Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

budząc się

Bóg jest lepszy od LSD

Polecane posty

Potem powiedział do niech: Ktoś z was mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy z prośbą: Przyjacielu, pożycz mi trzy chleby, bo właśnie mój przyjaciel, będąc w drodze, przybył do mnie, a nie mam mu co podać. A on ze środka odpowie: Nie sprawiaj mi kłopotu. Drzwi są już zamknięte, a moje dzieci i ja jesteśmy już w łóżku. Nie mogę wstać, żeby ci podać. Mówię wam: Jeśli nawet nie wstanie i nie da mu, dlatego że jest jego przyjacielem, to wstanie z powodu jego natręctwa i da mu, ile potrzebuje. I Ja wam mówię: Proście, a otrzymacie; szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a temu, kto puka, będzie otwarte. Czy jest wśród was taki ojciec, który, gdy syn poprosi o rybę, zamiast ryby poda mu węża? Albo gdy poprosi go o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, chociaż źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to tym bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą. /Łk 11,5-13/ wiec proście o dary ducha "Proście o dobra niebieskie, a ziemskie będą wam dodane."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dobry wieczór "w drodze do Boga" :) Jesli kogoś idealizuję, to -mając ego - zawsze siebie ;) Bez ego zaś wiem po prostu, że wszyscy są idealni i nie da się idealizować doskonałych :) Co do trudności w porzucaniu oceny: tak trochęwysiłku trzeba w to włożyć. Jednak..... Uwierz mi, że jest to jedyna praca, z której kiedyś będziesz naprawde zadowolona. Gdyby ktoś zaproponował mi powrót do mego stanu świadomości sprzed 5, 10, czy 15 lat, to nie zrobiłbym tego za żadne skarby świata. W bardzo, bardzo dosłownym sensie. Żadne pieniądze, żadne, nawet ogromne, seks (żaden biegun: ani najlepszy z ukochaną osobą ani dzika orgia), używki, żadne sukcesy, przyjaciele, nic, nie ma nic, co równałoby się choćby z trochę przebudzonym umysłem. To jest naprawdę bezcenny skarb. Pomyśl więc, że zdobywasz właśnie taki skarb. A jak wygląda praca, co trzeba zrobić, by go mieć? Nie musisz nic zmieniać w swoim życiu, nic, nie musisz poświęcać na to pieniędzy, nie cierpi na tym rodzina, ani stosunki z innymi ludźmi, nie cierpi praca, nie musisz ruinować zdrowia. Nie musisz podejmować wypraw na drugi koniec galaktyki, a skarb, do którego idziesz byłby wart nie tylko takiej wyprawy. Kiedyś ludzie życie poświęcali by wędrować, szukać, medytować. I często nie znajdowali. Zmieniasz tylko swój umysł. Czy to nie jest cudowne, niewiarygodne wręcz? Za tak mało tak wiele? Niech to będzie dla ciebie dodatkową motywacją. Poza tym, to też jest fenomenalne, proces zmiany umysłu przebiega tak, że uczysz sie cierpliwości. Byłem kiedyś wyjątkowo niecierpliwym człowiekiem. Jak coś chciałem, to miało być natychmiast. Dzisiaj jestem spokojny. I tak musi przebiegać ta praca. W niecierpliwym człowieku nie może zagościć pokój. Ucząc się cierpliwości, uczysz się prawdziwego pokoju. Droga powrotu jest naprawdę stworzona przez Boga, w pewnym momencie widac to wyraźnie. My stworzylibyśmy tylko labirynt bez wyjścia. Pomysl o tym wszystkim. Bardzo podoba mi się to co napisałaś o chodzeniu do kościoła. I generalnie jest tak, że tą pracę mozna wykonać tylko w relacji z ludźmi (choć chwile wyciszenia, bycia samemu ze sobą, medytacji w "samotności", są na odgół wręcz wskazane). Dzisiaj bardzo lubię przebywac wsród ludzi. I za kazdym razem patrzę na reakcje mojego umysłu. Kiedyś, dawno temu, widziałem te rózne gry, nie potrafiłem składnie powiedziec o co mi chodzi i w istocie nie lubiłem ludzi. Byłem często bardzo krytyczny i nieprzyjemny, bo łatwo znajdowałem słabe strony innych ( to w fazie manii wielkości). Póżniej zacząłem oduczać się oceny. Krytykowałem ludzi, oceniałem i męczyłem się, że to robię. Racjonalizowałem więc swoją postawę (no, ale oni są tacy beznadziejni...). I tak w kółko. Później powoli doszedłem do etapu nie wyrażania słowami krytycznych opinii. Później nie formułowania takich myśli. Wciąż było jednak "podskórne", oceniające nastawienie. Poźniej pojawiła się neutralność. Ale neutralność nie jest miłością i w końcu rozpoznałem, że neutralność to fikcja. Dzisiaj w coraz bardziej stały sposob odczuwam pozytywne nastawienie. I coraz częściej pojawia się miłość, czułość, troskliwość w stosunku do wszystkich ludzi. Czasami mam wrażenie jakbym był wśród mpoich najprawdziwszych braci i sióstr, którzy zpomnieli kim są, zapmnieli swoją rodzinę (w istocie tak wlaśnie jest). Nie da się tego osiągnąć w pustelni. Przebywanie z ludźmi jest niezbędne. Badamy wtedy uczciwe reakcje naszego umysłu na to co mówią, robią, jak się zachowują, jakie robią miny, etc. I można robić to dosłownie wszędzie, wszędzie gdzi są nasi bliźni. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do kk :) Z jakiej strony na to patrzymy? Rodziców czy osoby z zespołem? To może być istotna róznica. Nie znam osób z zespołem Downa. Czasami odnoszę jednak wrażenie, że choć w pewien sposób są upośledzone, to mają czystsze umysły niż tzw. "zwykli", zagonieni ludzie. Wyobrażam sobie, że opieka nad taką osobą może wymagać wiele poświęcenia, podporządkowania życia tej opiece. Ale nie wiem czy nie jest tak, że w zamian, jesli jest sie otwartym i uczciwym wobec siebie, nie można wiele od takiej osoby nauczyć się o sobie samym. Jestem natomiast pewien, ze z osobami z zespolem mozna nawiązać głebokoą, duchową więź. Jeśli masz ochotę, to mogę te wyjaśnienia pogłębić, umiszczając je w szerszym kontekście. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do "tak działa sekta nawołuje" :) Nie jestem z żadnej sekty, nie manipuluję ludźmi, nie uzależniam ich od siebie. Kiedyś byłoby to może kuszące. Dzisiaj byłoby to dla mnie okropne. NIe byłbym w stanie tak działać, bo to by mnie zniszczyło. Czy nie jest tak, że każdy kto wierzy trochę inaczej, niż Ty, nie wierzy w te same dogmaty co Ty, jest dla Ciebie z sekty? Jeśli nie z konkretnej sekty, to z bardziej ogólnej sekty "wierzących inaczej"? Czy nie jest Ci przypadkiem dużo łatwiej przypinać komus łatkę sekciarza, niż zastanowić sie nad tym co mówi i nawiązać z nim partnerską, opartą na wzajemnym szacunku wymianę mysli? A jeśli tak, to dlaczego? Czego się boisz? Pozdrawiam i dobranoc :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kk..
budząc się -- tak bardzo proszę rozwiń temat odnosnie takich osob. zadajac to pytanie myslalam o rodzicach bo jakby nie bylo dziecko jest inne niz wszyscy nie specjalnie ladne i wymaga ciaglej troski. to moze byc uciazliwe poza tym inni patrzą tak dziwnie, a zyjemy wsrod ludzi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość EDEK WĄS
Nie uważasz że Bóg powinien wybudzić nas siłą ze snu? Ja rozumiem że Bóg szanuje naszą wolność ale On chyba wie co jest dla nas najlepsze. Mógłby wszystkich wybudzić i powiedzieć co i jak że życie bez niego to tylko ból, płacz i sztuczne szczęście, że tak nie wolno że postąpiliśmy źle ale On nam wybacza i będzie fajnie. Wtedy ludzie zobaczyli by co stracili i mimo nawet tego że Bóg naruszył naszą wolę byliby Mu wdzięczni. Bo po co Bóg ma patrzeć jak się zażynamy nawzajem. Tu chodzi o to aby ludzie sami chcieli wrócić czy co? Bo przecież ludzie i tak chcą wrócić czy są tego świadomi czy nie, i z tego co piszesz to wrócą. Więc po co te całe szopki?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kk..
budząc się-- proszę jesli tylko masz czas pisz tutaj :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość A jak.....?
budzac się: osób neutralnych(jak ich nazywasz) cackania nic nie dadzą.wiem jak działają.książkowe mądrości też.nie umiem w nie uwierzyć na tyle ile "trzeba".potrzebuję "czegoś głębszego".może medytacji ?nie wiemm.polecisz jakąś technike?.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do kk..: Na początku uogólnię problem, który przedstawiasz. Dotykamy w istocie bardzo trudnego tematu, najtrudniejszego. To co w naszym świecie budzi sprzeciw, niezgodę, to cierpienie. Nawet jeśli ktoś sam nie cierpi w widoczny, wyraźny sposób, to widzi cierpienie dookoła i nigdy nie może być pewien, że nie dotknie ono jego czy jego najbliższych. Dlaczego cierpimy? Skąd wzięło się cierpienie? Cierpienie dzieci jest cierpieniem rodziców. To dotyczy nie tylko osób z zespołem Downa, ale wszystkich dzieci ciężko chorujących, na przykład na raka, mających wszelkiego rodzaju dysfunkcje, dzieci na wózkach inwalidzkich. Rodzice cierpią widząc cierpienie dzieci, ale też sami muszą radzić sobie z trudnymi wyzwaniami, jak wyczerpująca, stała opieka, brak możliwości prowadzenia własnego życia, często brak choćby chwili oddechu, lęk o los niesprawnego dziecka, gdy rodzice się zestarzeją się, czy gdy ich zabraknie. Najpierw zastanówmy się co ma świat do zaoferowania rodzicom przewlekle chorych czy w jakiś sposób upośledzonych dzieci (a szerzej wszystkim cierpiącym): 1.Możemy założyć, co jest zupełną fikcją, ale zróbmy tak dla uproszczenia, że rozpatrujemy tę sprawę bez żadnego światopoglądu. W przypadku dużej liczby chorób, czy dysfunkcji, świat nie ma nic do zaoferowania. Można mieć nadzieję, że nauka pomoże. Ale tego nie wiemy. W przypadku niektórych schorzeń szanse obecnie wydają się relatywnie małe czy bardzo małe. Zbyt małe by nieść ukojenie w codziennym życiu, zbyt małe by nadzieja była żywa. Trudno jest żyć w oparciu o mglistą, niewielką nadzieję. Trudno znosić jest codzienny trud, cierpienie mając nadzieję na pomoc, która z dużym prawdopodobieństwem nigdy nie nadejdzie. 2.Religie chrześcijańskie niewiele dają, gdyż nie wyjaśniają sensownie przyczyn cierpienia. Mówią Bóg jest miłością i jest sprawiedliwy. Trudno w to naprawdę wierzyć mając niewinne, chore dziecko. Gdzie tu jest miłość Boga, gdzie Jego wszechmoc, gdzie sprawiedliwość? Usłyszymy na ogół w odpowiedzi: tajemnica Boża. Z tym nie da się dyskutować. Z tym nie da się nic zrobić. Co to za perspektywa? Moje życie jest cierpieniem, do końca życie muszę opiekować się chorym czy upośledzonym dzieckiem, muszę widzieć jego cierpienie, muszę martwić się o jego los po mej śmierci. W imię czego? W imię miłosiernego i tajemniczego Boga. Jest niezwykle tajemniczy, a nawet jeszcze bardziej. Jest wszechmocny i nas miłuje, ale pozwala byśmy cierpieli. Rozumiem, że można uchwycić się takiej wiary, gdy jest się na zupełnym dnie rozpaczy. Jednak chwila zastanowienia każe ją odrzucić. Nie wymaga to ogromnej uczciwości. Wymaga minimum uczciwości. Miłość i wszechmoc skazująca na cierpienie to jest po prostu pozbawione sensu. Jeśli zaś jest w tym sens, to znaczy, że Bóg jest nam tak obcy jak 8 obcy pasażer nostromo. 