końcu uderza we mnie. Zawsze. Często ze zwielokrotnioną siłą. Wiem to bez cienia wątpliwości. Widziałem to w swoim życiu bardzo wyraźnie, widziałem w wizjach, objaśniono mi to słowami. Nie chcę się katować, nie chcę sam sobie robić krzywdy, nie chcę sam na siebie zsyłać cierpienia. Nie. Już bardzo nie chcę. Chcę miłości, to mam dawać miłość. Wtedy będę widział miłość. Jeśli daję cokolwiek innego, to nie widzę miłości. A gdy nie ma miłości, to cierpię. Gdy nie doświadczam miłości, to doświadczam swoich pomysłów na zastąpienie jej moimi ideami. Wtedy czuję ból we wszelkiej postaci, fizycznej i psychicznej. Wtedy choroby czają się, gotowe skoczyć mi do gardła i powalić, wtedy znów wraca świat chaosu, wtedy boję się o bliskich, bo ucieleśniam w swoim życiu wizję świata bez miłości, a więc dotyka on wszystkiego co widzę Wtedy zaczyna się zejście do piekła. Ja już nie chcę piekła. Każdy gniew, każda złość, to brutalny atak na samego siebie. Ta brutalność i kierunek ataku nigdy nie są widoczne. Bo kto świadomie atakowałby siebie w brutalny sposób? Nikt. Dlatego nasz świat jest niezrozumiały. Dlatego wydaje się, że bez przyczyny spotykają nas nieszczęścia, choroby, złe przypadki. Ale tak nie jest. My tylko nie rozumiemy prawdziwego związku przyczynowo-skutkowego. Nie widzimy jak wszystkie nasze drobne złe myśli, wszystkie spojrzenia bez miłości, wszystkie nasze „ja mam rację, każda chwila złości, każda chwila gniewu, wracają do nas skumulowane w postaci śmierci, chorób, bólu, problemów, samotności, niespełnienia. Wiem, że tak jest. Jest to dla mnie tak wyraźne, jak dla Ciebie to co widzisz wokół. Jestem tego nawet bardziej pewien, niż Ty rzeczywistości wokół siebie. Nasza zbiorowa, skumulowana złość, suma naszych wszystkich złych myśli, suma naszej zbiorowej nienawiści przybiera formę zbiorowych wypadków, wojen, problemów gospodarczych, kataklizmów. Jednak widzenie w kimś błędu. Mówienie mu, chorujesz, cierpisz,to sam jesteś sobie winien, to dalsza okrutna gra ego. Tak, robi tak, ale nie zasługuje na niechęć i obojętność (która jest zamaskowaną formą nienawiści). Jest zagubiony i zasługuje na całkowitą miłość, a nie na nasze „racje, które teraz przenieśliśmy na inny poziom, metafizyczny i oświeceniowy. To znów byłoby ego. Tak każdy robi sobie to sam. Ale gdy widzisz 10 letnie dziecko z domu dziecka, albo z patologicznej rodziny, tnące się żyletką, to potępisz je? Osądzisz? Nie, taka sytuacja rodzi tylko współczucie i chęć pomocy. Gdyby rodziła co innego, to byłoby potworne, prawda? Cierpiący ludzie, nawet jeśli jest to stary, umierający na raka esesman, to w istocie takie dziecko, takie bardzo samotne, bardzo cierpiące, całkowicie autodestrukcyjne dziecko. Gdy to się widzi i rozumie, to co można innego czuć niż współczucie i chęć pomocy? Widzisz już jak wszystko się zazębia, jak powoli, każdy element układanki wskakuje na swoje miejsce. Tak jest. Bóg jest. Moja wdzięczności dla Niego jest bezgraniczna. Budzi mnie z koszmaru, zawiniętego w ładne opakowanie. Zawiniętego po to by mógł trwać dłużej, bym dłużej się oszukiwał, dłużej ciął, dłużej cierpiał. Ale już tak nie będzie. Bóg zmieni wszystko. C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
c.d. Co jest też bardzo ważne (to „odmiana i konsekwencja pierwszego filaru). Tak naprawdę każdy mój gniew, każda moja złość, w końcu uderza we mnie. Zawsze. Często ze zwielokrotnioną siłą. Wiem to bez cienia wątpliwości. Widziałem to w swoim życiu bardzo wyraźnie, widziałem w wizjach, objaśniono mi to słowami. Nie chcę się katować, nie chcę sam sobie robić krzywdy, nie chcę sam na siebie zsyłać cierpienia. Nie. Już bardzo nie chcę. Chcę miłości, to mam dawać miłość. Wtedy będę widział miłość. Jeśli daję cokolwiek innego, to nie widzę miłości. A gdy nie ma miłości, to cierpię. Gdy nie doświadczam miłości, to doświadczam swoich pomysłów na zastąpienie jej moimi ideami. Wtedy czuję ból we wszelkiej postaci, fizycznej i psychicznej. Wtedy choroby czają się, gotowe skoczyć mi do gardła i powalić, wtedy znów wraca świat chaosu, wtedy boję się o bliskich, bo ucieleśniam w swoim życiu wizję świata bez miłości, a więc dotyka on wszystkiego co widzę Wtedy zaczyna się zejście do piekła. Ja już nie chcę piekła. Każdy gniew, każda złość, to brutalny atak na samego siebie. Ta brutalność i kierunek ataku nigdy nie są widoczne. Bo kto świadomie atakowałby siebie w brutalny sposób? Nikt. Dlatego nasz świat jest niezrozumiały. Dlatego wydaje się, że bez przyczyny spotykają nas nieszczęścia, choroby, złe przypadki. Ale tak nie jest. My tylko nie rozumiemy prawdziwego związku przyczynowo-skutkowego. Nie widzimy jak wszystkie nasze drobne złe myśli, wszystkie spojrzenia bez miłości, wszystkie nasze „ja mam rację, każda chwila złości, każda chwila gniewu, wracają do nas skumulowane w postaci śmierci, chorób, bólu, problemów, samotności, niespełnienia. Wiem, że tak jest. Jest to dla mnie tak