Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość EwePatka

Maminsynek motocyklista i przegrana ja

Polecane posty

Gość EwePatka

Witam, moja opowieść jest długa, więc zakładam, że jesteś cierpliwa/-y. Chciałabym, żeby przeczytali to zarówno mężczyźni, jak i kobiety, bardzo zależy mi na opinii obu płci. My, kobiety, podejdziemy do sprawy emocjonalnie, bo jesteśmy zdominowane przez uczucia, a mężczyźni raczej racjonalnie, bo u nich dominuje ego. Z góry dziękuję za opinie :) Rok temu na zlocie motocyklowym poznałam chłopaka. Byłam tydzień lub dwa po rozstaniu. Potrzebowałam klina, ale nie szukałam miłości. Były wakacje, a ja na rozdrożu. Nie wiedziałam, czy iść na studia, czy popracować jeszcze rok (maturę zdałam w 2008, ale wyjechałam do Holandii w celach zarobkowych). Chłopak wydał mi się nudny (albo raczej flegmatyczny), ale romantyczny. Spacerowaliśmy w silnym deszczu, śpiewaliśmy, krzyczeliśmy, śmialiśmy się, wygłupialiśmy, puszczał piosenki SDMu :), bardzo dobrze nam się rozmawiało. Gdy już mocno zmokliśmy, poszliśmy do namiotu, gdzie kontynuowaliśmy rozmowę. Nie pamiętam, czy się całowaliśmy. Próbował mnie dotykać, ale wolałam, żeby tego nie robił, nie znałam go. Nie był nachalny. Poprosiłam, żeby poszedł już, bo byłam zmęczona, a nocowałam wtedy, jak co roku na tym zlocie, z moim najlepszym przyjacielem, który lada moment miał przyjść spać. Rano ktoś zajrzał do namiotu, myśleliśmy, że to brat Marcina, ale potem dowiedziałam się, ze to ten chłopak. Gdy się obudziliśmy, jego już na zlocie nie było, jeździł w grupie motocyklowej, więc trzymał się z nimi. Gdy zajechałam do domu, miałam ochotę tylko na sen. Po drzemce włączyłam komputer i gg. Pojawiła się tam wiadomość "zmokłaś wczoraj?". Tamtemu chłopakowi dałam nr telefonu, ale że był wyłączony, znalazł mój nr gg w Internecie, bo podawałam kiedyś szukając pracy na jakimś portalu. Pomyślałam "to jasne, przecież padało". Napisał, że chciał się pożegnać rano, przed wyjazdem, ale obok mnie był chłopak ;) Myślał, że Marcin to mój facet :D Uważałam gościa za nudnego, ale z drugiej strony coś mnie w nim intrygowało. No i się zaczęło: pisaliśmy, dzwoniliśmy, ja pojechałam do niego na Śląsk, on przyjechał do mnie (dzieliło nas 120km), złożyłam papiery na uczelnię w mieście, gdzie mieszkał, on został u mnie na noc, ja zostałam z nim w mieszkaniu, pojechaliśmy razem na wesele motocyklowe (było fantastycznie!). Pojechaliśmy na tydzień w góry. Podobał mi się jego spokój, cierpliwość i to, że potrafił tak wspaniale planować. Chętnie spędzaliśmy razem czas. 17 lipca uznaliśmy za początek naszego związku. Po wyjeździe w Tatry zostałam na tydzień u niego, a właściwie w domu jego rodziców. Wcale nie wydało mi się dziwne, że 27letni mężczyzna mieszka z rodzicami. Uznałam, że nie miał potrzeby niczego sam wynajmować, tak jest ekonomiczniej i chyba wygodniej. Jego matka od początku wydawała się zatroskana o syna. Ojciec, jakby go wcale nie było, nie ingerował ani w nasz związek, ani w to, co się dzieje wokół. Przyjechała do nich jeszcze babcia, matka matki P. Stare dewoty narzekające na wszystko. Niezadowolone z życia, ze świata, z ludzi, absolutnie z niczego, w dodatku