3.Buddyzm możemy usłyszeć, cierpisz z powodu złej karmy, złych przeszłych uczynków. Ale nie pamiętamy minionych żyć. Nie wiemy jakie były nasze uczynki. Nie wiemy więc kiedy nasza zła karma wyczerpie się. Może „tylko to życie musimy cierpieć, a potem będzie lepiej, a może nie. Może przed nami jeszcze 50 żyć pełnych cierpienia? To może nie jest już tak rażąco bezsensowne jak wiara w miłosiernego i tajemniczego Boga, ale nie daje żadnej nadziei. Co mi więc z tego? Jestem dalej w więzieniu cierpienia. Poza tym kto mi da gwarancję, że będzie przyszłe życie i że będzie lepsze? Nikt. Jest to więc więzienie dożywotnie z jakąś szansą, że może kiedyś będzie coś lepszego, ale bez żadnej gwarancji. Wiara w to, to życie w cichej rozpaczy. Nic więcej. Tu chciałem zaznaczyć, że pkt 2 i 3 dotyczą religii chrześcijańskich i buddyjskich. Nie dotyczą nauczania Buddy i Jezusa. Religie a Ich nauczanie to zupełnie różne rzeczy. 4.Ateizm konsekwentny ateista mógłby tylko powiedzieć: cóż jesteś tylko odpadem ewolucyjnym, pogódź się z tym, a tak w ogóle to nasze życie nie ma innego sensu, niż bycie transporterem genów. Bezsens tej perspektywy jest podobny jak wiara w Boga miłości, zsyłającego cierpienie, albo nie potrafiącego mu zapobiec, pomimo wszechmocy. 5.Oczywiście możliwe są różne odmiany i odcienie tego co powyżej. To oznacza, że świat nie daje rozsądnej nadziei cierpiącym. Dlatego tak wielu ludzi nie chce uświadomić sobie prawdy o swojej sytuacji. Jest to całkowicie zrozumiałe, bo gdyby jedynymi perspektywami były te opisane powyżej, to także uważam, że lepiej jest się oszukiwać. Lepiej żyć w samooszustwie, niż cierpieć bez nadziei na wyzwolenie. Tutaj, wybacz proszę, na chwilkę odniosę się do ukrzyżowania. Czyż obraz naszego życia, gdy odejmiemy maski i fasady, to nie jest obraz ukrzyżowania? Opowieść o Jezusie została głęboko wypaczona. Ilu ludzi cierpi dłużej i dotkliwiej niż Jezus na krzyżu? Torturowani na wojnach, samotni dziesięcioleciami (samotność jest piekłem), itd.? Ukrzyżowanie Jezusa, to także, o ile nie przede wszystkim, symboliczne przedstawienie życia każdego z nas, życia które zawsze kończy się śmiercią. Morze trosk, planów, zmartwień, pracy i smutków, niespełnionych nadziei, z chwilami radości i szczęścia, zakończone samotnym odejściem w nieznane. Skąd ten krzyż? Skąd jest wszelkie cierpienie? Tu jest rzecz najtrudniejsza do zrozumienia, zaakceptowania i przekroczenia. Tutaj wielu cofa się, nie chce uwierzyć, tutaj jest miejsce przejścia i oczyszczenia. Tu jest istota systemu myślowego ego. Każde cierpienie, które nas spotyka, od największego horroru do najmniejszego dyskomfortu my zsyłamy sami na siebie. Tylko my. Nikt więcej. Wiem, wiem jak ogromnie trudno jest w to uwierzyć, gdy dziecko choruje, gdy traci się pracę, gdy jest się ofiarą przemocy, gdy jest się zdradzanym, gdy dotyka nas kataklizm. Wiem, rozumiem to do samego szpiku. Jestem normalnym, zwykłym człowiekiem. Doznałem w życiu różnych rzeczy, miałem wiele doświadczeń. Może nie cierpiałem zbyt dużo fizycznie, ale wiele cierpiałem psychicznie, z różnych „powodów. Nie jest tak, że nie rozumiem, co mówię. Wyjaśniałem już to. Wyjaśnię krótko jeszcze raz, nie wchodząc zbyt głęboko w abstrakcyjne rozważania. Jest to prosta oczywista logika. Jeśli Boga nie ma, ateiści mają rację, to jesteśmy tylko wirem chaosu i wszystkie rozważania o miłości, dobru i cierpieniu są pozbawione większego znaczenia. Wtedy możemy znosić cierpienie w milczeniu, choć nie wiadomo po co i w imię czego, albo zaspokajać zmysły, a potem złoty strzał to jest najbardziej logiczne zachowanie, wynikające z ateizmu. Nie będę tego głębiej analizował, choć można by napisać dysertację. To proste -jeśli jestem opakowaniem na geny, to po co dorabiać do życia z założenia fałszywe ideologie. To oznacza bowiem, że niezrozumiałe geny, z którymi nikt poważnie nie porozmawiał i którym tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi, że to one, a nie my, mają sens. Jeśli nie mam sensu, jeśli naprawdę tak jest, to nie uważam za sensowne pracować, cierpieć, starać się po to żeby jakimś genom było dobrze. Jeśli to byłoby prawdą, to ja wolę upijać się i ćpać do śmierci, oby jak najszybszej. Nie wiem jak mocno trzeba założyć sobie klapki, by tego nie chcieć zrozumieć. Jeśli zaś Bóg jest, to sprawa musi być prosta. Jako wszechmocny i miłosierny nie mógł stworzyć cierpienia, kary, szatana, zła, itd. Musiał stworzyć tylko dobry. Dał nam wolną wolę i boski umysł o nieograniczonych możliwościach. Jako doskonały Ojciec nie chce byśmy cierpieli. Będąc wszechmocnym musiał stworzyć taką rzeczywistość, w której niemożliwe jest by ktoś lub coś mogło skrzywdzić Jego ukochane dzieci. Skąd jest więc cierpienie? Nie ma innej odpowiedzi: wolna wola pozwala odwrócić się od miłości. Jeśli Bóg jest Miłością, to odwracając się od Niego żyjemy w świecie bez miłości. Jeśli jest zdrowiem, to odwracając się od Niego widzimy chorobę, jeśli jest wiecznym życiem, to odwracając się od Niego widzimy śmierć. Jeśli jest radością, to odwracając się od Niego doświadczamy smutku. Nie ma innego wyjaśnienia i nigdy nie będzie. Tego rozumowania nie można logicznie zakwestionować. Można w nie wierzyć. Od razu wyjaśnię. Bo czasami spotykać się można z taką perspektywą wśród osób, które pozornie rozumieją ten punkt widzenia. Czasami prezentują ją niektórzy buddyści, nie rozumiejący Buddy: Skoro każdy stwarza własne cierpienie, to nie obchodzi mnie cierpienie innych. Sami sobie to stwarzają. Mogę być obojętny na innych. W tym miejscu wyjaśnię to bardzo skrótowo. To jest postawa, która dowodzi zupełnego niezrozumienia. To jest czyste ego. Miłość nigdy nie jest obojętna, nigdy nie zostawia innych samym sobie. Miłość chce uleczyć wszelkie cierpienie. Zrozumienie prowadzi do zupełnie odwrotnej postawy. Choć nie czuję się winny za cierpienia innych, to z całej siły dążę do tego by im pomóc. Jeśli wiem, że cierpią, to nie ma znaczenia z jakiego powodu. Nie chcę by cierpieli. Jeśli komuś obojętne jest cierpienie innych to znaczy, że postrzega świat wyłącznie poprzez ego. Czyli nic nie zrozumiał. Co może cierpiący człowiek, jeśli rozważy wszystkie przedstawione wyżej perspektywy? Może odrzucić to co wyjaśniam (ale czego sam nie wymyśliłem, wyjaśniono mi to, bo bardzo nie chciałem cierpieć). I wtedy wraca do punktów 1-5 wyżej. Wraca do swego krzyża. Może to zrobić. Na tym polega wolna wola. Albo może spróbować uwierzyć, że jednak obiektywnie nie ma cierpienia, że sam je stwarza. I w tym właśnie jest wyzwolenie. Jeśli sami stwarzamy cierpienie, Bóg istnieje, to jest to perspektywa dająca największą nadzieję ze wszystkiego co do tej pory znaliśmy. Bo to oznacza, że możemy zmienić decyzję, możemy postanowić, że nie chcemy cierpieć, możemy uwierzyć, że koniec cierpienia jest możliwy i zrobimy wszystko by cierpienie się skończyło. A Bóg, skoro istnieje, pomoże nam. Nie odsyłam do tajemnic i przyszłego życia. Udzieliłem dużo konkretnych wskazówek jak zacząć się budzić. Mogę udzielić ich więcej tyle ile będzie trzeba. Ktoś może powiedzieć, że to jest trudne w sytuacji gdy ma się dziecko z zespołem Downa. Powiem: to zawsze jest trudne. Nie wiem ilu ludziom o tym mówiłem, z iloma rozmawiałem. Młodzi mówili: wiesz ale my jesteśmy młodzi, nie jest tak źle. Chcemy cieszyć się młodością. Damy sobie z tym spokój, nawet jeśli jest tak jak mówisz. Dorośli mówili, wiesz nie mam czasu na takie sprawy, mam dzieci, pracę, daj spokój. Od starych słyszałem: ale ja nie mam już siły zajmować się takimi sprawami, nie ta głowa, nie to zdrowie. Od w miarę zadowolonych słyszałem, może masz rację, ale teraz jest ok. Jak to się zmieni, to może się tym zajmę. Od cierpiących i nieszczęśliwych słyszałem, wiesz zbyt cierpię, to nie na moją głowę. Albo bunt: nie, ja sobie tego nie robię, to niemożliwe, przecież nie chcę cierpieć. Może nie chce cierpieć, ale nie chce Boga. Wybiera wciąż sprawy świata, wciąż wierzy, że w świecie można znaleźć szczęście, a to równoznaczne jest z odwróceniem się od Boga, a to jest wyborem cierpienia. Bo nie możemy wymyśleć szczęścia na naszych własnych warunkach, jeśli Bóg istnieje i jest jedynym źródłem rzeczywistości i szczęścia. Czy ludzie bardzo cierpiący nie chcą powrotu do Boga? Cóż, nie. Wiem, że to co napiszę nie zyska mi przychylności. Prawda w świecie kłamstwa nie wzbudza entuzjazmu, przyzwyczaiłem się już do tego. Czego chcieliby rodzice cierpiących dzieci? Chcieliby by ich dzieci były zdrowe, by one i oni sami mogli wieść normalne życie. Czego więc w istocie chcą? Nie Boga. Chcą świata bez Boga, ale i bez cierpienia. A to jest niemożliwe. Bo świat bez Boga jest światem cierpienia. Nie piszę: porzućcie świat, popełnijmy samobójstwo, wróćmy do Boga. Nie, wręcz odwrotnie, przed tym ostrzegam, bo śmierć jest wymysłem ego i samobójstwo będzie oddaniem się ego i dalszym snom. Nie. Nic nie musimy zmieniać, oprócz zmieniania swego umysłu. To możliwe jest zawsze. Nawet gdy ma się dziecko z zespołem Downa. Możliwa jest także wówczas zmiana umysłu. Może być to trudne, bo zawsze jest trudne. Ale nie jest niemożliwe. Wystarczy powolutku zacząć iść w tę stronę, a w dziecku, w dziecku z zespołem Downa widzieć prowadzącego nas Boga, bo Bóg jest w każdym. Szukajmy tej miłości w sobie i wokół. To naprawdę zmieni wszystko. Jak widzisz mam tę samą odpowiedź na wszystko. Bo Bóg prowadzi nas w prosty sposób. Udziela prostych i zrozumiałych odpowiedzi. W Bogu nie ma zmienności i naszego skomplikowania. Bóg jest istocie prosty. Jest po prostu wszechmocną miłością. Tylko od nas zależy czy Go słuchamy czy nie. Co jest ważne: to że nie trzeba nic zmieniać. Nie trzeba zaprzestać chodzenia do lekarza czy rehabilitacji, itd. Broń Boże! Jeśli jednak zaczniemy zwracać się w stronę Boga, to może się okazać, że pojawią się skuteczniejsze leki, nadzieja na nowe wynalazki przywracające sprawność dziecku, może wszystko zacznie układać się jakoś lepiej, powoli, potem coraz szybciej. Bo Bóg działa poprzez wszystko i może nam pomóc na nieskończoną liczbę sposobów, w zależności od naszych potrzeb i gotowości przyjmowania Jego pomocy. W moim życiu to działa całkowicie. Pytaj się o co chcesz i ile chcesz. Pozdrawiam serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