wyraźne, jak dla Ciebie to co widzisz wokół. Jestem tego nawet bardziej pewien, niż Ty rzeczywistości wokół siebie. Nasza zbiorowa, skumulowana złość, suma naszych wszystkich złych myśli, suma naszej zbiorowej nienawiści przybiera formę zbiorowych wypadków, wojen, problemów gospodarczych, kataklizmów. Jednak widzenie w kimś błędu. Mówienie mu, chorujesz, cierpisz,to sam jesteś sobie winien, to dalsza okrutna gra ego. Tak, robi tak, ale nie zasługuje na niechęć i obojętność (która jest zamaskowaną formą nienawiści). Jest zagubiony i zasługuje na całkowitą miłość, a nie na nasze „racje, które teraz przenieśliśmy na inny poziom, metafizyczny i oświeceniowy. To znów byłoby ego. Tak każdy robi sobie to sam. Ale gdy widzisz 10 letnie dziecko z domu dziecka, albo z patologicznej rodziny, tnące się żyletką, to potępisz je? Osądzisz? Nie, taka sytuacja rodzi tylko współczucie i chęć pomocy. Gdyby rodziła co innego, to byłoby potworne, prawda? Cierpiący ludzie, nawet jeśli jest to stary, umierający na raka esesman, to w istocie takie dziecko, takie bardzo samotne, bardzo cierpiące, całkowicie autodestrukcyjne dziecko. Gdy to się widzi i rozumie, to co można innego czuć niż współczucie i chęć pomocy? Widzisz już jak wszystko się zazębia, jak powoli, każdy element układanki wskakuje na swoje miejsce. Tak jest. Bóg jest. Moja wdzięczności dla Niego jest bezgraniczna. Budzi mnie z koszmaru, zawiniętego w ładne opakowanie. Zawiniętego po to by mógł trwać dłużej, bym dłużej się oszukiwał, dłużej ciął, dłużej cierpiał. Ale już tak nie będzie. Bóg zmieni wszystko. C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Ze śmiercią nie można sobie poradzić. Można tylko ukryć przed sobą swój ból. Można sobie poradzić tylko w jeden sposób przez wiarę. Poprzez wiarę w Boga i zrozumienie, że śmierci tak naprawdę nie ma. Wiarę, że Ci który umarli, odeszli tylko chwilowo. I że spotkamy ich znów. Od nas zależy jak szybko. Jak szybko oświecimy swój umysł. Bo nie ma gwarancji, że spotkamy ich znów, gdy umrzemy. Jest to raczej nieprawdopodobne. Spotkamy ich, gdy uwolnimy się z niewoli ego. I tak będzie. Jak napisano w Biblii: śmierć zostanie pokonana ostatnia. Śmierć to centralny mechanizm ego, to kluczowy element w urojonym ataku na Boga, Dawcę wiecznego życia. To śmierć szepcze do nas przez całe życie od mnie nie uciekniesz, tylko ja jestem pewna. Ale to ego szepcze tak. To my sami sobie to mówimy i to ucieleśniamy, by labirynt, który stworzyliśmy był zagmatwany, przerażający i dawał gwarancję, że nie wrócimy do Boga. Ale ego nie może mieć racji, nie może mieć racji myśl przeciwna Bogu. W końcu rozwieje się w nicość, wróci tam skąd przybyła. Im szybciej uwolnimy się od ego, tym szybciej zobaczymy, że śmierci nie ma. To jeden z motywów, chyba najważniejszy, który spowodował, że ta praca stała się dla mnie najważniejsza. Kocham i dlatego nienawidzę śmierci, nie cierpię tej ohydnej idei, że muszę się rozstać z tymi, których kocham. Nie znoszę tej myśli. I nigdy jej nie zaakceptuję. Wiem, że zobaczymy zmartwychwstanie wszystkich, choć nie wiem w jakiej formie. Na końcu forma straci jednak znaczenie. Nastąpi moment przejścia, w którym będziemy widzieć jak my i wszyscy, których kochamy przechodzą do świata bezforemności, w którym będziemy wiedzieć i czuć, że są, w którym na zawsze będziemy z nimi w bliskości i radości, o której świat nie ma pojęcia. Ale zapomnimy nasze ziemskie role, bo zapomnimy zły sen. Bo w Niebie nie pamięta się koszmarów o byciu poza Niebem. Wszystko złożyło się na to, że jestem tu gdzie jestem i rozumiem to co rozumiem. Gdy z punktu zrozumienia patrzysz wstecz, to widzisz, że byłaś prowadzona cały czas, że każde zdarzenie, każda spotkana osoba, wszystko prowadziło Cię do zrozumienia, do Boga. Widzisz, że był obecny w każdej sytuacji, w każdej chwili, a Ty tylko decydowałaś czy Go słuchać czy nie. Nie da się tego opisać. Widzisz to wtedy umysłem, wielowymiarowo. Ale był punkt przełomowy. Bardzo dużo już wtedy rozumiałem intelektualnie, choć zupełnie nie potrafiłem wcielić tego w życie. W momentach wglądów, i nie tylko, przez wiele lat mówiłem do Boga (gdy akurat w niego wierzyłem): Jesteś Bogiem, możesz wszystko, rozumiem, że nie da się Ciebie wyrazić słowami, ale dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych, proszę wyjaśnij mi to wszystko słowami. Nie wiem jak mam do Ciebie dojść. Jeśli istniejesz, to masz mi przysłać księgę, masz mi to wyjaśnić. Rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz, to nie ma Cię, nie istniejesz. Czasami skamlałem, czasami wrzeszczałem. Widziałem jak dużo rozumiem i jak to nie zmienia mego życia. Medytowałem, w pewnym okresie po trzy godziny dziennie. Coś się zmieniało, ale powoli. To nie było to. Cierpiałem, bo bałem się, ze nigdy nie zrozumiem naprawdę. Bałem się, że nie zdążę. I jasno widziałem, że jeśli nie zrozumiem, to będę jeszcze dużo cierpiał, będę widział śmierć