Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

totylkojaczekamnaciebienaznak

Taka miłość zdarza sie tylko raz w życiu

Polecane posty

Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! :D Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. :) No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. :( W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. :( Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gratisy.
poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał).-taka dziwna jego reakcja...jakby nasluchal sie jakis plotek na twoj temat ze masz kogos jeszcze porocz niego...trzeba bylo drazyc temat dlaczego postanowil sie rozstac z toba?i zmusic zeby podal konkretne powody!bez sensu jest takie bycie ze soba po latach (jak sie uda!)bo ty jestes inna i on i to juz na pewno nie byloby to samo:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość moja droga .......
moze czas spojrzec prawdzie w oczy...zylas zludzeniem i iluzja, nie znalas dokladnie swojego partnera a on nie jest z Toba do konca szczery, podkladalas sie dla dobra zwiazku i prawda jest taka ze ten zwiazek trwal tak dlugo tylko dlatego ze bylas jego fundamentem. Niestety osoba "dajaca " w zwiazku zawsze cierpi bardziej po rozstaniu niz osoba "biorca" bo ten jak sie zmeczy kims idzie dalej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do gratisy. Tak. powinnam była drążyć, wypytac o wszystko, bo właściwie do dziś nie wiem czemu sie rozstliśmy. Tylko zrozum, byłam w szoku. Dzień wcześniej dzwonił, był miły, a tu nagle ze z nami koniec. Nawet się wtedy nie rozpłakałam, po prostu odeszłam. Dopiero 20min później, jak dotarłam do domu, to wybuchnęłam płaczem, nie mogłam sie za nic uspokoić. W sumie to nadal za nim płaczę. 2 miesiące bez przerwy - dzień i noc, teraz już staram się trochę opanowac, powiedziałam sobie, że musimy odpocząć od siebie i on na pewno wróci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Napisałaś: "(...) nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. (...) Mój post odnosił się do tego. Teraz jednak powód znalazłaś, gratuluję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do moja droga ....... Wiem, może faktycznie za dużo z siebie dawałam, ale chciałam, żeby było nam ze sobą dobrze. Teraz jestem tego świadoma, byłam 'zbyt miła', tylko jak można sobie kalkulowac dawkowanie uczuć, kiedy przepałnia cię taka wielka miłosć, że możesz unosić sie nad ziemią nie mając skrzydeł? Ciągle sobie to tłumaczę jego niedojrzałością - bał się,ze nie jest jeszcze w stanie odzwajemnic moich uczuć, choć wiem, ze bardzo mnie kochał (i na pewno kocha) i spanikował.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tyertyerw
totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdtotylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałatotylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Pototylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zyciatotylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy totylkojaczekamnaciebienaznak Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? , gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? znałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? m prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? ybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tyertyerw
Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle icWitam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogólWitam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy doWitam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo?zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawdziwą miłość. Mogłabym czekac na niego nawet do końca zycia, gdybym tylko miała pewność, że wróci. Myślicie ze to możliwe? Czy mężczyzna jest w stanie kochać nawet po rozstaniu? Czy gdybysmy sie spotkali np. za 10lat, mógłby mnie pokochac na nowo? nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich tak na prawde nie znałam, a z NIM było zupełnie inaczej. Poznałam prawd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"A czy wlaśnie strach przed zaangażowaniem nie jest powodem" to jest przeszkoda gdy sie kogos nie kocha - to zaangazowanie. W innym przypadku zakochany czlowiek podswiadomie dazy do zaangazowania i jest ono celem samym w sobie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tyertyerw
Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ich Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogóle ichWitam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde zwiódł mnie wygląd, nic nie wiedziałam o ich charakterze, wogólWitam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 wspaniałych miesięcy i nagle on ze mną zerwał. Bez powodu. Myślałam, że między nami wszystko ok, że jesteśmy dobraną parą - wszyscy nam to mówli. Mówili, że jesteśmy jak jedna osoba, że zapraszając na imprezę np. JEGO, automatycznie wszyscy myślą o nas obojgu. Byłam taka szczęśliwa! Chyba nawet zbyt szczęśliwa, nie wierzyłam, że coś takiego może mi się przytrafić w życiu. Z perspektywy czasu zauważyłam, że chyba byłam zbyt miła - nigy się o nic nie kłociliśmy (no bo skoro nie było żadnych powodów do kłótni, to co, miałam je sama wywoływać?), nawet jeżeli coś mi nie pasowało, potrafiłam sie dostosować, wiedziałam, ze nasze szczęście jest ważniejsze niż np. to że nie chce mi się wyjść na jakąś imprezę (więc oczywiście szłam - dla niego). Wspierałam go, on mnie także. Czułam ta niesamowitą więź, która nas łączy. Kiedy leżeliśmy obok siebie, patrzyłam w jego oczy (takie lekko zamglone) wiedziałam, że zrobiłby dla mnie wszystko (ja dla niego tez). I nagle, wg mnie zupełnie bez powodów wszystko runęło. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie, że odbierze mnie juro z dworca. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, że będę go mogła zobaczyć i wogóle. No i kiedy już mnie odebrał z tego dwoca (wspięłam się na palce, zeby go pocałowac, a on udawał, że patrzy na ludzi idących za mną, więc sie uchylił od pocałunku, chciałam go chwycić za rękę - wsunął ją bez słowa do kieszeni kurtki), poszliśmy na przystanek, gdzie przegadaliśmy tyle wieczorów i powiedział tak po prostu, że nie możemy być razem, że jest mu przykro, że jestem najlepszą kobietą jaką miał. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedziec. W końcu zapytałam tylko, czy kogoś poznał (nową laskę), on się tylko roześmiał i zapytał 'ja?' (więc chyba nie poznał). Nie rozumiem więc dlacego to tego doszło. Spotykaliśmy się do 2x w tydz, nie zadręczałam go ani telefonami, ani smsami, więc nie mogło to być spowodowane chba tym, ze 'było mnie za dużo w jego zyciu'. Tak myśle. 2x w tydz to nie jest dużo, szczególnie, że mieszkamy w tym samym mieście, dośc blisko siebie, więc moglibyśmy się spotykac codziennie, gdyby nam na to pozwalały obowiązki. Nie urządzałam mu żadnych scen zazdrości, sama też nie dawałam mu do tego powoów. Było idealnie. Doszłam do tego, że po prostu on jest za młody (ja mam 20lat, on 18), przestraszyl się prawdziwej miłości, prawdziewgo związku, zaangażowania i uciekł. I tu moje pytanie: czy myślicie, ze jeszcze do siebie wrócimy? Od rozstania minęły 3 mies z kawałkiem (nie oddzywaliśmy się przez ten czas do siebie, zero kontaktu, chociaż jak mijaliśmy sie na ulicy, on mi machał, ja popatrzyłam w inną stronę, żeby się przy nim nie rozpłakać). Bardzo go kocham, zależy mi na nim. Jest moją największa miłości, nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego. Teraz wiem, że mojej poprzednie 'miłości' były tylko zauroczeniami, że tak naprawde Witam wszystkich. Chciałabym się podzielić z wami moją historią (pewnie wiele tu takich...), dowiedzieć co o tym sądzicie, co myśli człowiek nie zaangażowany emocjonalnie w tą sprawę. A więc: byliśmy ze sobą 10 ws