c.d. do kk.. Jeśli sami stwarzamy cierpienie, Bóg istnieje, to jest to perspektywa dająca największą nadzieję ze wszystkiego co do tej pory znaliśmy. Bo to oznacza, że możemy zmienić decyzję, możemy postanowić, że nie chcemy cierpieć, możemy uwierzyć, że koniec cierpienia jest możliwy i zrobimy wszystko by cierpienie się skończyło. A Bóg, skoro istnieje, pomoże nam. Nie odsyłam do tajemnic i przyszłego życia. Udzieliłem dużo konkretnych wskazówek jak zacząć się budzić. Mogę udzielić ich więcej tyle ile będzie trzeba. Ktoś może powiedzieć, że to jest trudne w sytuacji gdy ma się dziecko z zespołem Downa. Powiem: to zawsze jest trudne. Nie wiem ilu ludziom o tym mówiłem, z iloma rozmawiałem. Młodzi mówili: wiesz ale my jesteśmy młodzi, nie jest tak źle. Chcemy cieszyć się młodością. Damy sobie z tym spokój, nawet jeśli jest tak jak mówisz. Dorośli mówili, wiesz nie mam czasu na takie sprawy, mam dzieci, pracę, daj spokój. Od starych słyszałem: ale ja nie mam już siły zajmować się takimi sprawami, nie ta głowa, nie to zdrowie. Od w miarę zadowolonych słyszałem, może masz rację, ale teraz jest ok. Jak to się zmieni, to może się tym zajmę. Od cierpiących i nieszczęśliwych słyszałem, wiesz zbyt cierpię, to nie na moją głowę. Albo bunt: nie, ja sobie tego nie robię, to niemożliwe, przecież nie chcę cierpieć. Może nie chce cierpieć, ale nie chce Boga. Wybiera wciąż sprawy świata, wciąż wierzy, że w świecie można znaleźć szczęście, a to równoznaczne jest z odwróceniem się od Boga, a to jest wyborem cierpienia. Bo nie możemy wymyśleć szczęścia na naszych własnych warunkach, jeśli Bóg istnieje i jest jedynym źródłem rzeczywistości i szczęścia. Czy ludzie bardzo cierpiący nie chcą powrotu do Boga? Cóż, nie. Wiem, że to co napiszę nie zyska mi przychylności. Prawda w świecie kłamstwa nie wzbudza entuzjazmu, przyzwyczaiłem się już do tego. Czego chcieliby rodzice cierpiących dzieci? Chcieliby by ich dzieci były zdrowe, by one i oni sami mogli wieść normalne życie. Czego więc w istocie chcą? Nie Boga. Chcą świata bez Boga, ale i bez cierpienia. A to jest niemożliwe. Bo świat bez Boga jest światem cierpienia. Nie piszę: porzućcie świat, popełnijmy samobójstwo, wróćmy do Boga. Nie, wręcz odwrotnie, przed tym ostrzegam, bo śmierć jest wymysłem ego i samobójstwo będzie oddaniem się ego i dalszym snom. Nie. Nic nie musimy zmieniać, oprócz zmieniania swego umysłu. To możliwe jest zawsze. Nawet gdy ma się dziecko z zespołem Downa. Możliwa jest także wówczas zmiana umysłu. Może być to trudne, bo zawsze jest trudne. Ale nie jest niemożliwe. Wystarczy powolutku zacząć iść w tę stronę, a w dziecku, w dziecku z zespołem Downa widzieć prowadzącego nas Boga, bo Bóg jest w każdym. Szukajmy tej miłości w sobie i wokół. To naprawdę zmieni wszystko. Jak widzisz mam tę samą odpowiedź na wszystko. Bo Bóg prowadzi nas w prosty sposób. Udziela prostych i zrozumiałych odpowiedzi. W Bogu nie ma zmienności i naszego skomplikowania. Bóg jest istocie prosty. Jest po prostu wszechmocną miłością. Tylko od nas zależy czy Go słuchamy czy nie. Co jest ważne: to że nie trzeba nic zmieniać. Nie trzeba zaprzestać chodzenia do lekarza czy rehabilitacji, itd. Broń Boże! Jeśli jednak zaczniemy zwracać się w stronę Boga, to może się okazać, że pojawią się skuteczniejsze leki, nadzieja na nowe wynalazki przywracające sprawność dziecku, może wszystko zacznie układać się jakoś lepiej, powoli, potem coraz szybciej. Bo Bóg działa poprzez wszystko i może nam pomóc na nieskończoną liczbę sposobów, w zależności od naszych potrzeb i gotowości przyjmowania Jego pomocy. W moim życiu to działa całkowicie. Pytaj się o co chcesz i ile chcesz. Co do reakcji ludzi. Wiesz co, jak wychodzę troszkę tylko inaczej ubrany, ludzie potafią się dziwić. Nie wiń ich. Tacy, którzy dziwnie patrzą się na wszystko co odbiega od ich "normy", to ludzie bardzo zagubieni. To bardzo prosci ludzie, którzy po prostu bardzo boją sie wszelkiej inności. Poza tym nawet mimowolne, w jakiś spsoób negatywne, reakcje na ich niemądre spojrzenia, pogłębić mogą dyskomfort rodzica/opiekuna i dziecka. Ci ludzie nie są lepsi od rodziców dziecka z zespołem, nie są lepsi od dziecka z zepsołem. Próbowałbym w takich sytuacjach widziec w tych ludziach małe zagubione dzieci, chowające swoje zagubienie za głupimi minami. I usmiechać się do nich, miło i pogodnie, tak jak do takich dzieci właśnie. Co to szkodzi? Atmosfera śmiałości i braku wycofania wobec otoczenia, uśmiechu, na pewno dobrze zrobi dziecku z zespołem. A patrzący albo na uśmiech odwrócą wzrok (co u nas jest jeszcze częstą reakcją na usmiech, tak, tak), zupełnie zdedorientowani, albo oduśmiechną się. Co do nieładności. Uwierz mi, że dzisiaj w najbardziej wychwalanym i pożądanym pięknie fizycznym z tego świata, gdy nie widzę świadomości w oczach, nie widzę nic pięknego. Bo nie ma wtym nic pięknego. Nie sądzę by o dziecku z zespolem należało mysleć, ze nie jest piękne. Piękno leży tylko i wyłącznie w miłości, w miłujących oczach, a nie w wylansowanym i wystajlowanym ciele. Szukałabym piękna w dziecku z zespołem. Tak jak dzisiaj na ulicy, w markecie, szukam piękna w ludziach starych, zmęczonych, brzydkich, schorowanych, zagubionych. I coraz częściej je widzę. Nawet jeśli jeszcze nie jako piękno formy, co i tak nie ma znaczenia, to często czuję, że za fasadą starości, choroby, zmęczenia jest cudowna, piękna istota, która czeka by ją odkryć, uwolnić. To musi być prawdziwe w stosunku do dziecka z zespołem. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do EDKA WĄSA: Gdyby Bóg budził nas na siłę, to tylko przetsraszylibyśmy się i zapadli w jeszczę większy sen. Pomijam to, że robienie czegokoliwek na siłe dla Miłości jest po prostu niezrozumiałe. Bóg jest nieskonczony i bezforemny. Gdybyś miał Go spotkać na siłę, takim jakim On jest, to dla niebudzacego się umysłu byłoby to niezrozuiale przezycie. I jesli nawet niosłoby ze sobą cudowne odczucia, to ta niezrozumiałość by przważyła. Czy gdyby teraz w rzeczywistości, którą postrzegasz otworzyła się świetlista brama, w której widzialbyś tylko swiatło, to nawet jeśli byłoby ono miłe, czułbyś, że jest dobre, to wszedłbyś w tę bramę? NIe sądzę, a w zasadzie to wiem, że nie, bez względu na to co myślisz teraz. To byloby tylko zaproszenie. O ile bardziej wystraszyłoby nas "zaporszenie" na siłę? W dodatku mielibyśmy poczucie, że na siłę pozbawia nas tego co chcemy, tutejszej rzeczywistości. To wielu by tylko utwierdziło w zastraszającym obrazie Boga. I znów zapadliby w sen. To nie mogłoby się udać. Bóg cały czas nas budzi, objawia się w sposób adekwatny do stanu naszej świadomości. Jeśli jest to "zwykły", "światowy" stan świadomości, to objawia się przez formy tego świata, mysli zdarzenia. Musimy tylko chcieć to dostrzec, a nie sobie przypisywać zasługi, albo cieszyć się ze szczęśliwego losu, albo cudownego przypadku. Nie ma nic takiego jak przypadek. Im bardziej będziemy zwracać sie w stronę Boga, tym będzie to dla nas bardziej wyraźne, że Bóg działa cały czas. Poza tym tak w końcu będzie, że Bóg nas obudzi. Nie na siłę. Ale przez objawienie się w formach tego świata, poprzez to, że w innych zobaczymy miłość, w końcu sami zrozumiemy, że nie chcemy tego świata i jego okrutnych praw. Musi do tego dojrzeć nasza zbiorowa świadomość. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do muskatnus: nie bardzo chciałbym tu oceniać Pana R. za jego plecami. Odpowiadam tylko dlatego, że rozumiem, że ktoś może zastanawiać się nad jego przesłaniem. Nie ma nad czym. Jasne są dla mnie jego problemy. Jest zagubioną osobą. To co ludzie mówią, bardzo dużo, a w zasadzie wszystko mówi o nich. Ludzie ktorzy straszą, to ludzie, którzy się boją. To jest prosty mechanizm. Kto się nie boi, ten nie straszy, prawda? Bo po co miałby straszyć? W jakim celu? Poza tym monotonny głos Pana R., jest charakterystyczny dla pewnego stanu swiadomości..... Treść. Jedna kwestia, by nie nie wchodzić w zbędne analizy. Jeśli nie ma wolnej woli, to po cała ta mowa Pana R.? Do robotów mówi, do niewolników? Po co? Na tym skończę, proszę...Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość EDEK WĄS
Chciałem jeszcze zapytać czy jeśli już wrócimy do Boga to czy coś stracimy? Bo przecież Bóg nam nie zabierze chyba naszej wolnej woli i umysłu i dalej będziemy mogli kreować własne życie bez Boga. Więc przecież wygląda na to że będziemy zapadać w sen w nieskończoność. To jest trochę dziwne że ludzie mając życie w Raju z Bogiem odeszli w sen. Moim zdaniem samo patrzenie na Boga jest euforią więc dlaczego mieliby szukać czegoś innego. A tak zapytam czy jesteś pewny swoich teorii na 100%? Czy masz czasami jakieś wątpliwości oraz jak myślisz czy wszystkie stworzenia Boże popadły w sen? A może to tak musi być, żebyśmy np przez doświadczenia na Ziemi nauczyli się czegoś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do "A jak.....?" Z tego co piszesz w ostatnim poście wynika, że sporo wiesz. I wcale nie masz tak bardzo niskiego poczucia własnej wartości. Chodzi o coś chyba trochę innego, choć domyślam się tylko. Może o pewne poczucie nieadekwatności, o pewne odczucia niedopasowania do świata? Tak tylko zgaduję. Może o coś jeszcze innego.... Mam nadzieję, że nie urazi Cię ta propozycja. Przeczytaj moje posty do podświadomości, z trzeciej strony, z 18 sierpnia z 17.20 o obserwacji umysłu i z 19.04 o medytacji. Obserwacja umysłu jest o ubraniach, ale to bez znaczenia, bo nie ma za bardzo znaczenia przedmiot mysli. Ma znaczenie obserwowanie swoich reakcji, swoich relacji z myslami, itd. Może Ty możesz obserwować swoje reakcje w relacjach z innymi ludźmi. Co do medytacji, to oczywiście jest bardzo duzo książek o medytacji i myslę, że moga być pomocne. Ale może też je przeczytałeś/aś? Pozdrawiam i dobranoc :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość muskatnus
W odpowiedzi do mojego zapytania piszesz jakbyś znał Pana Romualda, czy po prostu potrafisz tak ocenić na "rzut oka" tego człowieka. Co mialeś na myśli pisząc: "Poza tym monotonny głos Pana R., jest charakterystyczny dla pewnego stanu swiadomości"?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość EDEK WĄS
Dodam jeszcze pytanie o zakonników. Czy twoim zdaniem oni idą dobrą drogą zamykając się w zakonie, bo przecież oddają się Bogu, całe życie, wszystkie swoje plany, marzenia, problemy, porzucając swoje ego gdzieś za sobą. W sumie nie na darmo Chrystus powiedział: "Kto by chciał zachować swoje życie tu na Ziemi, straci je, a kto straci życie z Mego powodu, zachowa je na wieki". Czy oni są dostatecznie przebudzeni? Albo nasz św. pamięci papież Jan Paweł II, czy był przebudzony? Po czym w ogóle można poznać czy człowiek jest przebudzony? PS. Co myślisz o tych ludziach tzw "obrońców krzyża" którzy broniąc rzekomo wiary chrześcijańskiej zachowywali się wręcz odwrotnie niż byli nauczeni w tej wierze. Ja nie chciałbym osądzać ale moim zdaniem winny jest T.Rydzyk. Ja osobiście nie mam nic do Radia Maryja, wręcz przeciwnie takie radio powinno być ale uważam że T.Rydzyk kategorycznie nie powinien mieszać się do polityki. Ja słucham te radio okazjonalnie i jak słyszę jak on mówi, niby tak grzecznie: "a ten Tusk", "a ten TVN" to niby nic a wlewa w ludzi nienawiść do wszystkiego co nie Polskie, z po za radia i PiS'u. I później widać skutki jak nie pozorni pielgrzymi atakują reporterów z TVN na Jasnej Górze i wyzywają wszystkim od Żydów i masonów. Nawet Chrystus nie mieszał się politykę choć miał taką możliwość tylko powiedział: "oddajcie Bogu co boskie, a Cezarowi..." i tak moim zdaniem powinno działać te Radio, bo naprawdę dzisiaj wstyd przyznać się że jest się katolikiem bo zaraz że moherowy beret że ciemnogród po prostu wszystkich wsadzają do jednego wora z nimi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość prąd sie zepsuł