bliskich. To było dziwne, bo choć rozumiałem bardzo dużo intelektualnie, dzięki wielu wglądom, niestającemu zastanawianiu się, lekturom, nieustannym poszukiwaniom, choć zmieniałem się, to wiedziałem, że to jeszcze nie to, że to za mało. Bo widziałem, że nie jestem w stanie zmienić siebie tak jakbym chciał, wciąż krzywdziłem jakoś bliskich, i bałem się, że prawdziwa przemiana zajmie mi dziesięciolecia, albo tysiące lat, kolejne życia. Nie miałem na to ochoty, najmniejszej. I wtedy pojawiła się książka. Nie od razu. Wiem jak dziwnie do mnie przyszła. Wiem, że cudem jest, że jej nie odrzuciłem. Dlatego najpierw przeczytałem gdzieś krótki cytat, który mnie bardzo zaintrygował. Miałem wtedy strasznie antykościelne nastawienie i choć czytałem mistyków chrześcijańskich, to nomenklatura chrześcijańska trochę stawała mi ością w gardle. Ta książka to Kurs Cudów. To niesamowite co się działo, gdy zacząłem ją czytać. Nie da się tego opowiedzieć. Czytałem ją i czułem ją w swoim umyśle, czułem jak zazębia się z całym moim umysłem, klik, klik, klik. Nagle ruszyła maszyneria, która czułem, że jest, ale nie wiedziałem jak do niej dotrzeć. Nie potrafię tego wyjaśnić. To nie było zwykłe zrozumienie: aha, to tak jest, eureka. Nie. Czułem umysłem, ale jakby fizycznie, jak treść książki i mój umysł łączą się. Idealnie, jak tryby dopasowane do siebie co do atomu. Czułem jak każdy ząb każdego trybu mojego umysłu zazębia się z każdym zębem każdego trybu książki. Czułem to całym swoim jestestwem. Niejasny, mglisty obraz nagle wyostrzył się. Wszystkie wątpliwości, najmniejsze, znalazły odpowiedź. Ta książka znała mnie lepiej niż ktokolwiek na świecie, lepiej niż ja sam siebie. Znała moją przeszłość. Moje wszystkie rozterki, wszystkie moje brudy najstaranniej skrywane. Wiedziała o mnie wszystko! Szok i ulga. Ulga i szok. W dodatku książka równocześnie i natychmiast zazębiła się z moim życiem, z tym co działo się w tym momencie, gdy zacząłem ją czytać. Zaczęła mnie prowadzić i odpowiadać na konkretne sytuacje, które aktualnie się działy. Natychmiast całkowicie uwierzyłem w Boga. Oczywiście jeszcze miałem mocne ego, jeszcze sporo czasu musiało upłynąć nim do końca pojąłem co jest do mnie mówione. Ale to był przełom, wiedziałem już, że to jest to życie, że to koniec wątpliwości Że muszę tylko nauczyć się Kursu. To był pierwszy cud, który jasno zobaczyłem przed oczami, choć wcześniej miałem wiele niezwykłych wglądów In cudownych zdarzeń. Czułem już w rękach linę ratunkową. Bardzo wyraźnie. Tej książki nie napisał człowiek. Mam co do tego kompletną pewność. Zresztą jej historia jest taka, że została podyktowana w umyśle osobie, która była pracownikiem naukowym na amerykańskim uniwersytecie i miała raczej ateistyczne nastawienie. Przeczytałem w życiu masę książek, filozoficznych, religijnych, powieści, poezji, psychologicznych, itd. Nigdy, żadna książka nie była tak logiczna i spójna. Nawet w drobnej części. Nigdzie nie ma tak jasnego przekazu. Tak jednoznacznego. Wiem, że byłem do niej przygotowywany. Latami studiowałem buddyzm, pisma mistrzów zen, mistyków. W tej książce z całkowitą jasnością zobaczyłem jedność przekazu, to samo mówili mistrzowie zen, mistycy, Budda, Jezus, różne dzieła w przebłyskach wynikających z Bożej inspiracji. Ale nikt i nigdy nie powiedział tego słowami w tak jasny, precyzyjny, klarowny, logiczny sposób. Mam co do tego jasność. Kurs zmienił moje życie zupełnie. Kiedyś smakowałem poematy zen, ale nie rozumiałem ich. Smakowałem słowa. Dzisiaj są chwile, godziny, całe dnie, i to narasta, gdy jestem w poemacie zen, moje życie tym jest! Gdy czuję, widzę, jak wszystko pokrywa blask wieczności, może raczej echo tego blasku, ale to wystarczy by mieć pewność. Kiedyś zupełnie nie rozumiałem miłości, choć bardzo się starałem kochać. Dzisiaj coraz lepiej Ją rozumiem. Wiem jak to jest, gdy nagle kocham obcego, brzydkiego, zagubionego człowieka. Gdy odczuwam do niego ogromną, nieskończoną tkliwość i czułość, gdy widzę jego życie i potrzeba pomocy wszystkim ludziom przepełnia mnie jak ogromna , oceaniczna fala. Gdy jedyną potrzebą jest szczęście innych. Gdy łzy lecą mi ciurkiem z ulgi, szczęścia, że potrafię jednak kochać, i ze smutku, że widzę niedolę innych. Nie potrafiłem sobie kiedyś nawet tego wyobrazić, mimo, że miałem wyjątkowo bujną i kreatywną wyobraźnię. Nie potrafiłem przeczuć choćby czym jest prawdziwa miłość. Takiej miłości mam tylko krótkie chwile. C.D.N.