obrzydzające to życie innym. Matka chorowała na serce, a stara babka już chyba na wszystko. Ja nie mam nic przeciwko starszym ludziom, mam do nich szacunek, ale znam wielu staruszków, którzy potrafią się życiem cieszyć i nie próbują zmienić optymistycznego nastawienia u innych. Byłam wtedy silną, dobrą, grzeczną, pewną siebie, wiedzącą jak się zachować i ciągle uśmiechniętą dziewczyną. Miałam oczywiście tydzień przygnębienia i miliony łez po rozstaniu z M., który wzbudzał we mnie poczucie litości, ale lubiłam go, miał fajne podejście do życia. Po rozstaniu mieliśmy do siebie żal, ale teraz nawet już umówiliśmy się na piwo ;) Matka P. jest jedną z tych, o których znający się na ludziach mawiają "jest nim bardzo zafascynowana. Zawsze chuchała i dmuchała na niego. Ciekawe czy za 30 lat jakaś kobieta będzie w stanie go zadowolić?" Od takich sytuacji- z daleka! Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Uznałam bycie z nim za dobre i próbowałam być dla niej miła. Niestety, szybko zabrakło mi sił. Nic jej nie pasowało. Wszystko, co robiłam, robiłam źle. Rzuciłam pracę, swoje hobby, przeprowadziłam się do niego, tzn na czas, dokąd nie znaleźliśmy mieszkania, mieszkaliśmy u niej (ok.tydzień). Zaczęła źle na mnie patrzeć. Kiedy przyjeżdżaliśmy do mojej mamy, babci, rodziny, on czuł się dobrze, moja rodzina przyjmowała go pozytywnie, jako mój wybór, który się akceptuje, tak po prostu jest, ja sama podejmuję decyzje. Moja mama zawsze daje mi rady, ale nigdy nic nie narzuca. Uczę się na własnych błędach i mama traktuje mnie jak dorosłą, dojrzałą kobietę. Ale kiedy odwiedzaliśmy jego matkę, ona patrzyła na mnie, jakbym jej co najmniej psa zatruła. Siedziała przygnębiona, prawie tylko z nim rozmawiała, wypytywała, czy gotuję, czy sprzątam, czy aby na pewno nie chodzi głodny i czy ja na siebie zarabiam oraz czy na 100% nie daje mi żadnych pieniędzy . Czułam się tam bardzo źle, więc jeździłam z nim rzadko do niej. A on mówił, że beze mnie nigdzie nie pojedzie. Przyszło do tego, ze częściej jeździliśmy do mojej mamy, mimo, że mieszkała 120 km od nas, niż do niej, mieszkającej 7 km od naszego mieszkania. Bywał u niej tylko, kiedy robił jej zakupy albo miał w czymś pomóc w domu czy ogródku. Wiadomo, ona z chorobą serca nie mogła wykonywać kilku obowiązków. Ja to rozumiałam i mówiłam, żeby jeździł. Nie ma nic gorszego niż rencistka siedząca całymi dniami w domu i wymyślająca ciągle nowe zajęcia dla zabicia nudy (swojej, a naszego wolnego czasu). Potrzebowała go coraz częściej. Gdybyśmy mieszkali z nią, pewnie pełniłabym rolę damy do towarzystwa starszej pani i dbania o jej synusia. On częściej mówił o przeprowadzce do niej. Miał wyremontować poddasze dla nas, a ona dalej miała mieszkać na parterze. Nie lubię takich ludzi, jak ona. Zawsze smutni, przygnębieni, zmarszczki w dół, jak u buldoga, obarczający cały świat za swoją porażkę. Kiedy do niej jeździł, ciągle pytała czy jest pewien, mówiła, żeby się zastanowił, przecież ja nie jestem dla niego, wykorzystam go, skrzywdzę i zostawię. Przy swojej chorobie serca (wysokie nadciśnienie i coś jeszcze, ale się nie zagłębiałam), potrafiła wypalić 1,5 paczki papierosów