.Religie chrześcijańskie niewiele dają, gdyż nie wyjaśniają sensownie przyczyn cierpienia. Mówią Bóg jest miłością i jest sprawiedliwy. Trudno w to naprawdę wierzyć mając wyjaśniaj tylko trzeba poszukać jest grzech jest cierpienie A dnia 5 października 1873 r. wyrzekł Pan Jezus do Wandy następujące słowa: "Zatknąłem pośród was krzyż, jako godło wiary, triumfu i chwały. Dałem wam Matkę moją za Opiekunkę i czegóż się boicie? - Dlaczego tak słaba wasza ufność? Pamiętajcie, że Maria, Matka moja, wszystko wam wyjednać może." W piąty Piątek tegoż Postu widziała Zbawiciela dźwigającego krzyż na Kalwarię. A kiedy wraz z niewiastami jerozolimskimi litowała się Wanda nad Zbawicielem, Pan Jezus tak przemówił do niej: "Zbliżają się czasy przewrotne. Ojczyzna wasza będzie wolna od ucisków wrogów zewnętrznych, ale jq opanują wrogowie wewnętrzni. Przede wszystkim starać się będą wziąć w swe ręce młodzież szkolną i dowodzić będą, że religia w szkołach niepotrzebna, ze można ją zastąpić innymi naukami. Spowiedź i inne praktyki religijne, kontrola Kościoła nad szkołami zbyteczna, bo ścieśnia myślenia ucznia. Krzyże i obrazy religijne ze sal szkolnych będą chcieli usunąć, aby te wizerunki chrześcijańskie nie drażniły żydów. Przez młodzież pozbawioną wiary, zechcą w całym narodzie wprowadzić niedowiarstwo. Jeżeli naród uwierzy temu i pozbędzie się wiary, straci przywróconą ojczyznę. - Niechże tedy ojcowie i matki zwracają uwagę na szkoły. Niech protestują przeciwko usuwaniu wizerunków religijnych ze szkoły i przeciwko nauczycielom dążącym do zaprowadzenia szkoły bezwyznaniowej. - Nauka bez wiary nie zrodzi Świętych ani bohaterów narodowych. - Zrodzi szkodników - módl się o dobrą chrześcijańską szkołę". Gdy po tym zdaniu zwróciła się Wanda do Matki Boskiej i przypomniała Jej jakiej to czci od wieków doznaje w Polsce, wtedy to Matka Najśw. tak odpowiedziała Wandzie: "Tak, Polska niegdyś wyróżniała się nabożeństwem do mnie - to też serdecznie ją kocham. Pod moją opieką wzrastała. Nieprzyjaciół nawet silniejszych, zwyciężała. Jej oręż wsławił się wobec całego chrześcijaństwa, gdy szła do boju pod moim hasłem. Skoro otrzyma niepodległość, to niedługo powstaną przeciwko niej dawni gnębicie/e, aby ja zdusić. Ale moja m/oda armia, w Imię moje walcząca, pokona ich i odpędzi daleko i zmusi do zawarcia pokoju. Ja jej dopomogę. Dostaliście się do niewoli wskutek niezgody wewnętrznej i sprzedajności wielu waszych rodaków. - Rozebrali was na kawałki, ale Pan Bóg na moją prośbę (Matki Boskiej) tego rozbioru nie zatwierdził. Zbliża się czas, że sprawiedliwość Boska upokorzy chciwość zaborców waszych, tępicieli wiary katolickiej i nabożeństwa do Serca mojego Syna. Oni upadną, a Polska na moją prośbę będzie wskrzeszoną i wszystkie jej części będą złączone. Ale... niech strzeże wiary i nie dopuszcza niedowiarstwa... zdrady... niezgody i lenistwa, bo te wady mogą ją na powrót zgubić i to... na zawsze! Pragnę widzieć Polskę szczęśliwą, ale niech też Polacy do tego rękę przykładają... Modlę się za Polskę, za jej nabożeństwo do mnie. Modlę się za wszystkie stany... aby miłość, zalecona przez mojego Syna, zakwitła wśród was... Módlcie się wszyscy - i postępujcie drogą wskazaną wam przez mojego Syna." Innym razem w roku 1896 w dniu Bożego Ciała rzekł Pan Jezus do Wandy: "O jakże mnie to boli, że dawna wiara i pobożność coraz bardziej słabnie w tym narodzie, że oświeceni psują prostaczków zamiast dawać im dobry przykład. Ach, jak mi żal tego narodu. Pocieszam się tem, że w ostatnich czasach zaczęły się tworzyć wśród was stowarzyszenia Eucharystyczne, mające na celu adoracje, częste komunie święte, lecz niestety należą do nich same niewiasty starsze. A gdzież młodzież, gdzież mężczyźni, gdzie inteligencja? Czyż im nie jest potrzebna wiara i praktyki religijne? Mów komu tylko możesz, iż odrodzenie się waszej Ojczyzny, jej rozkwit, utrzymanie się w niezależności, zależy od zjednoczenia się ze mną przez życie eucharystyczne."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do EDKA WĄSA :) : Wracając do Boga nie możemy mieć poczucia straty. Nie da się tak wrócić do Boga. Bóg to umysł całkowicie czysty. Spotkanie z tą czystością, niewinnością, nawet jedno, nawet na moment, nawet tylko z echem tej czystości, powoduje, że całkowicie jasnym staje się jak bezwartościowe są wszelkie idee nie pochodzące od Boga, wszelkie ziemskie radości i przyjemności. By móc wrócić do Boga, trzeba oczyścić umysł z wszelkich idei obcych Bogu, bo tylko czysty umysł może poznawać Boga. Gdy w umyśle mamy inne idee, czyli jakiekolwiek wymyślone w naszym świecie przez nas, wtedy nie jesteśmy w stanie poznawać Boga. Poczucie straty jest taką ideę. Jest ideę przeciwną Bogu. Umysł mający poczucie straty nie może poznawać Boga. Można to prosto wyjaśnić. Bóg stwarzając nas, będąc doskonałym, wszechmocnym i miłującym, dał nam wszystko, spełnił nas. Oznacza to, że w Niebie jesteśmy w stanie wiecznego spełnienia, wiecznego szczęścia, które z tego płynie i wiecznej radości. Zredukowanie się do drobiny jaką jest ciało, które ciągle ma jakieś potrzeby, które nigdy nie są zaspokojone, które wymagają ciągłego zaspokajania, to odwrotność Bożej rzeczywistości, to pokazanie Bogu: nie stworzyłeś mnie doskonałym, nie mogę być spełnionym, muszę cierpieć wieczny brak czegoś, nie jesteś dobrym Ojcem. To jest absurdalny, szalony i niewiarygodnie dziecinny pomysł by tak postępować. Załóżmy, że mamy ziemskiego ojca, który daje nam przepiękny, najcudowniejszy pałac, z ogrodem z marzeń, przysyła posiłki będące rozkoszą podniebienia, jego muzykanci przygrywają nam melodie kojące duszę, melodie niebiańskie. Robi to i mówi: daję Ci to byś się tym cieszył, byś smakował swe cudowne i wyjątkowe istnienie. Jesteś dla mnie największym skarbem. Twoje szczęście jest moim szczęściem. Te rzeczy dla mnie nie są ważne. Ważny jesteś Ty i tylko Ty. My zaś mówimy: dlaczego On jest moim ojcem, ja nie chcę tego, chcę po swojemu, nie chcę smakować istnienia. Udowodnię mu, że się myli. Po czym podpalamy dom i ogród, zabijamy muzykantów, jedzenie depczemy. I wyruszamy w świat by zaznawać biedy, trosk, zmartwień, chorób. I upieramy się, że troski, zmartwienia, ból i choroby są tym czego chcemy, że to istota życia. To jest ilustracją jak postępujemy. Poczucie straty to idea z tego świata. To tak jak w powyższym przykładzie byśmy się pytali, czy gdy wrócę do ojca, to nie będę miał poczucia straty, czy to jedzenie ze śmietników i rynsztoków nie jest jednak lepsze, czy nie lepsze jest chorowanie i cierpienie, czy nie będę za tym tęsknił. To tylko literacka przypowieść, bo Bóg daje niewyobrażalnie więcej, więc przepaść między tym co dostajemy, a na co się skazujemy jest niemożliwa do opowiedzenia słowami. Nikt kto ma poczucie straty nie będzie w Niebie. Najpierw musi rozpoznać brak wartości w tym co znajduje w świecie, gdy to rozpozna, nie będzie miał żadnego poczucia straty i żalu, że oddaje świat za Niebo. Zrobi to wtedy z ulgą i radością. Bóg daje miłość. Nic nie jest warte, by to coś mieć a stracić miłość. Nic. Żadne skarby tego świata. Nic nie da się porównać z Bożą miłością. Podam najprostszą analogię. Co byś wolał: mieć wszystkie bogactwa tego świata, sławę, władze kobiety, wszystko co chcesz, czy być z osobą, z którą żyłbyś w stanie wiecznego, całkowitego zakochania. Wierzę, że znasz stan zakochania, nie pożądania. Stan gdy odczuwasz radość, skaczesz z radości z miłości, gdy najpodlejsze jedzenie spożyte z ukochaną smakuje bosko, gdy nie przeszkadza nic, żadna pogoda, żadne okoliczności, bo miłość rozświetla każde zdarzenie, każdą sytuację, każdą okoliczność. Co byś wybrał? Życie z ukochaną w miłości i zakochaniu, gdy nawet bieda by nie miała żadnego znaczenia (dla żadnego z Was), i takie życie zawsze, w którym miłość mogłaby się tylko zwiększać, czy bycie potężnym możnym, władcą świata, nie znającym miłości? Czy porzuciłbyś bogactwa, sławę, możliwość zaspokajania wszelkich fantazji ego dla takiej miłości, czy nie? A miłość Boga do nas i nasza do Niego jest niewyobrażalnie doskonalsza, cudowniejsza. Co byś wybrał, a jeśli wybrałbyś miłość, to czy myślisz, że miałbyś poczucie straty? Nie sądzę by ktoś chciał znów zapadać w sen. Idea odejścia od Boga polegała na mylnym przekonaniu, że można być samemu stwórcą takiej miłości, że można mieć taką miłość i być samemu swoim stworzycielem i że to będzie dobry świat. To była pomyłka. Jaki jest widzimy. Nie sądzę by ktoś chciał wracać do świata bólu, śmierci, cierpienia samotności, itd. Gdy odwróciliśmy się od Boga, nie wiedzieliśmy, że w takim świecie wylądujemy. Nie sądzę byśmy chcieli do niego wrócić To, że odeszliśmy od Boga nie tylko jest dziwne, jest niezrozumiałe i szalone. Szaleństwa nie da się zrozumieć. Można tylko wyzdrowieć. Ktoś świadomy swej schizofrenii, nie analizuje z ciekawości swych męczących wizji, tylko chce wyzdrowieć. Pozornym paradoksem jest to, że gdy przestaniemy widzieć jakąkolwiek wartość w tym co oferuje świat, to już tu, w tym życiu, życie staje się cudowne. Świat cudowniej w oczach, wszystko staje się sensowne, pięknieje. Można patrzeć na cokolwiek i wszystko staje się boskie. Kropla deszczu, chmury, trawa, drzewa, ludzie, wszystko. Wielu w tym miejscu utknęło, uznając tą cudowność za oświecenie. To nie jest oświecenie. Ten paradoks (że widzenie świata jako bezwartościowego powoduje, że staje się cudowny) nie jest jednak paradoksem. Można to wytłumaczyć bardzo prosto. Gdy zaczynamy odwracać się ku Bogu, gdy przestajemy zasłaniać światło, to Boża miłość zaczyna opromieniać wszystko już tu, w tym świecie. Odczuwa się pełnię, choć wiadomo, że nie jest to jeszcze pełnia oświecenia. Jak bardzo bym chciał by każdy to poczuł! Czy mam wątpliwości? Jestem pewien tego o czym piszę. Choć do tego miejsca droga wiodła przez miliony wątpliwości, tysiące analiz. Zaczynałem bez żadnej wiary z samymi wątpliwościami. Wiedząc jak jestem prowadzony, pamiętając swoje dramatyczne wręcz rozterki, mam głęboką świadomość jednego: nie da się tak po prostu uwierzyć w to co piszę i uznać, że tak jest i już. To niemożliwe. Musi pojawić się doświadczenie. Ono jest kluczowe. Muszą pojawić się świadkowie, którzy powiedzą: tak, tak jest. Można drogę do Boga, w bardzo dużym uproszczeniu, podzielić na dwie części: poznanie intelektualne i doświadczenie. Poznanie intelektualne jest dość ważne, to zrozumienie, że Bóg jest miłością, że nas nie karze, itd. Kto w tym świecie jest całkowicie czysty? Nikt! Nikt kto jest w czasie nie jest całkowicie czysty. Jak może więc z radością i ochotą wracać do Ojca, o którym mówią, że jest surowym sędzią? Nie może, bo nie wie jak go osądzi Bóg, bo przecież Boga nie zna. Kto chce oddać się Bogu, który w celach dydaktycznych zsyła cierpienie? Nikt. Może właśnie zaraz powali ciężką chorobą mnie i moich bliskich. Można się oddać takiemu Bogu? Z radością oczekiwać cierpienia i kary? To niemożliwe. Te kwestie muszą być wyjaśnione. Musi być wyjaśniony charakter zła i cierpienia, nieistnienie piekła i szatana. To nas otwiera na Boga. Gdy przestajemy się Go bać, wtedy możemy