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Nie jestem jeszcze gotowy na Jej nieskończoną moc i potęgę, na samego Boga, bo to On jest tą Miłością i każdą miłością. Wreszcie uwolniłem bliskich od mego ego, od moich racji. Widzę to z całkowitą wyrazistością, jak idee ego, skuwały ich, jak zniewalałem siebie i ich. Jak ciężar nie do zniesienia, życia bez miłości, bez Boga, wrzucałem im na plecy. Wszyscy moi bliscy to widzą, wszyscy widzą cud miłości, gdy pozwalamy przyjść Bogu. A nikt z nas nigdy nie był religijny. Wręcz odwrotnie. Na początku rozdawałem Kurs komu mogłem. Przeczytała go tylko jedna osoba. Ale nie ma to znaczenia. W domu to Kurs nas prowadzi i wszyscy rozumiemy jego idee. Ja studiuję go nieustannie. Jeszcze trochę mi zostało. Na początku nie wyobrażałem sobie życia bez Kursu u swego boku. Teraz on już jest w moim umyśle i wiem, że za jakiś czas nie będę go potrzebował w formie książki. Polecam Ci, choć akceptuję, że każdy ma swoją drogę. Dla jednego jest to, dla innego co innego, choć oczywiście wydaje mi się, że Kurs może pomóc każdemu kto zechce. Ale nie wiem jak ma to działać, jak realizowany jest Boży plan zbawienia. Jeśli będziesz czytać i mieć wątpliwości, mogę odpowiadać na twe wszelkie pytania. Jeśli nie będziesz go czytać, mogę odpowiadać Ci w tym wątku, jak dotychczas. Polecam wydanie polskie Foundation for Inner Peace. Uważam, że tłumaczenie jest świetne (znam obie wersje angielskie, czasami mam wrażenie , że tłumaczenie w wielu miejscach jest lepsze od oryginału). Drugie tłumaczenie mi osobiście podoba się mniej, jest niepotrzebnie archaizowane, co ma chyba nadawać taką patynę starości i mądrości. Tłumaczenie FfIP jest zbiorowe w istocie, a to drugie indywidualne. I może o to chodzi, bo Kurs jest o byciu razem. Ale nie wiem, to są moje odczucia. Może być wiele osób, które mogą preferować to drugie tłumaczenie. Wokół Kursu oczywiście powstały różne organizacje, kursy, seminaria. Zawsze ktoś przylepi ego do najszlachetniejszego przekazu. Niektórzy, to smutne, jeżdżą po świecie i nauczają Kursu, nazywając się Oświeconymi Mistrzami, co samo w sobie dowodzi jego niezrozumienia. Różne głupoty, krytyczne lub pochwalne, wypisywane są w Internecie. Idea Kursu jest taka by nie tworzyć żadnych organizacji, żadnych hierarchii, żadnych struktur, żadnych nauczycieli i uczniów. On jest po to by zrozumieć i kochać ludzi, a nie tworzyć kolejny ruch religijny. To jest jasne. Książki nie muszę pisać. Ona już jest. To Kurs. Chociaż zacząłem w pewnym momencie pisać. Zrozumiawszy Kurs, jestem w stanie go wyrazić innymi słowami. Jestem w stanie jego idee przekazać i ateiście, i katolikowi i buddyście, posługując się odpowiednią dla danej osoby terminologią. Mogę przekazać Kurs w krótszej formie i prostszymi słowami, w sposób bardziej konkretny, mniej abstrakcyjny. Ale idea pisania książki jest zbyt bliska ego. Musiałbym pozostać zupełnie anonimowy, by ego w pewnym momencie nie wylazło. Przynajmniej tak to widzę dziś. A anonimowość jest technicznie trudna przy wydawaniu książki. Poza tym jeśli będę miał napisać, to będę to wiedział, Bóg mi to powie. Nie sądzę jednak by tak miało się stać. Bo byli już tacy, którzy zrozumieli to co jest w Kursie, ale jakby nie do końca. Chodzili po świecie i nauczali. Ich lekcje są dla nas bezcenne, ale ostatecznie nie zmienili świata. Po nich były wojny i pożogi, obozy koncentracyjne, bieda, kataklizmy, tortury i cierpienie. Słowa nie zmienią więc świata, choć mogą pomóc i pomogą w tej zmianie. Bo ostatecznie zmieni świat miłość. I sądzę, że to jest naszym zadaniem. Nauczyć się kochać do końca. I nie jeździć z wykładami, nie pisać książek, bo choć mogą pomóc trochę wielu, to w końcu staną się pułapką. Tak było w przypadku dwóch największych Nauczycieli ludzkości. Naszą rolą, różnych ludzi, i moją, i Twoją, tego jestem już pewien, jest nauczenie się kochania innych. Wtedy, jeśli wykonamy to zadanie, to zamiast słów, będziemy rozsiewać miłość. I każdy na kogo spojrzymy z miłością, w jednej sekundzie ulegnie całkowitej przemianie. Wiem, że to jest możliwe. Nie dlatego, że przeczytałem to w Kursie, choć on mnie tego nauczył, wiem bo doświadczyłem tego, choć w bardzo powierzchowny, niepełny jeszcze sposób. Jedna sytuacja: gdy do autobusu weszło dwóch, brzydkich, mrocznych chuliganów, źle patrzących na ludzi, nikt nie chciałby ich spotkać w ciemnej bramie. Usiedli naprzeciwko. Równocześnie, nie wiedząc o tym, że robimy to równocześnie, z inną, bardzo bliską mi osobą, zaczęliśmy o nich myśleć z miłością. W pewnym momencie czułem nawet ogromną chęć przytulenia ich, tak jak przytula się przestraszone dzieci. Zrobiłem to w myślach. Mówiłem do nich w myślach czule i łagodnie, jak do młodszych braci. Gdy wysiadaliśmy z autobusu, patrzyli na nas łagodnie, jak dzieci, patrzyli wręcz z pewną nieśmiałością. Cały mrok zniknął Zobaczyliśmy w nich kim są naprawdę, ludźmi jak my, stęsknionymi za niewinną miłością. Niewinnymi, zagubionymi dziećmi. oni poczuli, że ktoś ich nie potępił, nie widział ich poprzez ich role, że ktoś zobaczył ich prawdziwie. I natychmiast otworzyli się, wolni od winy i strachu, wolni od lęku przed odrzuceniem, przed oceną, przed osądem. To jest naszą drogą. Tak zbawimy siebie i świat. Tak i tylko tak. Kwestia tylko kiedy. Jutro, za rok, czy za milion lat. Decydujemy tylko o długości opóźnienia. Ale każde opóźnienie to ocean cierpienia, to choroby, śmierć, kataklizmy, wojny, samotność. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość eeeeeeeeeeeeeeeae