dziennie. Sama palę, ale nie każę truć się innym. Gdy wiem, że komuś to przeszkadza, nie palę przy nim. Szanuję ludzi. Ona paliła wszędzie. W końcu się przeprowadziliśmy. Ojciec się wyprowadził, zaginął, zostawił jej całą hipotekę do spłaty, a ona dostawała tylko rentę, więc postanowiliśmy jej pomóc. Rano, gdy wstawałam do toalety, najpierw wymiotowałam, bo wszędzie było zadymione, a dopiero potem brałam prysznic i szykowałam się do pracy. Przestałam jeść, bo jak można jeść cokolwiek w pomieszczeniu, gdzie można siekierę zawiesić ? Nie pozwalała otwierać okien, bo ogrzewało się tam gazem, a kiedy otworzyłam, to powiedziała, że sama będę za ten gaz płacić (no ale przecież my się tam wprowadziliśmy, żeby jej finansowo pomóc). Czułam się tam, jak śmieć. Kiedy byliśmy razem, mieszkaliśmy tylko we dwoje, było wspaniale. Dobrze się dogadywaliśmy, uzupełnialiśmy się w obowiązkach, wszystko było idealnie. Gdy mieszkaliśmy u niej, on jadł z nią posiłki, ja siedziałam w pokoju. Rozmawiał z nią, przekonywał do mnie, mówił, że mnie kocha i że mu na mnie zależy, żeby jednak zmieniła nastawienie. Ona mówiła, że to ja powinnam wyjść z inicjatywą, a kiedy wychodziłam, komentowała, że nie robię tego szczerze. Mnie próbował przekonywać, że ona nie jest taka zła, że będzie nad nią pracował i że zależy mu na tym, żebyśmy się dogadały. Coraz częściej rozmawialiśmy 'poważnie", widziałam, że coś w nim pęka, że ma już dość tej sytuacji. Podczas jednej takiej rozmowy, podsłuchała ją, niedosłyszała wszystkiego, wpadła do nas i zaczęła na mnie krzyczeć, że obracam jej syna przeciwko niej, że zachowuję się jak rozpieszczona gówniara, że jestem z nim tylko dla pieniędzy (zawsze sama na siebie zarabiałam, a on wcale nie zarabiał dużo pieniędzy, żyliśmy na przeciętnym poziomie i on wiedział, że jestem z nim tylko z miłości), a on jest ze mną tylko dla seksu, że tak naprawdę to jestem pusta, itd. On nie odezwał się ani słowem. Już wtedy powinnam wiedzieć, że nigdy nie będę dla niego najważniejsza (potem tłumaczył, że zaniemówił, pierwszy raz widział ją w taki stanie). Spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam do mamy. Miałam tam pracę, więc musiałam po niedzieli wrócić, zatem weekend minął mi na szukaniu pokoju. Niedługo kończyła mi się umowa o pracę, a że zaniedbałam obowiązki, ciągle płakałam, prawie nie jadłam, byłam przygnębiona i nie mogłam się na niczym skupić, nie przedłużyli mi jej. Dzwonił do mnie, żeby upewnić się, czy wszystko ok, gdy przyjechałam, po pracy się spotkaliśmy. Postanowiliśmy znowu coś wynająć. Niestety, gdy się wprowadziliśmy, on nie przywiózł wszystkich rzeczy. Nadal chciał jej finansowo pomagać i zostawać czasem na noc. Zagroziła mu, że jeśli się wyprowadzi, to jej więcej nie zobaczy, ani jej, ani reszty rodziny. A on bardzo ją kochał. Jak własna matka tak może powiedzieć dziecku? Jak matka może negować wybór dorosłego syna? To jego sprawa, jego wybór, więc powinna to uszanować. Powiedziałam mu to. Tłumaczył ją, że się martwi. Moja mama też się o mnie martwi, ale szanuje moją dojrzałość, a mam 22 lata. Czułam, że przegrywam. On pił. Zawsze lubił piwo, ale nie tak. Na zlotach często zachowywał się jak