zacząć mu się oddawać. I wtedy robimy miejsce na doświadczenie. A to doświadczenie jest kluczowe. Dlatego ludzie, którzy myślą, że zrozumienie intelektualne jest prawdziwym celem są w pułapce. Są jak ludzie, którzy siedzą koło drogowskazu i ogłaszają wszem i wobec, że właśnie doszli tam gdzie wskazuje drogowskaz. To ewidentna pułapka. Gdy osiągniemy i ugruntujemy zrozumienie intelektualne, powoli zaprzestajemy oceny, skoro Bóg wszystko uczynił doskonałym, to jaki jest sens w upieraniu się, że istnieje niedoskonałość? Powierzamy mu problemy, troski, zmartwienia. I tak to wyglądało u mnie. Troszkę Mu zaufałem, coś Mu oddałem. Widziałem, że to jakoś działa. Nie było wyraźne, ale czułem, że działa. Oddałem trochę więcej, trochę bardziej zaufałem. Widzę wyraźniej, że działa. Więc oddaję więcej. I teraz mam już jasność, że działa. I staram się oddawać wszystko, dosłownie wszystko. I działa cudownie. Bóg działa niesamowicie. Troszkę doświadczenia wystarczy, by wejść na tę drogę do Niego, bez możliwości odwrotu. Mogą być potknięcia, upadki, ale nie można już zawrócić z tej drogi. Jest jasne jak cudowny jest cel, bo są dowody. Nasze zmieniające się życie zmienia życie innych wokół. Oni są najważniejszymi świadkami. Nie ma przypisywania sobie zasług, bo wiadomo, że to Bóg czyni, nie my, choć czyni także, między innymi poprzez nas i raduje się, że Mu na to pozwalamy. Już bardzo, bardzo rzadko mam wątpliwości. To są króciutkie chwile. Czuję wtedy jakbym spadał w dół. Świadomość zawęża się. Ponieważ wiem już jak to się kończy, to dzisiaj szybko to przerywam. Upadek z pełni na dno wątpliwości jest bowiem straszny. To jak upadek z sensu w bezsens. Tego też nie da się opowiedzieć słowami. Dzisiaj łatwo mi odrzucić wątpliwości, bo mam dowody. Kiedyś nie było to proste. Ale po to jest wiara. Wiara to droga do poznania. Tak jak wiara w zwycięstwo daje siłę sportowcom, zdobywcom wysokich szczytów, wynalazcom i żeglarzom, rodzicom walczącym o chore dzieci, tak samo wiara prowadzi nas do Boga. Bez wiary nie da się tego uczynić, ale bez wiary nie da się nic zrobić. By wiara była mocna, warto oczyścić ją z wewnętrznych sprzeczności, ze strachu, z lęku. Wtedy na jej skrzydłach wrócimy do domu. Czy wszystkie stworzenia popadły w sen? Nie wszystkie stworzenia Boże śpią, bo Bóg musi szerzyć swą miłość. I kreacja w Niebie nie ustaje, dlatego, że my zasnęliśmy. Choć Niebo czeka na nasz powrót. Zakonnicy. Nie mi oceniać kto idzie dobrą drogą, a kto nie. Wiem, że każdy ma swoją role w dziele zbawienia świata. Dosłownie każdy, to rozumiem i doświadczam tego i to jest dla mnie jasne. Na pewno w życiu zakonnym można poprzez kontemplację, modlitwę i medytację zbliżyć się do Boga. Może w tym być jednak, choć nie musi, pułapka. Łatwo jest wtedy postrzegać świat, krzykliwy, barwny, zmienny, „buzujący poza ciszą zakonnej ciszy, jako zły, niegodziwy, itd. Wracając do Boga warto zaś dążyć do stanu umysłu, w którym wszędzie widzimy Boga i Jego miłość i wszędzie potrafimy kontemplować Jego pokój. Dla mnie jest to ważne. Bo wtedy w środku koncertu rockowego, w centrum pędzącego miasta, mogę widzieć pokój, mogę patrzeć na ludzi i widzieć poza pędem ich prawdziwe oblicze, wiedzieć, że każdy chce miłości, i że każdy, dosłownie każdy, jest, jako dziecko Boże, jej całkowicie godny, że każdy zasługuje na całą miłość Boga. A tak chcę widzieć świat, bo chcę widzieć oczami miłości. Papież dużo wiedział. Jego rola jest nieoceniona, choćby w wyzwoleniu Polski. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak dalibyśmy sobie radę bez nadziei, którą dał Polakom, nawet ateistom. Ale Nie jestem przebudzony, jestem budzący się, więc nie odpowiem Ci na to jak rozpoznawać przebudzonych. Nie spotkałem też przebudzonych. Może raz? Nie wiem. Raz spotkałem człowieka, minęliśmy się na ulicy, który uśmiechnął się do mnie w tak niesamowity sposób, tak serdeczny, tak pełen dobroci, tak wolny od wszelkich gier, tak radosny, że poczułem jakby przeszedł obok mnie Bóg. W dodatku patrzył na mnie z pewnym rozbawieniem, jakby wiedział o mnie wszystko, cieszył się z mojej drogi i widział radosną przyszłość i śmiał się ze mnie i moich gierek z samym sobą i wiedział w dodatku, że ja dobrze zrozumiem jego uśmiech. To było tak szybkie i przelotne. Może był przebudzony, a może Bóg mi pokazał w nim, przez sekundę, jak radośnie będę widział ludzi, gdy porzucę do cna, do ostatniego atomu wszelką ocenę. Albo pokazał mi wzór uśmiechu całkowicie szczerego i życzliwego, bez żadnych dodatków i gier. Nie wiem do końca. Myślę, że jeśli ktoś jest przebudzony, to po prostu to wiadomo, to czuć. Spodziewałbym się, że taka osoba emanuje, promienieje miłością, pokojem i radością. Co do radia. Nie ma sensu oceniać. Nie ma. Istotą jest to, by widzieć w innych naszych braci i siostry, bliźnich takich jak my, zasługujących na doskonałą miłość Boga. Stąd kropki po ale wyżej .już bym sobie pokomentował. Nie, tego mam się oduczyć do cna. Poza tym jesteś dzieckiem Bożym i to określa Twą Tożsamość, a nie bycie katolikiem, choć być może w Twej drodze katolicyzm jest bardzo ważny. To Ty wiesz, nie ja. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do EDKA WĄSA :) : Wracając do Boga nie możemy mieć poczucia straty. Nie da się tak wrócić do Boga. Bóg to umysł całkowicie czysty. Spotkanie z tą czystością, niewinnością, nawet jedno, nawet na moment, nawet tylko z echem tej czystości, powoduje, że całkowicie jasnym staje się jak bezwartościowe są wszelkie idee nie pochodzące od Boga, wszelkie ziemskie radości i przyjemności. By móc wrócić do Boga, trzeba oczyścić umysł z wszelkich idei obcych Bogu, bo tylko czysty umysł może poznawać Boga. Gdy w umyśle mamy inne idee, czyli jakiekolwiek wymyślone w naszym świecie przez nas, wtedy nie jesteśmy w stanie poznawać Boga. Poczucie straty jest taką ideę. Jest ideę przeciwną Bogu. Umysł mający poczucie straty nie może poznawać Boga. Można to prosto wyjaśnić. Bóg stwarzając nas, będąc doskonałym, wszechmocnym i miłującym, dał nam wszystko, spełnił nas. Oznacza to, że w Niebie jesteśmy w stanie wiecznego spełnienia, wiecznego szczęścia, które z tego płynie i wiecznej radości. Zredukowanie się do drobiny jaką jest ciało, które ciągle ma jakieś potrzeby, które nigdy nie są zaspokojone, które wymagają ciągłego zaspokajania, to odwrotność Bożej rzeczywistości, to pokazanie Bogu: nie stworzyłeś mnie doskonałym, nie mogę być spełnionym, muszę cierpieć wieczny brak czegoś, nie jesteś dobrym Ojcem. To jest absurdalny, szalony i niewiarygodnie dziecinny pomysł by tak postępować. Załóżmy, że mamy ziemskiego ojca, który daje nam przepiękny, najcudowniejszy pałac, z ogrodem z marzeń, przysyła posiłki będące rozkoszą podniebienia, jego muzykanci przygrywają nam melodie kojące duszę, melodie niebiańskie. Robi to i mówi: daję Ci to byś się tym cieszył, byś smakował swe cudowne i wyjątkowe istnienie. Jesteś dla mnie największym skarbem. Twoje szczęście jest moim szczęściem. Te rzeczy dla mnie nie są ważne. Ważny jesteś Ty i tylko Ty. My zaś mówimy: dlaczego On jest moim ojcem, ja nie chcę tego, chcę po swojemu, nie chcę smakować istnienia. Udowodnię mu, że się myli. Po czym podpalamy dom i ogród, zabijamy muzykantów, jedzenie depczemy. I wyruszamy w świat by zaznawać biedy, trosk, zmartwień, chorób. I upieramy się, że troski, zmartwienia, ból i choroby są tym czego chcemy, że to istota życia. To jest ilustracją jak postępujemy. Poczucie straty to idea z tego świata. To tak jak w powyższym przykładzie byśmy się pytali, czy gdy wrócę do ojca, to nie będę miał poczucia straty, czy to jedzenie ze śmietników i rynsztoków nie jest jednak lepsze, czy nie lepsze jest chorowanie i cierpienie, czy nie będę za tym tęsknił. To tylko literacka przypowieść, bo Bóg daje niewyobrażalnie więcej, więc przepaść między tym co dostajemy, a na co się skazujemy jest niemożliwa do opowiedzenia słowami. Nikt kto ma poczucie straty nie będzie w Niebie. Najpierw musi rozpoznać brak wartości w tym co znajduje w świecie, gdy to rozpozna, nie będzie miał żadnego poczucia straty i żalu, że oddaje świat za Niebo. Zrobi to wtedy z ulgą i radością. Bóg daje miłość. Nic nie jest warte, by to coś mieć a stracić miłość. Nic. Żadne skarby tego świata. Nic nie da się porównać z Bożą miłością. Podam najprostszą analogię. Co byś wolał: mieć wszystkie bogactwa tego świata, sławę, władze kobiety, wszystko co chcesz, czy być z osobą, z którą żyłbyś w stanie wiecznego, całkowitego zakochania. Wierzę, że znasz stan zakochania, nie pożądania. Stan gdy odczuwasz radość, skaczesz z radości z miłości, gdy najpodlejsze jedzenie spożyte z ukochaną smakuje bosko, gdy nie przeszkadza nic, żadna pogoda, żadne okoliczności, bo miłość rozświetla każde zdarzenie, każdą sytuację, każdą okoliczność. Co byś wybrał? Życie z ukochaną w miłości i zakochaniu, gdy nawet bieda by nie miała żadnego znaczenia (dla żadnego z Was), i takie życie zawsze, w którym miłość mogłaby się tylko zwiększać, czy bycie potężnym możnym, władcą świata, nie znającym miłości? Czy porzuciłbyś bogactwa, sławę, możliwość zaspokajania wszelkich fantazji ego dla takiej miłości, czy nie? A miłość Boga do nas i nasza do Niego jest niewyobrażalnie doskonalsza, cudowniejsza. Co byś wybrał, a jeśli wybrałbyś miłość, to czy myślisz, że miałbyś poczucie straty? Nie sądzę by ktoś chciał znów zapadać w sen. Idea odejścia od Boga polegała na mylnym przekonaniu, że można być samemu stwórcą takiej miłości, że można mieć taką miłość i być samemu swoim stworzycielem i że to będzie dobry świat. To była pomyłka. Jaki jest widzimy. Nie sądzę by ktoś chciał wracać do świata bólu, śmierci, cierpienia samotności, itd. Gdy odwróciliśmy się od Boga, nie wiedzieliśmy, że w takim świecie wylądujemy. Nie sądzę byśmy chcieli do niego wrócić To, że odeszliśmy od Boga nie tylko jest dziwne, jest niezrozumiałe i szalone. Szaleństwa nie da się zrozumieć. Można tylko wyzdrowieć. Ktoś świadomy swej schizofrenii, nie analizuje z ciekawości swych męczących wizji, tylko chce wyzdrowieć. Pozornym paradoksem jest to, że gdy przestaniemy widzieć jakąkolwiek wartość w tym co oferuje świat, to już tu, w tym życiu, życie staje się cudowne. Świat cudowniej w oczach, wszystko staje się sensowne, pięknieje. Można patrzeć na cokolwiek i wszystko staje się boskie. Kropla deszczu, chmury, trawa, drzewa, ludzie, wszystko. Wielu w tym miejscu utknęło, uznając tą cudowność za oświecenie. To nie jest oświecenie. Ten paradoks (że widzenie świata jako bezwartościowego powoduje, że staje się cudowny) nie jest jednak paradoksem. Można to wytłumaczyć bardzo prosto. Gdy zaczynamy odwracać się ku Bogu, gdy przestajemy zasłaniać światło, to Boża miłość zaczyna opromieniać wszystko już tu, w tym świecie. Odczuwa się pełnię, choć wiadomo, że nie jest to jeszcze pełnia oświecenia. Jak bardzo bym chciał by każdy to poczuł! Czy mam wątpliwości? Jestem pewien tego o czym piszę. Choć do tego miejsca droga