Sekciarze!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do: w drodze do Boga :) Co do czwartej rano. Wstaję bardzo rożnie, bo nawet takie rzeczy juz oddaje Bogu. Jak chce mi się spać, idę spać, gdy budzę się np. o 3 w nocy, to wstaję, a nie jak kiedyś, gdy zmuszalem się do spania, bo uznawałem, ze najlepiej jest spać od tej do tej. Wiem, że można w ogole nie spać. Czasami jestem przepełniony enrgią, ogromną. Ale jeszcze nie radzę sobie z taką wlaśnie, wielką energią. Trudno nawet jest opisać tą energię. Na tyle sobie nie radzę, ze po prostu chcę żeby ode mnie odeszła, chcę byc zmęczony i iść spać.! I wtedy odchodzi. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ale ci sprało mózg ta książka Kurs Cudów "biblia New Age"? ta książka neguje chrześcijaństwo była podyktowana medium i ona spisywała zdanie z kursu cudow "Zbawienie pochodzi od twojego brata. Duch Święty rozciąga się z twojego umysłu do jego umysłu i odpowiada tobie. Nie możesz usłyszeć głosu Boga w sobie " można a ja nawet poczułem jego miłosc do ludzi http://kurscudow.pl/New_Age.htm

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do budzacy obudz sie
i przestan głupoty czytać Maryja w Fatimie zapowiadała wojny i nieszczęścia jeśli ludzi się nie nawróca i wątpię, żeby dla tych co słuchali było to miłe. Pan Jezus zapowiadał, że z Jerozolimy nie zostanie kamień na kamieniu i tak się stało i to ma budzić strach. Gorzej, że większość ludzi woli się chować i Uwtedy i mówić: "to nie prawda, bo przecież Bóg jest takim miłym gościem, który nikogo nie karze" no cóż jest miłosierny, ale jest też sprawiedliwy, a zarówno pismo święte jak też historia świata, również ta najnowasza pokazuje, że Jego kary i Gniew są straszne. WIEC BAC SIE TRZEBA

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do merkaba: witaj :) Metodą odstraszania od Kursu, stosowaną między innymi przez Kościół, jest ekstremalnie wybiórczy dobór cytatów.Wiele osób błędnie rozumie Kurs. Wiele osób żeruje na nim. Gdybym rozmawial w ten sposób co Ty, to napisałbym, że są już dowody, że JPII wiedzial o aferach pedofilskich, ale nie ujawnił ich. Że Kościół jest kompletnie umoczony w tych aferach. Możemy porozmawiać ile krwi rozlał Kościół przez 2000 lat, głosząc miłość bliźniego. Jakie rzezie były dokonywane pod sztanadarami miłości do bliźniego w Ameryce Południowej. I co taki nauczyciel - Kościół, i jego święte księgi, może zaproponować ludziom? Chcesz tak rozmawiać? Naprawdę? Bóg dociera do ludzi na rózne sposoby. Jak EDEK WĄS napisał, że jest katolikiem, to nie piszę do niego, ocknij się. Nie, uznaję, że jego droga do Boga może wiedzie przez katolicyzm, a ja tego nie wiem. Zrozum tresć Kursu, zaneguj go prezentując spójne i logiczne rozumowanie. Zaneguj to co piszę, zaneguj spójność przekazu chrzescijańskiego (choc nie kościelnego) z przekazem mistrzów zen. Tak możemy rozmawiac, jeśli chcesz. Ale rozmowa nie polega na wybiórczych cytatach i rzucaniu epitetów. To jest sekciarstwem: epitety, brak argumentów, wywyższanie się. Zaneguj moje doświadczenia, zaneguj świadectwa ateistów, którym słowo Bóg nie przechodziło przez gardło i którzy brzydzili się Kościołem, a dzisiaj, gdy zrozumieli o czym jest Kurs, gdy zrozumieli o czym mówi, wierzą w Boga bez zastrzeżeń. Na zakończenie wyjaśnię Ci sens wybiórczo przez Ciebie dobranego cytatu, wyrwanego z kontekstu przesłania. Kurs mówi wyraźnie, że zbawienie dokonuje sie przez Ducha Świętego, który jest Głosem Boga. Mówi, że każdy jest doskonałym dzieckiem Bożym, choć zagubionym. Mówi, że chęć widzenia w bracie, w bliźnim, blędu, jest tożsama z niechęcią widzenia w nim doskonalego dziecka Bożego. Mówi nie mozesz kochać Boga, jesli czujesz niechęć, gniew, złość, masz uczucie wyższości, w stosunku do Jego umiłowanych dzieci. On je kocha, a Ty nie? Wiesz coś o nich czego Bóg nie wie? Kurs mówi: patrz więc z miłością na brata, przebaczaj mu jego winy, bo on nie wie co czyni. Gdy tego dokonasz, gdy spojrzysz na zagubionego brata z doskonalą miłością, wolną od potępienia, zobaczysz takim, jaki Go stworzył Bóg - doskonałym, pięknym i miłującym. Zrozumiesz wtedy Boga. Zrozumiesz Boga, poprzez zrozumienie Jego stworzenia. W tym sensie zbawienie pochodzi od brata. O to chodzi, a nie znaczenie jakie Ty nadaleś temu cytatowi, czy które sugerujesz. Kurs ma kikaset stron podstawowego podręcznika. Albo go nie czytałeś, albo jesteś manipulantem. To przesłanie Kursu jest doskonale zgodne z przekazem Chrystusa i doskonale zgodne z przekazem Buddy. To jest doskonale zgodne z miłością, z ideą miłowania wszystkich ludzi. Jesli nie jest to dla Ciebie jasne, to pytaj się, odpowiem na Twoje wszystkie pytania. Pozdrawiam serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do merkaba: jeszcze jedno, nie możesz usłyszeć głosu Boga w sobie oznacza w Kursie, jest to bardzo, bardzo czytelnie wyjaśnione: nie możesz usłyszeć głosu Boga w sobie tylko dla siebie. Nie mozesz usłyszeć głosu Boga tylko w sobie. Kurs mówi: zbawienie nie jest tylko dla ciebie. Zbawienie jest dla wszystkich, dlatego Bóg, gdy słyszysz Go w sobie, mówi do Ciebie ale i dla innych, byś miłował bliźnich. Dlatego musisz też usłyszeć, że Bóg mówi w innych, bo nie jesteś wyjątkowym wybrańcem, bo wszyscy są doskonale równi. Myślę, że dla każdego tutaj będzie już jasne jak zmanipulowałeś, swiadomie lub nie , przeslanie Kursu. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzień dobry Mgatp :) Wszystko. Kluczowe było to, że od dziecka pytalem się: po co to wszystko, po co? I nie ustawałem, nawet gdy wszedłem w dorosłe życie. Nie zadowoliłem się receptami dawanymi przez świat. Weryfikowałem je. Bo chciałem doświadczać szczęścia, a nie czytać o nim i wypowiadać słowa na temat szczęścia, nie czując go w sobie. Myślę, że odpowiedź na Twoje pytanie jest w postach do "W drodze do Boga". Pozdrawiam ciepło :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja wierze w boga nie w kk oni terz sa ludzi nawet w historia watykanu jeden Papierz był ateista i dlatego duch kieruje kościołem a nie zbawia Jezus: (Jestem, również obecny) w Kościele w Tajemnicy Miłości i Wiary, czyli w Tajemnicy Eucharystii. Jestem rzeczywiście obecny Ciałem, Duszą i Bóstwem. Ta obecność, jeśliby się w nią wierzyło, odczuwało i przeżywało w całej wspaniałości rzeczywistości Bożej, przez wszystkich Moich kapłanów, przemieniałaby się ona w potok oczyszczenia nadprzyrodzonego, że kapłani mogliby szybko przemienić oblicze Kościoła i uzyskać od Mego Miłosiernego Serca wiele łask a nawet nieoczekiwanych cudów. Lecz niestety, mało jest takich, którzy tak mocno wierzą. Większość wierzy słabo, a są i tacy kapłani, którzy nie wierzą zupełnie w Moją obecność w Eucharystii. Słusznie Mój Wikary na ziemi mówił wielokrotnie o kryzysie wiary, która jest przyczyną i źródłem wielorakiego zła. Jest jeszcze czwarty sposób Mojej obecności na ziemi. Jestem rzeczywiście obecny w Moich świętych. Świętymi zaś są ci, którzy żyją moim boskim życiem. Jestem prawdziwie obecny w Moich Świętych, którzy walczą wytrwale o zdobycie wszystkich cnót chrześcijańskich. Jestem rzeczywiście obecny w tych, którzy cierpią, jestem tam, gdzie jest prawdziwe cierpienie. Jestem wreszcie obecny w duszach ofiarnych. Są one moją radością. Wynagradzają Mi one szczodrze za zniewagi, obrazy, złorzeczenia i świętokradztwa tych, którzy Mnie nie kochają. Są one też pociechą Mego Ojca. Dusze - ofiary uśmierzyły i zatrzymały gniew Mego Ojca wobec licznych nieprawości tego przewrotnego pokolenia, które zamiast poić się u źródeł wody żywej i czystej, wzdycha tylko do picia zgniłych wód z błotnisk pełnych zarazy. Synu mój, kochaj Mnie, tylko Mnie samego, swą miłością, wiarą i ofiarą. Błogosławię cię, a wraz z tobą tych wszystkich, za których modlisz się co dzień. 58. TAJEMNICA KRZYŻA TRWA NADAL W SWEJ OKROPNOŚCI 30.09.1975r. Jezus: Jakże są dalecy prawdy ci - a takich jest wiele - którzy sądzą - patrząc na Tajemnicę Mego Wcielenia, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania, jako na zamierzchłą historię, która ginie w głębi wieków. Jakże są jeszcze dalecy od prawdy również ci, którzy uważają Mnie, zapewne za Chwalebnego w Niebie, ale zapominającego i nie interesującego się rzeczami, ludźmi i wydarzeniami ludzkimi. Są to wszystko wytwory słabej wiary, chorej i skażonej nieświadomością. Każdy chrześcijanin powinien wiedzieć o Mojej obecności w Niebie i na ziemi. Powinien wiedzieć, że Jestem i będę na ziemi aż do końca czasów. Żadne zdarzenie i zajście między osobami i narodami, wielkie czy małe, nie może być obce Memu Miłosiernemu Sercu. Gdyby tak było, nie byłbym Bogiem. Chrześcijanie winni wiedzieć, że jeśli fizycznie Ja już nie cierpię, to moralnie jestem ogromnie zasmucony obojętnością i niewdzięcznością, wszelkimi zniewagami, zdradami i strasznymi bluźnierstwami, którymi wciąż ludzie Mnie obrażają. Judasze rozmnożyli się niezwykle. Miłość, na którą nie odpowiadają i płacą za nią często wrogością i zniewagami wszelkiego rodzaju, znoszę cierpienie, którego zatwardziałość serc ludzkich pojąć nie może. Jakże są dalecy od rzeczywistości ci wszyscy, którzy mają tak zamglony obraz Tajemnicy Zbawienia. Jest to zawsze Tajemnica aktualna. Tajemnica Krzyża, która trwa nadal w swej okropności, choć już nie krwawej. Krew Moja jest naprawdę wciąż wylewana na odpuszczenie waszych grzechów. Moje Ciało jest prawdziwie dawane na pokarm waszych dusz. Jestem prawdziwie Ofiarą złożoną Ojcu, a we Mnie - tej Boskiej Ofierze - Człowieczeństwo łączy się z Bóstwem w Miłości nieskończonej. Orędzie Pana Jezusa do kapłanów

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Hhmhmmmm