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Autorko - rozumiem ze jest mlody - ale z tego na napisalas - on nie krzyknal nagle "zrywamy" tylko sprawe przemyslal - gdyby kochal i chcial by byc z Toba to bytego nie zrobil. U mezczyzn nie znaczy z reguly nie (nie mylic: z to sie zobaczy) Mozesz czekac na niego i do konca swiata - to Twoje zycie - wedlug mnie on do Ciebie nie wroci - a za "chwile" kogos pozna i nawet strach przed zaangazowaniem go nie powtsrzyma;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość poprawić prawo
Myślę, że należy wprowadzić konstytucyjny nakaz dla zrywającego żeby wyjaśnił dlaczego zrywa. Co to ma być? "nie możemy być razem" Za opowiadanie bzdetów podczas zerwania powinno grozić więzienie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość prawdziwa obserwatorka
On chyba widzial Twoje zaangazowanie i mozliwe, ze to go przerazilo ... Dziwne, ze nie podal Ci powodu a jeszcze dziwniejsze, ze Ty nie dopytywalas DLACZEGO ? Teraz wisisz w prozni i sama zadajesz sobie to pytanie nie znajac odpowiedzi ....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do prawdziwa obserwatorka Wiesz co, chyba zapytałam dlaczego, ale juz nie pamiętam co odpowiedział. pewnie, że jestem najlepszą kobietą z jaką był, ale nie możemy być razem. tak mi się wydaje. zresztą byłam w takim szoku (nic tego nie zapowiadało), że właśnie zdołałam z siebie wydusić tylko te dwie kwestie: - dlacezgo? - poznałeś kogoś? Potem powiedziałam, że te wakacje miały być inne (mieliśmy je spędzic razem) i poszłam. :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aurotka nie wisi w prozni;-) Chlopak jej jasno powiedzial nie - nie zostawiajac zadnych niedopowiedzen - nie rozumiesz co znaczy "nie"? Nie podal jej powodow bo pewnie nie chcial jej dobijac ;( Moze sie odkochal, moze nigdy nie zakochal, moze mu sie znudzila itd. tylko co to zmienia w obecnym polozeniu autorki ta wiedza - nic.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jkljk
O ludzie, tyle czytania, aby sie okazalo, ze to historia szczyli 18 letnich, a nie doroslych ludzi:O