wiodła przez miliony wątpliwości, tysiące analiz. Zaczynałem bez żadnej wiary z samymi wątpliwościami. Wiedząc jak jestem prowadzony, pamiętając swoje dramatyczne wręcz rozterki, mam głęboką świadomość jednego: nie da się tak po prostu uwierzyć w to co piszę i uznać, że tak jest i już. To niemożliwe. Musi pojawić się doświadczenie. Ono jest kluczowe. Muszą pojawić się świadkowie, którzy powiedzą: tak, tak jest. Można drogę do Boga, w bardzo dużym uproszczeniu, podzielić na dwie części: poznanie intelektualne i doświadczenie. Poznanie intelektualne jest dość ważne, to zrozumienie, że Bóg jest miłością, że nas nie karze, itd. Kto w tym świecie jest całkowicie czysty? Nikt! Nikt kto jest w czasie nie jest całkowicie czysty. Jak może więc z radością i ochotą wracać do Ojca, o którym mówią, że jest surowym sędzią? Nie może, bo nie wie jak go osądzi Bóg, bo przecież Boga nie zna. Kto chce oddać się Bogu, który w celach dydaktycznych zsyła cierpienie? Nikt. Może właśnie zaraz powali ciężką chorobą mnie i moich bliskich. Można się oddać takiemu Bogu? Z radością oczekiwać cierpienia i kary? To niemożliwe. Te kwestie muszą być wyjaśnione. Musi być wyjaśniony charakter zła i cierpienia, nieistnienie piekła i szatana. To nas otwiera na Boga. Gdy przestajemy się Go bać, wtedy możemy zacząć mu się oddawać. I wtedy robimy miejsce na doświadczenie. A to doświadczenie jest kluczowe. Dlatego ludzie, którzy myślą, że zrozumienie intelektualne jest prawdziwym celem są w pułapce. Są jak ludzie, którzy siedzą koło drogowskazu i ogłaszają wszem i wobec, że właśnie doszli tam gdzie wskazuje drogowskaz. To ewidentna pułapka. Gdy osiągniemy i ugruntujemy zrozumienie intelektualne, powoli zaprzestajemy oceny, skoro Bóg wszystko uczynił doskonałym, to jaki jest sens w upieraniu się, że istnieje niedoskonałość? Powierzamy mu problemy, troski, zmartwienia. I tak to wyglądało u mnie. Troszkę Mu zaufałem, coś Mu oddałem. Widziałem, że to jakoś działa. Nie było wyraźne, ale czułem, że działa. Oddałem trochę więcej, trochę bardziej zaufałem. Widzę wyraźniej, że działa. Więc oddaję więcej. I teraz mam już jasność, że działa. I staram się oddawać wszystko, dosłownie wszystko. I działa cudownie. Bóg działa niesamowicie. Troszkę doświadczenia wystarczy, by wejść na tę drogę do Niego, bez możliwości odwrotu. Mogą być potknięcia, upadki, ale nie można już zawrócić z tej drogi. Jest jasne jak cudowny jest cel, bo są dowody. Nasze zmieniające się życie zmienia życie innych wokół. Oni są najważniejszymi świadkami. Nie ma przypisywania sobie zasług, bo wiadomo, że to Bóg czyni, nie my, choć czyni także, między innymi poprzez nas i raduje się, że Mu na to pozwalamy. Już bardzo, bardzo rzadko mam wątpliwości. To są króciutkie chwile. Czuję wtedy jakbym spadał w dół. Świadomość zawęża się. Ponieważ wiem już jak to się kończy, to dzisiaj szybko to przerywam. Upadek z pełni na dno wątpliwości jest bowiem straszny. To jak upadek z sensu w bezsens. Tego też nie da się opowiedzieć słowami. Dzisiaj łatwo mi odrzucić wątpliwości, bo mam dowody. Kiedyś nie było to proste. Ale po to jest wiara. Wiara to droga do poznania. Tak jak wiara w zwycięstwo daje siłę sportowcom, zdobywcom wysokich szczytów, wynalazcom i żeglarzom, rodzicom walczącym o chore dzieci, tak samo wiara prowadzi nas do Boga. Bez wiary nie da się tego uczynić, ale bez wiary nie da się nic zrobić. By wiara była mocna, warto oczyścić ją z wewnętrznych sprzeczności, ze strachu, z lęku. Wtedy na jej skrzydłach wrócimy do domu. Czy wszystkie stworzenia popadły w sen? Nie wszystkie stworzenia Boże śpią, bo Bóg musi szerzyć swą miłość. I kreacja w Niebie nie ustaje, dlatego, że my zasnęliśmy. Choć Niebo czeka na nasz powrót. Zakonnicy. Nie mi oceniać kto idzie dobrą drogą, a kto nie. Wiem, że każdy ma swoją role w dziele zbawienia świata. Dosłownie każdy, to rozumiem i doświadczam tego i to jest dla mnie jasne. Na pewno w życiu zakonnym można poprzez kontemplację, modlitwę i medytację zbliżyć się do Boga. Może w tym być jednak, choć nie musi, pułapka. Łatwo jest wtedy postrzegać świat, krzykliwy, barwny, zmienny, „buzujący poza ciszą zakonnej ciszy, jako zły, niegodziwy, itd. Wracając do Boga warto zaś dążyć do stanu umysłu, w którym wszędzie widzimy Boga i Jego miłość i wszędzie potrafimy kontemplować Jego pokój. Dla mnie jest to ważne. Bo wtedy w środku koncertu rockowego, w centrum pędzącego miasta, mogę widzieć pokój, mogę patrzeć na ludzi i widzieć poza pędem ich prawdziwe oblicze, wiedzieć, że każdy chce miłości, i że każdy, dosłownie każdy, jest, jako dziecko Boże, jej całkowicie godny, że każdy zasługuje na całą miłość Boga. A tak chcę widzieć świat, bo chcę widzieć oczami miłości. Papież dużo wiedział. Jego rola jest nieoceniona, choćby w wyzwoleniu Polski. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak dalibyśmy sobie radę bez nadziei, którą dał Polakom, nawet ateistom. Ale Nie jestem przebudzony, jestem budzący się, więc nie odpowiem Ci na to jak rozpoznawać przebudzonych. Nie spotkałem też przebudzonych. Może raz? Nie wiem. Raz spotkałem człowieka, minęliśmy się na ulicy, który uśmiechnął się do mnie w tak niesamowity sposób, tak serdeczny, tak pełen dobroci, tak wolny od wszelkich gier, tak radosny, że poczułem jakby przeszedł obok mnie Bóg. W dodatku patrzył na mnie z pewnym rozbawieniem, jakby wiedział o mnie wszystko, cieszył się z mojej drogi i widział radosną przyszłość i śmiał się ze mnie i moich gierek z samym sobą i wiedział w dodatku, że ja dobrze zrozumiem jego uśmiech. To było tak szybkie i przelotne. Może był przebudzony, a może Bóg mi pokazał w nim, przez sekundę, jak radośnie będę widział ludzi, gdy porzucę do cna, do ostatniego atomu wszelką ocenę. Albo pokazał mi wzór uśmiechu całkowicie szczerego i życzliwego, bez żadnych dodatków i gier. Nie wiem do końca. Myślę, że jeśli ktoś jest przebudzony, to po prostu to wiadomo, to czuć. Spodziewałbym się, że taka osoba emanuje, promienieje miłością, pokojem i radością. Co do radia. Nie ma sensu oceniać. Nie ma. Istotą jest to, by widzieć w innych naszych braci i siostry, bliźnich takich jak my, zasługujących na doskonałą miłość Boga. Stąd kropki po ale wyżej .już bym sobie pokomentował. Nie, tego mam się oduczyć do cna. Poza tym jesteś dzieckiem Bożym i to określa Twą Tożsamość, a nie bycie katolikiem, choć być może w Twej drodze katolicyzm jest bardzo ważny. To Ty wiesz, nie ja. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do EDKA
Do EDKA WĄSA :) : Wracając do Boga nie możemy mieć poczucia straty. Nie da się tak wrócić do Boga. Bóg to umysł całkowicie czysty. Spotkanie z tą czystością, niewinnością, nawet jedno, nawet na moment, nawet tylko z echem tej czystości, powoduje, że całkowicie jasnym staje się jak bezwartościowe są wszelkie idee nie pochodzące od Boga, wszelkie ziemskie radości i przyjemności. By móc wrócić do Boga, trzeba oczyścić umysł z wszelkich idei obcych Bogu, bo tylko czysty umysł może poznawać Boga. Gdy w umyśle mamy inne idee, czyli jakiekolwiek wymyślone w naszym świecie przez nas, wtedy nie jesteśmy w stanie poznawać Boga. Poczucie straty jest taką ideę. Jest ideę przeciwną Bogu. Umysł mający poczucie straty nie może poznawać Boga. Można to prosto wyjaśnić. Bóg stwarzając nas, będąc doskonałym, wszechmocnym i miłującym, dał nam wszystko, spełnił nas. Oznacza to, że w Niebie jesteśmy w stanie wiecznego spełnienia, wiecznego szczęścia, które z tego płynie i wiecznej radości. Zredukowanie się do drobiny jaką jest ciało, które ciągle ma jakieś potrzeby, które nigdy nie są zaspokojone, które wymagają ciągłego zaspokajania, to odwrotność Bożej rzeczywistości, to pokazanie Bogu: nie stworzyłeś mnie doskonałym, nie mogę być spełnionym, muszę cierpieć wieczny brak czegoś, nie jesteś dobrym Ojcem. To jest absurdalny, szalony i niewiarygodnie dziecinny pomysł by tak postępować. Załóżmy, że mamy ziemskiego ojca, który daje nam przepiękny, najcudowniejszy pałac, z ogrodem z marzeń, przysyła posiłki będące rozkoszą podniebienia, jego muzykanci przygrywają nam melodie kojące duszę, melodie niebiańskie. Robi to i mówi: daję Ci to byś się tym cieszył, byś smakował swe cudowne i wyjątkowe istnienie. Jesteś dla mnie największym skarbem. Twoje szczęście jest moim szczęściem. Te rzeczy dla mnie nie są ważne. Ważny jesteś Ty i tylko Ty. My zaś mówimy: dlaczego On jest moim ojcem, ja nie chcę tego, chcę po swojemu, nie chcę smakować istnienia. Udowodnię mu, że się myli. Po czym podpalamy dom i ogród, zabijamy muzykantów, jedzenie depczemy. I wyruszamy w świat by zaznawać biedy, trosk, zmartwień, chorób. I upieramy się, że troski, zmartwienia, ból i choroby są tym czego chcemy, że to istota życia. To jest ilustracją jak postępujemy. Poczucie straty to idea z tego świata. To tak jak w powyższym przykładzie byśmy się pytali, czy gdy wrócę do ojca, to nie będę miał poczucia straty, czy to jedzenie ze śmietników i rynsztoków nie jest jednak lepsze, czy nie lepsze jest chorowanie i cierpienie, czy nie będę za tym tęsknił. To tylko literacka przypowieść, bo Bóg daje niewyobrażalnie więcej, więc przepaść między tym co dostajemy, a na co się skazujemy jest niemożliwa do opowiedzenia słowami. Nikt kto ma poczucie straty nie będzie w Niebie. Najpierw musi rozpoznać brak wartości w tym co znajduje w świecie, gdy to rozpozna, nie będzie miał żadnego poczucia straty i żalu, że oddaje świat za Niebo. Zrobi to wtedy z ulgą i radością. Bóg daje miłość. Nic nie jest warte, by to coś mieć a stracić miłość. Nic. Żadne skarby tego świata. Nic nie da się porównać z Bożą miłością. Podam najprostszą analogię. Co byś wolał: mieć wszystkie bogactwa tego świata, sławę, władze kobiety, wszystko co chcesz, czy być z osobą, z którą żyłbyś w stanie wiecznego, całkowitego zakochania. Wierzę, że znasz stan zakochania, nie pożądania. Stan gdy odczuwasz radość, skaczesz z radości z miłości, gdy najpodlejsze jedzenie spożyte z ukochaną smakuje bosko, gdy nie przeszkadza nic, żadna pogoda, żadne okoliczności, bo miłość rozświetla każde zdarzenie, każdą sytuację, każdą okoliczność. Co byś wybrał? Życie z ukochaną w miłości i zakochaniu, gdy nawet bieda by nie miała żadnego znaczenia (dla żadnego z Was), i takie życie zawsze, w którym miłość mogłaby się tylko zwiększać, czy bycie potężnym możnym, władcą świata, nie znającym miłości? Czy porzuciłbyś bogactwa, sławę, możliwość zaspokajania wszelkich fantazji ego dla takiej miłości, czy nie? A miłość Boga do nas i nasza do Niego jest niewyobrażalnie doskonalsza, cudowniejsza. Co byś wybrał, a jeśli wybrałbyś miłość, to czy myślisz, że miałbyś poczucie straty? Nie sądzę by ktoś chciał znów zapadać w sen. Idea odejścia od Boga polegała na mylnym przekonaniu, że można być samemu stwórcą takiej miłości, że można mieć taką miłość i być samemu swoim stworzycielem i że to będzie dobry świat. To była pomyłka. Jaki jest widzimy. Nie sądzę by ktoś chciał wracać do świata bólu, śmierci, cierpienia