Ciekawe,że wchodzą tu praktycznie sami fanatycy chrześcijańscy żeby cię "nawróćić".a gdzhe ateisci,agnostycy,buddysci,taoisci,protestanci,judaisci?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Hhmhmmmm
Ciekawe,że wchodzą tu praktycznie sami fanatycy chrześcijańscy żeby cię "nawróćić".a gdzhe ateisci,agnostycy,buddysci,taoisci,protestanci,judaisci?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Hhmhmmmm
A najbardziej katolicy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Hhmhmmmm
Nie wspominając o deistach, panteistach,shintoistach i humanistach

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Drogi Merkabo :) Syn składany w ofierze? Wszechmocny Bóg wymagający ofiary krwi? O czym Ty piszesz? Czym to się różni od wierzeń dawnych pogan składających krwawe ofiary swym bogom? Tamci przynajmniej składali na ołtarzach zwierzęta, ewentualnie niewolników, a nie własne dzieci. Idea ofiary - to pogańskie echa. Wszechmocny Bóg, który oczekuje rekompensaty za bluźnierstwa? Ludzie rozwinięci duchowo, nie obrażają się za wyzwiska i nie oczekują rekompensat i przeprosin. Istota boska, która obraża się na mniej od niej rozwinięte swiadomości? Jak można taką małostkowość przypisywac istocie boskiej? I to co zawsze - gniew Wszechmocnego Boga. Na co miałby się gniewać? Chyba na siebie, że stworzenie mu nie wyszło :) Że kreacja jakaś nieudolna. To wszystko nazywa się projekcją - przypisywanie Bogu ludzkich cech i przywar. Co do upadku wiary. Wiesz, kiedyś ludzie wierzyli bardzo mocno, nie mieli wątpliwości co do istnienia Boga. Ateiści kończyli na stosach i w zasadzie to takich nie było. I co? Brodzili we krwi, szalał patriarchat, gnębili kobiety i wszelkie mnniejszości, wszelkich ludzi czymś różniacych sie od nich, byli kompletnie obojętni na cierpienia zwierząt, mieli ograniczone horyzonty, prowadzili wojny religijne, i nie tylko, szalał wyzysk i zniewolenie biedaków przez możnych. O te czasy chodzi, te czasy mocnej wiary? Cóż to była za wiara, która pozwalała na to wszystko? Nie ma żadnego upadku wiary. Bo nigdy żadnego okresu wiary nie było. Była tylko jedna wielka manipulacja, której dokonywano poprzez religie i wiarę. Kończy się ten okres. Kończy się okres pośredników w zdobnych szatach, manipulujących ludżmi dla swej korzyści. Kończy się okres ciemności. Nadchodzą czasy prawdziwej wiary. Wiary wynikającej ze zrozumienia kim jesteśmy, czym jest życie na ziemi, jaki jest jego cel i Kim jest Bóg. Wiary prawdziwej, która wyzwoli ludzi z umysłowej niewoli, niewoli strachu, wiary krzewiącej tolerancję, miłość, życzliwość, współczucie, dobro, radość, równość wszystkich istot. Czasy wiary w Boga, który jest Miłoscią, a nie okrutnym i niezrozumiałym sędzią, który skazuje na wieczne potępienie własne dzieci, własne stworzenie. Nikt juz tego nie zatrzyma. Nikt nie powstrzyma Boga, który chce być znany i rozumiany, który nie chce by Jego własne dzieci wierzyły, że jest tajemniczy, okrutny i niezrozumiały i modliły się do karykatualnych, siejących trwoge wyobrażeń o Nim. Miłość nie chce być już mylona z nienawiścią. Dołącz do tego, do czego i tak się dołączysz. Zobaczysz jak na Twych oczach swiat się przekształca i znika jego zatrważający wizerunek, który propagujesz. Nie strasz sam siebie, a przestaniesz widzieć wokół trwogę. Nie strasz karą, a przestaniesz sam sie jej bać i będziesz czynił dobro nie ze strachu, lecz z miłości. Pozdrawiam Cię :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do Hhmhmmmm :) Nawet jakoś nie pomyślałem o tym. Nie odbieram tego tak. Może masz jednak rację? Może statystyka. Zobacz jakie są tematy na forum. Seks, zdrada, szpilki, wygląd, chrzty i śluby. W uproszczeniu oczywiście :) Tu jest chyba najwięcej "tradycyjnych" chrześcijan. Może inni jak widzą w tytule topiku Bóg, to od razu ich odrzuca? Fanatycy to często ludzie mający poczucie życia w oblężonej twierdzy. I może dlatego broniący swej wiary tak mocno? A może sami, gdzieś w środku chcieliby by ich ktoś wreszcie wyzwolił z życia w cieniu boga strachu,lęku i kary? Może sami ze sobą walczą? A może chciałeś/aś mi coś zasugerować? Że może sam wykazuję się pewnym fanatycznym zacięciem? Albo.... Może jakieś podpowiedzi? Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
tylko człowiek grzeszny możne się bać kary Bóg z miłości do ludzi wydał syna na śmierć widać ze nie znasz katechizmu http://piotrnatanek.pl/objawienia/169-objawienia-catalina-rivas-tajemnica-spowiedzi Trzeba mówić o karze, o piekle, o sile szatana. Ale nie można mówić o tym w oderwaniu od Bożego miłosierdzia. Nie wiem, czy znana Ci jest książka (nie przypadek, ale treść książki) "Egzorcyzmy Annelise Michel". Tam było dużo o piekle i Bożej sprawiedliwości. Ale wszystko było w kontekście miłości Boga. Nie można ani pominąć piekła, ani nim straszyć. Trzeba informować. Rzetelnie i bez nadmiaru emocji, bo tu już łatwo o manipulację. "Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń" (Oz 6,6)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kalina..