błazen. A ci z klubu moto tylko go podpuszczali. Kiedy prosiłam, żeby nie pił więcej, jego koleżka podawał mu kieliszek "no napij się!" i pił... A ja ryczałam z bezsilności w łazience. Jego znajomi mówili mi, że pije, sama widziałam, że pije, ale nie do tego stopnia, zwykle się przy mnie hamował. Obwiniałam się o to, czułam, że powinnam pogadac z jego matką, bo tylko go krzywdzimy. Spróbowałam. Poskutkowało może na tydzień. Ona pozwalała mu pić. Wolała, żeby ciągle chodził pijany, niż był ze mną (z resztą z jakąkolwiek kobietą). Ona była jedyną kobietą w jego życiu i tak chciała tę sytuację utrzymać. A on miał poczucie winy, nie chciał, żeby była sama, wiedział, że sobie nie poradzi. Na kaca przynosiła mu żurek, pozwalała spać całe dnie, nie mówiła ani słowa, tylko dbała, żeby spokojnie doszedł do siebie. Kobieta ideał. Nie potrafił odciąć pępowiny. Nie kłóciliśmy się, rozmawialiśmy często. Miałam tego dość, ale nie chciałam wracać do mamy, bo ona ma swoje życie, swoje problemy. Ojca nie znam, mama dużo pracuje, bo moje rodzeństwo jest młodsze i musi je utrzymać, a niestety nie ma kto jej pomóc. Musiała rozwieść się z ich ojcem, bo latał po domu z siekierą i psychicznie nas wszystkich wykańczał. Od zawsze chciałam stać się niezależna, już od 15 roku życia chwytałam się jakiś promocji w marketach czy innych dorywczych prac, żeby mieć na swoje potrzeby. Mimo ciężkiej sytuacji, moja mama przysłała nam pieniądze na lodówkę, bo w nowym mieszkaniu nie było, a nas też nie było stać, żeby tak szybko mieć na kaucję, pierwszą wpłatę za mieszkanie, itp. Mieliśmy jej oddać po połowie (do tej pory nie mam jego połowy). Potem dowiedziałam się, że przez dwa miesiące mama i dzieci musiały bardzo przycisnąć pasa, z czym nie czułam się dobrze. Mama w ogóle dawała nam prezenty, a to miski do kuchni, nowe garnki, ozdoby do mieszkania, wszystko nowe i przydatne (większość teraz jest u niego). Jego matka dała nam zardzewiałą suszarkę do ubrań i kilka starych talerzy uzbieranych nie wiem skąd. Chciałam wyjechać, przemyśleć sytuację, on nie był do tego przekonany, mówił, że miejsce kobiety jest przy mężczyźnie i jeśli nawet nie będę miała pracy przez miesiąc, to damy sobie radę. Wizja bycia czyjąś utrzymanką przeraziła mnie. Dałam ogłoszenie, że szukamy pracy. On jest świetnym mechanikiem, za granicą takich fachowców bardzo cenią. Szybko odezwała się do nas pani z agencji pracy, że poszukują mechanika w lunaparku i sprzedawczyni w kiosku. Ucieszyliśmy się bardzo. Legalna praca, odprowadzane podatki, składki, dobra pensja, a przede wszystkim bylibyśmy razem. Niestety, jego umiejętności językowe nie były wystarczające. Pojechałam sama. Wytłumaczyłam mu, ze z mojej strony nic się nie zmieni, a dzięki temu, że zarobię, wyjdziemy na prostą i szybciej wyremontujemy poddasze. Niestety, było mi ciężko bez niego. Przez ostatnie miesiące wszędzie byliśmy razem, budziłam się i zasypiałam koło niego. Potem okazało się, że jestem w ciąży. 