samotności, itd. Gdy odwróciliśmy się od Boga, nie wiedzieliśmy, że w takim świecie wylądujemy. Nie sądzę byśmy chcieli do niego wrócić To, że odeszliśmy od Boga nie tylko jest dziwne, jest niezrozumiałe i szalone. Szaleństwa nie da się zrozumieć. Można tylko wyzdrowieć. Ktoś świadomy swej schizofrenii, nie analizuje z ciekawości swych męczących wizji, tylko chce wyzdrowieć. Pozornym paradoksem jest to, że gdy przestaniemy widzieć jakąkolwiek wartość w tym co oferuje świat, to już tu, w tym życiu, życie staje się cudowne. Świat cudowniej w oczach, wszystko staje się sensowne, pięknieje. Można patrzeć na cokolwiek i wszystko staje się boskie. Kropla deszczu, chmury, trawa, drzewa, ludzie, wszystko. Wielu w tym miejscu utknęło, uznając tą cudowność za oświecenie. To nie jest oświecenie. Ten paradoks (że widzenie świata jako bezwartościowego powoduje, że staje się cudowny) nie jest jednak paradoksem. Można to wytłumaczyć bardzo prosto. Gdy zaczynamy odwracać się ku Bogu, gdy przestajemy zasłaniać światło, to Boża miłość zaczyna opromieniać wszystko już tu, w tym świecie. Odczuwa się pełnię, choć wiadomo, że nie jest to jeszcze pełnia oświecenia. Jak bardzo bym chciał by każdy to poczuł! Czy mam wątpliwości? Jestem pewien tego o czym piszę. Choć do tego miejsca droga wiodła przez miliony wątpliwości, tysiące analiz. Zaczynałem bez żadnej wiary z samymi wątpliwościami. Wiedząc jak jestem prowadzony, pamiętając swoje dramatyczne wręcz rozterki, mam głęboką świadomość jednego: nie da się tak po prostu uwierzyć w to co piszę i uznać, że tak jest i już. To niemożliwe. Musi pojawić się doświadczenie. Ono jest kluczowe. Muszą pojawić się świadkowie, którzy powiedzą: tak, tak jest. Można drogę do Boga, w bardzo dużym uproszczeniu, podzielić na dwie części: poznanie intelektualne i doświadczenie. Poznanie intelektualne jest dość ważne, to zrozumienie, że Bóg jest miłością, że nas nie karze, itd. Kto w tym świecie jest całkowicie czysty? Nikt! Nikt kto jest w czasie nie jest całkowicie czysty. Jak może więc z radością i ochotą wracać do Ojca, o którym mówią, że jest surowym sędzią? Nie może, bo nie wie jak go osądzi Bóg, bo przecież Boga nie zna. Kto chce oddać się Bogu, który w celach dydaktycznych zsyła cierpienie? Nikt. Może właśnie zaraz powali ciężką chorobą mnie i moich bliskich. Można się oddać takiemu Bogu? Z radością oczekiwać cierpienia i kary? To niemożliwe. Te kwestie muszą być wyjaśnione. Musi być wyjaśniony charakter zła i cierpienia, nieistnienie piekła i szatana. To nas otwiera na Boga. Gdy przestajemy się Go bać, wtedy możemy zacząć mu się oddawać. I wtedy robimy miejsce na doświadczenie. A to doświadczenie jest kluczowe. Dlatego ludzie, którzy myślą, że zrozumienie intelektualne jest prawdziwym celem są w pułapce. Są jak ludzie, którzy siedzą koło drogowskazu i ogłaszają wszem i wobec, że właśnie doszli tam gdzie wskazuje drogowskaz. To ewidentna pułapka. Gdy osiągniemy i ugruntujemy zrozumienie intelektualne, powoli zaprzestajemy oceny, skoro Bóg wszystko uczynił doskonałym, to jaki jest sens w upieraniu się, że istnieje niedoskonałość? Powierzamy mu problemy, troski, zmartwienia. I tak to wyglądało u mnie. Troszkę Mu zaufałem, coś Mu oddałem. Widziałem, że to jakoś działa. Nie było wyraźne, ale czułem, że działa. Oddałem trochę więcej, trochę bardziej zaufałem. Widzę wyraźniej, że działa. Więc oddaję więcej. I teraz mam już jasność, że działa. I staram się oddawać wszystko, dosłownie wszystko. I działa cudownie. Bóg działa niesamowicie. Troszkę doświadczenia wystarczy, by wejść na tę drogę do Niego, bez możliwości odwrotu. Mogą być potknięcia, upadki, ale nie można już zawrócić z tej drogi. Jest jasne jak cudowny jest cel, bo są dowody. Nasze zmieniające się życie zmienia życie innych wokół. Oni są najważniejszymi świadkami. Nie ma przypisywania sobie zasług, bo wiadomo, że to Bóg czyni, nie my, choć czyni także, między innymi poprzez nas i raduje się, że Mu na to pozwalamy. Już bardzo, bardzo rzadko mam wątpliwości. To są króciutkie chwile. Czuję wtedy jakbym spadał w dół. Świadomość zawęża się. Ponieważ wiem już jak to się kończy, to dzisiaj szybko to przerywam. Upadek z pełni na dno wątpliwości jest bowiem straszny. To jak upadek z sensu w bezsens. Tego też nie da się opowiedzieć słowami. Dzisiaj łatwo mi odrzucić wątpliwości, bo mam dowody. Kiedyś nie było to proste. Ale po to jest wiara. Wiara to droga do poznania. Tak jak wiara w zwycięstwo daje siłę sportowcom, zdobywcom wysokich szczytów, wynalazcom i żeglarzom, rodzicom walczącym o chore dzieci, tak samo wiara prowadzi nas do Boga. Bez wiary nie da się tego uczynić, ale bez wiary nie da się nic zrobić. By wiara była mocna, warto oczyścić ją z wewnętrznych sprzeczności, ze strachu, z lęku. Wtedy na jej skrzydłach wrócimy do domu. Czy wszystkie stworzenia popadły w sen? Nie wszystkie stworzenia Boże śpią, bo Bóg musi szerzyć swą miłość. I kreacja w Niebie nie ustaje, dlatego, że my zasnęliśmy. Choć Niebo czeka na nasz powrót. Zakonnicy. Nie mi oceniać kto idzie dobrą drogą, a kto nie. Wiem, że każdy ma swoją role w dziele zbawienia świata. Dosłownie każdy, to rozumiem i doświadczam tego i to jest dla mnie jasne. Na pewno w życiu zakonnym można poprzez kontemplację, modlitwę i medytację zbliżyć się do Boga. Może w tym być jednak, choć nie musi, pułapka. Łatwo jest wtedy postrzegać świat, krzykliwy, barwny, zmienny, „buzujący poza ciszą zakonnej ciszy, jako zły, niegodziwy, itd. Wracając do Boga warto zaś dążyć do stanu umysłu, w którym wszędzie widzimy Boga i Jego miłość i wszędzie potrafimy kontemplować Jego pokój. Dla mnie jest to ważne. Bo wtedy w środku koncertu rockowego, w centrum pędzącego miasta, mogę widzieć pokój, mogę patrzeć na ludzi i widzieć poza pędem ich prawdziwe oblicze, wiedzieć, że każdy chce miłości, i że każdy, dosłownie każdy, jest, jako dziecko Boże, jej całkowicie godny, że każdy zasługuje na całą miłość Boga. A tak chcę widzieć świat, bo chcę widzieć oczami miłości. Papież dużo wiedział. Jego rola jest nieoceniona, choćby w wyzwoleniu Polski. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak dalibyśmy sobie radę bez nadziei, którą dał Polakom, nawet ateistom. Ale Nie jestem przebudzony, jestem budzący się, więc nie odpowiem Ci na to jak rozpoznawać przebudzonych. Nie spotkałem też przebudzonych. Może raz? Nie wiem. Raz spotkałem człowieka, minęliśmy się na ulicy, który uśmiechnął się do mnie w tak niesamowity sposób, tak serdeczny, tak pełen dobroci, tak wolny od wszelkich gier, tak radosny, że poczułem jakby przeszedł obok mnie Bóg. W dodatku patrzył na mnie z pewnym rozbawieniem, jakby wiedział o mnie wszystko, cieszył się z mojej drogi i widział radosną przyszłość i śmiał się ze mnie i moich gierek z samym sobą i wiedział w dodatku, że ja dobrze zrozumiem jego uśmiech. To było tak szybkie i przelotne. Może był przebudzony, a może Bóg mi pokazał w nim, przez sekundę, jak radośnie będę widział ludzi, gdy porzucę do cna, do ostatniego atomu wszelką ocenę. Albo pokazał mi wzór uśmiechu całkowicie szczerego i życzliwego, bez żadnych dodatków i gier. Nie wiem do końca. Myślę, że jeśli ktoś jest przebudzony, to po prostu to wiadomo, to czuć. Spodziewałbym się, że taka osoba emanuje, promienieje miłością, pokojem i radością. Co do radia. Nie ma sensu oceniać. Nie ma. Istotą jest to, by widzieć w innych naszych braci i siostry, bliźnich takich jak my, zasługujących na doskonałą miłość Boga. Stąd kropki po ale wyżej .już bym sobie pokomentował. Nie, tego mam się oduczyć do cna. Poza tym jesteś dzieckiem Bożym i to określa Twą Tożsamość, a nie bycie katolikiem, choć być może w Twej drodze katolicyzm jest bardzo ważny. To Ty wiesz, nie ja. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do EDKA
Do EDKA WĄSA :) : Wracając do Boga nie możemy mieć poczucia straty. Nie da się tak wrócić do Boga. Bóg to umysł całkowicie czysty. Spotkanie z tą czystością, niewinnością, nawet jedno, nawet na moment, nawet tylko z echem tej czystości, powoduje, że całkowicie jasnym staje się jak bezwartościowe są wszelkie idee nie pochodzące od Boga, wszelkie ziemskie radości i przyjemności. By móc wrócić do Boga, trzeba oczyścić umysł z wszelkich idei obcych Bogu, bo tylko czysty umysł może poznawać Boga. Gdy w umyśle mamy inne idee, czyli jakiekolwiek wymyślone w naszym świecie przez nas, wtedy nie jesteśmy w stanie poznawać Boga. Poczucie straty jest taką ideę. Jest ideę przeciwną Bogu. Umysł mający poczucie straty nie może poznawać Boga. Można to prosto wyjaśnić. Bóg stwarzając nas, będąc doskonałym, wszechmocnym i miłującym, dał nam wszystko, spełnił nas. Oznacza to, że w Niebie jesteśmy w stanie wiecznego spełnienia, wiecznego szczęścia, które z tego płynie i wiecznej radości. Zredukowanie się do drobiny jaką jest ciało, które ciągle ma jakieś potrzeby, które nigdy nie są zaspokojone, które wymagają ciągłego zaspokajania, to odwrotność Bożej rzeczywistości, to pokazanie Bogu: nie stworzyłeś mnie doskonałym, nie mogę być spełnionym, muszę cierpieć wieczny brak czegoś, nie jesteś dobrym Ojcem. To jest absurdalny, szalony i niewiarygodnie dziecinny pomysł by tak postępować. Załóżmy, że mamy ziemskiego ojca, który daje nam przepiękny, najcudowniejszy pałac, z ogrodem z marzeń, przysyła posiłki będące rozkoszą podniebienia, jego muzykanci przygrywają nam melodie kojące duszę, melodie niebiańskie. Robi to i mówi: daję Ci to byś się tym cieszył, byś smakował swe cudowne i wyjątkowe istnienie. Jesteś dla mnie największym skarbem. Twoje szczęście jest moim szczęściem. Te rzeczy dla mnie nie są ważne. Ważny jesteś Ty i tylko Ty. My zaś mówimy: dlaczego On jest moim ojcem, ja nie chcę tego, chcę po swojemu, nie chcę smakować istnienia. Udowodnię mu, że się myli. Po czym podpalamy dom i ogród, zabijamy muzykantów, jedzenie depczemy. I wyruszamy w świat by zaznawać biedy, trosk, zmartwień, chorób. I upieramy się, że troski, zmartwienia, ból i choroby są tym czego chcemy, że to istota życia. To jest ilustracją jak postępujemy. Poczucie straty to idea z tego świata. To tak jak w powyższym przykładzie byśmy się pytali, czy gdy wrócę do ojca, to nie będę miał poczucia straty, czy to jedzenie ze śmietników i rynsztoków nie jest jednak lepsze, czy nie lepsze jest chorowanie i cierpienie, czy nie będę za tym tęsknił. To tylko literacka przypowieść, bo Bóg daje niewyobrażalnie więcej, więc przepaść między tym co dostajemy, a na co się skazujemy jest niemożliwa do opowiedzenia słowami. Nikt kto ma poczucie straty nie będzie w Niebie. Najpierw musi rozpoznać brak wartości w tym co znajduje w świecie, gdy to rozpozna, nie będzie miał żadnego poczucia straty i żalu, że oddaje świat za Niebo. Zrobi to wtedy z ulgą i radością. Bóg daje miłość. Nic nie jest warte, by to coś mieć a stracić miłość. Nic. Żadne skarby tego świata. Nic nie da się porównać z Bożą miłością. Podam najprostszą analogię. Co byś wolał: mieć wszystkie