budząc sie-- to jak żyć bez oceny? np jestem na przyjeciu i zostaje poproszona o ocenę czegos lub kogos, mam milczec, mowic ze nie bede nikogo oceniac? moge tak za kazdym razem ale ludzie wkoncu odwroca sie ode mnie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dobry wieczór kalina.. :) W sytuacjach towarzyskich możesz wypowiadać słowa oceny, jesli ktoś tego od Ciebie oczekuje. To nie ma znaczenia. Istotą jest posiadanie umysłu wolnego od oceny. Załóżmy, że w danej sytuacji jestem proszony o ocenę. Ok, wypowiadam ją. Spełniam prośbę, ale wiem, że ta ocena nie ma żadnego znaczenia, ani w ogóle, ani dla mnie. Nie mam żadnej emocjonalnej relacji z tą oceną. Tak jak dziecko prosiłoby mnie: pobawmy się w smoki. Moge bawić się, ale przecież nie myślę, że jestem smokiem i nie czuję z powodu udawania smoka żadnych emocjonalnych rozterek! Co więcej, gdy masz umysł wolny od oceny, to jest on niesamowicie szybki i kreatywny. Możesz wtedy, bawiąc się w zabawę w ocenianie, naprawdę nieźle wystajlować swoje wypowiedzi, zmiksować i zdidżejować, po prostu bawiąc się słowami, schematami, którymi żyją ludzie, konwencjami, ale nikogo przy tym nie raniąc, nie robiąc nikomu przykrości. Ale w tej kreatywności też należy uważać (zwłaszcza, że gdy zyskasz tę umiejętność, to ego chętnie przysługuje zasługi sobie, jak zwykle chce się pod wszystko przyczepić). Ludzie nie przepadają za niczym co odstaje od schematu. Ponieważ ciągle wszystko oceniają według różnych i zmiennych kryteriów, to jeśli za bardzo popłyniesz w kreatywnej, świeżej wypowiedzi, to może im się to nie podobać, mogą poczuć się gorzej, ze oni nie potrafia tak miksowac i surfować. Więc tu umiar wskazany. Poza tym co wyżej, luźna ocena, czyniony dla towarzyskich konwenansów, nie rodzi napięcia. Czasami się zdarza (na poziomie poniżej wypowiadanych słów stale), że ludzie konfrontując swój sposób widzenia świata z innymi, wchodzą w emocjonalne dyskusje i przekonywanie się. Brak akcpetacji dla ich obrazu świata czują bowiem jako brak akceptacji dla jakiejś częsci siebie. Jeśli wypowiadasz słowa oceny, ale w istocie nie oceniasz, nie ma mozliwości jakiejkolwiek konfrontacji, na jakimkolwiek, najsubtelniejszym nawet poziomie. To tyle jeśli chodzi o gry i zabawy towarzyskie. Kluczem jest natomiast wykorzenienie oceny i osądu z własnego umysłu. Znaczenie tego podam Ci na uproszczonym przykładzie. Widzisz osobę A. Możesz widzieć ją jako złą lub dobrą. Gdy będziesz mysleć tymi kategoriami, to mając nawet najszlachetniejsze intencje nie zobaczysz jej prawdziwie. Możesz ja widzieć tylko w ramach skali: od złej, tak jak Ty rozumieć możesz zło, do dobrej, tak jak Ty rozumieć możesz dobro. Widzisz ją wtedy jako dobrą, w opozycji do tego jak rozumiesz zło. Czyli ta skala stanowi wtedy Twój widnokrąg postrzegania. A jest on bardzo wąski, bo każda ocena niesamowicie zawęża. W istocie jest to widzenie drobnego, malutkiego wycinka z nieskończoności. Do tego dodasz ocenę w skali brzydka-ładna, sympatyczna- niesympatyczna i konstruujesz nieprawdziwy wizerunek. Nie zobaczysz, że osoba A z przykładu powyżej jest doskonała. Nie widząc tego, nawet nie będziesz w stanie przeczuć co oznacza ta doskonałość. Nie widząc i nie rozumiejąc jej doskonałości, nie zobaczysz i nie zrozumiesz swojej. Dlatego ocenianie sprawia, że ludzie żyją jakby w swych prywatnych wszechświatach. Każdy kreuje w swym umyśle wizerunki dosłownie wszystkiego, skonstruowane według jego własnych skal. Świat to takie miejsce konfrontacji tych wizerunków. To dosłownie teatr iluzji, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. I to rodzi samotność. Bo gdy widzi się poprzez wizerunki i skale, których nikt inny nie podziela (a nie podziela, mogą występować punkty styczne, ale nie ma na świecie dwojga ludzi, którzy mieli by te same skale oceny dotyczące wszystkiego), to widzi się samotnie. To tak jakby klażdy oglądał własne, prywatne przedstawienie, które tylko w małych cześciach zazębia się, jest uwspólnione z przedstawieniami widzianymi przez innych. Takie życie to unkatowy teatr dla jednego widza. To smutne. Bo radośc leży tylko w tym co możemy dzielić z innymi, a w takim życiu możemy dzielić z innymi tylko jego wąskie, drobne fragmenty. Reszta nie jest dzielona. Stąd w każdym człowieku jest to uczucie głebokiej samotności, które można skryć przed sobą, ale nie można go wykorzenić. Można, ale nie przez udział w niezliczonych przyjęciach, poprzez posiadanie miliona znajomych. To tylko udawanie. Można poprzez oświecenie umysłu, które jest w istocie zjednoczeniem się z całym wszechświatem :) Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kalina! Jeszcze uzupełnienie do poprzedniego postu. Oceniając w ramach towarzyskich gier, możesz tez i powinnaś, jesli chcesz isć tą drogą, szukać zawsze dobrych stron wszystkiego, zwałszcza jesli chodzi o inne osoby. I proszona o ocenę możesz prezentopwać taki punkt widzenia. Wtedy z gry towrzyskiej przejsziesz do nauki, siebie i innych. Będziesz uczyć, że nie ma ludzi złych, niedobrych, etc. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kolo nie masz chyba baby
:Dze takie elaboraty tu wstawiasz :D i tyle pisujesz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość oo..
do osoya powyzej zadam ci pytanie po co tu włazisz? nie interesuje wynocha

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzień dobry :) Do "kolo nie masz...." Hej! Rzeczywiście nie mam baby;) Jestem za to z Ukochaną. Nie jest babą i nie mam jej, bo nie można kogość mieć, nikt nie jest naszą własnością. Pisuję elaboraty bo często wyjaśniam rzeczy, które wymagają omówienia wielu "szczegółów". Tobie mogę odpowiadać krótko i zwiężle, jeśli masz jakieś inne pytania. Tylko zaznacz, że lubisz krótkie odpowiedzi;) Pozdrawiam :) I miłego dnia dla Wszystkich :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do Merkaba: Strona do ktorej link podales (chodzi o "Kurs cudow") jest bardzo interesujaca. Mozna tam przeczytac np.: "I właśnie wcielanie w życie planu ego przez nie uzdrowionych aczkolwiek popularnych i hałaśliwych uzdrowicieli, których wysiłki dostrzegły inne ego i którym ochoczo przyklasnęły, mają największy udział w opatrzeniu Kursu etykietką "biblii New Age", choć ruch ten - chociażby ze względu na swoją niejednolitość - nie może realizować programu Kursu. A jeśli już New Age czerpał z Kursu jakieś idee, to zajmowały one podrzędne miejsce, służąc przede wszystkim gloryfikacji uzdrowicieli." I jeszcze: "Droga New Age wiedzie w stronę przeciwną do kierunku Kursu. Kurs mówi: "Nie starajcie się zmieniać świata. Starajcie się zmienić swoje myślenie o świecie." Natomiast New Age podejmuje przede wszystkim działania mające na celu zmienianie świata." Chyba niechcacy zareklamowales te ksiazke. Nastepnym razem musisz czytac uwazniej :-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość oo..
jem kupe

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×