5. tydzień. Poprosiłam szefa o wolne i pojechałam do niego, żeby zobaczył nasze maleństwo na usg. Na początku był sceptycznie nastawiony, ale później mówił mi o swoich planach, zaczął myśleć, jak wszystko poukładać, żeby nam było dobrze, mówił, że rozmawia z matką, zmiękcza ją. Byłam bardzo szczęśliwa, że okazał się tak odpowiedzialny. Miałam być na dworcu w niedzielę rano. Tak obliczyłam, bo jechaliśmy do Szwajcarii ok. 26 godzin, a wiadomo, ze bus zabiera też rzeczy i ludzi w różnych miejscach, więc mógł jechać nawet ponad te 26h. Dojechaliśmy szybciej niż się spodziewałam. Byłam na miejscu już w sobotę o 22. Próbowałam do niego dzwonić, bo nie miałam kluczy do mieszkania. Było zimno, padało. Okazało się, że jest na zlocie, w dodatku kompletnie pijany. Pociąg do mamy dopiero o 5. rano. Zmarzłam, zmokłam i przepłakałam całą noc na dworcu, cała się trzęsłam z nerwów i zimna. Miałam do niego żal. Ale musiałam przyjechać do mieszkania, wziąć chociażby mój samochód. Przeprosił mnie. Mówił, że z samego rana chciał być w domu, żeby mnie odebrać. Wiedział, że przyjadę. Ale ja dzwoniłam do niego, odkąd przekroczyliśmy granicę. Tłumaczył, ze nie słyszał telefonu. Zrozumiałam. Poroniłam. Szef lunaparku zadzwonił, żebym już nie wracała, bo mnie nie potrzebują. Nie wypłacili mi pieniędzy. Miałam nawet iść do ambasady, ale tak naprawdę to bardzo lubię spokój i po co mi łażenie po sądach i urzędach? W złości i żalu powiedziałam mu, że to jego wina, że poroniłam. Później upewniałam go, że to nieprawda, że za dużo emocji miałam, podróż, stres i w ogóle. Żałuję tego do tej pory. Nie rozmawialiśmy już, prawie się nie kochaliśmy. Znalazłam pracę w Niemczech. Chciałam się szybko odkuć. Przed wyjazdem rzuciłam tekst "jak ci się nie podoba, to skończmy to". No i w tym momencie podjechał bus. Wyjechałam w niedzielę. We wtorek napisał, że nie dokończyliśmy rozmowy i że mam rację, powinniśmy się rozstać. Nie uwierzyłam. Wiedziałam, że mnie kocha. Napisałam mu, że mogę szybko wrócić, być przy nim, że upiekę mu babeczki, które tak bardzo lubi. I w ogóle dlaczego zrywa ze mną jak gówniarz przez gg? Napisał, że nic ode mnie już nie chce i "a co? mam do Ciebie przyjechać?" i poszedł. Pisałam, dzwoniłam, pisałam, płakałam. Napisałam e-mail. To lepsze niż sms. Odpisał, żebym poczekała, żeby się sytuacja uspokoiła, że on musi to przemyśleć, całe życie mu się przewróciło, nawywijał w klubie i chcieli go zdegradować do prospecta, ale, że nie chciał, to zrezygnował w ogóle z jazdy z nimi, teraz został freebiker'em. Ja zawsze tego chciałam. Miałam dość tego, że co środy się spotykają, piją, rządzą niejako jego czasem, wtrącają się w nasze życie. Potem dowiedziałam się, że nawet kilku z nich spotkało sie z jego matką i rozprawiali, jak by tu ten związek zakończyć. I to nie jest manipulacja? Jak ja mu współczuję... Ciągle mi mówili, ze on jest zły, że kobiety ma na jeden sezon, tylko się mną zabawi i porzuci. Niby widzieli w nim zmianę, widzieli, że nie jestem jedną z tych porzuconych, że naprawdę mnie kocha, ale i tak ciągle przedstawiali mi go w ciemnych barwach. Nie okazywałam mu tego, cieszyłam się z sukcesów grupy i interesowałam się na tyle, żeby nie powiedział, że ingeruję w sprawy klubu. Mówił mi, że niektóre kobiety chłopaków za bardzo się wtrącają i próbują manipulować i wpływać na ich decyzje, dlatego nie chciałam, żeby myślał o mnie to