bogactwa tego świata, sławę, władze kobiety, wszystko co chcesz, czy być z osobą, z którą żyłbyś w stanie wiecznego, całkowitego zakochania. Wierzę, że znasz stan zakochania, nie pożądania. Stan gdy odczuwasz radość, skaczesz z radości z miłości, gdy najpodlejsze jedzenie spożyte z ukochaną smakuje bosko, gdy nie przeszkadza nic, żadna pogoda, żadne okoliczności, bo miłość rozświetla każde zdarzenie, każdą sytuację, każdą okoliczność. Co byś wybrał? Życie z ukochaną w miłości i zakochaniu, gdy nawet bieda by nie miała żadnego znaczenia (dla żadnego z Was), i takie życie zawsze, w którym miłość mogłaby się tylko zwiększać, czy bycie potężnym możnym, władcą świata, nie znającym miłości? Czy porzuciłbyś bogactwa, sławę, możliwość zaspokajania wszelkich fantazji ego dla takiej miłości, czy nie? A miłość Boga do nas i nasza do Niego jest niewyobrażalnie doskonalsza, cudowniejsza. Co byś wybrał, a jeśli wybrałbyś miłość, to czy myślisz, że miałbyś poczucie straty? Nie sądzę by ktoś chciał znów zapadać w sen. Idea odejścia od Boga polegała na mylnym przekonaniu, że można być samemu stwórcą takiej miłości, że można mieć taką miłość i być samemu swoim stworzycielem i że to będzie dobry świat. To była pomyłka. Jaki jest widzimy. Nie sądzę by ktoś chciał wracać do świata bólu, śmierci, cierpienia samotności, itd. Gdy odwróciliśmy się od Boga, nie wiedzieliśmy, że w takim świecie wylądujemy. Nie sądzę byśmy chcieli do niego wrócić To, że odeszliśmy od Boga nie tylko jest dziwne, jest niezrozumiałe i szalone. Szaleństwa nie da się zrozumieć. Można tylko wyzdrowieć. Ktoś świadomy swej schizofrenii, nie analizuje z ciekawości swych męczących wizji, tylko chce wyzdrowieć. Pozornym paradoksem jest to, że gdy przestaniemy widzieć jakąkolwiek wartość w tym co oferuje świat, to już tu, w tym życiu, życie staje się cudowne. Świat cudowniej w oczach, wszystko staje się sensowne, pięknieje. Można patrzeć na cokolwiek i wszystko staje się boskie. Kropla deszczu, chmury, trawa, drzewa, ludzie, wszystko. Wielu w tym miejscu utknęło, uznając tą cudowność za oświecenie. To nie jest oświecenie. Ten paradoks (że widzenie świata jako bezwartościowego powoduje, że staje się cudowny) nie jest jednak paradoksem. Można to wytłumaczyć bardzo prosto. Gdy zaczynamy odwracać się ku Bogu, gdy przestajemy zasłaniać światło, to Boża miłość zaczyna opromieniać wszystko już tu, w tym świecie. Odczuwa się pełnię, choć wiadomo, że nie jest to jeszcze pełnia oświecenia. Jak bardzo bym chciał by każdy to poczuł! Czy mam wątpliwości? Jestem pewien tego o czym piszę. Choć do tego miejsca droga wiodła przez miliony wątpliwości, tysiące analiz. Zaczynałem bez żadnej wiary z samymi wątpliwościami. Wiedząc jak jestem prowadzony, pamiętając swoje dramatyczne wręcz rozterki, mam głęboką świadomość jednego: nie da się tak po prostu uwierzyć w to co piszę i uznać, że tak jest i już. To niemożliwe. Musi pojawić się doświadczenie. Ono jest kluczowe. Muszą pojawić się świadkowie, którzy powiedzą: tak, tak jest. Można drogę do Boga, w bardzo dużym uproszczeniu, podzielić na dwie części: poznanie intelektualne i doświadczenie. Poznanie intelektualne jest dość ważne, to zrozumienie, że Bóg jest miłością, że nas nie karze, itd. Kto w tym świecie jest całkowicie czysty? Nikt! Nikt kto jest w czasie nie jest całkowicie czysty. Jak może więc z radością i ochotą wracać do Ojca, o którym mówią, że jest surowym sędzią? Nie może, bo nie wie jak go osądzi Bóg, bo przecież Boga nie zna. Kto chce oddać się Bogu, który w celach dydaktycznych zsyła cierpienie? Nikt. Może właśnie zaraz powali ciężką chorobą mnie i moich bliskich. Można się oddać takiemu Bogu? Z radością oczekiwać cierpienia i kary? To niemożliwe. Te kwestie muszą być wyjaśnione. Musi być wyjaśniony charakter zła i cierpienia, nieistnienie piekła i szatana. To nas otwiera na Boga. Gdy przestajemy się Go bać, wtedy możemy zacząć mu się oddawać. I wtedy robimy miejsce na doświadczenie. A to doświadczenie jest kluczowe. Dlatego ludzie, którzy myślą, że zrozumienie intelektualne jest prawdziwym celem są w pułapce. Są jak ludzie, którzy siedzą koło drogowskazu i ogłaszają wszem i wobec, że właśnie doszli tam gdzie wskazuje drogowskaz. To ewidentna pułapka. Gdy osiągniemy i ugruntujemy zrozumienie intelektualne, powoli zaprzestajemy oceny, skoro Bóg wszystko uczynił doskonałym, to jaki jest sens w upieraniu się, że istnieje niedoskonałość? Powierzamy mu problemy, troski, zmartwienia. I tak to wyglądało u mnie. Troszkę Mu zaufałem, coś Mu oddałem. Widziałem, że to jakoś działa. Nie było wyraźne, ale czułem, że działa. Oddałem trochę więcej, trochę bardziej zaufałem. Widzę wyraźniej, że działa. Więc oddaję więcej. I teraz mam już jasność, że działa. I staram się oddawać wszystko, dosłownie wszystko. I działa cudownie. Bóg działa niesamowicie. Troszkę doświadczenia wystarczy, by wejść na tę drogę do Niego, bez możliwości odwrotu. Mogą być potknięcia, upadki, ale nie można już zawrócić z tej drogi. Jest jasne jak cudowny jest cel, bo są dowody. Nasze zmieniające się życie zmienia życie innych wokół. Oni są najważniejszymi świadkami. Nie ma przypisywania sobie zasług, bo wiadomo, że to Bóg czyni, nie my, choć czyni także, między innymi poprzez nas i raduje się, że Mu na to pozwalamy. Już bardzo, bardzo rzadko mam wątpliwości. To są króciutkie chwile. Czuję wtedy jakbym spadał w dół. Świadomość zawęża się. Ponieważ wiem już jak to się kończy, to dzisiaj szybko to przerywam. Upadek z pełni na dno wątpliwości jest bowiem straszny. To jak upadek z sensu w bezsens. Tego też nie da się opowiedzieć słowami. Dzisiaj łatwo mi odrzucić wątpliwości, bo mam dowody. Kiedyś nie było to proste. Ale po to jest wiara. Wiara to droga do poznania. Tak jak wiara w zwycięstwo daje siłę sportowcom, zdobywcom wysokich szczytów, wynalazcom i żeglarzom, rodzicom walczącym o chore dzieci, tak samo wiara prowadzi nas do Boga. Bez wiary nie da się tego uczynić, ale bez wiary nie da się nic zrobić. By wiara była mocna, warto oczyścić ją z wewnętrznych sprzeczności, ze strachu, z lęku. Wtedy na jej skrzydłach wrócimy do domu. c.d.n.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do EDKA
c.d. Czy wszystkie stworzenia popadły w sen? Nie wszystkie stworzenia Boże śpią, bo Bóg musi szerzyć swą miłość. I kreacja w Niebie nie ustaje, dlatego, że my zasnęliśmy. Choć Niebo czeka na nasz powrót. Zakonnicy. Nie mi oceniać kto idzie dobrą drogą, a kto nie. Wiem, że każdy ma swoją role w dziele zbawienia świata. Dosłownie każdy, to rozumiem i doświadczam tego i to jest dla mnie jasne. Na pewno w życiu zakonnym można poprzez kontemplację, modlitwę i medytację zbliżyć się do Boga. Może w tym być jednak, choć nie musi, pułapka. Łatwo jest wtedy postrzegać świat, krzykliwy, barwny, zmienny, „buzujący poza ciszą zakonnej ciszy, jako zły, niegodziwy, itd. Wracając do Boga warto zaś dążyć do stanu umysłu, w którym wszędzie widzimy Boga i Jego miłość i wszędzie potrafimy kontemplować Jego pokój. Dla mnie jest to ważne. Bo wtedy w środku koncertu rockowego, w centrum pędzącego miasta, mogę widzieć pokój, mogę patrzeć na ludzi i widzieć poza pędem ich prawdziwe oblicze, wiedzieć, że każdy chce miłości, i że każdy, dosłownie każdy, jest, jako dziecko Boże, jej całkowicie godny, że każdy zasługuje na całą miłość Boga. A tak chcę widzieć świat, bo chcę widzieć oczami miłości. Papież dużo wiedział. Jego rola jest nieoceniona, choćby w wyzwoleniu Polski. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak dalibyśmy sobie radę bez nadziei, którą dał Polakom, nawet ateistom. Ale Nie jestem przebudzony, jestem budzący się, więc nie odpowiem Ci na to jak rozpoznawać przebudzonych. Nie spotkałem też przebudzonych. Może raz? Nie wiem. Raz spotkałem człowieka, minęliśmy się na ulicy, który uśmiechnął się do mnie w tak niesamowity sposób, tak serdeczny, tak pełen dobroci, tak wolny od wszelkich gier, tak radosny, że poczułem jakby przeszedł obok mnie Bóg. W dodatku patrzył na mnie z pewnym rozbawieniem, jakby wiedział o mnie wszystko, cieszył się z mojej drogi i widział radosną przyszłość i śmiał się ze mnie i moich gierek z samym sobą i wiedział w dodatku, że ja dobrze zrozumiem jego uśmiech. To było tak szybkie i przelotne. Może był przebudzony, a może Bóg mi pokazał w nim, przez sekundę, jak radośnie będę widział ludzi, gdy porzucę do cna, do ostatniego atomu wszelką ocenę. Albo pokazał mi wzór uśmiechu całkowicie szczerego i życzliwego, bez żadnych dodatków i gier. Nie wiem do końca. Myślę, że jeśli ktoś jest przebudzony, to po prostu to wiadomo, to czuć. Spodziewałbym się, że taka osoba emanuje, promienieje miłością, pokojem i radością. Co do radia. Nie ma sensu oceniać. Nie ma. Istotą jest to, by widzieć w innych naszych braci i siostry, bliźnich takich jak my, zasługujących na doskonałą miłość Boga. Stąd kropki po ale wyżej .już bym sobie pokomentował. Nie, tego mam się oduczyć do cna. Poza tym jesteś dzieckiem Bożym i to określa Twą Tożsamość, a nie bycie katolikiem, choć być może w Twej drodze katolicyzm jest bardzo ważny. To Ty wiesz, nie ja. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do muskatnus
Chyba już w poprzednim poście za bardzo popłynąłem . Nie jest moją rolą oceniać Pana Romualda. Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i jak tam pan sekciarz
lapie frajerow na lep swojej chorej mozgownicy?! LECZ SIĘ CZŁOWIEKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!11

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość muskatnuss
pytasz o romualda czy o "budząc się"?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość w drodze do Boga
Dobry wieczor "budzac sie":) Wczoraj zdarzylo sie cos..., sama nie wiem czy o tym pisac, to bylo w moim odczuciu "dziwne", na tyle, ze sie na serio przerazilam. Nie wiem czy robie cos zle i zastanawiam sie na serio czy moze dac sobie spokoj. Rzecz dotyczy mojej wieczornej medytacji - modlitwy. W pewnym momencie poczulam jakbym sie "rozrastala" w przestrzeni, nie wiem jak to nazwac, jakbym przestala miec realne, namacalne granice, bylo to na tyle sugestywne odczucie, ze przeszla mi przez glowe mysl, ze jak nie otworze zaraz oczu, to bedzie to sie dzialo dalej i w koncu stanie sie cos... no wlasnie co? Otworzylam oczy... odczucie bylo jednak na tyle mocne, ze trwalo nadal, do tego stopnia, ze musialam spojrzec na moje dlonie, czy sa realne. Moje cialo przez krotka chwile po tym bylo w moim odczuciu czyms nienaturalnym.Nie wiem co mam o tym myslec. Rozmawiam z Kims bliskim o tym co tutaj czytam, przekazuje to dalej, osoba jest jednak bardzo sceptyczna, co i tak nie przeszkadza mi jej kochac:) Dzis robiac zakupy staralam sie patrzec na napotkanych mi ludzi z miloscia, staralam sie w nich widziec doskonale dzieci Boze. I wiesz co? Kilku z nich obdarowalo mnie usmiechem (moze dlatego, ze ja sie do nich usmiechalam?) Pozdrawiam:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×