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Pomarańcza89
Myślę, że powinnaś odciąc się od przeszłości i zapomniec o nim. Szansa na to, ze jeszcze do siebie wrócicie jest bardzo mała.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do jkljk a co, myślisz ze 18latek nie ma uczuć? jestes ograniczony jak większośc tzw. 'dorosłych'. szcycicie sie swoim wiekiem i doświadczeniem a robicie większe świństwa - nie ma to jak zdradzanie zony, albo spotykanie sie z kilkoma kobietami naraz (na każda imprezę inna).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
niestety uwazam, ze poznal kogos, tylko nie chcial Ci powiedziec wprost by Cie nie dobijac. Facet jak odchodzi i mowi,ze bylas najlepsza jaka mial swiadczy o tym, ze ma juz nastepna tylko "wyrzuty sumienia" nie pozwalaja do konca zlamac Ci serca.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Autorko - daruj sobie atatki na innych bo to.....dziecinne. "Myślisz ze to łatwe? Po tym wszystkim co razem przeżyliśmy? Nie odpuszczę go sobie tak łatwo. Wiem ze za jakiś czas albo on się ze mną skontaktuje, albo ja sie na to odwaze" na pewno jest Ci przykro - ale co chcesz zrobic? zmusic go, szantazowac czy zebrac o zainteresowanie? Badz dorosla - ze tak powiem;-) - i uszanuj jego decyzje. To ze Ty nie odpuscisz nie oznacza ze on tez tak mysli - to tylko twoj pkt widzenia. a najlpeiej to polacz sobie troche i wroc do swiata jak bedziesz na to gotowa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiesz ja nie mam juz 18-lat ;-) wiec pewnie mamy inne przyklady wokol siebie "Kochal mnie na pewno" napisz to jeszcze 3 razy zeby nikt nie mial watpliwosci "czy kocha nadal tego nie wiem" ale ja sadze ze wiem - nie kocha Cie, bo Cie wlasnie zostwail i to w spoob przemyslany. niestety;( posluchaj starszej kolezanki;-) "być moze sie mną znudził, może chciał odmiany, ale jak wielu facetów moze w koncu dość do tego, że jednak ta odmiana nie jest dla niego korzystna. doceni co stracił" naprawde spotkalas sie z takim przypadkiem?? bo ja nigdy. Slyszalam o takich co wracaja - ale zwykle nie znalezli tego czego szukali a potrzebuja niani dla siebie samych wiec wracaja do swoich eks sprzed ilus tam lat;-) To on zdecyduje czy odmiana jest dla niego korzystna - i wydaje mi sie ze skoro jej potrzebowal to nie zmieni zdanie ale mozesz na niego czekac do konca swiata:-) i codziennie pytac sie o "prawdziwy powod rozstania"" "

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
o czym to swiadczy? masz racje skoro z Toba byl rok to walcz o niego przez nastepnych 30lat;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
do ROR A będę walczyła. I nawet jeśli nie będziemy razem, to nikt nie zabroni mi go kochac (nie jestem w stanie o nim zapomnieć). A takich malkontentów i wiecznych pesymistów jak ty niestety jest na pęczki. Sama kiedyś taka byłam, ale DOROSŁAM. :/ Znasz powiedzenie, że wiara przenosi góry? A jestem pewna ze myśl wsparta szczera miłością NIE ma możliwości nie spełnienia się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×