samo. Chciałam, żeby był szczęśliwy i dumny, że ma wyrozumiałą kobietę. Jestem z natury neutralna. Najbardziej cieszy mnie spokój i ład. W naszym związku to on podejmował decyzje, oczywiście konsultował wszystko ze mną, a że większość kroków robił dobrze dla nas obojga, to po prostu go wspierałam. Podobało mi się to, ale jednak zabrakło w tym związku mnie. Zupełnie odrzuciłam swoje hobby'ies, teatr, śpiew, eventy w naturze, które tak kochałam. Chciałam, żeby czuł się najważniejszy. Chyba to był mój błąd. Wiem, ze mnie kochał. A może mi się tak tylko wydawało? Ale powiedział to przy mnie do swojej matki. A to chyba coś znaczyło? Może miał dość tych ciągłych narzekań na mnie od matki i ode mnie na matkę? A może naprawdę byłam jego kolejną zabawką? Może na ten sezon ma inną, młodszą, zgrabniejszą, taką, której bardziej będą mu zazdrościć, następną, którą powozi na motorze... Z tego, co wiem to nie ma, zupełnie odciął się od chłopaków z grupy i starego otoczenia. Może był ze mną tylko dlatego, że mu się podobałam? Dlatego, że inni mężczyźni z pożądaniem na mnie patrzyli, a tylko on mógł mnie dotknąć? Próbuję podejść do tego dojrzale. Ale jak? Gubię się, czasem wydaje mi się, że zachowuję się jak nastolatka, walcząca z wiatrakami. Wysłałam do niego list, napisałam tam wiersz i wszystko, co czuję i spytałam o to, czy mogę jeszcze poczekać, czy mogę mieć nadzieję, że będziemy razem. Widziałam go ostatnio w komisie, gdzie kupiłam swój samochód, podeszłam i widziałam, że ma łzy w oczach, powiedział, że tak prawdziwie mnie kochał i teraz to bardzo boli, chciałam by mnie przytulił. Powiedział, że on już kiedyś do kogoś wrócił i nie wyszło mu to na dobre, nie chce przeżyć tego jeszcze raz. I już nic ode mnie nie chce. Porównał mnie z jakąś byłą! Bolało. Rozryczałam się, wsiadłam do samochodu i pojechałam, bo już skończyli mi go naprawiać. Napisałam mu też, że źle się zachował, zabierając wszystkie rzeczy, które kupiła nam moja mama do siebie i żeby oddał tę połowę pieniędzy mojej mamie za lodówkę. Pewnie już rozmawiał o tym ze swoją matką i namówiła go, żeby tego nie robił. A ja nie jestem z osób, które upominają się o pieniądze, niech się nimi wypchają. Lodówką, pralką, mikrofalówką, blenderem i innymi rzeczami też. To tylko rzeczy. Ja też czuję się potraktowana, jak rzecz. Niepotrzebna, sprawiająca problemy, odrzucona. Jak myślicie, dlaczego mnie tak potraktował? Dlaczego odszedł? I czy mogę coś zrobić, powiedzieć mu, że zmieni zdanie i znów będziemy tacy szczęśliwi jak kiedyś? I czy w ogóle mam chcieć z nim być? Z jednej strony czuję się tak skrzywdzona, poniżona i mam do niego żal, ale z drugiej tłumaczę go, że brakło mu sił, że za bardzo ja i jego matka byłyśmy uparte i chcę być z nim z powrotem. Czy zachowuję się niedojrzale? Jak mu udowodnić, że potrafię się zmienić i mogę dojść do porozumienia z jego matką dla jego dobra? Problem w tym, że on jest strasznie uparty i powiedział, że wiele razy prosił mnie, żebym poprawiła jakoś stosunki z jego matką, a ja nie chciałam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gosc

JA JEBE XDDDDDD KTO TO BEDZIE CZYTAL XD

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×